Strona prywatna Krzysztofa Nagrodzkiego

Nieodpowiedzialność? Nie tylko o Powstaniu Warszawskim

Rok 1944 przynosi, bardzo wyraźne już przechylenie szali zwycięstwa, w zmaganiach II Wojny Światowej. Alianci zachodni są we Włoszech i we Francji, Armia Sowiecka przekracza Bug i prze dalej. W ramach koalicji antyniemieckiej walczą armie, dywizje i brygady polskie. Potęga techniczna – szczególnie Stanów Zjednoczonych -  gwarantuje rychłe zakończenie sześcioletniej hekatomby, jaką zgotowały Europie i światu hitlerowskie, pogańskie mrzonki o germańskiej Paneuropie. Lipiec. Wielka letnia ofensywa Armii Czerwonej zbliża się do Warszawy.

Oddziały rosyjskie zajmują Dęblin, Siedlce, Otwock, Radzymin, a szpica pancerna dociera do przedmieść Pragi. Moskiewska radiostacja „Kościuszko” wzywa do powstania w Warszawie. Premier Mikołajczyk leci do Moskwy na spotkanie ze Stalinem, licząc – naiwnie - na możliwość ustalenia partnerskich relacji. (Czy mógł – łudzony przez Roosevelta - wiedzieć o szczegółach Teheranu i rodzącym się nowym podziale Europy?...)
 
Sytuacja zatem jest niezwykle złożona: Brak reakcji legalnego polskiego rządu i AK, pozwoliłby Stalinowi na przekazanie opinii światowej informacji, że stolicę Polski wyzwala naród radziecki wespół z wojskiem „ludowym” a nie żadne siły zbrojne podziemnego ruchu oporu, które – według propagandy komunistycznej – stoją nadal „z bronią u nogi”, miast wspomagać dzielną Armię Czerwoną w krwawych zmaganiach z faszystowskim najeźdźcą. Nastroje warszawskiej bojowej młodzieży, obserwującej żałosny odwrót wielu niemieckich oddziałów frontowych, są takie, iż byle iskra może wywołać niekontrolowany wybuch. Do Komendy Głównej AK i Delegatury Rządu docierają raporty, iż powtórka z finału „Ostrej Bramy” następuje i po tej stronie linii Curzona - w Białymstoku, Lublinie, Rzeszowie. Jeśli więc aresztuje się, wywozi, traci, walczących żołnierzy - przed chwilą towarzyszy broni - to tym bardziej wywieziono by biernych. Świadomość zdradzieckiej stalinowskiej taktyki, nabiera tu, w kraju, upiornie realnych kształtów. (Czy późniejsze zdradzieckie aresztowanie szesnastu przywódców, nie potwierdza katyńską, szatańską konsekwencję?)
Rację, być może, miał pułkownik Janusz Bokszczanin - zastępca szefa sztabu AK - sugerujący wywołanie powstania dopiero przy widocznym natarciu sowieckim na prawobrzeżną Warszawę, ale bez względu na to czy 1,3 lub 5 sierpnia powstanie musiało wybuchnąć.
                                                                                             ***
Gdyby nie było powstania, miasto nie zostałoby zniszczone i tylu wartościowych ludzi pozostałoby przy życiu - argumentują przeciwnicy zrywu. Co do strat materialnych można częściowo się zgodzić. Nie ma powstania, miasto prawdopodobnie nie jest „morzem ruin” (chyba, że i tak zostałoby zniszczone jako rozsadnik  wszelkich buntów – co wcale nie było nieprawdopodobne), ale co do strat elit sprawa wygląda już zupełnie inaczej. „Dla reżimu Stalina wcale nie są niebezpieczni nacjonaliści, konserwatyści, czy bezpartyjni. Dla niego  niebezpieczni ludzie to ci, którzy nie dadzą zmienić się w niewolników” (Hugo Steinhaus – Wspomnienia i zapiski, Londyn 1992) Należy sądzić, iż dla prokurator Helena Wolińskiej powstanie nie miało żadnego znaczenia przy podpisywaniu nakazu aresztowania słynnego generała „Nila” Fieldorfa. Bez powstania też by został stracony. Tak jak bohaterski rotmistrz Witold Pilecki. I tysiące innych. Klasycznym przykładem na słabość tezy o ochronie polskiej prawdziwie nieugiętej i patriotycznej inteligencji, jest casus Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, poległego w czwartym dniu Powstania, którego UB chciało aresztować, jeszcze pięć lat po jego śmierci. Ci, którzy jednak przeżyli, musieli wybierać. I wybierali. Jedni „emigrację wewnętrzną”, inni... szkoda gadać...Posiew tych wyborów plonuje do dzisiaj.

