Jeźdźcy Tolerancji

Książka jest zbiorem wybranych publikacji, które ukazywały się drukiem w ubiegłych latach m.in. w Myśli Polskiej, Niedzieli, Naszym Dzienniku, Kurierze Zachodnim (Perth), Źródle. Proszę potraktować wyrozumiale nieuniknione powtórzenia – jakkolwiek są one niezbędne dla utrwalania pewnych prawd, bywają również efektem rozciągnięcia owej publicystyki w czasie.

Tytuł całości został przeniesiony z cyklu „Jeźdźcy Tolerancji” (druk: 2000-2001 r.), sprowokowanego agresywnymi hasłami – owymi „nietolerancjami dla nietolerancji”, którymi lewa propaganda okłada zawsze swoich adwersarzy – rozdygotana i zdumiona, że są ludzie, którzy mogą mieć wątpliwości co do kolejnych etapów i wariantów „postępu” .

Czy podnoszone kwestie zdezaktualizowały się? Proszę się przekonać.

Spis treści

    Tolerancja - instalacja w procesie
    To tylko stary, znany antyteizm
    Nauka – Prawda – Wolność
    Analiza współcz. kard. Ratzingera
    Świadkowie zagubienia
    Duch postępu
    O duchu raz jeszcze
    Nie detronizować Boga
    Cenzury postępu
    Priorytety aktywu
    Czeladnicy nienawiści
    Demokratyczne państwo prawa

====================================================
Rozważania o tolerancji i wolności

Nadawanie nowego znaczenia fundamentalnym dla procesu komunikowania się pojęciom – tak charakterystyczne dla komunistycznej nowomowy – jest również obecnie praktykowane. Wydana przez Oddział Łódzki Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy książka Krzysztofa Nagrodzkiego pt. „Jeźdźcy Tolerancji” rozpoczyna się refleksją na ten właśnie temat.
Nagrodzki, absolwent Politechniki Warszawskiej, publicysta, sekretarz Oddziału Łódzkiego KSD i organizator cyklu ogólnopolskich konferencji z cyklu „Dziennikarz między prawdą a kłamstwem”, opublikował wiele lat wcześniej dwa tomiki poetyckie a w roku ubiegłym - „Mistyfikatorykę”, będącą formą intelektualnego „rozprawienia się” z antykatolickimi mitami. Najnowsza pozycja stanowi wybór tekstów publicystycznych zamieszczanych m.in. w „Myśli Polskiej”, „Niedzieli”, „Naszym Dzienniku”, „Kurierze Zachodnim”, „Źródle”.

Czym jest tolerancja? Jeszcze pół wieku temu pojęcie to oznaczało znoszenie, ścierpienie cudzych poglądów i zachowań, a nawet wyrozumiałość dla nich, choćby były one sprzeczne z naszymi. Najnowsze leksykony, w duchu postmodernistycznego wszech przyzwolenia nakazują w definicji tolerancji akceptacje czy wręcz szacunek dla odmienności. Jak można szanować demagogię, obłudę, nihilizm, wszelakie formy działań antyreligijnych, podporządkowanie się zaleceniu „róbta co chceta”, pornografię, zboczenia, antysztukę - pyta Nagrodzki, rozwijając poszczególne wątki w kilkunastu szkicach. Taka „tolerancja” staje się instrumentem relatywizmu, determinuje fałsz poznawczy i libertynizm.

W „Jeźdźcach Tolerancji” sporo uwagi poświęca autor problemowi wolności, traktowanej dziś często jako wolność od odpowiedzialności i znajdowania prawdy, oraz związanej z tym kategorii „postępu”. Pisze o ateizmie, przybierającym postać agresywnego antyteizmu, o dechrystianizacji kultury, dehumanizacji różnych sfer życia, o toczącym się boju o człowieka. Rozpatruje powinności polityki, nauki, sztuki, przywołując m.in. myśli Karola Wojtyły i Josepha Ratzingera.

Jest to publicystyka „gorąca”, zaangażowana, skoncentrowana wokół obrony wiary, prawdy i wartości moralnych, prowokująca więc do poważniejszej refleksji.

Janusz Janyst

Niedziela nr 45 z 6 listopada 2011 r.

==============================================

Projekt okładki: Krzysztof Nagrodzki (z wykorzystaniem drzeworytu Albrechta Dürera „Jeźdźcy Apokalipsy”)
ISBN 978-83-931572-2-8

 

Tolerancja - instalacja w procesie

Tolerancja i postęp! Postęp i tolerancja! We wszystkich przypadkach, najbardziej zadziwiających konfiguracjach i pozach, zniewalająca, totalna super para: Postęp z Tolerancją. Gromkie pieśni jeźdźców ich orszaku docierają do postępowych mediów, przez nie zaś do otwartych postępowo  umysłów, aby zagnieździć się w tolerancyjnie czułych sercach. Dla swoich.
Nie tak bardzo dawnymi czasy z telewizora wygrzmiało stanowcze solo jednego z sędziwych chórzystów reprezentacyjnego zespołu rycerzy Tolerancji: „Nie ma tolerancji dla nietolerancji!” -  przypomniał mąż ów bezkompromisowe hasło z piersią gotową do medali i rewolucyjnym błyskiem w oku.

Czyż można zostać obojętnym na tak głębokie słowa? Myśl czyn rodzić winna! Skoro mamy „nie tolerować nietolerancję” zacznijmy od podstaw, czyli od zrozumienia, o co, lub z czym, należy walczyć.

Słownik Języka Polskiego z 1919r., dzieło nagrodzone przez Krakowską Akademię Umiejętności i zalecane do użytku szkolnego, definiuje jasno: „Tolerować ...znosić, cierpieć, zezwalać. T. czyjeś przekonania; T. czyjeś wyznanie; T. bezprawie, zachowywać się wobec niego biernie....”   
Słownik z 1967 r. ewoluuje:

- „Tolerować... nie sprzeciwiać się czyjemuś zachowaniu się, mimo że się je uważa za niewłaściwe, znosić je, godzić się na nie; zgadzać się na obecność, istnienie kogoś, lub czegoś...”

- „Tolerancja – wyrozumiałość, liberalizm w stosunku do cudzych wierzeń, praktyk, poglądów, postępków, postaw, choćby różniły się od własnych a. były z nimi sprzeczne...” twierdzi Władysław Kopaliński w 1968 roku.

- Mały Słownika Języka Polskiego z 1997r., wręcz nakazuje „...szacunek dla cudzych poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych; wyrozumiałość, pobłażanie wobec jakiegoś zjawiska..”.

Więc nie wystarcza już sama „wyrozumiałość”? Dla rozpoznania stanów ukrytych nietolerancji należy badać stan uczuciowego zaangażowania podejrzanych? Abstrahując od jakości oprzyrządowania do mierzenia w obywatelu uczucia szacunku, jak można mieć wyrozumiałość np. do dewiacji, występków, pobłażania dla zła rozsadzającego cywilizacje, narody, środowiska, społeczności, rodziny. Jak można szanować demagogię, fałsz, obłudę zawinioną lenistwem, głupotę? Gdzie jest waga na której można odkrywać podróbki prawdy – bez „tolerancji” dla błędu? I kto ją taruje?

 Może w łacinie kryje się źródło tego bicza na czarownice. Zobaczmy co też wymyślili starożytni? „Tolerantia – znoszenie”, „Tolero - a/ znosić, cierpieć, wytrzymywać; b/ wyżywić, utrzymywać. Zatem „tolerować” znaczy „znosić”, /ś/cierpieć a nie – „szanować”? Cóż za interesująca ewolucja pojęcia. (Co prawda w ewolucjonizmie wszystko jest możliwe, ale żeby aż do tego stopnia?).

Czyżbyśmy odkryli charakterystyczną cechę charakteru słynnego „Postępu” i nowoczesnej „Tolerancji”? Czy niejako ze swej natury wymagają zmienności, przedefiniowywania pojęć, szczególnie tych fundamentalnych, ciągłej zmiany wzorców - tak, aby jedynymi interpretatorami i sędziami mogli pozostać nieliczni wtajemniczeni oraz pewna rzesza wyrobników – najętych do tych czynności  na czas ograniczony?  ( Tak, tak - point de reveries Messieurs et Mesdames.)

Kiedy odbiera się pojęciom ich tradycyjne, funkcjonujące znaczenia, powstają coraz większe kłopoty w konstruktywnym porozumiewaniu. Łatwo wtedy zająć pozycję „mediatora” - szczególnie, gdy posiadło się monopol na rolę tłumacza w środkach komunikacji masowej. Najważniejszą i najpilniejszą czynnością staje się eliminowanie wszelkiej „konkurencji” i dokładne opróżnianie skarbców ze sprawdzonych, klasycznych i odwiecznych odniesień (po wcześniejszej próbie obezwładnienia strażników – to oczywiste).

Zrozumiałe staje się zatem, iż wszystkie „postępowe” ruchy miały do zaoferowania - przede wszystkim Kościołom i wiernym - jedynie absolutny dyktat, grabieże, likwidacje, zniszczenia, mordy, zastraszanie, narzucanie siłą swojej wizji świata i tego, w co powinni wierzyć, komu oddawać hołdy, niewolniczą pracę i pieniądze.

Tak było z tzw. Wielką Rewolucją Francuską, masońskimi rządami w Meksyku, Hiszpanii, Związku Szczęśliwości Radzieckiej, Narodowo-Socjalistycznych (tak! – socjalistycznych) Niemczech Hitlera i innych Polpotowych dyktaturach „idealistów”. Teraz nowe utopie mające nieść powszechną – a jakże – szczęśliwość, przebudowują systemy zniewolenia: owe, z pozoru absurdalne, dowolnie stosowane - w zależności od potrzeby chwili - „nietolerancje dla nietolerancji”.

Spróbujmy zatem spojrzeć, choćby skrótowo, na spójność teorii i praktyki, przyczyny i skutku, kiedy zostają uruchamiane antyteistyczne walce rozwoju „postępu”, „tolerancji”, „wolności”, „równości”, „braterstwa”, czy jeszcze innych migotliwych, kuglarskich sloganów.

Religia i komunizm nie mogą istnieć obok siebie, ani w teorii, ani w praktyce

Sięganie do sylwetek ojców rewolucji z XVIII – XIX wieku i ich posiewu – J. J. Rousseau; fanatycznie antyreligijnego, fałszywego, bojaźliwego, chciwego, pełnego niechęci rasowej  i antysemickiego (tak!) Woltera; zagorzałego ateisty Denisa Diderota; innego antychrześcijańskiego encyklopedysty – Paula Holbacha, filozofa-materialisty Juliana La Mettrie, czy wreszcie Karola Marksa, przekraczałoby ramy i tak obfitego tekstu, zatrzymamy się jedynie przy niektórych faktach naszego krwawego XX wieku.

   Włodzimierz Illicz Lenin, wielki sternik postępu określił: „Moralnem jest to tylko, co jest pożyteczne dla partii ...”,  a „ ...wszelka idea Boga, wszelkie z nią kokietowanie jest nikczemnością dla napiętnowania której brakuje dość silnych słów; to najniebezpieczniejsza infekcja w społeczeństwie...”
Anatolij W. Łunaczarski, reprezentatywny „komisarz oświaty, radziecki  filozof i teoretyk kultury, przedstawiciel estetyki marksistowskiej” – jak go charakteryzuje Encyklopedia Popularna PWN z 1992r. - nakreślił  przeraźliwie praktyczną wizję „oświaty” marksistowskiej: „Wszystkie religie są trucizną, przede wszystkim zaś chrześcijaństwo, bo chrześcijaństwo naucza miłości bliźniego i miłosierdzia, a jedno i drugie przeczy naszym zasadom”; „ precz z miłością bliźniego my potrzebujemy nienawiści, musimy umieć nienawidzić. Tylko za tę cenę zdobędziemy świat”. „Sprzątnęliśmy królów tej ziemi, zabieramy się do królów nieba”.
Stiepanow – współpracownik Łunaczarskiego uzupełnił: ”Zadaniem naszym nie jest reformowanie, lecz niszczenie wszelkiej moralności...”
Historia pokazała  i pokazuje, iż nie były to czcze słowa „teoretyków kultury” wykładających intencje szefów światowej rewolucji.

