Strona prywatna Krzysztofa Nagrodzkiego

Logosfera – szansa wzrastania

Pewien mój znajomy, z którym od dawna toczymy energiczne dyskusje światopoglądowe - technicznie wykształcony i mający aspiracje do niezależnego myślenia - zażądał niegdyś krótkiej definicji ideologii New Age.
Jednak każdą podsuniętą, odrzucał jako zbyt skomplikowaną. Również taką, iż zamysł tego równie infantylnego jak i groźnego w realizacji konceptu sprowadza się w istocie do postawienia śmiertelnika na piedestale należnym Stwórcy.

 - Nie – kręcił głową– to nie to.
W końcu, zrezygnowany, wyciągnąłem starą kasetę magnetowidową z nagraniem wypowiedzi jakiegoś francuskiego naukowca.
Długi wykład, wymagający dużej koncentracji i raczej – co tu ukrywać – nudnawy, prowadził w efekcie do tej samej konkluzji. Teoretycznie, nie powinien zadziałać.
Kiedy następnego dnia usłyszałem: No, wreszcie rozumiem! - zamurowało mnie.

- Co się stało?
Dlaczego trzeba było ponad godzinnego, skomplikowanego referatu, aby dojść do tego samego punktu?....
Czyżby zadziałał „autorytet” ekranu?...

I aczkolwiek na pozór dominował przekaz słowny – trudno było oprzeć się intuicyjnemu wrażeniu, że był to symptom przyciągania przez „obrazkoland” – swoistą „pictosferę”.

Po kilku latach okazało się, że wrażenie było słuszne.

Absorpcja i nieświadoma transmisja impulsów informacyjnych, zwłaszcza podanych w telewizyjnych ramkach, stawała się coraz wyraźniejsza.
I coraz mocniejsze stawało się przekonanie mego znajomego, iż wypowiadane konkluzje są efektem własnych przemyśleń a nie wybiórczego i skanalizowanego przekazu.

Tyle tylko, że do owych wniosków coraz częściej brakowało uzasadnienia, a prośby o ich sformułowanie kończyły się zazwyczaj na reakcjach emocjonalnych.
A jakże dyskutować z uczuciami?...

Zatem, jeżeli człowiek dysponujący doświadczeniem życiowym, funkcjonującą wolą, wykształcony, nie uciekający od dyskusji i starć ideologicznych – prawda, nie zawsze na przesadnie wygórowanym poziomie penetracji zagadnienia – jeżeli taki człowiek może ulegać magii monitora, jakąż szansę obrony przed coraz agresywniejszą subkulturą obrazków, mają umysły mniej dojrzałe np. u dzieci i młodzieży, czy u dorosłych zaprzęgniętych do wy-czerpującego wszystkie siły kieratu najprostszych czynności życiowych?...
                                                             ***
Zakładając pewne uproszczenie, możne powiedzieć, iż przede wszystkim wzrokiem badamy rzeczywistość.
Przyjmujemy, więc jej obraz transmitowany z miejsc często dla ogółu nieosiągalnych.
Korzystamy z wiadomości o zdarzeniach przekazanymi przez wszędobylską kamerę w czasie zbliżonym do rzeczywistego.

Takie informacje - szczególnie, gdy osiągnięcia techniki pozwoliły nie tylko na kopiowanie ruchu, koloru, ale i na dotarcie do wielu ukrytych wcześniej detali – mogą być dobrodziejstwem.
Dostarczać szanse na poszerzanie wiedzy o świecie, w którym żyjemy.
Rozbudzać fascynację pięknem i różnorodnością ludzkich dróg; uczyć otwartości, altruizmu, roztropnego działania dla dobra wspólnego.
Edukować do prawdy.
Być pomocnym narzędziem dobrego wychowania
Mogą – jak wiele innych osiągnięć myśli ludzkiej – służyć dobru.

Niestety, równocześnie być narzędziem zła próbującego z zaślepieniem recydywisty klecić utopie, rozbijać solidarność rodziny człowieczej, mieszać pojęcia.

Zatem trzeba wciąż przypominać, czemu ma służyć „edukacja”; co to jest „prawda”, „dobre wychowanie”, „altruizm”, „ludzka wspólnota”, „otwartość” i wiele innych węzłowych pojęć.
 
Pytać, czy podstawowe – fundamentalne - wartości, na których budowana była nasza cywilizacja wolno – i w jakim celu - naruszać?