Gdyby nie widoczne męstwo i ofiarność Polaków, okazywane w czasie kampanii wrześniowej 1939r., podczas całej okupacji i jeszcze kilka lat po ogarnięciu kraju przez nowych właścicieli, oraz determinacja Powstania, gdyby nie pamięć bitności naszego narodu, (ówczesny komisarz Stalin musiał wiać w 1920 z Frontu Poł.-Zach.) to Generalissimus nie porównałby wprowadzania w Polsce komunizmu do siodłania krowy, przy okazji nadgorliwych pomysłów polskich renegatów, i być może zdążyłby z przekształceniem PRL w 17 Republikę Rad, z racji „... oczywistych dla polskich komunistów dużo wcześniej” (NMP z 1 08 br). Na usilną prośbę pozostałych obywateli, a jakże; po stosownym referendum, naturalnie.
                                                                                                 ***
Jeżeli zakwestionujemy sens Powstania Warszawskiego, tym bardziej musimy odwrócić się od Insurekcji Kościuszkowskiej, przyklasnąć pragmatyzmowi Targowicy, zapomnieć jak najrychlej o Listopadzie 1830, Styczniu 1863 i przeciwstawić mu sens branki Wielopolskiego, załamać ręce nad  bezcelowością Września 1939 tudzież działań państwa podziemnego w latach okupacji. Ba, może należało podjąć ofertę Hitlera, aby razem pójść na bolszewię? Albo przystać wcześniej na radzieckie garnizony? Bądź nie utrudniać, zda się niezwyciężonego, marszu postępu jeszcze w 1920 i zaakceptować bolszewickie warunki z Mińska... Dlaczego nie? – Przy „pragmatycznym” stanowisku Zachodu, szczególnie niechętnego Polsce, filoniemieckiego, premiera brytyjskiego Lloyda Georga ( ta nieszczęśliwa, genetycznie zakodowana miłość do germańskiej mocy. A może mocy w ogóle?...). Liczenie „zamiaru podług sił” ma swój sens. Tyle tylko, że nie zawsze jedno i drugie da się wykalkulować w asekuracyjnych urzędach miar i wag. A skutki przepragmatyzowania są tragiczne dla świadomości narodu, dla jego kondycji moralnej, intelektualnej, dla jego woli trwania i przetrwania. Szczególnie wtedy, kiedy wiązać się to musi z altruizmem, poświęceniem, ponieważ te cechy są pochodną świadomość człowieka. W odkorowanych moralnie, zniewolonych ludziach, takie odczucia, jeżeli nawet gdzieś tam się tlą, wymagają nie lada wysiłku, aby zmieniły się w płomień narodowej dumy, potrzeby działania i pracy dla dobra wspólnego.

Czyż nie jesteśmy tego świadkami? Przy każdych prawie wyborach? Mimo naszej historii. A na czym budowalibyśmy bez niej? Na osiągach komunistycznej sztuki i zakłamywanym dziejopisarstwie? „Wiersz Lewina sławiący podbój Polski przez ZSRR, poemat Woroszylskiego ku czci bezpieki, dramat Gruszczyńskiego błogosławiący Speckomisję Zambrowskiego, podręcznik Michnikowej do historii i Matuszewskiego do historii literatury – wszystko to były cegiełki nowo wznoszonego więzienia” (Bohdan Urbankowski – Czerwona msza, Warszawa 1995) Może na „romantyce” Białomorkanału, Kołymy, Magadanu i w ogóle Archipelagu Gułag? Na Szymborskiej, Ficowskim, Jastrunie, Pasternaku, Sternie, Słuckim, Stryjkowskim, Szemplińskiej, Szenwaldzie, Śpiewaku, Urgaczu, Woroszylskim, Ważyku, Wygodzkimi i innych postępowo-pragmatycznych tuzach? (zob. Jacek Trznadel - Kolaboranci, Komorów 1998; Księga lizusów – wybór cytatów, Warszawa 1991; Stanisław Murzański – Między kompromisem a zdradą Warszawa 1993; tegoż – Wśród łopotu sztandarów rewolucji, Rzecz o katolewicy 1945-1989, Kraków 1998) Na sztukach Mrożka? Na czerwonym harcerstwie i drużynach walterowskich Kuronia? Na materialistycznej pseudofilozofii z jej definiowaniem religii jako „opium dla mas”? Na Schaffie, Baczko, Kołakowskm, Morawskim, Baumanie, Hirszowicz, Wiatrze? Na historiografii rodem z Orwella? Dla której najbardziej heroicznym zdarzeniem, wręcz tysiąclecia, była wewnątrzpartyjna rozróba roku 1968, skutkująca koniecznością opuszczenia posadek i możliwością urządzenia życia oraz zrobienia karier w Szwecji, Belgii, Francji, USA, innych krajach - czasami nawet w Izraelu - różnej jakości Polaków narodowości Żydowskiej. Utrwalalibyśmy ducha narodowego na Przodowniku Pracy Wincentym Pstrowskim? Na pamięci o Hucie im. Lenina i „heroizmie wielkich budów socjalizmu”(dewastowanych i wyprzedawanych zresztą ze znacznie większą sprawnością niźli je budowano)? Na „religii” kasy, hedonistycznych praw człowieka, na wolności „róbta co chceta”? W „odważnych koszulinach: „Jestem homoseksualistą, Arabem, Żydem”, „Nie chodzę do kościoła; nie słucham papieża, onanizuje się”? – szukalibyśmy godności?...Pytania można mnożyć.

Jakaś magmę, zdziesiątkowaną, selekcjonowaną, czarnoroboczą, czarnoumysłową i czarnoduszną wyhodować na tym można, owszem, ale nie świadomy swej wartości, dumny, szlachetny naród. A tylko taki może rodzić przyjaznych innym, sprawiedliwych, honorowych, ofiarnych ludzi.
Jeden z naszych wybitnych poetów - Zygmunt Krasiński – pisał w Psalmach przyszłości (III Psalm miłości):

(..) „Powiedz orle mój
białoskrzydlny, niezmazany,
Skąd tych czarnych myśli rój ?
One rosną – gdzie kajdany !
Ach, niewola sączy jad,
co rozkłada duchów skład !
Niczym Sybir – niczym knuty
I cielesnych tortur król,
Lecz narodu duch otruty –
To dopiero bólów ból !

Codzienność bez Wiary, Nadziei, Miłości – w tym do Ojczyzny, do prawdy, bez wielkich wzorów i porywającej pamięci może zatruć najtęższych. To tylko kwestia czasu.

Krzysztof Nagrodzki

Publikacja: N. Myśl Polska nr 36 z 5 09 2004r.

Copyright © 2018. All Rights Reserved.