Na skraju
Te „gorące” wiersze o rozpoznawalnej metryce, barwnej metaforze i zdecydowanej poincie sugerowałoby, że mamy do czynienia z autokratyczną, „monologową” postawą poetycką.
Tymczasem wniknięcie w materię samej poezji, analiza „światoobrazu” twórcy, jego zaplecza filozoficznego w inny sposób nakazuje wykreować Personę poety.
To człowiek, który negocjuje znaczenie w imię wiedzy o różnorodności świata, jego nieutemperowanym bogactwie. Mimo rozpoznawalnego systemu wartości filozoficznych w wierszach tych panuje jednak duch tolerancji wobec postaw innych. Stwarza to sytuacje ludzkiej wspólnoty, ludzkiego ciepła – tak rzadko pojawiającego się w polskiej poezji współczesnej.
Wychwytując sensy sobie najbliższe z rejonów „na skraju” – z walorów nie do końca określonych wytwarza Autor własny ton poetycki, godny zastanowienia i polecenia odbiorczej uwadze.
Henryk Pustkowski
***
„Na skraju” – już sam tytuł zapowiada, że chodzi o sprawę, sytuację człowieka będącego „pomiędzy”. W jednym przypadku można, oglądając okiem wyobraźni, „zobaczyć” go stającego „nad przepaścią”, bliskiego upadku. W drugim – na skraju – jako zapowiedź końca przechodzącego w początek nowej, lepszej egzystencji, duchowego stanu. /…/
„Na skraju”, każdy ma swój czas wzlotów i upadków. Każda chwila jest momentem, kiedy stoimy na owym skraju, kiedy trzeba dokonywać konkretnego wyboru, między złem a dobrem, tym co nas cieszy a tym co ze względu na innych należy wybrać ( a co jest dla nas mniej radosne). /…/
Treść tomiku jest trudna, bo sam temat jest trudny. Jednak w tej poezji, w pewnym sensie, może odnaleźć się każdy.
s. M. Kornelia CSSF
***
Droga, która kroczymy, to szlak pomiędzy Wiarą a pustką, Nadzieją a rezygnacją, Miłością dającą a egocentryzmem, pośród Światła i mroku, Piękna i szpetoty – gdzieś na granicy...
Idziemy ku przeznaczeniu – od przypadku do przypadku, od zdarzenia do zdarzenia.
Bywa jednak, że zaczynamy mozolnie wydobywać z chaosu wizję, symbol celu. Składamy go z elementów naszej fizyczności, kształtując w dostępne wyobraźni obrazy Tajemnicy.
Obrazy te zatrzymane w ułamku skupienia to są na wyciągnięcie ręki to rozpływają się w codziennej ułomności, pierzchają, gdy rozprasza nas coś łatwiejszego, realniejszego.
Wybrani, którym żarliwość i Łaska pozwala przejść poza ów skraj, na którym wielu z nas pozostaje.
kn
I. Nocne przebudzenia
Nocne przebudzenia
I znów czarne ptaki niepokoju
wychynęły ze snów zawieruchy
przenikają zwarte okiennice
rozdziobują nadziei okruchy
Przesiadują uparte
na piersi
twardzi władcy tęsknoty
i mroku
słów paciorki i gestów pozory
nie odwrócą czujnego ich wzroku
Kroczą świtu niepewne godziny
Nikną myśli
Pokornieją dłonie
Czerń ogrania resztki ludzkich głosów
Władca Nocy wciąż siedzi na tronie
..................
I tylko czasu niewiele zostało
na przebudzenie
odsunięcie wieka
by w rytualnym obrządku demonów
nie pogrzebano
żywego człowieka
***
Ziąb za oknem
Znów grożą zawieje
Mróz świtaniem orze zmarzłe pola
Czas się zmienia
kruszy
i maleje
(tak pisana widać jego rola)
Więc
zmięte serca
dusze poplamione
wyciągamy gdzieś z szaf zakamarków
i niesiemy strachem obleczone
by je sprzedać
w obłudy jarmarku
(są tu rojne gwarne targowiska)
Zachwalamy z grymasem na ustach
bywa
spadnie niewielka zapłata
Niech tak będzie kiedy kiesa pusta
Aby przeżyć
do wiosny
do lata
(czasem nawet przeżywamy siebie)
Potem
zwykle gdy zachodzi słońce
liczymy wiary paciorki mizerne
w różańcu wspomnień gdzieś jeszcze trwające
Tak życia chętne
a tak śmierci pełne
Mróz za oknem zmarzłe pola orze
my skuleni
w wyziębłym pokoju
Los do bramy dziś zapuka
może
A tu walą
sprzedawcy nastrojów
***
Bliskie spotkania
Rozdygotany
zabiegłeś mi drogę
pchnąłeś spojrzeniem
słowami chciałeś sparaliżować
dlaczego
przecież to nie moja wina
że wyprzedziłeś mnie o tyle lat
o tyle lat zmęczenia
kłamstwem
rys.