Rozważać czy istnieje uczciwa intelektualnie, realna, propozycja uzasadniająca kontestację dotychczasowych – zgoda, nie zawsze powszechnie i dokładnie respektowanych - wskazań?                                                  
                                                                                                           ***
- Może jednak takie postawienie sprawy jest przesadne?

No cóż, zobaczmy jak zmienia się rozumienie kilku chociażby kategorii i jakie wprowadza się eufemizmy dla rozmycia istoty nazywanego zjawiska, czynności, relacji...
 
I tak miłość sprowadza się do synonimu sexizmu, redukując ją - co najwyżej - do w miarę kontrolowanych porywów gocentrycznych chętek.

Zabijanie bezbronnych ludzi, w zależności od sytuacji przybiera neutralizującą nazwę „aborcji” lub „eutanazji”.

Nienaturalny związek osobników tej samej płci nobilituje się określeniem „małżeństwo”; aby z kolei to wielkie i piękne dozgonne zobowiązanie podjęte w imię życia i w obliczu Boga, minimalizować do swobodnego i nieobowiązującego wielce „partnerstwa”, w którym dar potomstwa jest raczej balastem w pogoni za mirażem wciąż reanimowanej jurnej młodości.

Edukację próbuje się zastąpić „nauczaniem”, w którym „pragmatyzm” stawiania czoła „wyzwaniom rynku” tudzież „konkurencji” wypiera kształcenie i wychowanie do budowania oraz służenia dobru wspólnemu; do rozpoznawania jego istoty na skomplikowanych drogach życia.

Trudne piękno wolności myli się z tandetą dowolności, a konieczną cierpliwość w znoszeniu czegoś, z tolerancją dla wszystkiego. ( No, może nie wszystkiego – nowomowa ma swoje ograniczenia.

Nie toleruje się np. „antysemityzmu”, „rasizmu”, „faszyzmu”, „ksenofobii”, „nacjonalizmu”, „zatęchłego klerykalizmu” i „skrajnej prawicy”.

Przy czym „antysemitą” i „rasistą” staje się ten, kogo nie lubią funkcjonariusze „Przedsiębiorstwa holokaust” (zob. Norman Finkelstein – Przedsiebiorstwo holokaust, Volumen, Warszawa 2001) i fani poprawności politycznej, a „faszystą” i „skrajną prawicą” może zostać, z nadania, praktycznie każdy, skoro hitlerowską NSDAP – czyli Narodowo Socjalistyczną Niemiecką Partię Robotników zalicza się do „skrajnej prawicy”...)

I wreszcie „radykalizm” i „fundamentalizm” – słowa pochodne od „zakorzenienia” i „fundamentu”- czyli niosące pozytywne konotacje – stają się synonimem skrajności, fanatyzmu, wręcz terroryzmu – przynajmniej ideologicznego.

Czy nie po to, aby tym łatwiej budować na piasku zmiennych wartości?...
                                                                                                      ***
Przedefiniowywane pojęcia wymagają wykwalifikowanych „tłumaczy” oraz stosownej aparatury transmisyjnej, aby masy podjęły i zaakceptowały, czy może lepsze byłoby określenie: wchłonęły, nowe, obowiązujące znaczenia. A następnie reagowały przewidywalnie na określone hasła.

Temu właśnie m.in. służy walec medialny, uporczywie, powszechnie i coraz zręczniej niwelujący umiejętność samodzielnego myślenia.

Przy czym telewizja ma przytłaczający udział, ponieważ dysponuje bronią najbardziej groźną – obrazem imitującym do złudzenia rzeczywistość, często inscenizowaną niezwykle ekspresyjnie i wiarygodnie na dokument, czego drastycznym i groźnym przykładem, /.../ może być „...reportaż w (ongiś)amerykańskiej telewizji CNN, ukazujący tańczących z radości Palestyńczyków po zamachu terrorystycznym na Nowy Jork i Waszyngton. /.../

Dzisiaj już wiemy, że obraz manifestujących radość Palestyńczyków na ulicach miast Zachodniego Brzegu Jordanu pochodził sprzed /.../  lat...” (Czesław Ryszka –Żyć w prawdzie, Niedziela nr 43 z 28 10 2001r.).

Inną ilustracją agitacji „obrazkowej” są programy z draperią akademicką, wspierane animacją komputerową tworzącą cudeńka, dotyczące - również pośrednio - tzw. teorii ewolucji Darwina, przedstawianej jako bezdyskusyjny ogląd rozwoju życia na Ziemi, a będącej w istocie ledwie materiałem na hipotezę, borykającą się z realnym, empirycznym wsparciem.