Nikołaj I. Bucharin i Jewgienij Preobrażeńskij w „Azbukach komunizma”  uczyli abecadła postępu: „Religia i komunizm nie mogą istnieć obok siebie, ani w teorii, ani w praktyce” A. Bucharin z komunistyczną prostotą wykładał: „...Rozstrzeliwania stanowią jedną z form budowy społeczeństwa komunistycznego (...) bez masowych represji i rozstrzeliwań nie zbudujemy komunizmu”; „Każdy ksiądz jest antyrewolucjonistą, każdy akt religijny jest antysowiecki, ktokolwiek idzie do kościoła ten obraża rewolucję i jej zasady” ostrzegała jedna z gazet moskiewskich w 1929 r.
W 1930 r. zapowiadano „ostateczne rozwiązanie otumanienia religijnego mas i bezwzględną walkę z wszelkimi religiami w najszerszym znaczeniu tego słowa”. Planowano „ Do dnia 1 maja 1937 roku na całym terytorium ZSRR nie powinno pozostać ani jednego domu modlitwy i samo pojęcie Boga winno być zostać przekreślone jako przeżytek średniowiecza, jako instrument ucisku mas robotniczych”. Realizacja: zamordowano ok. 200 tys. duchownych różnych wyznań; 300 tys. uwięziono, splądrowano i zniszczono 40 tys. świątyń.

Jemielian Gubelman-Jarosławski dostał od kierownictwa partii bolszewików zadanie stworzenia ruchu antyreligijnego działającego w oparciu o Czeka, później GPU. „Związek Bezbożników” – tak zwał się ów ruch - różnymi metodami osiągnął kilka milionów członków, wydawał fanatycznie antyreligijne pisma: „Bezbożnik”, „Ateist”, „Antirelioznik”, organizował bluźniercze błazenady, demonstracje antyreligijne, skutecznie inicjował zamykanie i grabienie świątyń. Seks „bez zobowiązań” miał dać poczucie wolności. Wszelkie odruchy protestu niszczone były terrorem. Doszło do tego, iż zabroniono stawiania krzyży, również na mogiłach (jako, że teoretycznie raziły uczucia), nauczania sakramentów. Zaczęto popularyzować pozdrowienie: „Boga niet” z odpowiedzią: „ I nie budiet” lub „I nie nado”.

W „ludowej” Hiszpanii „...kościoły były niszczone wszędzie, tak po prostu, gdyż zakładano, że hiszpański Kościół był częścią spisku kapitalistycznego. Przez sześć miesięcy mego pobytu w Hiszpanii widziałem tylko dwa nie zniszczone kościoły i chyba do lipca 1937 nie pozwolono otworzyć żadnego z kościołów, aby [wierni mogli] wysłuchać mszy, z wyjątkiem jednego czy dwóch zborów protestanckich w Madrycie” donosił lewicowy pisarz Georg Orwell. W sumie zamordowano, często w niesłychanie bestialski sposób ok. 8 tys. duchownych, zniszczono 20 tys. świątyń.

Jaka przyszłość czekała ten kraj, można sobie wyobrazić czytając oświadczenia: „Jesteśmy  zdecydowani zrobić w Hiszpanii to, co zrobiono w Rosji. Plan hiszpańskiego socjalizmu i rosyjskiego komunizmu jest taki sam”, oraz „...musi wybuchnąć ogromnym płomieniem pożar rewolucji światowej i kraj muszą zalać fale krwi...” (Socjalistyczna posłanka Margarita Nelken w Kortezach)

Pomysły Callesa, jednego z masońskich prezydentów Meksyku lat dwudziestych i trzydziestych naszego wspaniałego w urzeczywistnianiu „postępu” i „tolerancji” wieku i Bassolsa, jego ministra spraw wewnętrznych, również nie niosły zgniłych kompromisów. Oto główne tezy ustawy z 1934 r. o „wolnym i socjalistycznym wychowaniu młodzieży”: „Każde dziecko od piątego roku życia należy do państwa. Wszystko zło pochodzi od kleru. Bóg nie istnieje, religia jest mitem, biblia kłamstwem. Nie potrzebujemy uznawać żadnych<< bożków>>, tj. ani rodziców, ani osób tak zwanych <<godnych szacunku>>”  

Jakże harmonizuje ta „postępowa” ustawa z nieco wcześniejszymi wskazówkami: „Powinniśmy – pisała żona Zinowiewa w rozprawie o wychowaniu – wyrwać dzieci z pod zgubnego wpływu rodziców, powinniśmy je znacjonalizować, miłość rodziców jest miłością szkodliwą dla dziecka...”  a niezmordowany Bucharin snuł wizje: „...ich małe słabe rączki powoli niszczą tę najmocniejszą twierdzę wszystkich obrzydliwości starego reżimu jaką jest rodzina”

Dla umożliwienia realizacji „postępu” trzeba było wyeliminować w trybie ostatecznym ok.100 księży i 40 tys. „Cristeros” protestujących, w końcu również z bronią w ręku, przeciw dechrystianizacji kraju.
Od „wczesnego” Adolfa Hitlera pochodzi wypowiedź, „...że taktyczne układy pokojowe z Kościołem nie przeszkodzą na doszczętne wykorzenienie chrześcijaństwa aż do ostatniej nitki...”
    
Raichsleiter NSDAP - Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników - Martin Bormann, w piśmie okólnym do gauleiterów z 9 czerwca 1941 r. dawał wytyczne: „... Coraz bardziej należy odwracać naród od Kościołów i ich organów, proboszczów (...) Nie należy pozwalać Kościołom na zyskanie ponownego wpływu na kierowanie narodem. Musi on być bez reszty i ostatecznie złamany”. Efekt: zamordowanych 4 tys. kapłanów, przeważnie katolickich.    
*
Ta krwawa, porażającą dzikością i bestialstwem statystyka nie ujmuje szaleństw zagonów „postępu” we wszystkich krajach tzw. demokracji ludowej z dawną Albanią, Kambodżą Pol Pota, Płn. Koreą i innych, trwających w różnym natężeniu, skali i metodach do dzisiaj. Zatrute ziarno wciąż plonuje.

„Tolerancyjne” złudzenia wolności

„Prawdą – twierdził Bierdiajew – której nie ukryje teraz żadna zasłona, jest niemożliwość neutralności religijnej oraz bezreligijności; religii Boga Żywego przeciwstawia się religia szatana, religii Chrystusa – religia Antychrysta”

Dechrystianizacja jest po prostu deteizacją, antropocentryzm z podstawionymi „bożkami” ma zastąpić teocentryzm, a Prawdę o Bogu idea postępu pojmowanego wyłącznie materialistycznie, redukująca człowieka do popędów, których zaspokojenie ma dać złudzenie wolności. Tak działają wszystkie totalitaryzmy. Niezależnie od tego, w jakiej masce zapowiadają kolejną odsłonę, okazuje się, iż zawsze dochodzi do demolowania podstaw ładu społecznego, demoralizacji, a po utoczeniu morza krwi i pozostawieniu hekatomby ofiar do  „twórczej” weryfikacji i recydywy utopii.

Końcowym rezultatem wszelkich ideologii, komunistycznych bądź liberalnych, jest według Del Nocego (i trudno mu nie przyznać racji, gdy rozejrzeć się dookoła) nihilizm, upadek wszystkich ideałów i wszystkich wartości. Nihilizm, któremu chce się nadać oblicze możliwe do przyjęcia, a nawet szlachetne, nazywając go „ myśleniem ułomnym”.

Pospolitą postacią nihilizmu, prawdziwą wreszcie ideologią dla ludu jest konsumpcjonizm. Stąd - wyjaśniał Del Noce – „największa alienacja, przekształcenie wszystkiego w towar o określonej cenie i osiągnięcie maksymalnego zniewolenia człowieka poprzez przykucie go bezbronnego do pragnień, do zazdrości, do pogoni za zdobywaniem coraz większej ilości dóbr” (Vittorio Messori, „Przemyśleć historię”, w rozdziale poświęconym prof. Augusto Del Noce – włoskiemu uczonemu i filozofowowi zmarłemu w 1989 r. ).

I jeszcze dwa wymowne cytaty:
„Stoimy w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżywała ludzkość (...) Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem  i anty-Kościołem, Prawdą i anty-Prawdą, Ewangelią a jej zaprzeczeniem (...) jest to czas próby(...) w pewnym sensie test na dwutysiącletnią kulturę i cywilizację chrześcijańską, z wszystkimi jej konsekwencjami; ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw    i narodów” - Kardynał Karol Wojtyła.  

„...Jedynie Kościół zagrodził drogę hitlerowskim kampaniom zdławienia prawdy. Nigdy przedtem nie interesowałem się Kościołem, lecz dziś budzi on we mnie zachwyt i uczucie przyjaźni. Jedynie Kościół bowiem miał odwagę i upór, by bronić prawdy i wolności moralnej. Muszę wyznać, że to, czymś kiedyś pogardzałem, dziś wychwalam bezwarunkowo...” - Albert Einstein.   

Jeźdźcy „nietolerancji dla nietolerancji” pędząc w pogoni za mirażami, zwiastują coraz to nowe zniewolenia i klęski człowieczeństwa.       W impecie „pragmatyzmu” bardzo łatwo gubi się podstawowe atrybuty godnego życia.
Najefektowniejsza z pozoru woltyżerka, żadne sztuczne figury nie zastąpią dumnej, wyprostowanej postawy homo sapiens - człowieka pamiętającego dokładnie swój rodowód, świadomego celu, skończoności pięknej i ciężkiej próby „tu” oraz wiecznie radosnego „tam”.

Trzeba zatem wciąż wydobywać zapisane majaki konstruktorów przeróżnych „postępów”  i pokazywać, pokazywać, pokazywać - ku pamięci, ku przestrodze i powtarzać: „point de reveries messieurs et mesdames” - żadnych złudzeń, - nie będzie raju na ziemi. Może być tylko „pot, krew i łzy” gnębionych i krótkotrwała pycha gnębiących, która wcześniej czy później rozpłynie się u furty wieczności i... co dalej? Nic? To skąd ta gorączkowa chęć nabywania podrabianych przepustek do Raju?

Ku chaosowi

Banalne staje się powtarzanie, iż słowo „tolerancja” (jak i wiele innych) zatraca swój sens, ponieważ gubi znaczenie - nawet to, które jest aktualnie lansowane przez jej teoretyków i admiratorów. Nic nie jest pewne. Raz może to być domaganie się zgody (czy potępienia – owa słynna „nietolerancja dla nietolerancji”) na coś, czemu w innym kontekście np. personalnym przydaje się zupełnie inną ocenę. Definicja przestaje być pojęciem normującym, staje się słowem - kameleonem przystosowanym do różnych, bywa diametralnie odmiennych, sytuacji, w zależności od celów interpretatora.
Taka „tolerancja” staje się w rzeczywistości narzędziem ograniczania wolności człowieka w poznawaniu prawdy, ponieważ bywa instrumentem relatywizmu a tym samym fałszu. Jeżeli przyzna się, iż każdy może mieć swoją „prawdę” w imię wolności poglądów, to ten subiektywizm natychmiast proponuje skok ku chaosowi moralnemu jednostki i społecznemu, w efekcie ku zagładzie cywilizacyjnej.
 
Jak głęboko owo przyzwolenie na dowolne kształtowanie prawd weszło w praktykę naszych stosunków, może świadczyć zasmucające spotkanie z amnezją istoty prawdy również u niektórych strażników pamięci – bywa obdarowywanych wysokimi tytułami.

Nigdy zatem dosyć powtarzania, iż prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą, czy  inaczej – zgodność pojmowania rzeczywistości z nią samą.  Nasz ogląd zależny od posiadanej wiedzy, miejsca obserwacji, mądrości (mądrość - to umiejętność sięgania do możliwie najgłębszych przyczyn obserwowanych skutków), zawsze jest fragmentem; prawda zawsze całością. Jedynie buta może podpowiadać oceny pyszałkowate, pełne pogardy nawet dla jasno widocznych faktów i prowadzić w rewiry „pomroczności”, które ma oświecić zręczna - jakże często siostrzyca demagogii - retoryka.

Przyzwolenie na umowę dzierżawy narzędzi do konstruowania własnych „prawd”, od których innym wara, rozpoczyna proces destrukcji - indywidualnej, rodzinnej, środowiskowej, wreszcie coraz szerszej – w społeczeństwie, cywilizacji – o ile nie wytworzone zostaną przeciwciała, zdolne zwalczać tą odwieczną chorobę pychy - zainfekowaną nie dzisiaj i nie wczoraj. Chorobę, która powaliła nie jedną już „mocarność”; chorobę nieczułą na zaklinania znachorów i wciąż ponawiane eksperymenty „naukowego oglądu świata” w gąszczu starych manipulacji, zwodzeń  i zagubień.

Dzieci wciąż pytają, pytają bez końca, chcą poznawać „najgłębsze” przyczyny obserwowanych zjawisk. Lata późniejsze ogarnia i wchłania często narzucana pośpieszność   kontraktowych budowniczych - różnej rangi - wciąż nowych wież Babel.

