Strona prywatna Krzysztofa Nagrodzkiego

Studiowanie otwarte

Telewizja „Puls” ledwie zipie na powtórkach starych emisji – z których nie wszystkimi można się chwalić – a tu jej „Studio otwarte” błyska ogniem zadzierzystych, ciekawych, debat. Po dobrych, a miejscami rewelacyjnych wynikach panelu o fenomenie Radia Maryja – przede wszystkim dzięki dwu wybitnym, choć tak różnym osobistościom: bp. Sławojowi Leszkowi Głodziowi i filozofowi Bogusławowi Wolniewiczowi - zabrano się za analizę osiągnięć grudniowej kopenhaskiej wyprawy rządowej po unijne runo.

Tym razem odwaga realizatorów programu mogła imponować. Zaskoczeni telewidzowie dostrzegli samego Jerzego Roberta Nowaka – młota (excusez moi – panie profesorze) na szarlatanów postępu, przed którym, pod zasłoną dymną inwektyw i pomówień, pierzchają najtężsi bojownicy o wolność i demokrację. Dla swoich.

Mało tego, obok usadowiono banitę z unijnej ekipy - Carla Beddermanna. I jeszcze uważnego rachmistrza ponderabiliów - Marcina Gogulskiego. I konkretnie zorientowaną p. dr Barbarę Fedyszak- Radziejowską. Elokwentnie częściowo za, a częściowo przeciw.

Na dodatek na widownię zaproszono niezbyt typową młodzież. Nieźle poinformowaną; samodzielnie myślącą. Kwitującą próby wprowadzania łatwych chwytów do dyskusji, śmiechem. - Przyznajmy, że nie jest to najdramatyczniejsza reakcja w sytuacji, kiedy ktoś uznaje nas za matołków. Debata rozwinęła się całkiem nieźle, aczkolwiek nie zawsze w sposób zdyscyplinowany. I otwarty. Szczególnie przykrym dysonansem wybrzmiały dwie riposty szefa KAI.  

I tu dotykamy często spotykanego zjawiska. Kiedy umyka rozumienie istoty problemu –w tym fragmencie studyjnego sporu chodziło o zagrożeniach dla Polski, w związku ze zbyt krótkim okresem wprowadzania niesłychanie kapitałochłonnych przepisów ochrony środowiska według wyśrubowanych standardów–do boju rusza demagogia oraz – przykro to powiedzieć -niegrzeczność. I to pod adresem człowieka, który z racji swoich funkcji w strukturach unijnych, był chyba najlepiej doinformowanym w gronie rozmówców. Oraz gościem na polskiej ziemi. Być może jest to pochodna  dosyć nietypowego – bo nie na dywanikach postępowych salonów, na których waży się raczej poprawność - starcia informacji i argumentów.  

Stąd zapewne zaskoczenia i zdenerwowania. Miejmy nadzieje, że w następnych dysputach będzie lepiej. W końcu analizuje się sytuacje i decyzje, mogące mieć niesłychanie ważkie skutki dla pokoleń Polaków. Dla jakości i sensu naszego i ich bytu. Również narodowego. Dlatego konieczne są długie, spokojne, rzeczowe, uczciwe rodaków rozmowy. O naszej Ojczyźnie, o globaliźmie, o Unii. Bo jeżeli nawet unijna struktura administracyjna, nazywana popularnie nie wiedzieć czemu– Europą, miałaby być przedsionkiem raju - a nie jest - to jej obraz nie budzi zaufania. Jakże mogę uwierzyć w dobro sprawy, skoro zachęty są płytkie, agresywne i częstokroć fałszywe. Jeżeli okłada się mnie epitetami „dzikie zwierze”, „zjawisko chorobowe”, „ciemnogród”, „ksenofob”; jeżeli wyrywa się z kontekstu nawet wypowiedzi Ojca Świętego i Episkopatu dla wykazania, że „Kościół wzywa naród do wchodzenia do Europy” (czyli do pomastrichtowej, zliberalizowanej do bólu konstrukcji); jeżeli manipuluje się liczbami, a ustępstwa reklamuje jako sukces; jeżeli np. TVP nie proponuje mi serii rzetelnych starć, z udziałem fachowych kontestatorów unijnej wizji, w czasie dobrej oglądalności, na żywo; jeżeli środki finansowe przeznacza się jedynie na propagandę >pro<, a nie dzieli sprawiedliwie również na informacje o negatywach; w takiej sytuacji mam powody sądzić, że coś jest nie tak, że tu może kryć się jakieś szachrajstwo.

Same okrzyki o „historycznej szansie” to za mało dla ludzi słaniających się z głodu; niepewnych jutra; niepewnych nawet stanu swego ducha. Tu trzeba klarowności. Czy można budować na fundamencie z mętniactwa i manipulacji? I wierzyć, że taka budowla będzie trwała?


Publikacja: Niedziela nr 2 z 12 01 2003r.

Copyright © 2018. All Rights Reserved.