Sam Darwin „... Przedstawił  O powstawaniu gatunków jako >jeden wielki dowód<.
Istotą tego dowodu, było, że teza o wspólnych przodkach jest na tyle logicznie pociągająca, że rygorystyczny sprawdzian doświadczalny nie jest tu konieczny.”

Tak więc „...koncepcja stała się dogmatem.” (Phillipe E. Johnson – Sąd nad Darwinem, Vocatio 1997)

Przykłady można mnożyć. Te dwa niechaj będą przynajmniej ostrzeżeniem, że pictomanipulacja – jej przyczyny to odrębny problem – może mieć niewyobrażalne następstwa, zarówno w prowokowaniu decyzji doraźnych - „taktycznych”, jak i produkowaniu mitów penetrujących głęboko - „strategicznych”
(Zob. ks. bp Adam Lepa – Świat manipulacji, Częstochowa 1997; Mity i obrazy, Łódź 1999; Media a postawy, Łódź 2001; Pedagogika mass mediów, Łódź 2000).   
                                                             ***
Coraz agresywniejsza inwazja obrazków wypierających kulturę słowa, poza elementami indoktrynacji i stymulacji wnikającymi w świadomość i podświadomość, ma wiele destrukcyjnych właściwości.

Stały i bezkrytyczny kontakt z dynamicznymi sekwencjami, przeważnie posplatanymi co do rodzaju i walorów: publicystyka dokumentująca, quasi dokument, subiektywny komentarz, fabuła, rozrywka; obcowanie z nagminną brutalnością, okrucieństwem, bezwzględnością, wulgarnym, pornograficznym seksualizmem, nihilizmem, relatywizmem, nie może nie oddziaływać na psychikę, na charakter.

Czyż te konsekwencja nie są coraz realniej, przeraźliwie blisko, widoczne i odczuwalne?

Coraz bardziej ograniczona umiejętność obcowania ze słowem, szczególnie tym trudniejszym;

odbieranie „komunikatów” bez umiejętności ich selekcji; trudność koncentracji nad dłuższym przekazem; zahamowanie rozwoju – infantylizacja, skłonność do powierzchownych, zasłyszanych ocen;

nieumiejętność spokojnego dowodzenia i kontrargumentacji, a w związku z tym rejterada od „polityki”, od naturalnego ścierania poglądów przy poszukiwaniu prawdy;

spłycenie wyobraźni do elementów „pragmatycznych”; redukowanie wrażliwości; szukanie najłatwiejszej – by nie rzec: prymitywnej, a nawet groźnej dla rozwoju osobowości – rozrywki;

transformacja wolnej woli w odruchy – „robotyzacja” homo sapiens - wszystko zlewa się w jakiejś wirtualnej quasi rzeczywistość, w której jednostka zaczyna tracić umiejętność kojarzenia związków przyczynowo-skutkowych oraz gubi swoją niepowtarzalną tożsamość i podmiotowość.

A ta utrata - uświadamiana lub nie - wyzwala agresję manifestującą się w przeróżnych, przeważnie irracjonalnych, odpychających formach.
                                                                                                     ***                                                                  
Nieprawdziwe byłoby twierdzenie, iż za wszystkie negatywne zjawiska odpowiada „ruchomy obrazek”.
Niewątpliwie jest to cały zespół czynników, których omawianie przekraczałoby znacznie zamiar szkicowej publikacji.
Jednak coraz powszechniej używany, bo łatwy, kontakt z telewizją można uznać za wiodący w zespole zagrożeń „odkorowaniem” czyhających na człowieka w czasach coraz szybszych przemian i przewartościowań.
 
Dlatego też uprawnione stają się coraz częstsze pytania czy koncentracja aparatu medialnego, kreowanie dyspozycyjnych „autorytetów”, wrogość do rzeczywistej konkurencji światopoglądowej, to jedynie efekt działania „niewidzialnej ręki rynku”, nad którą nie panuje żadna myśląca po ludzku głowa?

Mało prawdopodobne. Przypuszcza się, iż jest to raczej element batalii – toczącej się nie od dzisiaj i nie od wczoraj – o kształt cywilizacji, o kształt świata, o sens człowieczeństwa.

Hermetyczna, kastowa ideologia, podbudowywana spekulacjami quasi naukowymi, ma zapewne doprowadzić do swoistej realizacji poplatońskich idei trójpodziału na elitę, wojsko – aparat utrzymywania rygorów narzuconych całej „małowolnej” reszcie, bez której życie elit byłoby trudne do zniesienia.
Zamysł, realizowany i sterowany przez „anonimowe centra” – sięgając do słów Jana Pawła II - żeby zwyciężył musi zredukować potencjalny opór poprzez sterowanie informacją (wszystko jest informacją), zniszczenie woli i zdegenerowanie duszy. A zatem musi nastąpić antyewangelizacja. Czy nie odczuwamy jej?...
                              