A teraz  spróbujemy sięgnąć po kilka przykładów wdrażania haseł „nietolerancji dla nietolerancji”  praktycznie - tu i teraz.

Pełne poświęcenia nocne sprayowanie po murach haseł: Ogólnie postępowego - „Polska dla robaków”, „Patrioten sind idioten”, „Faszyzm i rasizm stop”, bardziej ukierunkowanego - „Księża na księżyc, Katolicy do kostnicy”, bezpretensjonalnego - „Czarni won!”(autentyczne napisy na murach), zaporowo - demaskatorskiego antysemickiego „ŁKS Żydy”, przy którym już świtaniem tłum reporterów może ukazać zamarłemu ze zgrozy światu „wyssaną z mlekiem matki” zarazę - jak to obwieścił były premier Izraela Icchak  Szamir w 1989 r. - jest dobre - „Nie ma tolerancji dla nietolerancji.”

Zręczne podpalenie  kościoła - zakładu produkcji „opium dla ludu” (odkrycie Karola Marksa), z jego prowokacyjnymi symbolami zacofania; wyprawa bitewna na pochód wsteczników demonstrujących legalnie z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości, jest bardzo dobre: „Naziści manifestujący ksenofobie i debilizm nie przejdą!” – postawiono sprawę stanowczo w jednej z ulotek postępowo ofiarnej młodzieży.
W życiu! - „Nie ma tolerancji dla nietolerancji!”

Niedopuszczenie do swobodnego i powszechnego wykładania racji nieopatrzonych klauzulą poprawności w publicznych mediach, przez czarną sotnię wstecznictwa jest jednak najlepsze.
Stałe baczenie na treści lektur, filmów i filmików, publikacji, w propozycjach zastawów bibliografii, w sztuce, w rozrywce, szczególnie podawanej dzieciom i młodzieży, jest niezbędne - tam mogą gnieździć się groźne wirusy tradycji o przedłużonym okresie wylęgania, a ciemnogród tylko czyha, aby zarazę roznosić po mieście i świecie. Ale się nie doczeka - „Nie ma tolerancji dla nietolerancji!”.

Jest za to wiele postępowych, zróżnicowanych propozycji – od edukacji w gnozie i seksie wolnych przecież przedszkolaków, przez usuwanie odwiecznych symboli obskurantyzmu rażących wrażliwe, postępowe poczucie estetyki, po wielkie dzieła, wymieniając chociażby film „Dogmat” czy sztukę „Corpus Christi”. Także panaowsiakowy przystanek Woodstock, przy którym „Przystanek Jezus” niosący pomoc biednym, omotanym seksem, alkoholem, narkotykami dzieciakom nie ma prawa rozbić swoich namiotów.

Na ksenofobię i średniowieczne poglądy można natknąć się wszędzie. Jeśli zachodzi o przykłady: Pewien polski minister miał czelność publicznie stwierdzić, iż homoseksualizm jest chorobą i taki oszołom nie ma racji publicznego bytu. Premier Jan Krzysztof Bielecki zmiótł go natychmiast. Albo inna wypowiedź o „kochających inaczej”: „Ci ludzie mają problemy psychiczne, są zboczeńcami. Zamiast uznawać ich prawa, trzeba ich leczyć. Mówią, że są normalnymi ludźmi, ale tak naprawdę potrzebują pomocy psychologów”.

Typowy wstecznik i faszysta! Zapewne znowu Kazimierz Kapera?  
- Nie? - Szlomo Benziri, minister zdrowia rządu Izraela?  
- No cóż, nie można wpadać w pułapkę prostych schematów.

Nieelastyczne pojmowanie wielu zjawisk może wprowadzić w ślepy zaułek na słusznych drogach rozwoju.

Weźmy na przykład taki zapis z umowy międzynarodowej zwanej Konkordatem (a nie ostrzegano?): Art. 9 ust. 1 stanowi, że wolne od pracy są niedziele i dni świąteczne. Jak zaś wykorzystuje zapis oraz wielowiekową, niesłuszną, tradycję perfidny Zaścianek? Niby dla dobra tysięcy, niby zastraszonych przez pracodawców, zatrudnionych   w handlu niewiast, Zaścianek chce pozbawić rodziny radości wspólnego spędzania świątecznego czasu we wspaniałych super-hiper-giga-marketach, fundowanych przecież z poświęceniem wielkiego kapitału.
- W większości krajów europejskich handel w dni świąteczne jest bardzo ograniczony.    
- No właśnie! Czyż to nie dodatkowy argument za pospieszną integracją z Unią?  
A krępowanie „wolności wyboru” kobiet do usunięcia poczętego dziecka?
- Nie może ciemny kler wtrącać się do postępowych brzuchów, wyzwolonych do tolerancji i swobody!

- ...Że to zabójstwo? ...że pod sercem matki od początku rozwija się ludzkie życie ?
Jakie tam życie.
„Życie zaczyna się, kiedy człowiek może samodzielnie egzystować” – autorytatywnie wyjaśniła kompetentna pracownica biura poselskiego pewnej postępowej posłanki bardzo postępowej partii, kiedy toczyła się batalia w sprawie tzw. ustawy aborcyjnej. A prostolinijny postępowy działacz w prywatnej rozmowie dodał: „Prawdziwe życie to jest wtedy, kiedy szmal, kobitki, no i zdrowie, żeby nie dać się.         
A najważniejsza to władza – wtedy ma się wszystko...”
- Co  potem ?
- Jakie „ potem”?!

Albo takie Radio Maryja! Publiczne namawiania do obrony wiary, godności, własności, Ojczyzny. Rozmówki - wciąż niedokończone. Informacje. Edukacje. Organizacje. Ostrzeżenia. Protesty. Propozycje. Zloty. Marsze. Pielgrzymki. Kółka. Rodziny. Zupełna ciemnota! Tego nie da się wytrzymać. Jak można pozwalać takim na realizację pomysłów? – „Nie ma tolerancji dla nietolerancji!”

Miało być lekko, ironicznie – a nie jest. Jakieś dziwne zapachy wysnuwają się z zakamarków  galerii obrazków relatywizmu.


Od fanatyzmu do katastrof

„Fanatyzm, a więc pozbawione jakichkolwiek wątpliwości przekonanie, że jest się wyznawcą jedynie słusznych poglądów wywołuje stan wewnętrznego zacietrzewienia niebezpieczny dla zdrowia (...) Nikt z nas nie może zasadnie uzurpować sobie uprawnienia do jedynie prawdziwych poglądów...” diagnozuje profesor socjologii Maria Szyszkowska.

Wiadomo zatem skąd biorą się te pełne emocji i nadmiernie wydzielonej żółci, okrzyki pod adresem Wiary, Tradycji, Honoru, Patriotyzmu, pod adresem depozytariuszy pojęć opartych na sprawdzonych i umocnionych przez wieki fundamentach. Brak możliwości merytorycznego dialogu z przeróżnymi sektami wszelkiej maści postępowców wynika istotnie z jakiegoś niezdrowego stanu; z braku możliwości przekroczenia jakichś utopijnych granic fanatycznego myślenia życzeniowego. Zaklinając codzienność, nie potrafią przyjąć - nawet jako hipotezę - innej wersji swego ludzkiego rodowodu  oraz celu wędrówki przez lata i wieki niż ta, którą zostali owładnięci jako jedyną.

Czyż nie może wprowadzić w osłupienie, iż szermujący hasłami  „naukowego podejścia”, oddają się np. przedziwnym praktykom paranormalnym, spirytystycznym, satanistycznym, wręcz lucyferiańskim ideom? Zbyt długie, uporczywe mijanie się z rzeczywistością prowadzi do katastrof. Gdy eksperymentują  władcy – płyną rzeki krwi z niezliczonych ofiar, a bezmiar cierpień milionów ludzi zapisuje kroniki wieków.

Ludzie wiary – pisał o tym Vittorio Messori – nawiedzają bez problemów, choć ze smutkiem, krainy ateizmu, antyteizmu, materialistycznych dogmatów.

Dlaczego z kolei wyprawa „na tą stronę lustra” jest tak trudna?

Szczerą, banalnie prostą odpowiedź dał pewien serdeczny znajomy podczas jednej z  dysput światopoglądowych. Przyciskany do muru nie zareagował typowym dla wielu absolwentów szkół „postępu” odruchem agresji, chaotyczną gonitwą myśli, przerzuceniem argumentacji w inwektywy personalne. Nie, biedny wyznał: „Gdybym to wszystko przyjął do wiadomości musiałbym zmienić swoje postępowanie, a do tego jeszcze nie jestem zdolny”.

Ta świadomość - „jeszcze nie jestem zdolny” - jest początkiem nadziei. Co z nią począć? Jak długo będzie trwało to „jeszcze”? Z tej odpowiedzi - „myślą, mową i uczynkiem” przyjdzie zdać kiedyś indywidualny rachunek. Rachunek życia.  Może za sto lat, a może za godzinę.

„Ocean światła/ bezkresna dal /potok ciszy /puste ręce / bose stopy /staję przed Panem”  (Wiersz s. M. Alicji Augustynowicz - felicjanki, z tomiku „Amen Życiu”).
*
Odrzucenie rygoryzmu na rzecz swobodnej ekspresji jednostki, gdzie wartością jest naturalność, spontaniczność, a szczęściem zdrowie, swoboda, użycie – owa słynna tolerancja dla „róbta co chceta” - daje efekty, owszem. Ks. dr Waldemar Kulbat prezentuje za źródłem niemieckim wyniki badań z lat 80-tych: W grupie badanych pomiędzy 25 a 44 rokiem życia „ nie zabijaj” akceptowało 90% katolików i protestantów, bezwyznaniowców zaś– 76%;  „nie kradnij” -  100% katolików i protestantów, 64% bezwyznaniowców; nakaz nierozerwalności małżeństwa uznawało za słuszny 90% katolików, 57% będących dalej od Kościoła i 34 % niewierzących. (Międzynarodowe Studium Wartości w Europie Zachodniej i USA); .

W którym kierunku idzie „postęp” nietrudno się domyśleć. Rezolucja Parlamentu Europy uznająca prawo homoseksualistów i lesbijek do zawierania małżeństw i adoptowania dzieci budzi nadzieje miłośników „tolerancji” na dalsze usprawnienia w konsekwentnym marszu ku „nowemu”.

Aborcja, eutanazja, klonowanie człowieka – w tym na „części zamienne”; seksizm nadęty do monstrualnych rozmiarów i prezentowany w przeróżnych wariantach – nie tak dawno uznawanych zasadnie za zboczone, chore; oduczanie od autentycznego, naturalnego i niezbędnego dla prawidłowego wzrastania człowieka ścierania się poglądów, argumentowania, dochodzenia do ustaleń opartych na przybliżeniu prawdy, do jakiego można dotrzeć  na tym poziomie możliwości; wszechobecność „autorytetów” medialnych wynajętych jedynie do lansowania aktualnie obowiązującej mody światopoglądowej; hipnotyzowanie obrazkami  i hałasem; brak wymagań poza kilkoma - obowiązkiem zdrowia, wydajności, zgody na status quasi robota, nazwanej dyspozycyjnością; wreszcie dyktat „prawa” konstruowanego jakże często prymitywnie „użytkowo” i arbitralnie  w korelacji z owymi modami -  to podstawowe atrybuty nowego zniewolenia: groźnego, zaciskającego pęta wolniej, mniej dostrzegalnie.

Zerwanie więzi rodzinnej, międzypokoleniowej, międzyludzkiej,  na rzecz lojalności „pragmatycznej”, chwilowej, w kolejnej rundzie walki o kasę  i władzę, to coraz wyraźniej dostrzegalne skutki niszczenia starych, pewnych fundamentów.

Nawet Erich Fromm zauważył, że nad współczesną cywilizacją  unosi się odór trupi.

Forma i treść

Środków do pacyfikowania rozumu i woli jest dużo, ale nie aż tyle, aby nie miały powtarzać się   w sposób mimo wszystko zauważalny. Recydywy niewolenia  przybierają różne maski. Jednak w odruchu zniecierpliwienia czy zdenerwowania – ludzka rzecz, przydarzająca się również odtwórcom i reżyserom - odsłaniają paskudne, przeżarte nienawiścią do tego, co jeszcze nie podporządkowane, totalitarne oblicza.