***
Miasta mają swoje słońca
Miasta mają swoje rzeki
Miasta swymi zegarami
Mierzą miejski czas kaleki
Miasta mają swoje hufce
Miejskich hufców ciężkozbrojni
z codziennością idą w bój
po ulicach niespokojnych
W dni zszarzałych
ciężkich nocy
gorączkowy rytm wpleceni
z codziennością chodzą w bój
ciężkozbrojni naszej ziemi
Łupów żądni
rozognieni
rozszaleli w rzeczy matni
w nic nie wierząc wierzą wściekle
że to będzie bój ostatni
I ty
dzielny wojowniku
nawet w chwili kiedy zwątpisz
karny żołnierz swoich czasów
już z szeregu
nie wystąpisz
***
wy co jesteście w stallach pysznych
bliżej ołtarza posadzeni
wy
coraz bardziej wielcy wielcy
na coraz mniejszej mniejszej Ziemi
czy pamiętacie
kto
dla kogo
świątynie dumną tą budował
i jakie były całkiem proste
religii życia piękne słowa
wy co nie znacie Ojca-Boga
do swej potęgi rozmodleni
co uczynicie z tą wielkością
gdy po stopami zbraknie Ziemi
***
najmądrzejsi
najważniejsi
niezawiśli
rozedrgani w gorliwości czujnych
myśli
pogodzeni
w każdym czasie
z każdym bóstwem
na ołtarzach kładą chytrze myśli
tłuste
i się modlą
i się modlą
do nich samych
ogarnięci
oślepieni
ogłuszeni
nie znaleźli swego miejsca
na tej ziemi
zaplątani w wodorosty dobrych chęci
przywiązani do ambicji ciężkich
tronów
tak zwyczajnie
tak codziennie
razem toną
i nie czują
i nie czują
bo już martwi
***
starość
ciężka od myśli ukrytych
od słów nie wypowiedzianych
od gestów zużytych
od czynów
tłumaczonych koniecznością chwili
od istnień stratowanych
od rad które mylą
ciężką od sukcesów które tylko kłamią
swoim niby życiem
chcesz zasłużyć
na nią?
rys.
***
mały tułaczu codzienności szlaków
rzetelny szperaczu śmietniska ludzkich postaw
spójrz
sam zostałeś na osiągnięć placu
na którym
nawet tłum twoich łgarstw wiernych
nawet on
nie został
łoskot słów już ucichł
zniknęli wasale
cisza zapomnienia
wypuszcza korzenie
było wszystko warte
było warte tego
by dla chwili władzy
porzucić sumienie?
rys.
Ukojenie
Kiedy dymiące lufy już wyplują
ostatnie strzępy bitewnego jadła
Kiedy rzekami cuchnącymi spłynie
krwi fala co na ziemię spadła
z wyroku nieomylnych bogów
Kiedy ostatni podmuch rozwieje jęk wrogów
po polach sczerniałych zgliszczami
bohaterskich czynów
Kiedy w męce skona ostatni z naszych synów
Kiedy w nagrodę za to całe męstwo
megafony dumnie wycharczą
z w y c i ę s t w o
Wtedy spokojnie można złożyć kości
by z szelestem cierpliwym
mogły je przysypać
ruchome piaski
codziennych podłości
***
Zza widnokręgu twardej krechy
dziś wzejdzie chyba zwykły świt
pochłonie wszystkie lęki nocy
i pozostanie jeno
wstyd
Za serca słabe
obolałe
myśli zawistne
i skarlałe
za wyciągnięte drżące dłonie
w których jałmużna rzeczy płonie
i wiedzie chwiejnie stąd do nikąd
by kocią skończyć się muzyką
za wyrzucone precz przyjaźnie
za zagubione wyobraźnie
za rozwleczone gdzieś godności
za zatracone cierpliwości
za szczątki życia
po wykrotach
pozostawione
w ślepych miotach
Czy wstyd ten zmyje świtu łza...
Więc może
Ciemność
niechaj
trwa
rys.
***
Miniaturka racjonalna
Już się wygoiły rany na sumieniach
Myśli podsiąkały w rozsądku kamieniach
Kawał drogi jeszcze
Daleko do nieba
Myśli przeszkadzały
A żyć
jakoś
trzeba
rys.
Z oddziału ciężkich przypadków
W zgiełku dni
samotności nocy
chwytając nadzieję jak uchodzący ostatni pociąg
patrzymy
pytamy bez słów
modlimy się
Nie mów nam proszę
nie mów że jesteśmy po prostu ciężkim przypadkiem
Przecież
jeszcze razem niesiemy odpowiedzialność
za nasze
ludzkie
Imię
Pory
Przyszła wiosna
zakwieciła
Przyszło lato
rozpachniało
Przyszła jesień
ozłociła
No a zimą
pobielało
......................................
Nowa wiosna
rozjaśniła
Nowe lato
rozgorzało
Nowa jesień
zadziwiła
Zima zaś
zdziwienia trwało
..........................................
Któraś wiosna
rozmarzyła
Któreś lato
rozkochało
Któraś jesień
roztęskniła
W którąś zimę
posmutniało
...........................................
Jakaś wiosna
nie zdążyła
Jakieś lato
usychało
Jakaś jesień
rozbłociło
W zimie
wszystko zamarzało
..............................................
Potem się czekało
wiosny
Lato
słońcem zakurzyło
Jesień
znowu pochmurniała
Zima...
zimy już nie było
rys.
***
Biegnę do Ciebie Mamo moja
a za mną wszystkie chłody świata
a Ty mi dajesz swym uśmiechem
nadzieje wiosen, ciepło lata
Tak już niewiele pozostało
a ja łapczywie pamięć chwytam
bo wciąż mi Twej mądrości mało
a kogoż na bezdrożach spytam...
***
Pamięci Zygmunta W.
Rozpacz zakrzepła w strupy codzienności
Żadnego światła
i nadziei żadnej
Z mrocznych montaży wabią rysy trupie
W drogę samotnej ucieczki bezradnej
Zniszczyć
zagubić
ten rytuał klęski
Postacie znane majaczą daleko
Żałości skowyt
tak bardzo niemęski
rozwiać w przestrzeni
za zapomnień rzeką
Nie będzie myśli piękniejszych od czynów
Przeszłość krwi nigdy więcej nie uroni
Świta...
już trzeba...
daleko...
mój Synu...