                                                                                                  ***
                                                                                                                                                        
Aby człowiek wyszedł z niewoli potrzebne było ongiś czterdzieści lat, ponieważ niewola nie wychodzi tak łatwo z człowieka...
Czasami potrzebuje pustyni. Jesteśmy - jak i nasi przodkowie - uczestnikami nieustających zmagań o wolność.
O wolność pokoleń.
O wolność myślenia.
O wolność dążenia do prawdy.
O wolność porównywania naszego wyobrażenia rzeczywistości z nią samą.
O możliwość wolnego odkrywania najgłębszej przyczyny.
Nie można - poprzez zgodę na deprecjonowanie słów – pozwolić na oddalenie od Słowa. Trzeba ratować umysły.
Trzeba ratować wolę.
Trzeba ratować dusze.

Nie tak dawno, kiedy podziały były jaśniejsze, funkcjonowało kapitalne określenie na obcość czy odrębność decydentów – „Oni”.

A więc, skoro „Oni” mają media, literaturę, sztukę, my poszerzajmy obszar naszej kultury.

Skoro „Oni” chcą narzucić „cywilizację komiksu”, my wracajmy do logosfery (Zob. x. bp. Adam Lepa – Co to jest logosfera?, Wiadomości Archidiecezjalne Łódzkie, .... /1995; Logosfera, Łódzkie Studia Teologiczne, 1995,4).

- Jakim sposobem?
- Najprostszym: Ora et labora.
- Wiarą i rozumem.
- Cierpliwością i spokojem.
Wytrwale.

Mamy rodziny.
Jeszcze.

Mamy otwarty – na szczęście nie na przestrzał - Kościół i wielu wiernych Mu kapłanów.
Jeszcze.

Mamy przyjaciół, znajomych.
Jeszcze.

Mamy dostęp do różnych źródeł informacji.
Jeszcze.
 
To nie tak mało.

Musimy, zatem mieć czas dla siebie.
Nie można przystać, iżby naturalne dla homo sapiens różnice postrzegania, wnioskowania i odmienności, dające szansę na przybliżanie do prawdy, miały być uznawane za zaczyn konfliktów i w imię „poprawności” grzebane.

Nie wolno pozwolić na zredukowanie niepowtarzalnej osobowości człowieka – dziecka Bożego, do jakiegoś pojęcia statystycznego, administracyjnego, ekonomicznego. Do Peselu. Nipu.                              
                                                                                                  ***                                                                       
Ucieczka od naturalnych różnic w oglądzie świata; bezrefleksyjne czerpanie z najłatwiejszych - sugestywnie reklamowanych – źródeł, skończyć się musi wyjałowieniem intelektu. /.../
Są przecież dostępne różne „Encyklopedie białych plam”. Jeszcze...

Jeżeli ktoś lub coś jest sekowane, przemilczane, opluwane, malowane na czarno, obrzucane gruboskórnymi epitetami, wyśmiewane przez dystrybutorów „tolerancji”- uwaga! Właśnie tam, najprawdopodobniej, można szukać owych alternatywnych elementów wiedzy.
Trzeba ją uporczywie zdobywać, aby formować siebie, pomagać bliźnim w wyrwaniu z monotonnego w istocie, libertyńsko - materialistycznego medialnego transu.
 
Należy ją pomnażać, aby ustrzec przed zniewoleniem naszą przyszłość – dzieci. Będą takie, jaki kształt nadamy ich charakterom, ile prawdy dostarczymy chłonnym umysłom w koniecznym codziennym domowym kontakcie, przez wybór szkoły – jeżeli to możliwe; jak skutecznie osłonimy przed demonami gier elektronicznych; bylejakością i zatraceniem w „róbta co chceta”; poczuciem osamotnienia i zagubienia w świecie stechnicyzowanym, skalkulowanym, zbilansowanym, zaksięgowanym. Jak zabezpieczymy przed pokusami, nędzą i zniszczeniem na globie przemierzanym przez szalonych jeźdźców. Jeźdźców apokalipsy?....

Publikacja: Wiadomości Archidiecezji Łódzkiej z grudnia 2001r. (Wydrukowane w marcu 2002r.)
                                                                                        ***
Czy to nadal aktualne?...
I na ile?...
kn





Copyright © 2018. All Rights Reserved.