Te przeróżne „wyższości klas czy ras”; „demokracje: ludowe, socjalistyczne, kapitalistyczne”; „państwa prawa”; „nietolerancje dla nietolerancji”; szowinistycznie ustanawiane wykładnie „wybraństwa narodu” i wyniszczające wędrówki po pustyniach utopii, wcześniej czy później muszą dekonspirować rzeczywiste przesłanie spektaklu. Trzeba jedynie bacznie obserwować, pamiętać. Nie przefrymarczać na targowiskach próżności wspaniałego daru mądrości przekazanego jedynie człowiekowi. (Pamiętamy? – mądrość to umiejętność sięgania do najgłębszych przyczyn obserwowanych skutków.) Także ćwiczyć wolę – oręż duszy.
 
Z efektu użycia tych atrybutów człowieczeństwa będziemy rozliczeni – bez możliwości odwołania do lokalnych paktów i koneksji  – wcześniej czy później. To jest ta budująca optymizm świadomość – „bój” jak by nie był trudny, nigdy nie jest ostatni, a „ ostatni mogą być pierwszymi”.

No dobrze ale co z nimi - nazwijmy ich „ONI” - podchodzącymi „naukowo” do odkrywania sensu  bytu?

Pewna wtajemniczona w życia „elit” osoba opowiadała z mało chrześcijańską – jak sama przyznała – satysfakcją, o konsternacji, która zapanowała po nagłym zgonie jednego z potężnych finansowo i politycznie VIP-ów. Towarzysze spoglądali po sobie ze zdziwieniem, lękiem i niemym wręcz wyrzutem do...no właśnie do kogo?... że ONI  też  są śmiertelni? Przecież jeszcze tyle sukna wokół...   i wrota okazałego grobowca takie jakieś... mało rozrywkowe.

Jeden z bardzo brodatych klasyków materializmu odkrył: " człowiek jest istotą genetycznie określoną i jako taki jest nieśmiertelny ".
A więc głowy do góry towarzysze! – Jesteście nieśmiertelni. Genetycznie.

*
Powiadasz Przyjacielu, że to wszystko takie ciężkie, mentorskie, że nie można zamykać oczu na trendy, statystyki, wyniki ośrodków przeróżnych badań, że rzeczywistość jest bogatsza od tradycyjnych schematów, że trzeba podążać za człowiekiem, kochać go takim, jakim jest, nie naruszać jego praw do wolności, cieszyć się chwilą, nie reanimować ducha inkwizycji, być otwartym na postęp i tolerancyjnym.

Naturalnie, o nic innego w naszych rozważaniach, ostrych - czasami - dysputach, nie chodzi. Właśnie o miłość, o nienaruszanie prawa człowieka do wolności, o otwartość i ludzką solidarność.

Dlatego przede wszystkim należy wyjaśnić – w czasach dziwacznego karykaturowania definicji - obecne znaczenie pojęć, którymi się posługujemy.

Czy wzywając do miłości mamy na myśli miłość „dającą”, pełną uszanowania – caritas – czy tylko hormonalne wybuchy nieokiełznane instynktu rozrodczego, sprowadzanego przeważnie do chwilowego dowartościowania chwiejnego „ego” byle jak, byle gdzie, bywa - z byle kim, bez żadnych zobowiązań? To jest owe: carpe diem?

Dlaczego więc „wolna miłość” niewoli do wciąż nowych i nowych, bywa żałosnych i groteskowych poszukiwań?

Czy  prawo  do  własnej  wolności  nie staje się narzędziem infantylnie egocentrycznego zagrabiania obszarów suwerennych praw bliźnich, chociażby takich jak prawo do życia i godnego jego spełniania? A nawet instrumentem pełnym hucpy, opartym na brutalnym wymuszaniu akceptacji tej agresji?

Czy łamanie „tradycyjnych schematów”, otwartość na „postęp” , nie wymaga wprzódy weryfikacji jakości tych haseł? Czy każda tradycja jest „ciemnogrodem”? (Spytajmy o to chociażby „starszych braci w wierze” – to teraz w modzie - jeżeli nie potrafimy korzystać z bogatych ksiąg własnej łacińskiej historii).

Co znaczy „postęp”? Do czego go odnosimy? Do kranu z bieżącą wodą, odrzutowców, Internetu, przeszczepów? - Powiadasz, że do możliwości wydłużenia ludzkiego życia. - Tylko do wydłużenia? Bez określenia jego sensu i jakości? A jeżeli nawet do przedłużania to w jakiej skali, dla kogo? Dla wszystkich? Dla wybranych? Jakie są kryteria owego wybraństwa? Kto je ustala, weryfikuje i akceptuje do realizacji? Widzisz siebie zapewne jako członka tej Komisji; a jeżeli nie?... Będziesz starał się uciec, jak ci nieszczęśni, starzy Holendrzy, zagrożeni eutanazją całkiem niedobrowolną?  Nie złość się, bądź  tolerancyjny,  to wcale nie takie abstrakcyjne pytanie na jakie – mimo demonstrowanej, póki co, witalności – odpowiedzieć przecież kiedyś musimy.

Postępowa krzątanina i pryncypia

Zechciejmy wrócić jeszcze do stwierdzenia o nieubłaganych statystykach, trendach, konieczności „podążania za człowiekiem”.

Mamy już pewne doświadczenia ze statystykami i trendami, zarówno z poprzedniej epoki (wicie, rozumicie – tyn trynd), jak i z niezbyt odległych. Okazuje się, że i „trendy” i „statystyki” są jak plastelina – można je ugniatać w dowolne, fantazyjne kształty. Cuius regio, eius religio – tłumaczone dosyć dowolnie na: czyje władztwo tego  „trendy” i „statystyki”.

Podążanie za człowiekiem...Jakże pouczający był ten odcinek  „Frondy” (audycji emitowanej z odczuwalną niechęcią w „postępowej” telewizji coraz rzadziej i w coraz trudniejszych do oglądania porach), kiedy biskup Kościoła anglikańskiego tłumaczył konieczność podążania za ludem, jego oczekiwaniami, a szokującą puentę takiej zmiany roli przedstawił duchowny tegoż  trendu, pardon – Kościoła, chrześcijańskiego przecież z nazwy. Dla niego życie po śmierci może nie istnieć - zapewniał - i pewnie nie istnieje - obwieścił z odwagą zmodernizowane credo.
Pomroczność? - Nie pierwsza i nie ostatnia.

„Kościół otwarty”, goniący lud, zasapany, zrzucający dla dotrzymania tempa a to odwieczne symbole, a to zbyt ciężkie dogmaty, wreszcie podstawowe atrybuty Wiary, zostaje w końcu w slipach i przepoconej koszulce.
Wystawiony na rechot gawiedzi truchta dalej, nie zauważając, iż wyścig jest sfingowany, a reguły i metę ustala zupełnie ktoś inny niż oficjalne jury.
A wierni?  
Wierni, o zgrozo, dopytują się o zakątki, gdzie nie hula wiatr modernizmu w otwartych na przestrzał świątyniach. Z Kościoła anglikańskiego po ostatnich usprawnieniach odeszło do katolicyzmu wielu wyznawców, w tym duchownych, a w protestantyzmie można często dostrzec charakterystyczną metamorfozę: liberalizm, indywidualizm, subiektywizm, relatywizm, sceptycyzm, agnostycyzm, wreszcie ateizm i antyteizm, w której mniej lub bardziej ukrywany rasizm nie jest elementem unikalnym.

Można mieć oczywiście swoje zdanie „w tym temacie”, ale warto posłuchać – tolerancyjnie - co mają do powiedzenia o katolicyzmie jakoby zbyt „fundamentalnym” ludzie, którzy dotarli doń różnymi drogami – właśnie z protestantyzmu, z ateizmu, nawet z judaizmu.

*
Gdyby dać posłuch zatroskanym głosom postępu, można by nabrać przekonania o krążącym nadal, zionącym ogniem (piekielnym?) „duchu Inkwizycji”.

Ten potwór nietolerancji - oczywiście katolickiej – czyha przeważnie w zaściankach ciemnogrodu obwarowanego okopami Świętej Trójcy, znaczonymi wyniosłymi symbolami obskurantyzmu i stosami, na których wciąż tli się zarzewie nienawiści do tego, co postępowe. Dla dobra ludzkości należy zatem owo monstrum przepędzić jak najdalej i możliwie jak najrychlej. Każdym sposobem. Przepędza się. A przynajmniej próbuje. Od wieków. Do dziś.

„Dziś” - to miesięcznik redagowany /ongiś - kn/ przez ostatniego sekretarza generalnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w którym bardzo często - poważnie, naukowo, z troską - zespół pochyla się nad problemami Kościoła katolickiego, tropiąc socjaldemokratycznie jego grzechy. „Grzechy Kościoła” - taki właśnie nadtytuł nosi cykl artykułów.

Sięgamy do pierwszej z brzegu winy – Konkwisty.  
Poważny ton. Źródła. Artykuł bazuje na wyznaniach jednego z naocznych świadków - dominikanina biskupa Bartlome de Las Casas, relacjach głównego konkwistadora Hernana Cortesa, oraz tekście azteckim opisującym rzeź Indian podczas jednego ze świąt, kiedy Hiszpanie wtargnęli „...gdy krąg tańczących wykonywał najpiękniejsze figury i rozbrzmiewały pieśni...”. Autor stwierdza: „...Kwitnąca cywilizacja uległa zagładzie.... pozostała przy życiu ludność indiańska została zniewolona fizycznie, prawnie, k o n f e s y j n i e [zazn. – K. N]...wykreowana została bazylika Matki Boskiej z Gwadelupy. Tak rodził się, rozkwitał kolonializm, który odcisnął swoje negatywne piętno na krajach indiańskich na całe wieki i wciąż daje   o sobie znać w każdej dziedzinie życia...Charakterystyczne jest również to, że zaszczepione w drodze podboju chrześcijaństwo wykazuje wiele cech podobnych do <<pobożności staropolskiej>> / dewocja, wiara w cuda, kult Matki Boskiej, kult świętych itp./ uformowanej przez kontrreformację”. Na koniec kilka pozycji bibliografii z „Krótką relacją o wyniszczeniu Indian” Bartolome de Las Casasa na czele.

Co ma wspólnego konkwista z „pobożnością staropolską” trudno pojąć (przypuszczenie, że chodzi o sugestię, iż chrześcijaństwo w naszym Kraju zostało wniesione okrutnym podbojem jest zbyt absurdalne, aby mogło być dopuszczone nawet jako hipoteza). Trudno zrozumieć również wiele innych zwrotów i konkluzji, ale nie jest zamierzeniem tego tekstu szczegółowa polemika merytoryczna z „demaskacją” win katolicyzmu powielanych w „Dziś” (i nie tylko), nie od dziś.

Warto tylko przypomnieć, iż rzetelność „Krótkiej relacji...” już dosyć dawno została zakwestionowana; uświadomić czym „kwitły” tamte cywilizacje Azteków i Inków poświęcające dziesiątki tysięcy młodych dziewcząt, chłopców i dzieci na krwawą ofiarę swoim bożkom „...gdy krąg tańczących wykonywał najpiękniejsze figury i rozbrzmiewały pieśni...”; oraz policzyć ilu i w jakiej kondycji zostało Indian Ameryki Północnej kolonizowanych przez zupełnie nie kontrreformowanych protestantów, w porównaniu z południem kontynentu wyniszczonym jakoby przez katolików.

Poza tym należy przypomnieć sobie „standardy” owych czasów: „Indianie nie są istotami w pełni ludzkimi i dlatego nie posiadają praw naturalnych przyznawanych zazwyczaj ludziom” głosiły ówczesne autorytety naukowe z Oxfordu i Salamanki (dzisiaj być może ich potomkowie dowodzą, że dzieci nienarodzone są tylko „zbiorem tkanek”).

Niepomny tej „naukowej” wykładni Papież Paweł III (1534-1549) ogłosił Encyklikę „Pastorale oficjum”. Zawarł w niej następujące zdanie: „Indianie ci, chociaż żyją poza łonem Kościoła nie są - i nie mogą być - pozbawieni wolności i prawa do posiadania własności, ponieważ są istotami ludzkimi”. Po miesiącu Papież jako pierwszy potępił niewolnictwo w każdej formie.

Nie ma już problemu w znalezieniu źródeł czy opracowań dotyczących wydarzeń historycznych   (w tym fenomenu kultu Matki Boskiej z Gwadelupy), o których od wielu, wielu już lat, plecie się       z prawd i fałszu antykatolickie mity. Wystarczy niewielki wysiłek. Chyba, że nie o dotarcie i o przedstawianie prawdy tu idzie. A to proszę bardzo – kręć się kręć wrzeciono i snuj opowiastki dziadka – kombatanta.
Jak długo?- Bóg raczy wiedzieć... Aż pęknie nić...