Panie
Nie odtrącaj
błagam
zagubionych
Zaduszki
Księżyc ten sam
pośród gwiazd tych samych
wywołuje zjawy z gęstwy drzew zmęczonych
szaleństwami przeżyć umarłego lata
w płomykach rozchwianych
w szmerze zwiędłych liści
poszukują nadal traconego świata
Księżyc taki sam
na niebie tym samym
tylko Ciebie nie ma takiego samego
W mroku zaniknąłeś
Z nocą się stopiłeś
Uciekłeś posłusznie od cienia własnego
Księżyc wciąż ten sam
Cmentarze te same
trwają niewzruszone pośród zgiełku zdarzeń
Tylko krzyży nowych wciąż nowych przybywa
na cichnących miejscach pogrzebów naszych marzeń
Księżyc taki sam
dla słów takich samych
taki sam niepokój rodzi je i śle
w wyznaniach samotnych
w wyznaniach zmęczonych
trwania bezsilnego
gdzieś na zdarzeń tle
Księżyc trwa ten sam
nad Ziemią zamarłą
skurczoną
po czasie kiedy zgiełk już ucichł
Tą samą poświatą pełni
roztrwanianą
znowu wzywa Ciebie
Ty
tutaj
nie wrócisz
rys.
***
Nadziejo moja jasnooka
z wiatrem we włosach słońcem w dłoni
znaczyłaś drogę ku obłokom
wzruszeniem sadów rozkwieconych
Czas był zaklęty w drzewa słojach
wiosennych wodach
słowach Matki
ufnych porankach i wieczorach
branych radośnie jak opłatki
Nadziejo moja lekkostopa
biegłaś przez dni
miesiące
lata
szukając klucza do furt życia
w swoich marzeniach i zatratach
Czas się wysnuwał z rozstań szeptów
przemieniał w zgiełku zwykłych zdarzeń
bywał motylem księżycowym
to w larwę lęku przepoczwarzał
Nadziejo moja poszarzała
zgarbiona zmierzasz w strefę cienia
gdzie chichotliwe karły sumień
mogą zamienić krzyk w milczenie
W pomroce zniknie wąska droga
czas się owinie w całun ciszy
dłońmi drżącymi do czujności
uczynki nasze ślepo zliczy
Nadziejo
Już nie idźmy dalej
Tam nasze ślady się rozwieją...
Tak trzeba?
Szlakiem nieuchronnym
Lecz nie zostawiaj mnie
Nadziejo
rys.
Żeglarze
Na pokład weszliśmy z zaciągu
Który nam ongiś wyznaczono
do odkrywania nowych lądów
na śmigłych statkach co nie toną
Płynąc przez wiry głębie otchłań
przez domyślaną wieloprzestrzeń
przez ufność wiarę i nadzieje
przez mrok przez światłość
dalej
jeszcze
Aż brzegu się wyłoni zawid
w barwach perłowych
z konchy czasu
syrenich śpiewów rozczułością
wabiący ku przemylnym głosom
....................................................
Nasze szkunery żaglobiałe
za horyzonty uleciały
a my zostaliśmy spóźnieni
obcy żeglarze w obcej ziemi
Więc jakoś trzeba żyć w tym porcie
W zaułkach gdzie znikają ślady
W marnych tawernach wydających
fałszu monety bez żenady
Rankiem zaś po znużonej nocy
chyłkiem zdążamy
by na skraju
za horyzontów wypatrywać
czy nasze statki
nie wracają
II Dwie krople tęsknoty
rys.
Zupełnie prywatna podróż
Czas to był najwyższy by...
Światła skrzyżowań rzucały czerwienią
tramwajom pod koła swojej władzy znaki
a my niecierpliwi od miasta zbiegowie
czekaliśmy na przepustki do swojej Itaki
Mali półzbiegowie
do skrawka Itaki
W jesiennej przejrzystości umierały drzewa
swoja pieśń ostatnią ostatni ptak śpiewał
i z liści szelestem cichnął gdzieś w oddali
powszedni niepokój
A myśmy tak trwali
w kolorach
szeleście
milczeniu
i
w sobie
Niezwykłe misterium na płonącym wzgórzu
odprawiał w dymach unurzany wrzesień
to z babiej przędzy dziwne losy wróżył
to jasne smutki kładł na naszym lesie
i z berberysów ostatnie krwawienia
słonecznym ostrzem utaczał na dłonie
byśmy je pili
my pogańskie dzieci
smakowali życia nim całkiem uleci
zanim w innym trwaniu cały świat utonie
Zęby reflektorów rozgryzły mrok
rzucały przechodniom swojej władzy znaki
a my ocaleli mali półpoganie
wracali do szarości ze swojej Itaki
Mali półzbiegowie
ze skrawka Itaki
rys.
***
Moje zadziwienie
Moje rozjaśnienie
Moje rozszeptanie
Moje zadumanie
Kiedy mrok nadejdzie
Słowa gdzieś zagubią
Co się z nami stanie?
***
Pamiętasz...
poranni
lekkostopi
z krzewów tarniny
strącaliśmy rosę
słów słonecznych
.........................
