Trud wspólnej drogi
Na początku było... no, różnie było.
U nas - było lato.
I trąbka.
Trąbka -zdobycz wzięta po którychś tam wziątkach na ćwiczenia wojskowe.
Tym razem do wojsk kolejowych.
Polegało to na tym, iż rozstawiało się pluton (czy kompanię) na odcinku torów,
żołnierze byli uzbrojeni w specjalistyczną broń - zwaną gable (takie niby widły)
i starali się energicznie (kiedy oko dowództwa na nich spoczywało), czy wypoczynkowo,
wykonywać owe - równie specjalistyczne jak broń - manewry wojskowe, czyli podsypywanie tłucznia na torowisko.
My - kadra - byliśmy uzbrojeni w trąbki.
Tak!
Owa trąbka-sygnałówka-kiedy nadjeżdżał kolejny pociąg-wydawała przeraźliwy dżwięk, dla wycofania wojska na pobocze.
I jakoś przeszły ćwiczenia (bez strat po obu stronach :-) ), po czym należało stosownie pożegnać się-szczególnie z Kadrą-i do domu.
Poczęstunek był stosowny do czasu, zatem...
Też obyło się bez strat... :-)
Trąbka zaległa w domowym kąciku, czekając na czas stosownej potrzeby.
I ów czas nadszedł.
Właśnie - jako się rzekło - w lecie.
Załatwiałem jakąś sprawę urzędową w ważnym biurze U.m.Ł i zoczyłem urodziwą Łodziankę
(szczerze mówiąc nie ma nieurodziwych Łodzianek!)
Jakoś udało mi się wyśledzić pożołnierskim okiem gdzie mieszka i przy następnym "załatwianiu urzędowej sprawy" zaanonsowałem,
że przybędę do niej z trąbą, coby wszelkie bramy padły.
Dziewczę uznało to za żart i przystało.
I się stało!
Przybyłem!
Zatrąbiłem!
Bramy - czyli odzwierza - rozwarły się!
Zdobyłem!
Zostałem.
Na dobre i złe.
Przeważnie jednak na dobre :-)
(Czego dowodem jest chociażby nasz wspaniały Syn :-) i ....metryka :-) )
I tak idziemy - przez dni i noce, przez lata,jesienie, zimy i wiosny.
Idziemy, starając nie zgubić traktu wiodącego do Domu.
Do Dobrego Domu.
Do Domu Ojca - dawcy życia.
Tutejszego.
I Wiecznego!