A co z Inkwizycją, od której zaczęliśmy? Inkwizycja, i inne antykatolickie „horrory”, mają przeważnie ten sam współczynnik korygujący rzeczywistość do propagandowych potrzeb jak „dzisiejsza” konkwista.
*
Aksamitne rękawice wkładane z okazji przeróżnych celebracji na stalowe dłonie apokaliptycznych jeźdźców tolerancji nie mogą zmylić. Po skutkach rozpoznaje się jakość zamysłu. Już można mieć dostęp – często utrudniony, prawda - do alternatywnej wiedzy objaśniającej łańcuch przyczyn i skutków. Informacja będąca podstawowym orężem kształtowania świadomości nie jest totalnie zawłaszczona przez siły „postępu”.

Właśnie - postęp - poświęćmy mu jeszcze chwilę. Mały Słownik Języka Polskiego definiuje to znaczenie jako
„... 1.<<stopniowe posuwanie się, stopniowy rozwój, doskonalenie się, ulepszanie się (ogólne lub w pewnej dziedzinie)>>.....”.
Czyżby, zatem ex definitione działania gwałtowne, rewolucyjne nie mogłyby być uznane za postępowe?

Nie czepiajmy się szczególików. To nie jest problem. Wiemy, że Tolerancja często wspomaga Postęp przedkładając propozycje nie do odrzucenia w zakresie elastycznego odczytywania starych zapisów. Zastanówmy się raczej ku czemu posuwamy się, co rozwijamy, w czym doskonalimy, ulepszamy.

Czy poziom medycyny, techniki może być wyznacznikiem jakości naszego życia? Kto i w jakim zakresie bywa konsumentem wygodniejszej, lżejszej, czasami bezpieczniejszej egzystencji? Czy patrząc na urokliwą, o wielkich ciemnych oczach, twarz młodziutkiej Egipcjanki z fajumskiego portretu natrumiennego, widzimy różnicę wieków?

Odważymy się powiedzieć pod jej wzrokiem, że tamte - sprzed setek, tysięcy lat - marzenia, pragnienia, tęsknoty, tamte oczekiwania na miłość i spełnienie, tamto ludzkie szczęście i rozpacz, radość i ból, przyjaźnie i osamotnienia, odwaga i lęki były mniej odczuwalne, bo bez telewizora, „komórki”, Internetu, samochodu, samolotu, wypraw mających osiodłać Marsa? Gorsze bez pralek, kuchenek mikrofalowych, superproszków i extraczyścideł? Inne bez przeszczepów, antybiotyków? Niedoskonałe bez – o zgrozo! – hamburgerów i big maca?

Każdy czas ma swoje odkrycia, standardy i rzeczy, którymi posługują się ludzie. I to jest normalne, dopóki zależność nie zostanie odwrócona, a przedmiot nie zajmie miejsca podmiotu. To, co najważniejsze, realizuje się zawsze w obszarze własnego umysłu, serca i woli; w osiąganiu i przekraczaniu zewnętrznych i wewnętrznych horyzontów człowieczeństwa ku Prawdzie, Dobru i Pięknu.

Tam można odkrywać swoją wyjątkowość, godność, powołanie.
Tam można odszukać „telefon” do Stwórcy, aby pytać o prawdę i fałsz, aby zorientować, jaki jest aktualny bilans handlu wiecznością i teraźniejszością. Nawet z kosmosu wynieść świadomość: „Nie to jest największym wydarzeniem, że osiągnęliśmy Księżyc, lecz to, że Chrystus chodził po Ziemi!”.

I to jest prawdziwy, najprawdziwszy Postęp.

***
Pojmowana „postępowo” tolerancja – dla zła, dla antysztuki, zboczeń, pornografii (posłance /!/ SLD twierdzącej, iż pornografia nie niesie żadnych zagrożeń można zaproponować chociażby niewielkie objętościowo broszury amerykańskich autorów: Dawida Alexandra Scotta – Pornografia, jej wpływ na rodzinę, kulturę, społeczeństwo, HLIE, Gdańsk 1995, czy prof. Victora B. Cline – Skutki pornografii, HLIE, Gdańsk 1996), tolerancja dla mniejszości terroryzujących z upodobaniem i znawstwem większość, dla patologicznie antynarodowych i antyreligijnych fobii; geszefciarstwa fundamentalnymi wartościami; tolerancja dla wyraźnie negatywnych efektów sztucznych idei; dla ignorancji rodzącej fałsz, musi wcześniej czy później zaniepokoić. Oczywiście, jeżeli nie zostaną zdewastowane wprzódy główne atrybuty, w które wyposażył swoje dzieci Stwórca: rozum, wola, sumienie.

Rozum, wyróżniający - nie przypadkowo przecież - człowieka od wszystkich innych bytów materialnych, daje szansę osiągnięcia mądrości, szansę wejścia na drogę prawdy. O wyborze decyduje wola - oręż duszy. Dodatkowym wianem na czas próby spełnianej tu i teraz, w tym fragmencie wieczności, są: intuicja, rozpoznająca podstawowe elementy prawa naturalnego; umiejętność bezinteresownego miłowania - altruizm; oraz sumienie. Sumienie może stać się ostatnim korektorem źle kształtowanego i używanego rozumu; rozumu fałszywie postrzegającego rzeczywistość, prowadzącego do destrukcji i samozagłady. Może - o ile nie jest zniszczone.

Mądry Platon wiedział: „...Jeżeli ktoś chce utrzymać nad innymi władzę absolutną, musi zabić w ich umysłach i sercach prawdę”.

Kiedy jednak zaczynamy zdawać sobie sprawę z rozziewu pomiędzy marzeniem a rzeczywistością, słowem a czynem, musi nadejść moment refleksji:  O co tu chodzi?

Można przyjąć, zapewne nieco uproszczoną, hipotezę alternatywną: Albo kształt naszych cywilizacji wynika z przypadkowych, spontanicznych zdarzeń, albo myśl ludzka tworzy wizje a wola stara się je zrealizować. Ponieważ pierwsze założenie może obrazić lokalne i globalne elity, skreślamy je pośpiesznie.

- Myśl i wola próbują kształtować rzeczywistość.
Czy jednak, aby kształtować, nie należy najpierw jak najdokładniej ją rozpoznać?

Trud ciągłej nauki odczytywania rzeczywistości, wysiłek odnajdywania wszystkich jej wymiarów i ustalania hierarchii ważności elementów, wierność obowiązkowi zachowania pamięci celu, może doprowadzić wyczerpaną kondycję do uległości podszeptowi: „bądźcie sami jak bogowie" - kreatorami prawdy.

Karol Marks, modyfikator heglowskiej dialektyki i jeden z guru materializmu, podtrzymał i jasno sformułował dyrektywę wszelkiej maści rewolucjonistów – przyspieszaczy „naturalnych procesów historycznych”; „Filozofowie rozmaicie tylko
interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić!”.
 
Oczywiście, wizje dynamicznego kształtowania idealnego świata nie zaczęły się z Manifestem komunistycznym.

Władczy zamysł na uporządkowanie sumień - Cuius regio, eius religio (czyje władztwo, tego wiara); utopijne i fałszywe - Wolność, Równość, Braterstwo; Proletariusze wszystkich krajów łączcie się; cyniczne - nadludzie w lożach i podludzie w obozach - to pojęcia z tego samego podręcznika o tworzeniu rajskiego ogrodu na ziemi, prowadzące w efekcie - po utoczeniu morza krwi i zadaniu niezliczonych okrucieństw - do totalitarnych skutków platońskiego idealizmu i jego skarykaturyzowanego trójpodziału: na stanowiącą elitę, jej dzielne ramię – żołnierzy i całą pożądliwą, „małowolną” resztę do wykonywania prac, które czynią życie elit do zniesienia.
 
Uległość owemu omamowi skutkuje - jak dowodzą nawroty recydywy - uzyskaniem pęku kluczy do masywnych drzwi cel, które zatrzaskują się coraz częściej za innymi i coraz skuteczniej za klucznikami.

„Neutralizowanie”" kwestionujących piękno drogi postępu, jawi się jako oczywiste - szczególnie w miarę intensyfikowania marszu - parafrazując pewną zabójczą tezę jednego z praktyków idealnego ustroju - Józefa Stalina. Zmęczenie intensywnością marszu i rugowaniem wątpiących narasta. Wreszcie za kolejnym zakrętem owego jedynie słusznego szlaku, wyłania się ostateczna propozycja nie do odrzucenia. Mimo cyrografu, władzy pełnej  się nie uzyskuje. Śmierć jest zupełnie nieczuła na uwodzicielskie gesty wciąż rekonstruowanej młodości, rangę urzędu czy ogrom kiesy; również na oszałamiające zapewnienia Marksa, iż "człowiek jest istotą genetycznie określoną i jako taki jest nieśmiertelny " (zwróciliśmy już na to uwagę wcześniej). Przedkłada przeraźliwie czytelny, indywidualny bilans.

A w nim? Wzgardzona możliwość poznania i chronienia ludzkiej godności; poszukiwania i dzielenia - w wielkiej rodzinie ludzkiej - wiary, nadziei, miłości? I kres bez nadziei - bowiem w pogoni za mirażem, który właśnie rozpływa się u bram wieczności.

Idee oderwane od rozumnego, pokornego, odkrywania celu i sensownego sposobu życia, mozolnego weryfikowania rzeczywistości, pozbawione prawdziwej miłości; kierujące do oddawania hołdu podstępnemu władcy tego królestwa, nie mogą przynieść dobra - ani jednostce, ani elicie obwieszonej jak choinki błyskotkami przeróżnych przymiotników.  Historia uczy, iż   w ogrodach ciemnego księcia zawsze dojrzewają zatrute owoce - jeżeli zrywają je poddani mu władcy, są to owoce hekatomb.

Cierpliwie powtórzmy pytanie: O co  w tym dyktacie „postępu i tolerancji” chodzi?
Czy o wyprowadzkę, pod groźbą eksmisji z naszego domu, ponieważ tak wiele drogocennych kamieni stanowiących jego fundament potrzebnych jest do przeróbki na posadzki świątyń nowych kultów?
Jakimi narzędziami ma być wznoszona budowla Nowej Ery – New Age „postępowej rzeczywistości”?
Czy tymi, które tak często są demonstrowane: mniej lub bardziej skrywaną, patologiczną wrogością do katolicyzmu; libertynizmem sankcjonującym lenistwo intelektualne i tolerancję dla fałszu? - korzystającym zeń dla „praktycznych” celów; wabieniem mirażami nowej „ziemi obiecanej” dla wybranych”.
Czy te narzędzia wystarczą?
Czy Nowa Europa a potem Nowy Glob ma być ojczyzną ludzi ogarniętych miłością i mądrością Ducha Świętego, mnożących wartości o których mówi niestrudzenie, konsekwentnie, od początku następca Piotrowy?
Czy więzieniem innego ducha - „Wielkiego Budownika”, „Niosącego światło” - Lucyfera? Od wieków - Siewcy nienawiści, kłamstwa, trującego ziarna relatywizmu; tandetnej, zwiewnej, niewymagającej prawdy dla wszystkich – każdemu według upodobań, przed czym równie niestrudzenie ostrzegają wikariusze Chrystusa: „Antychryst jest wśród nas /.../ nie możemy przeoczyć faktu, że wraz z kulturą miłości i życia na świecie rozprzestrzenia się inna cywilizacja – cywilizacja śmierci, będąca pod wpływem bezpośredniego działania szatana i stanowiąca jeden z przejawów zbliżającej się apokalipsy”.
 
Pytamy... Szukamy... Odpowiedź zaś została już dana i potwierdzona ostatnim Słowem. Nie musimy wciąż powtarzać Piłatowego: „... Cóż to jest prawda?...” (J 18,38).

*
„Veritas est adaequatio rei et intellectus" - prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą, a mądrość to umiejętność sięgania do najgłębszych przyczyn rzeczywistości.
*
Bóg jest stwórcą wszechrzeczy i wszystkich istot. Stwórcą Rzeczywistości. W Nim, zatem pełna zgodności rozumienia Rzeczywistości z Rzeczywistością. W Nim Prawda. Absolutna. I najgłębsza przyczyna. Jedyna - uwalniająca od zagubienia i lęku - Prawda. Trwająca przez pokolenia i epoki, aż do skończenia świata. I w Wieczności. Dlatego Jezus Chrystus, Syn Boga, mógł prosić za uczniami swoim Słowem w objawieniu Prawdy: „Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą” ( J 17, 17) i dać nadzieję: „...poznacie prawdę a prawda was wyzwoli „ (J 8,32).
 
Jezus powiedział: „...Ja jestem drogą i prawdą i życiem...” ( J 14,6); powiedział: „...Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się” ( Mt 14, 27)


I tylko wytrwać.
Jakież to proste.
Jakież to trudne...