Mówią
że ich już nie ma
wyschły
w grudach milczenia
***
Tyle lat
Miła moja
tyle lat
tak niezdarnie
budujemy ten nasz świat
A nasz Synek wysmuklony
rozjaśniony do swych marzeń
a my tacy nieporadni
pośród zdarzeń
Tyle lat za nami
tyle lat
To się zdało takie proste
Słowo dobre i czyn godny
Zapach trawy w dzień pogodny
Miła moja
uprządź len
niech uchroni nas przed złem
***
W borach ciemnych i puszczy gęstwinach
po ostępach gdzie krąży zwierzyna
jak rozważnie Synku nam kroczyć
kiedy ślady już topią się w nocy
Jeśli jednak nie zgubią nas mroki
gdy gościniec znajdziemy szeroki
i nim pójdziesz odkrywać dorosłość
czy odnajdziesz pogodną samotność
Jak powiodę Cię Synku przez rzekę
gdy nurt bystry a brzegi dalekie
kiedy głębie i brody wciąż zmienne
i potrzeba odwagi codziennej
Jeśli jednak przez wiry przebrniemy
jeśli drogę gdzieś tam odnajdziemy
i nią pójdziesz odkrywać dorosłość
czy odnajdziesz spokojną samotność
Jak mam wieść Cię Synku za rękę
poprzez ścieżki urwiste i kręte
gdy te szlaki tak trudne tak strome
na jednego wędrowca mierzone
Jeśli jednak uparci piechurzy
trakt znajdziemy za którymś ze wzgórzy
i nią pójdziesz odkrywać dorosłość
czy odnajdziesz wytrwałą samotność
***
W rozkołysanym zapachu łąki
W leniwej opowieści
rozmigotanej sierpniem rzeki
W wieczornej modlitwie drzew
Wszędzie tam dokąd wiodą
ścieżki spokoju i zapomnienia
trafia Twój głos
by wieść wieczną opowieść tęsknoty
zabarwiać na szaro
kolorowe liście drzewa istnienia
Szumi w liściach
Tęsknota
Spływa kroplami na trawę
Tęsknota
Żółci się w dymie
Tęsknota
W piwonii i rumianki
w słońcu i deszczu
przed obiadem
i po kolacji
Tęsknota
W myślach o wakacjach
Tęsknota
Ufna
Czekająca na swoje nieistnienie
Przyoblekana rozsądkiem
I obnażana
sercem
rys.
Pożegnanie
Tu w kraju znów przydługa jesień
Szaruga
błoto
deszczu smak
szumią schylone stare wierzby
po krętych drogach rwie się wiatr
Tu brzozy
wrony
ozimina
łąki rankami bieli szron
Koncert roztęsknił się Chopina
I tu tworzymy ten swój dom
A nasi bliscy
hen daleko
za morzami
otrzepują wspomnień szary polski pył
I żonglują barwnych marzeń piłeczkami
póki mają na marzenia dosyć sił
Tutaj codzienność garb swój dźwiga
wdeptując w zwykłość czujne dni
Tutaj zwątpienia
Tu nadzieje
Nasze radości
Nasze łzy
Tu nowa wiosna siej zieleń
Przykrótkie lato daje plon
Bierzemy złoto czerwień błękit
I tu tworzymy ten swój dom
A nasi bliscy hen daleko za morzami...
Tu czas zaciera Wasze ślady
blaknące zdjęcia pamięć bronią
Ta ziemia staje się uboższa o Was
I Wy ubożsi
o NIĄ
***
zadeszczyło
zamżyło
liśćmi zakręciło
zasmęciło jesiennie
rozmokło i trwa
przyleciało za nami
ogarnęło chmurami
i już nie ma niczego
tylko mgła i mgła
gdzieś tam przez nią gonią
pociągi zdyszane
gdzieś się rozjechały
latem uzbierane
marzenia słoneczne
chłopaków i dziewcząt
po błotnistych drogach
list się gdzieś zabłąkał
gdzieś się zapodziała naszych marzeń łąka
Tylko szare mgliska napływają zewsząd
I już nie wiadomo czy dobrze jest czy źle
wszystko przez tą mgłę
jesienną
gęstą
mgłę
***
...pogoń za słońcem
nadmorska bryza
łąki nad Bugiem
i harfa traw
hultajskie ścieżki
zabawa w wojsko
stąd do wieczności
przygoda
traf
przebyte szlaki
zdobyte nieba
stopa na szczycie
błękitu krąg
noce szalone
wysmukłe ciała
świt rozedrgany
w zaplocie rąk
i znowu dalej
zachłannie w przyszłość
z marzeń w nadzieję
z poranku w zmierzch
dalej i dalej
a czas rozwiewał
przejrzałych pragnień
ziarno i kurz
...daleka droga
Przyjacielu
daleka droga
i coraz mniej już wątpliwości
gdy skóra marszczy się
obwisa
na kruchych żebrach
codzienności
rys.
***
Ten posiew szedł z dotyku dłoni
kolorów nieba
wiatru szumu
trawiastych wydm
zwyczajnych słów
wśród świetlistego bezrozumu
Ten posiew był z nadziei blasku
wydobywanej z kuli czasu
pośpiechem zdań
gorączką marzeń
przywędrowanych skrajem losu
Ten posiew padł w zszarzałą glebę
odwykłą od rodzenia plonów
I stało się
I wybuchł życiem
A pachnie gorzko
Tak jak piołun
rys.
***
Gdzieś z głębi kosmosu przyniosłaś istnienie
Bo istnieć to kochać i cierpieć i tworzyć
Istnieć to świat składać z doświadczeń chaosu
Istnieć to widzieć Twój uśmiech na twarzy
Przyniosłaś dalekie odwieczne posłanie
Szlaków tajemniczych ziół gorzkawych smaki
One to sprawiły że myśli kalekie
W życie pofrunęły jak przelotne ptaki
Szybowały wiosny
rozpalały lata
gorzały jesienie śmiercią swoich barw
I tak niewiele mieć chcieliśmy za to
że motylami staliśmy się z larw
Te trochę życia w pogoni za życiem
w wietrze słonecznym chroniącym przed burzą
tych prób przetrwania w przestrzeni odkrytej
zaledwie chwil parę też było za dużo
W gęstniejących dźwiękach smutnieją nadzieje
drżące przeszłością pochowane w mroku
niszczone wichrem co zbyt ostro wieje
nad ziemią zalękłą a nie wśród obłoków
Czy więc trzeba było rodzic te marzenia
trochę zbyt śmiałe więc za bardzo wolne
potem je tracić gdzieś tam w smudze cienia
dzieci kalekie do życia niezdolne
Nie bądź zasmucone to nie Twoja wina
Chwile są wspaniałe pięknem przemijania
Chociaż tyle umrze świat nie całkiem skona
bo przez wieki całe nauczył się trwania
Trwanie to praca tęsknota i wiara
Trwanie to Twój obraz który ciągle kreślę
Trwanie to pamięć uśmiechu na twarzy
I wiara że jesteś
Gdziekolwiek już jesteś
rys.
