Niedziela na Głównym i geny

A w tekście „Niedziela na Głównym” zapomniałem o dodać o niezwykłym- jak na tamte czasy (lata sześćdziesiąte ub. wieku) - wydarzeniu.
Otóż, kiedy raczyliśmy się bezpretensjonalnie piwkiem w restauracji dworcowej, do stającego ta pianina podszedł jakiś człowiek i…

i zagrał „Czerwone maki na Monte Cassino”.
I jakoś tak się dziwnie stało, że jakoś automatycznie wstaliśmy – odruch normalny, normalnego Polaka? – i chcieliśmy- to oczywiste postawić człowiekowi kolejkę, albo i dwie, ale… ale on gdzieś się ulotnił… Chyba na wszelki wypadek.

U ludowej wadzy nie były dobrze widziane takie zaśpiewy. Co innego - „Dolinami i wzgórzami niosła się bojowa pieśń” czy sojusznicza „Wychadiła na bierieg Katiusza”…

Wracaliśmy na Plac Narutowicza, do naszych leży w akademikach, ciut inni…
…Ot, w genach…