==========================================

Spokojnie - to tylko stary, znany antyteizm

Stary, znany, antyteizm - ten sam od wieków chociaż przybiera różne maski. Nie po to została podjęta pierwsza szatańska próba kuszenia w Raju, żeby poniechać dalszego mącenia w umysłach i charakterach, aby nie stawiać barier pomiędzy ludźmi oraz między Stwórcą a stworzeniem. Te wszystkie przybrania dostosowywane do „ducha epoki”, te wszelakie maseczki, draperie, sztuczne autorytety, wirtualne byty, powołane zręcznością „postępowych” techników od cyberprzestrzeni i inżynierii społecznej, są tylko atrapami mającymi przydać wiarygodności procesowi zwodzenia.
*
Nachalna i zmasowana propaganda antychrześcijańska - a praktycznie antykatolicka -  wie, że wygra ten, kto trafi w możliwość masowej percepcji. Dlatego najprostszą drogą jest – demaskujmy z uporem tą „oczywistą oczywistość” - zaangażowanie emocji, przy redukcji intelektu tak, aby konsument informacji nie zdawał sobie sprawy ze swego ograniczenia czy - mówiąc brutalniej - upośledzenia. Któż bowiem chciałby przyznawać się, wzorem Kubusia Puchatka, do małego rozumku.
*
Sugestywny obraz, kolorowy, odpowiednio dobrany i eksponowany - wciąga odbiorcę w fikcję mającą pozory rzeczywistości. Film, telewizyjny serial, wypierają słowo. „Kultowa” szmira mianowana do wydarzenia artystycznego, odpowiedni montaż newsów, wyłuskiwanie i nadymanie do gigantycznych rozmiarów grzechów pojedynczych ludzi Kościoła – również z jego obrzeża, szczególnie po latach, kiedy sami już nie mogą się bronić (np. pedofilia), asymetryczne uogólnianie, tudzież po prostu brutalne, hucpiarskie fałsze (np. bierność Piusa XII wobec ludobójstwa Żydów przez Niemców), stylizowane bajania (np. „Kod Leonarda” czy film „Agora” o którego tendencyjności i zwykłych przekłamaniach, ze spokojem pisał np. Wiesław Chełmiak w Rzeczpospolitej, mnożenie wielu innych dyrdymałów, podlewanych sosem quasi naukowości, nazwiskami „znawców”, zręcznością werbalną, gromkimi okrzykami klakierów – mają krok po kroku dezorientować, wsączać wprzódy zwątpienie, później niechęć i wreszcie nienawiść u odzwyczajanego od solidnego wysiłku intelektualnego odbiorcy - coraz bardziej odzwyczajanego i masowego.

Tak dalece masowego, iż wydaje się, że również wielu nadawcom zaczynają się mieszać obrazy z „realu” i fikcji. Instrumenty indoktrynacji penetrują coraz głębiej, sięgają do podświadomości, a sugestywnością „wyzwalają” od samodzielnej weryfikacji. Ta zaś bez wysiłku w zdobywaniu wiedzy, ale i bez pokornej modlitwy o pomoc w rozeznawaniu prawdy i fałszu, dobra i zła jest wręcz niemożliwa.

Na tym polu toczy się odwieczny bój o człowieka. O jego rozum, wolę i w efekcie – jakby to brzmiało już brzmiało egzotycznie - o jego duszę.
*
Trzeba zauważyć - to również żadna nowość - iż w wielu fabularnych propozycjach – będących w istocie mniej lub bardziej zręczną antyteistyczną propagandą - na szyi odpychającej a przynajmniej dwuznacznej moralnie postaci zazwyczaj ostentacyjnie dynda, tak aby widz nie przegapił – cóż by innego? Naturalnie – krzyż!

To w zestawieniu z dystansem np. do judaizmu czy islamu, nie może nie być wskazówką, kto jest na celowniku sotni nowego porządku. Wtedy nieważnym staje się, w jakich fartuszkach czy mundurkach można zobaczyć wojaków Nowego Świata: czerwonych, zielonych, niebieskich, tęczowych, czy nawet – bywa - czarnych, koniunkturalnie bądź agenturalnie przybranych.
Oczywiście wszystko w ramach „tolerancji”, „otwartości”, „poprawności politycznej” oraz ścigania – uwaga na nowy młot postępu - „mowy nienawiści”.

To ostanie narzędzie do zwalczania przeciwników ideologicznych celnie scharakteryzował ksiądz dr Marek Dziewiecki konstatując: „Według krzywdzicieli, <<mowa nienawiści>> to mówienie prawdy o tym, że oni kogoś skrzywdzili”.

***
Dlaczego używane jest konsekwentnie słowo „antyteizm”? – To proste. Ateizm powinien być – przynajmniej w teoretycznym oczekiwaniu – neutralnym do wiary. Natomiast antyteizm zajmuje stanowisko wrogie - ograniczające, narzucające, likwidujące jej objawy. Objawy Wiary katolików, której głównym przesłaniem jest miłość, duchowa oraz intelektualna pomoc w odnajdywaniu drogi zagubionym, wspieranie materialne potrzebujących; wiary, w której bliźnim jest każdy człowiek; nauki, która mówi o nieustępliwości wobec grzechu, ale szacunku dla bliźniego. Właśnie z szacunku oraz miłości głoszone jest ostrzeżenie przed zatraceniem.
Czy można, uczciwie, porównać takie zasady z innymi, na niekorzyść pierwszych? Czy odstępstwa – „Kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem” - nawet mnogie, mogą je przekreślać?

Czyż normy stanowione w oderwaniu od tych fundamentów, nie zaczynają gubić w swej mnogości sens? Oraz praktyczną możliwość dobrej realizacji?

Czyż lekiem na ułomność mogą być tysiące aktów prawnych, których wdrażania pilnują nadzorcy, nadzorcy nadzorców, itd.?

Na takiej drodze, bez jasnego, pozamaterialnego, realnego, krzepiącego celu i zasad z tego wynikających, musi nastąpić w końcu brutalny wyścig i mafijne zmowy; spiski materialistów – to logiczne. A wszelkie rewolucje wzbudzane od czasu do czasu dla obrony tzw. humanistycznych ideałów, pozbawione mądrości i dobroci Dekalogu, zamieniają się w rzezie milionów „bronionych”, a następnie w zdegenerowaną „wolność” od prawdy, dobra, piękna, w której istotnym napędem jest pogoń za „kasą”, na różnym oczywiście poziomie, i seksizm bez zobowiązań – jako substytut, imitacja, miłości i odpowiedzialności.
Tak próbuje się rozsadzać chrześcijaństwo, katolicyzm.
*
Odbierania swobody dostępu do miejsc świętych, do symboli, do głoszenia, do praktyki życia godnego, w zamian sycenie przestrzeni wulgarnym seksizmem, dewastacją rodziny, gorączką „dziania się”,  agresją – również pod religijnymi pretekstami - to tylko etapy na równi pochyłej antychrzescijańskiej, materialistycznej dehumanizacji, desakralizacji, antyteizmu. A wszystko otoczone, wzmagającym się hałasem o „neutralności”.
Cóż to za neutralność jednokierunkowa, kiedy każą zdejmować krzyż, bo razi porażonego niechęcią do niego, bez przyjęcia mojego smutku, kiedy go nie ma.

Można pytać – dlaczego „krzyż”? – Ano dlatego, że jest on symbolem, jest przypomnieniem miłości ofiarnej, dobrowolnej, nie zawłaszczającej, nie niewolącej, nie zbrodniczego przymusu, tak często praktykowanego w imię innych pomysłów, z „religią” antyteizmu na czele.

Krzyż jest wyrzutem i lękiem sumienia; częstokroć ogłuszonego, gdzieś głęboko zepchniętego, ale jeszcze przechowującego kod człowieczeństwa. Lęk może jednak eksplodować agresją. Tak też się dzieje.
***
Dlatego spokojnie. Starajmy się odróżnić młodociane, buńczuczne, nawet agresywne porywy w poszukiwaniu własnej drogi, od zleżałych w magazynkach pragmatyzmu cynicznych rezygnacje.

Młode pohukiwania to często my sprzed lat. Starsze zaś „kompromisy ” to wżarte w psychikę  lęki przed utratą pracy, domu, chleba, pozycji w środowisku, zawodzie, fałszywie rozumianej polityce. Z podręcznym alibi podsuwanym od wieków przez to samo niezmordowane Zło, „przywodzące do upadku wielu”.

Zatem spokojnie. Mimo, iż czasami ręka zaciska się w pięść, spokojnie. Gdyby to chrześcijanie rozrywali lwy na rzymskich arenach i krzyżowali swych prześladowców z Neronem na czele, gdyby zło miało być zwyciężane gwałtem, nie byłoby chrześcijaństwa.

W konsekwentnym, cierpliwym odzyskiwaniu oszołomionych postępem bliźnich - w obronie sensu i prawdy, w obronie pamięci o wartościach przekazanych przed wiekami na ratunek wielu – trzeba nieustępliwości a także roztropności. Wiadomo dokąd, oraz po co zdążamy. Wiadomo też, że nigdy nie był to lekki trakt. Doświadczamy, podobnie jak najwięksi myśliciele, naukowcy, odkrywcy, geniusze – od Kopernika, Bacona, Ampera, Boyla, po Cauchego, Pasteura, Bohra, Planca, Einsteina - wymieniając tylko nielicznych z tego pocztu wielkich, iż: „Za każdym krokiem w tajniki stworzenia coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia i coraz większym staje się Bóg!" (Adam Asnyk).

Czyż nie?
***
Czy dzisiejsza ludzkość nie znuży się, czy już - mimo wszystko -  nie znużyła się materialistyczną płycizną i nie szuka tego, co zostało jej ukradzione? Czy nie szuka również w przeróżnych zatoczkach mistycznych wabień?
Dlatego tak ważne jest, aby latarnie zjednoczonego chrześcijaństwa, katolicyzmu, nie gasły, zaś latarnikom nie brakło ani sił, ani odwagi, ani pomysłów na podtrzymywanie tego światła. Przy każdej pogodzie.
====================================================================================

Nauka – Prawda – Wolność

Wydaje się, iż nauka po eksplozji dumy nad swymi odkryciami, szczególnie XIX. i pierwszej połowy XX. wieku, jakby nieco spokorniała wobec ogromu tajemnic rzeczywistości. To budzi nadzieję. Wszak na tym polega postawa prawdziwej nauki, prawdziwego badacza: na odwadze, determinacji, konsekwencji, uczciwości intelektualnej. Także na pokorze wobec tajemnicy, którą przychodzi zgłębiać w odkrywaniu nie odkrytego. Akcentuję słowa: „uczciwość intelektualna”, dla wyeliminowania tych przypadków konkluzji, które wynikają z niedokończonych, nie zweryfikowanych badań, zacietrzewienia ideologicznego kryjącego braki warsztatu i wiedzy, bądź „usługowego” wobec zleceniodawcy formułowania wniosków. To nie jest nauka - w tym rozumieniu, które przyjmujemy do jej definiowania.

Ostatnimi laty dają się zauważyć inicjatywy różnych środowisk uczelnianych i pozauczelnianych, podejmujących rozważania mające dotknąć najistotniejszych zagadnień w życiu dojrzałego, myślącego, człowieka -  jego światopoglądu; w tym zagadnień wiary, Boga, oraz wypływających z tego obowiązków etycznych. Należy tu wymienić chociażby mające już pięcioletnią tradycję Konwersatorium „Bóg i nauka”, na Politechnice Łódzkiej, gromadzącego licznych słuchaczy, dyskutantów, sięgające również (jak dotąd, niestety, wyjątkowo) po tematy zwane poprawnie – kontrowersyjnymi. A dysputa naukowa na temat luk i potężniejących wątpliwości co do średniowiecznego rodowodu „Całunu Turyńskiego” określonego metodą C14 , spowodowała bodajże największe zainteresowanie słuchaczy i mediów

W rozesłanym zwiastunie innego Forum: Chrześcijańskiego  Forum Pracowników Nauki - organizującego wiosenną - a. D. 2005 - konferencję w Wiśle, organizatorzy napisali m.in. : „Szereg problemów nurtujących dzisiaj środowisko akademickie ma podłoże natury etycznej. Jakie  stanowisko mogą zajmować wobec nich naukowcy, kierujący się światopoglądem chrześcijańskim? Czy wiara może i powinna wpływać na pracę naukową?”.

„Czy wiara może i powinna wpływać na pracę naukową?” - To pytanie niech będzie kanwą tej cząstki rozważań.

Co rozumiemy pod słowem wiara?