***
Żonie Janeczce
Już nowe astry porozdawał wrzesień
powietrze barwią odmienne kolory
a my mówimy
to chyba po lecie
niebawem nadejdą chłodniejsze wieczory
Wiatr porozwiewa z łąk świerszczowe granie
przeplecie przestrzeń srebrnymi nitkami
Które to lato za nami kochanie
Ile przeróżnych jesieni przed nami
Maleńkie smutki przemkną nad ścierniskiem
z lasem pożegnają na jasnej polanie
przystaną nieco nad górskim urwiskiem
trochę ich odleci
troszeczkę zostanie
Nad polami z ognisk przesnują się dymy
liście opadłe wokół zaszeleszczą
chmury je uciszą
kroplami drobnymi
my wtedy pójdziemy na spacer
po deszczu
A gdy ziąb zawita
wąsaty i srogi
okna zawrzemy
skulimy się nieco
drwa do ognia wrzucę
okryję Ci nogi
i jakoś nam te miesiące przelecą
***
Okolicznościowy sentymencik starszych panów
Myśmy przed chwilą jeszcze tu byli
to naszych rozmów gwar jeszcze brzmi
tu nasze smutki
nasze radości
To jeszcze my
Jeszcze my
Pamiętasz jeszcze tamte dziewczyny
które burzyły młode sny
Ich oczy pełne słodkich tajemnic
a wokół
naturalnie
bzy
Nasze dziewczyny
takie nieśmiałe
drżące świeżością wiosenne liście
w parku gdzie cienie przemykają
A w górze
księżyc
oczywiście
I zaplot dłoni
włosów muśnięcie
od rzeki ciągną zwiewne mgły
Pod niebem wielkim taka cisza
A w ciszy my
I tylko my
A mchy łagodne latem ścielone
Zapamiętałe
szalone świerszcze
Lasy cieniste
Łąki kwieciste
Pamiętasz
Pamiętasz jeszcze
Pamiętasz jeszcze tamte dziewczyny
które i dzisiaj bywa burzą sny
na wyspach czasu spotykane
bo my
to wciąż ci sami my
ci sami my
ci sami
sami...
my...
rys.
Pożegnanie w stylu retro
Rozszumiały się wierzby
Rozzłociły łany
Rozkwieciły łąki
Rozświetliły polany
Rozwinął się rozmaryn
Rozścieliły wrzosy
Rozkochała dziewczyna
Rozpuściła włosy
Rozedrgała przestrzeń
Rozkwitły jabłonie
Rozmodliły marzenia
Roztętniły konie
Rozdzwoniły się dzwony
Rozpaliły zorze
Rozpłynęło się
Rozwiało
Czy istniało?
Może...
rys.
Czas kolędy
Wiejski krajobraz
Ośnieżony
po czubek najwyższego z drzew
po dym z komina każdej chaty
po dzwonków w dali srebrny śpiew
Dzień już uchodzi hen za bory
Biel otuliła ślady sanek
Polami zmierzch nadciąga skory
Stanął w zagrodzie
Wszedł na ganek
Do wnętrza zajrzał
Ogarnął ławę stół i kąty
szarobłękitnym swoim płaszczem
i światło z ciemnością splątał
W piecyku pomrukuje ogień
łakomie chrupie szczapy drewna
o niezwykłościach opowiada
Posłuchaj
już ich izba pełna
Mrok gęstnieje od bajek
cieni i kształtów tajemniczych
Niektóre – ho! – z dalekich krain
Inne z pobliskich
Trudno zliczyć
Na szybach kwiaty mróz rysuje
noc czarna od lasu nadchodzi
w ciemności pulsują ogniki
- może to głodnych wilków oczy
- a może chochlik kogoś zwodzi
Wtem wiatr wyskoczył
goni chmury
rozściela jasnej nocy blask
O! Srebrną łąką idą dzieci.
- To przecież kolędników czas
Trzech małych chłopców dźwiga szopkę
płomykiem świecy wiatr kołysze
śnieg skrzypi sypie iskry miesiąc
- tak to kolędy czas już przyszedł
Z kuchni dobiega piosnka cicha
Dobrą Nowinę niosą słowa
że gdzieś w Betlejem szopka licha
w niej Bóg nam Syna ofiarował
I pachnie barszczem
i grzybami
makiem słodziutkim
i wanilią
i niezwykłością
prezentami
sianem
choinką
i...Wigilią
Wieczerzać pora
pierwsze gwiazdy mrugają ku nam
już na niebie
bielutki obrus
świecą lampki
siadamy bliscy blisko siebie
dzielimy Wiarę i Nadzieję
modlitwy słowa
gest serdeczny
kolędę wspólną
zadumanie
nad przeszłym
przyszłym
i nad nieobecnym
Trwaj piękna chwilo
trwaj wspomnieniem
niech się w pamięci iskrą tli
by mogła zawsze nam rozświetlać
trudne pejzaże zwykłych dni
Proste pytania
Kto ty jesteś?
Polak mały.
Jaki znak twój?
Orzeł biały
Gdzie ty mieszkasz?
Między swemi.
W jakim kraju?
W polskiej ziemi.
Czym ta ziemia?
Mą ojczyzną
okupioną krwią i blizną.
Ojców krwią i blizną Dziadów
Ma z niej nie pozostać śladu?...
III Wiem
rys.