Czy jest to popularne określenie danej religii, czy też ten jej obszar, który człowiek nie jest        w stanie zgłębić żadną miarą, podejmując uczciwy wysiłek intelektualny?
Ponieważ Konferencja organizowana jest przez chrześcijan, wobec tego można założyć, iż główny nurt dociekań będzie oparty na przekazie zawartym w Nowym Testamencie (co wcale nie musi ograniczyć „ekumenicznego” aspektu dygresji, zmuszając jednak wtedy do zdecydowanego rozbudowania dodatkowych elementów wiedzy, która w takim przypadku byłaby niezbędna). Przyjmijmy tedy, iż „wiara” odnosi się do tego wszystkiego, co przekazali nam czterej Ewangeliści oraz Apostołowie.
Istnienie Boga – wiedza czy wiara?

Nikt poważny nie kwestionuje już historyczności postaci Jezusa Chrystusa. Przetoczyła się przez środowisko specjalistów dyskusja nad zapisem żydowskiego historyka i obywatela rzymskiego - Józefa Flawiusza, w jego księdze - Dawne dzieje Izraela.  

Trudno podważyć rzetelność fundamentalnych treści przekazanych przez Ewangelistów - co tak logicznie wywiódł w pełnym erudycji wywodzie Vittorio Messori wydając trylogię: „Opinie o Jezusie”, „Pod ponckim Piłatem”, „Mówią że zmartwychwstał”.

Zatem, skoro fakty o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa z Nazaretu są wiedzą, jeżeli dokumentacja wielu zdarzeń, nie mających naukowego wyjaśnienia, a zwanych cudami (Jasna Góra, Lourdes, Fatima, dokumenty archiwum w Saragossie o przywróceniu amputowanej dwa lata wcześniej nogi Miguelowi Juanowi Pellicer z hiszpańskiej Calandy; i wiele, wiele innych) , skoro ta dokumentacja jest solidna, dlaczego mamy wątpić w istnienie rzeczywistości pozamaterialnej i w Ojca - Stwórcę Nieba i Ziemi, oraz wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych -  takiego, jakim przedstawił Go Syn? „Gdybyście Mnie poznali – znalibyście i mojego Ojca” (zob. J 14,7 i dalej; por. J 12,44-49; J 13,8-11).

Oczywiście, iż wiedzę  od pewnego momentu musi zastąpić wiara. Nasz ludzki umysł - jakby nie był nasycony informacjami i sprawny w ich „przetwarzaniu” - nie jest w stanie przekroczyć naturalnych ograniczeń.
Jak pojąć nieskończoność lub nieistnienie czasu?
Jak pojąć nieskończoną mądrość i wszechpotęgę Boga; jak ogarnąć Jego bezgraniczną miłość?
Jak odwzorować zapisem matematycznym uczucie?

Pozostańmy jednak przy wiedzy, bo to, co już wiemy, wystarcza, aby utożsamić wiedzę z wiarą w tym zakresie, w jakim chcemy kontynuować myśl. W takim sensie posługujmy się zamiennie obydwoma pojęciami. Zatem, skoro mamy do czynienia z wiedzą, trudno przypuszczać, aby w środowisku parającym się solidnym podejściem do nauki , mogłaby być inna odpowiedź niż twierdząca, na pytanie o jej wpływ na pracę twórczą – wszak jest to materia, w której operuje intelekt. (Rozważanie na temat intuicji zostawmy tym razem na boku, aby nie rozproszyć się w zbyt wielu wątkach).

Wiedza pozwala nam funkcjonować racjonalnie; czy raczej należy powiedzieć - daje szansę na racjonalne działanie. Skoro wiemy, że Stwórca przekazał  wskazówki co czynić należy, aby życie nabrało najgłębszego sensu, było dobre i zakończyło się prawdziwym sukcesem, wydawać by się mogło, iż sprawa jest rozstrzygnięta. Pozornie. Bóg czyniąc człowieka „na wzór i podobieństwo swoje” (por. Rdz 1,26), nie chcąc przytłaczać go i programować na wzór „cyborga”, dał mu wolność, możliwość samodzielnej interpretacji wskazań. Jak gdyby „ukrył się” po przekazaniu Dekalogu, po wypełnieniu Starego Testamentu – poczuł się Nowym poprzez Jego ostatnie Słowo – życie, nauczanie, śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.

„Bóg ukryty” czy człowiek „chowający się”?

Człowiek również „ukrywa się” przed Jego radami, wskazówkami. I z tego „ukrycia” negocjuje; z umiłowania mądrości - philosophi - ucieka w filozofowanie, stara się zmieniać wzorce kulturowe, „utargować” coś z odwiecznych przykazań, zmodernizować na swój użytek, aby droga była mniej wymagająca, lżejsza. A przecież droga jest najlepszą z możliwych. Inaczej Bóg nie byłby doskonały i nie byłby doskonale miłującym Ojcem.

„Bóg umarł” – obwieszczał Friedrich Nietzsche, i wielu innych oburzonych, iż nie jest On podatny na pouczania twórców aktualnych mód, zagniewania elit, szantaże masowym zaparciem; że nie przystaje do naszej skali. Do naszych „prawd”. Najlepiej widać to na przykładzie stosunku do Kościoła jako stworzonej i pozostawionej przez Chrystusa „instytucji” dla zachowania depozytu Wiary. (Zob. Mt 16,18-19)

Ileż zarzutów, niechęci, nienawiści, prób zniszczenia, oskarżeń o obskurantyzm i zbytnią ostrożność w przyjmowaniu nowinek tego świata. To naturalne, wszak Kościół jakkolwiek jest dziełem Chrystusa, tworzą ludzie, ze wszystkimi słabostkami i uwikłaniami w codzienność. Święci i grzeszni.

Walka Zła z Dobrem nie zatrzymuje się nawet przed Spiżową Bramą – jak ostrzegał nie tak znowu dawno Papież Paweł VI, i naiwnością byłoby sądzić, iż zbroja nauki – dyscypliny intelektualnej nawet tej z „najwyższej półki”, uchroni człowieka przed uchybieniami.

Gorzej, kiedy naturalne wahania, pomyłki, zaułki ideologiczne, nie mobilizują do wzmożenia wysiłków, a przyjmowane są jako alibi, dla trwania w tej pozornie zadawalającej „ekumenicznej” pozycji. Pięknym przykładem rzetelności może być przykład prof. dr Bernarda N. Nathansona - tego samego, który uruchomił w USA machinę aborcyjną, aby następnie, po dostrzeżeniu błędu (słynny film „Niemy krzyk”), oddać siły i finanse na powstrzymywania tej lawiny zabójstw.

Zagadkowym objawem innej postawy może być sformułowanie, przekazane na forum pewnego zda się poważnego forum dyskusyjnego, gdzie dostojny profesor, w „uniwersalnym dialogu”, potrafił przekonywać: „W ateizmie autentycznie cenna jest intelektualna wstrzemięźliwość, wyraźnie określone samoograniczenie, ascetyzm intelektualny. (...) Ateiści są maksymalistami, żądają uzasadnień światopoglądowych. Ateizm ma intelektualne ambicje. (...)”, a następnie Profesor rozlicza srogo własną wiarę: „Religia, a zwłaszcza chrześcijaństwo jest rezygnacją z intelektualnych ambicji".

To ważkie stwierdzenia. Należałoby zatem poważnie zastanowić się: skoro intelekt jest narzędziem umysłu operującym w pokładach zgromadzonej wiedzy,  czy przypadkiem owa „wstrzemięźliwość”, „samoograniczenie”, „ascetyzm”, nie jest po prostu efektem stępienia owego „narzędzia”, lub obrazuje aktualny stopień (nie)nasycenia wiedzą?

Czy to „samoograniczenie” nie powoduje w efekcie uwięzienia w zamkniętym obszarze materialistycznych dogmatów (jak np. ewolucjonizm międzygatunkowy, biorąc pierwszy - lepszy przykład)?  

Jeśli „ateiści są maksymalistami” i „żądają uzasadnień światopoglądowych” a „ateizm ma intelektualne ambicje”, dlaczego zatem nie zmuszają swego intelektu do jak najgłębszej weryfikacji autentyczności zapisu Nowego Testamentu?  Czyż dalsza droga wolnego i dojrzałego człowieka nie jest konsekwencją odpowiedzi na pytanie: Jest ten zapis świadectwem, czy jeno powiastką?
A cywilizacja, w której żyjemy - cywilizacja łacińska, ukształtowana na chrześcijańskim - czyli religijnym - fundamencie - została zbudowana bez „intelektualnych ambicji”? A którą to, doskonalszą, ukształtowały „ambicje intelektualne”?
Niestety, ów dialog nie był tak „uniwersalny”, aby odpowiedź na postawione pytania nadeszła. Dlatego trzeba iść za problemem „intelektualnych ambicji ateizmu” i rezygnacji z tychże „zwłaszcza w chrześcijaństwie”, do konwersowania w innych, mniej „wstrzemięźliwych intelektualnie” klubach.
 
„Oczywiste prawdy” i rzeczywistość

Mimo wstrzemięźliwości - ale i odwagi - z jaką nauka powinna podchodzić do wszelakich odkryć, daje się odczuć pewną „nieśmiałość” wobec obowiązujących doktryn, którymi ideologie starają się pętać prawdziwe poszukiwania, tworząc swoiste materialistyczne dogmaty. Dlatego: „Doktrynom trzeba wytyczać bardzo pieczołowicie granice – także po to, by można było korzystać z powszechnych praw człowieka. Kościół musi być ostrożny po to choćby, żeby świat mógł być nieostrożny.” (K.G. Chesterton).

Z tej ostrożności Kościoła, może i powinna czerpać swoją ostrożność każda chrześcijańska społeczność, instytucja, nauka, ponieważ nieostrożność, drobny zdawać by się mogło „kompromis” z błędem, może w efekcie zaprowadzić na manowce wielu. Ze skutkiem przerażająco okrutnym.
 
Z tego też względu Kościół nie może swoim autorytetem - niezależnie od otwartości (z cudzysłowem czy bez) niektórych jego członków – wesprzeć na przykład tzw. teorii ewolucji Darwina.

Dodajmy - teorii, która sprowadza się w konsekwencji do wyartykułowania przez jej naukowych admiratorów takiego oto stwierdzenia: „Nie ma absolutnego dowodu teorii ewolucji”, ale „na razie nie ma żadnej lepszej alternatywy”.  Do tej pory nauka nie znalazła żadnego empirycznego potwierdzenia uprawdopodabniającego możliwości ewolucji między gatunkami. Możliwości o takim samym stopniu prawdopodobieństwa jak ten, że z tysięcy części nowoczesnego samolotu pasażerskiego, może samorzutnie „złożyć się” gotowa do lotu maszyna, jeśli części będą bezwładnie wirowały odpowiednio długo.

K.G. Chesterton podsumował to lapidarnie: „Jeżeli teoria ewolucji cokolwiek niszczy, nie jest tym czymś wiara, lecz racjonalizm.”
Na marginesie: kontestacja materialistycznych dogmatów wywołuje protesty, wzmacniane nawet autorytetem Papieża (!). Cóż, na uczucia nie ma rady. Muszą się same wypalić. Tylko dla prawdy materialnej przypomnijmy, iż Jan Paweł II wspomniał ongiś dobrotliwie: „Teoria okazuje się słuszna w takiej mierze, w jakiej pozwala się zweryfikować; jest nieustannie oceniana w świetle faktów; kiedy przestaje uwzględniać fakty, ujawnia swoje ograniczenia i nieprzydatność. Wymaga wówczas ponownego przemyślenia./.../ W rzeczywistości należy mówić nie tyle o <<teorii>>, co raczej o <<teoriach>>  ewolucji. /.../...te teorie ewolucji, które inspirując się określoną filozofią uważają, że duch jest wytworem sił materii nieożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. Co więcej, nie są w stanie uzasadnić godności człowieka”.

Funkcjonujących mitów podawanych jako fakty, jest bez liku. Jak chociażby ten, o strasznym losie Galileusza, który próbował udowadniać ruch Ziemi i był za to okrutnie prześladowany przez Kościół, cudem unikając śmierci.

Otóż Galileo Galilei przedstawiając nowatorską jak na owe czasy tezę o obrocie Ziemi, dowodził ją w długiej czterodniowej dyskusji, poprzez przybieranie i opadanie wód morskich. Teza była fałszywa, zakwestionowana przez jego oponentów – ponieważ przypływy są wynikiem przyciągania Księżyca, o czym wiedzieli inkwizytorzy, a co Galileusz uważał za głupie. Po rozprawie przed trybunałem, uczony pracował nadal w komfortowej willi w Arcetri, prowadząc ożywione życie towarzyskie i naukowe. Zmarł w wieku 78 lat w swoim łóżku, otrzymując wprzódy rozgrzeszenie i błogosławieństwo papieża.  