Krótka historia
Z jądra tajemnic wyszła przestrzeń
bezkresy mgławic rodząc z siebie
rozbłysła światłem gwiazd gorejących
w ogromie pustki
pustki bez ciebie
Aż zechciał Pan by wzeszło życie
Wieczność przeorał na epoki
Uwolnił myśl i wole wolną
rozpoznającą Jego znaki
Wzrastało ziarno pośród cierni
w blasku tworzenia
trudzie dni
w burzach przemocy
zdobywaniu
z rozkoszy
piękna
bólu
krwi
Z Przymierza miało czerpać pokarm
nabrzmiewać Słowem moc korzeni
owoce sycić miłowaniem
by zwykłość
w nieskończoność zmienić
Dni uderzają w skały czasu
w pył roztrwaniają wieków pamięć
piaski Synaju skryły ślady
cedry Libanu wyrąbano
z oddali słychać głuchy łoskot
zbrojne rydwany skrótem gonią
w rękach woźniców krwawe miecze
za nimi horyzonty płoną
wciąż bliżej ziemi Kanaan synów
przez ich uczynki uwolnione
oni zaś pewni tarcz swych mocy
codzienność zawziętością chłoną
Lecz już nie będzie ochronienia
gdy przestwór zewrze się nad głową
skoro szydzimy wciąż z Przymierza
i na śmierć skazujemy
Słowo
A może jeszcze
raz jeszcze
może
zanim się wszechświat rozkołysze
ożyje zatracona pamięć
i odnajdziemy
w sercach
Ciszę
***
Mój piękny świecie
Ziemio wspaniała
Ziarno wyrosłe Bogu
Czyż możesz zginąć z ręki dzieci
stojących na życia progu
Te wiary świtu
koncerty zmierzchu
marzenia nabrzmiałe słońcem
miałyby zniknąć z naszych zadziwień
zaledwie chwilę trwających
Ziemio ma
Ziemio
dokąd pójdziemy
gdy pycha nas ukarze
gdy wyniszczymy już do końca
te darowane pejzaże
Gdzie rozpoznamy wielkość Wszechbytu
Wszechświat zawarty w Wieczności
mali mordercy
przeszłości swojej
Słowa
które w nas gości
W dalekiej drodze którą idziemy
w nadziei i udręce
będą świadczyły o prawach naszych
w krwi braci umyte ręce
Wszechmocny Boże
Ojcze cierpliwy
do Ciebie wołamy z trwogą
Daj jeszcze szanse niemądrym dzieciom
stojącym na życia progu
Powrót
Dajcie mi z pospieszności chwilę
Dajcie mi chwilę
Bym mógł się zwiedzieć
czyście kiedyś
gdzieś
mojej Wiary nie zoczyli
Była z pokory codzienności
była z wielkiego Miłowania
Była z wezwania do Wielkości
mistrzową ręką ongiś tkana
z błękitu bieli i czerwieni
żółcią i czernią umocniona
w radości dumie i nadziei
Matki ją kładły na ramiona
I jam ją nosił
Naglony zgiełkiem nowych godzin
tom gdzieś zapomiał
to zastawił
bo jakże było w takiej chodzić'
przyciasnej w kroju zniemodniałej
strzępionej w labiryntach świata
gdym JA niesiony myślą szybką
Nowej Erze śmiało wzlatał
gdzie moc gdzie zdobycz
głębia
przestwór
tam ja
tam dla mnie
i tam o mnie
tam światła nowe już goreją
i
coraz mroczniej
trudniej
chłodniej
bo urokliwy ubiór mowy
schronu nie daje w tej podróży
nicość bezwzględna pruje wątek
ziąbem przenika coraz srożej
Wiec
wracać chcę po moją Wiarę
bym ciepłem dawnym się otulił
czyście to bracia nie słyszeli
gdziem ją zostawił.
czy przehulał
Zaglądam w lustra waszych oczu
pilnie odgarniam pył pośpiechu
wołam po dawnych przedpokojach
lecz tam
już tylko pustki echo
Po starych śladach idę dalej
o sił jałmużnę wciąż wypraszam
wiem
że gdzieś tam czeka moja Wiara
czeka cierpliwa
Wiara
nasza
***
Wiem
Ty nie jesteś tym srogim Bogiem
karzącym błędy swych synów
w pomroce zwątpień
w ciemności gniewu
krwi i potępień daniną
Wiem
Ty nie strącisz w otchłań wieczności
oślepłe błądzące dzieci
o pustych sercach
o myślach chorych
po czasie który kaleczy
I nie wiem tylko
trwając w nadziei
pomiędzy jawą a snami
Jak długo jeszcze będziesz nas chronił
będziesz nas chronił
przed nami
***
Góralska kapliczka wśród smreków ukryta
deszczami spłakana
chmurami spowita
Trwa tak z dawna zawieszona
trochę za wysoko
i trochę za nisko
Bo do Boga
hen
daleko
A do ludzi
też nie blisko
rys.
***
prof. Kazimierzowi A.
Z mroku miasta
z jego zaułków
wyłania się światełkiem
biały dom
z przeszłości
niesie czystość
Starszy Człowiek
ze swych myśli tka
zwątpienia
Dopiero teraz wie jak należy…
Żałuje…
Posiadł tyle wiedzy…
Chciał tyle powiedzieć o pięknie życia…
A słowa są tak oporne…
Żałuje…
To nie tak
Jedni rzucają kolorowe paciorki słów
Inni świadczą przejrzystością i barwa swego życia
Dziękuję Ci
mój mądry
dobry
Profesorze
Do Synka
Pod baldachimem naszych rąk
w krainy marzeń śmiało wkraczasz
wybierasz kwiaty jasnych dni
i w swych fantazjach się zatracasz
Po łąkach poznawania brodzisz
z garstką uśmiechów i przyjaźni
a wokół zwiewnie ścielą się
Twoje dziecięce krajobrazy
ufnej i dobrej wyobraźni
Niechaj Pan dobry mój maleńki
spełni by zawsze był Twym czas
czas w którym głowy się unosi
nie do w kamieniu rytych masek
lecz do księżyca słońca gwiazd
Pytasz czy tam jest dobry Bóg
do góry wznosząc ręce obie
Jeżeli kochasz wszystko wokół
On jest bliziutko
Już tu
w Tobie
***
Nie chodź Synku
Nie chodź za daleko
Byś nie zginął gdzieś
za siódmą górą
siódmą rzeką
gdzieś za siódmym morzem
siódmym oceanem
Jakże Synku
Dom bez Ciebie tak zostanie
Ten świat wielki
w swoim pędzie oszalały
A Ty jeszcze taki ufny
taki mały
Nie chodź Synku
Nie chodź za daleko...
Pójdziesz Synku
Wiem że pójdziesz coraz dalej
Tą krainę musisz przecież sam odnaleźć
Gdzieś za siódmym morzem
siódmym oceanem
jakiś nowy dom zbudujesz
w nim zostaniesz
W świecie wielkim
swoim pędem oszalałym
niech Twa ufność Cię chroni
Twa wiara ocali
A gdy kiedyś przybędziesz z oddali
my będziemy Synku
czekali
***
Są przecież miejsca spokój czyniące
Górska ścieżka w porywie słonecznym
Rudziejące trawy na podniebnej łące
Potężne szczyty w zadumaniu wiecznych
Rozkołysane kwiatami doliny
do których znaki ukryte prowadzą
w delikatniejące wieczorne godziny
co zamiar zmierzchu w fiolecie gromadzą
Tym zmierzchem lecą ptaki rozgonione
za dnia przestrzenią w dali jaśniejącą
za horyzonty jeszcze rozpalone
słońca pożogą granatem gasnącą
A mroku czułość powiewem łagodnym
w poszeptach drzewa do snu już układa
by śniły śniły letnim snem pogodnym
gdy mgła srebrzysta od gwiazd poopada
Nocy zaś cienie o rzęsach ogromnych
jawią się szelestnie w księżycowych szatach
niepomne miejsca i niepomne czasu
i nikną wkrótce w poszeptach zatratach
Są takie miejsca spokój czyniące
Zaczarowana błękitem kraina
Wśród wiklin rzeka półkola zatacza
A nad nią wzgórza i zamku ruiny
i dachów czerwień i przystań tułacza
Wędrowca szlaków w węzły posplatanych
krzykiem zwątpienia uśmiechem nadziei
cel ostateczny czy gniazdo przelotne
wśród w oczy dmące prawd różnych zawiei
A zapach świeżo nakoszonej trawy
czyż nie jest więcej wiele więcej wart
niż mych osiągnięć wykaz nieciekawy
i twych zdobyczy zwykły domek z kart
Są takie miejsca...
W świątyń półmroku
wież strzelistych wzlocie
do wypełnienia losu na Ziemi i w Niebie
czas Wiarą Nadzieją Miłością liczony
szuka dobrej prawdy o Tobie
dla Ciebie
Są takie miejsca spokój czyniące
Ich łąki ukojenia dane są i Tobie
Miejsc Takich nie znajdziesz
lub dojrzysz tysiące
jeżeli potrafisz odnaleźć je
w sobie
***
Jeszcze topole ostrzą wysmukłości
Jeszcze się błękit nie przemienił w szarość
Jeszcze nie przeżyte do końca radości
Jeszcze do odkrycia pogodzona starość
Jeszcze po stacyjkach zagubionych w czasie
na pociąg czekają spóźnione marzenia
Jeszcze niespełnione w zgiełku i hałasie
najlepsze uczynki zwykłego sumienia
A tu już się cienie wysnuwają z kątów
Serce rytm zwyczajny to gubi
to zmienia
Gdy wyrok wydany został
na początku
myśleć trzeba
żegnaj
mówiąc
do widzenia
***
Są takie godziny
gdy życie mieści się
pomiędzy skurczem i rozkurczem serca
(ileż szans niesie ta sekunda)
gdy życie polega na wsłuchiwanie się
w bicie serca
(ileż szans traci się w takich chwilach)
I nie ma czasu na nic więcej
I niczego więcej nie można już mieć
Tylko nadmiar serca
I brak serca
rys.
***
Gdy się umiera pierwszy raz
to jest zdziwienia pusta przestrzeń
Gdy się umiera drugi raz
to jest przestrachu obręcz ciasna
Lecz kiedy śmierć nadchodzi jeszcze
Cisza zaczyna tworzyć Wiarę
Staje się łagodność jasna
A czas wyznacza inna miarę
Gdy się powraca pierwszy raz
Codzienność nadal tka sumienia
Gdy się powraca drugi raz
Snuje się zwykle szarość martwa
Lecz kiedy czas się nie przemienia
Niknie w oddali krzyk rozpaczy
Chwila przynosi znów istnienie
Piękniej...
Spokojniej...
I inaczej...
rys.
***
Jakież to proste
dzień ciemnieje
serce zwalnia zadziwione
i powolnieje
powolnieje
od obowiązku uwolnione
Droga przebyta niknie w dali
Wieczność otwiera swe ramiona
i tylko trochę boli jeszcze
świadomość bliskich
poraniona
Przyszłość z przeszłości uwolniona
w Bezkresy Czasu gdzieś uleci
aby w wieczności pozostały
nasze imion
Ojca dzieci
rys.
***
Miła moja
Drobniutka
Skulona
Owinięta swą chusta rozpaczy
jeszcze nie możesz się zgodzić
z losem
który rozstaniem czas znaczy
Spójrz daleko
daleko
przed siebie
Gdzieś w przyszłości mglistej przeczuciami
po chwileczce zwanej naszym życiem
znów do siebie jakoś powrócimy
Nie rozpaczaj
Nie trzeba kochanie
Zmień w nadzieję i ból swój i trwogę
Choć zwątpienia i cierpień jest pełna
Pan nam widać tak wyznaczył drogę
rys.
Przez ciemną dolinę
Dlaczego płaczesz
wszak mówiłeś
wszystko swój kres ma
zwykła kolej losu
Mówiłeś
życia przemijanie
Ot tak
zwyczajnie
bez patosu
Wiara w Absolut
zmienność bytu
dystans do chwili
wiedzy fosa
trochę uczucia trochę sprytu
oblec cię miały w moc herosa
Więc czemu płaczesz
zagubiony
między ogromem Wszechwieczności
a takim
zwykłym
ludzkim bólem
który uciskiem w piersi gości
Powietrze chwytasz otępiały
Jakieś zdarzenia
Coś tam robisz
Świat zrobił się zupełnie mały
i musisz unieść go na sobie
Oczy w ciemności masz otwarte
myśli wyłażą wciąż z ukrycia
i krzyczą
krzyczą
tak uparcie
za jednym Życiem
tyle życia
rys.
Kiedy przychodzi cisza
Rodzicom
Nie potrafiłem powiedzieć Wam tego
wśród zdarzeń wrzawy
pobłyskiwań gestem
podczas tych spotkań do dna nie spełnianych
jak bardzo z Was utworzony jestem
Nie potrafiłem powiedzieć Wam tego
O wielkich łąkach napełnionych ciszą
O wodach rzeki słońcem przesyconych
Spokojnych myślach co do snu kołyszą
Odległych niebach rozbłysłych gwiazdami
Słowach kolędy w zadumie nuconych
Drwach trzaskających w rozpalonym piecu
O drobnych rękach
ciepłych
utrudzonych
O opowieściach snutych wieczorową porą
gdzie zgiełki bitew
sztandarów łopoty
gdzie Bóg i prawość
Wolność i Ojczyzna
gdzie do Nadziei codzienne powroty
znaczył trud życia
i pokoleń blizna
I o firankach przewianych księżycem
O pelergoniach w oknie ustawionych
O łagodności kojącej cierpliwie
wichry uniesień pośród lat szalonych
A jeszcze malwy
Maciejkowy zapach
Twarz zamyślona czeka dnia lepszego
Setki powrotów
Tysiące pożegnań
Znak krzyża na drogę
chronić miał od
Złego
Przez te wszystkie lata
które przeminęły
jeszcze nie zdążyłem
powiedzieć Wam tego
rys.
Modlitwa na skraju
Starą świątynię
z dala gwaru
otula rozłożystość drzew
słonecznych nitek poplątanie
cichnący przedwieczorny śpiew
Przez okna zmierzchem akacjowym
spływa łagodnie resztka dnia
w witraży szepcie kolorowym
i w wielkiej nawie ciszy
trwa
W tej ciszy pełnej rozmodlenia
kiedy nadzieja tłumi trwogę
przyklęknął człowiek w skraju cienia
by porozmawiać ze swym Bogiem
Czas mu posrebrzył całe skronie
Myśli codzienne w głazie tworzył
Wyziębił serce zmroził dłonie
I w pustkę nocy do snu łożył
Panie, dlaczego tak kruche bywa światło
które nam dajesz w pięknie życia?
Dlaczego tak łatwo ciemność wroga
potrafi uderzyć w nas z ukrycia
Czyż takie musi być istnienie?
Czy wszystko dzieje się z Twej woli?!
Jak wytrwać z życzliwością w sercu
gdy boli
Panie
bardzo boli...
Wybacz mi Panie czas słabości
ciemne godziny małej wiary
wybacz te myśli bez mądrości
wyobrażenia lichej miary
Chcę wierzyć Panie w złudę chwili
a pokój wieczny sprawiedliwych
wierzyć, że drogi nie pomylę
że się nie stanę świata chciwym
O siłę proszę by nieść godnie
czasu naszego przemijanie
Daj mi tę siłę
Uczyń godnym
Daj mi tę łaskę Wiary
Panie!
A Pan wysłucha słów gorących
I rzeknie
Wytrwaj
A tak się stanie
rys.
Spis treści
Nocne przebudzenia
Nocne przebudzenia
ziąb za oknem….
Bliskie spotkania
miasta mają...
wy co jesteście ...
najmądrzejsi...
starość...
mały tułaczu...
Ukojenie
zza widnokręgu
Miniaturka racjonalna
Z oddziału ciężkich przypadków
Pory
Biegnę do ciebie...
Rozpacz zakrzepła...
Zaduszki
Nadziejo moja...
Żeglarze
Dwie krople tęsknoty
Zupełnie prywatna podróż
moje zadziwienie
Pamiętasz...
Tyle lat...
W borach ciemnych..
W rozkołysanym zapachu..
Pożegnanie
Zadeszczyło, zamżyło
Pogoń za słońcem...
Ten posiew...
Gdzieś z głębi kosmosu...
Już nowe astry...
Sentymencik starszych panów
Pożegnanie w stylu retro
Czas kolędy
Proste pytania
Wiem
Krótka historia
Mój piękny świecie...
Powrót
Wiem...
Góralska kapliczka... Z mroku miasta Do Synka Nie chodź Synku...
Są przecież miejsca...
Jeszcze topole...
Są takie godziny...
Gdy się umiera pierwszy raz...
Jakież to proste...
Miła moja...
Przez ciemna dolinę
Kiedy przychodzi cisza
…Z mroku miasta
Modlitwa na skraju
***
Nazywasz się C Z Ł O W I E K
Jeszcze nie wiesz
Jeszcze się nie domyślasz
Jeszcze nikt Ci nie powiedział
jak wiele możesz znaczyć
Jak wielkie masz możliwości
Po prostu jako C Z Ł O W I E K
Nie musisz szukać swej ważności
Swej wartości
W zaciśniętych pięściach
Którymi dosięgasz innych
Nazywamy się L U D Z I E
ISBN pierwszego wydania w 1990r. 83-00-02580–4,drugie w 2012r. bez ISBN
Ilustracje i stronę tytułową pierwszego wydania projektował Tomasz Sobczak, okładkę drugiego (teraz widoczną) Tigran Haszmanian
Układ ( z minimalnymi zmianami) wg drugiego wydania.