Wiele z funkcjonujących „prawd naukowych” jest po prostu zwykłą agitką ideologiczną, wspieraną kuriozalnym żądaniem „neutralności światopoglądowej”. A przecież każdy człowiek o funkcjonującej świadomości musi mieć  jakiś pogląd na otaczającą rzeczywistość – na „świat”.

Rosyjski filozof, przedstawiciel chrześcijańskiego personalizmu – Bierdiajew, sformułował to radykalnie: „ Prawdą – której nie ukryje teraz żadna zasłona, jest niemożliwość neutralności religijnej oraz bezreligijności; religii Boga Żywego przeciwstawia się religia szatana, religii Chrystusa – religia Antychrysta”.

Klasyczna definicja prawdy mówi o zgodności rozumienia rzeczy (czy rzeczywistości)z nią samą. Zatem nie pozostaje nic innego, tylko żmudne dociekanie, czy – i na ile - nasze rozumienie rzeczy, zjawisk jest zgodne z rzeczywistością. W ten sposób, i tylko w ten, można obiektywizować stosunek do świata, nasze w nim miejsce i naszą rolę. Aby hasłem przewodnim człowieka rozumnego było nie butne marksistowskie wyzwanie o zmienianiu świata , a mądre i pełne świadomej pokory wobec nieskończonego bogactwa świata doświadczenie.

Od pokory mędrca, prawdziwie „miłującego mądrość” Sokratesa: „Scio me nihil scire - Wiem, że nic nie wiem”, po zachwyt poety: „Za każdym krokiem w tajniki stworzenia / Coraz się dusza / ludzka rozprzestrzenia, / I większym staje się Bóg!”.

Skoro prawdziwie twórczy człowiek nauki to ktoś do szpiku uczciwy intelektualnie – o czym było na wstępie - pytanie o wpływ „wiary” na pracę naukową staje się retoryczne. Po zweryfikowanie owej „wiary” – jak po zbadaniu każdej postawionej hipotezy – pozostaje zaakceptowanie faktu, iż jest ona najważniejszym wyznacznikiem jakości naszego życia, mającego finał w wieczności. To oczywiste. Ale i najtrudniejsze dla rozpędzonej nieraz ambicji, uwikłań w „pragmatyzmie” codzienności, swoistej amnezji etycznej.
Etyka: „ogół zasad, norm postępowania, obowiązujących w danej zbiorowości, moralność /.../” , musi z czegoś wynikać, mieć swoje zakorzenienie.

Dla skrócenia wywodu, w tym miejscu postawmy dwa retoryczne pytania: Czy może być i czy ma sens etyka korporacyjna – np. inżynierska; czy raczej ów „ogół zasad, moralność” jest fundamentem danej cywilizacji, danej kultury? - Cywilizacji rozumianej jako „metoda ustroju życia zbiorowego”  i kultury jako sposobu istnienia człowieka – jako jego „metody odkrywania miłości i piękna”, oraz, czy nie doświadczyliśmy wystarczająco wyraźnie, jakie efekty daje eksperymentowanie z „modernizowaniem” moralności wyrywanej z chrześcijańskiego kontekstu?

Budowanie na piasku zmiennych wartości, nieuchronnie przynosi katastrofę budowli – to kwestia czasu (por. Mt 6, 24-27). Świadomość „uniwersalizmu” chrześcijańskiego systemu praw i obowiązków niosą również i ci myśliciele, którzy stojąc, deklaratywnie, poza naszą wiarą, nie widzą lepszego odniesienia dla ładu i dobra naszych starań. Starań ludzkości o prawdziwą wolność.

Szansa w wiedzy, determinacji i Łasce.

„Podstawą etyki jest naturalna zdolność używania rozumu i odczytywanie rzeczywistości, w tym właśnie hierarchii dobra”. – „…Zdolność używania rozumu i odczytywania rzeczywistości, w tym /.../ hierarchii dobra”– Czy nie są to atrybuty wiedzy i intelektu? Wiedza jest szansą, jest naczyniem, które napełnić może nasza wola. Dobra wola - nie stłumiona pychą, lenistwem, patologią jakiejś „pomroczności jasnej” - podobnie jak dzieje się to u czynnego alkoholika czy narkomana świadomego zła, a którego wola już nie potrafi sięgnąć po koło ratunkowe.

Cierpliwie i wytrwale stosowana wiedza, może otrzymać Łaskę przekroczenia progu rozumu (z pokorną świadomością, iż droga do rozumu do serca może być bardzo trudna i długa), aby w sercu budować emocjonalną relację: ja - Bóg dawca  życia; ja - mój Ojciec, mój Nauczyciel, mój Obrońca, moja Miłość, moja Nadzieja.

Wtedy następuje proces uwalniania od uzależnień „tego świata”, od agresji, od lęku. Czy może być coś lepszego? I na czym polega błąd „wdrażania” owego procesu?

„To /.../, co jest nowością naszej doby, polega na moralnej neutralizacji świata przez usunięcie wszechobejmujących kategorii dobra i zła. I ten nowy amoralizm jest uważany za postęp, za rezultat naszej dojrzałości, wyzwolenia z kajdan tradycyjnych tabu. /.../ Rozprzestrzeniający się wśród katolików /.../ jest rzeczywiście jednym z najbardziej alarmujących symptomów utraty autentycznej wiary chrześcijańskiej. Takie dobra, jak doczesny dobrobyt ludzkości, postęp naukowy i opanowanie sił przyrody, są bądź uznawane za znacznie ważniejsze od moralnej doskonałości    i unikania grzechu, bądź - w najlepszym razie - wywołują znacznie większe zainteresowanie i entuzjazm.”

Człowiek dąży do szczęścia - to naturalne. Problem w tym, jak je definiuje; czy może je trwale osiągnąć poza prawdą, pięknem, dobrem, goniąc za chwilowymi błyskotkami, za mirażami, za aplauzem środowiska, decydentów, salonów? Na pytania o sens i sposób dobrej, godnej ludzkiej egzystencji, pytają ludzie różnych cywilizacji, kultur, religii – i nawet ci, którzy deklarują się jako ateiści czy agnostycy, przyznają, iż chrześcijaństwo daje najpełniejszą w swej logice odpowiedź; nie znajduje żadnego głęboko sięgającego uzasadnienia bez odniesienia do Boga, i do nauki Chrystusa, o czym już wspominałem.
 
„Nie zdoła przetrwać żadne społeczeństwo zorientowane na szczęście, lecz tylko społeczeństwo zorientowane naprawdę” – to ostrzeżenie niemieckiego fizyka i filozofa, prof. Carla Friedricha von Waizsaeckera.

Również cały wielki pontyfikat Jana Pawła II – człowieka ogromnej mocy ducha i umysłu – poświęcony był wykazywaniu i uświadamianiu nam tej prostej – zdawać by się mogło – prawdy: „Pytanie o człowieka, które wciąż sobie ludzkość zadaje, znajduje w Jezusie Chrystusie pełną odpowiedź. /.../ I to jest właśnie związane z pamięcią”. Odważmy się dopowiedzieć: o ile człowiek jej nie zastawi, nie zatraci; nie zagubi pamięci pokoleń    i wieków; nie odtrąci „instrukcji” życia godziwego – pozbywając się w ten sposób tożsamości; swego pięknego człeczego rodowodu.

Jeżeli chce się być arystokracją ducha,z wszelkimi przywilejami i zapewnionymi zaszczytami z tym związanymi – nie można pozwolić sobie na zepchniecie do roli parobka materii. Ojciec Święty Jan Paweł II, nasz wielki Rodak, swoim życiem: robotnika, studenta, kapłana, następcy św. Piotra, potwierdził, że zmaganie się z „fizycznością” - niejednokrotnie pełne trudu, cierpienia – w ludzkiej drodze do wieczności, może być zwycięskie. Wybór kierunku wędrówki należy do nas. Niezależnie od statusu materialnego, zawodowego, rasy, płci, wieku. Tyle tylko, że nasza Wiara, nasza religia będąc tak prostą, wymagającą ufności dziecka, staje się tak trudną, gdy zamieniamy ową ufność na rozgorączkowanie wieku dorastania, i na „miłość siebie aż do negacji Boga”.  Jakże często pretekstem jest przekonywanie, „/.../ iż Bóg nie słucha naszych próśb. W rzeczywistości to my nie słuchamy Jego odpowiedzi” (Francois Mauriac).

Tak - chrześcijaństwo, katolicyzm – nasza wiedza, nasza wiara, dlatego jest tak trudna, ponieważ wymaga radykalizmu w uzyskiwaniu i posiadaniu wolności. Prawdziwej wolności. „Wolność stale trzeba zdobywać – nie można jej tylko posiadać”. Jakże trudno jest przystać na uczestnictwo w dźwiganiu krzyża Chrystusa podczas drogi ku wyzwoleniu tu i teraz, kiedy raczej wolałoby się nie nosić go na ramionach a w butonierce , kiedy o wiele łatwiej szukać śladów Boga w kosmosie, w zawiłych interpretacjach, niźli powiedzieć po prostu, kiedy przychodzi czas: „Boję się tego trudu, tego kielicha goryczy, lecz nie moja a Twoja wola niech się stanie.”(zob. Mt 26, 39)

„Czy wiara może i powinna wpływać na pracę naukową ?”
 
– A czyż może być inaczej, skoro się ustali hierarchię fundamentalnych wartości i chce się im być wiernym?
Jeno dróg dochodzenia do tego jest tak wiele, jak wielu ludziom została dana szansa na refleksję. Wolnym ludziom, w drodze ku Prawdzie, ku Prawdzie Absolutnej, ku Bogu – Stwórcy całej rzeczywistości. Nauka poszukuje prawdy – „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. (por. J 8,32) Wyzwoli od lęków codzienności w drodze do Domu Ojca.

Zatem: „Wszystko badajcie, a co szlachetne  - zachowujcie” (1Ts 5,21)

Referat wygłoszony na konferencji: Nauka- Etyka –Wiara; Wisła, 29 IV – 3 V 2005r.

=================================================================

Analiza współczesności kard. Josepha Ratzingera

Tekst jest opracowaniem elementów wypowiedzi autora podczas „Rozmów niedokończonych” w Radiu Maryja*, z dołączeniem tych, które ze względów czasowych przedstawione na antenie być nie mogły.

***
Muszę wyznać, że dzisiejsze spotkanie wydaje mi się znacznie trudniejszym od ostatniego, sprzed trzech miesięcy, kiedy mówiliśmy o wspaniałej syntezie, przesłaniu, swego rodzaju testamencie i zobowiązaniu nas przez Ojca Świętego Jana Pawła II – o dziele „Pamięć i tożsamość”. Wtedy mieliśmy do czynienia z przekazem Wielkiego Autora – obywatela świata. Prawda – wszak nasz Kościół jest powszechny - ale przecież ten obywatel świata nie wyrzucił, nie zapomniał paszportu dumnej polskości i szlachetnego patriotyzmu; mówił do nas słowami naszej historii, naszej kultury i cywilizacji. Ale również naszego temperamentu. Jeżeli wzywał do wielkich konkluzji - konkluzji Pasterza chroniącego, ale wyraźnie wiodącego swoje owce – były one osadzone często w naszych wspólnych przeżyciach.

Mądrość Kardynała Ratzingera - w moim rozumieniu i na podstawie mocno niekompletnego spotkania z Jego myślami – jest podawana w formie wykładu o wielkiej dyscyplinie intelektualnej i z przywołaniem prądów, różnych myślicieli. Jest to wykład świata: rzeczy, historii, idei. Ma on – szanując różnorodność kultur i - powiedzmy - przyzwyczajeń (aby nie rzec szablonów, schematów intelektualnych) - doprowadzić odbiorcę o sporym stopniu samodzielności, do właściwych konkluzji. Jeżeli są one oparte na prawdzie – muszą wieść do tego samego. (Pytania o człowieka, które wciąż zadaje sobie ludzkość, znajdują w Jezusie pełną odpowiedź. - Pamiętamy? - Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość.)  

W katechezie w Radiu Maryja JE ks. bp. Zygmunt Zimowski, przytoczył słowa dziadka Romana Brandstettera, skierowane do wnuka – do Żyda nawróconego na chrześcijaństwo – iżby ten czytał wytrwale Pismo Święte, a przekona się, że wszystkie książki, które przeczytał, są jedynie nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi. Czy nie można byłoby – trawestując - rzec, iż nasze życie to mniej lub bardziej udane próby osiągnięcia ideału ukazanego nam przez Słowo i wypełnione przez przekaz Ewangelii – dokument życia, nauczania, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa? A wszelkie repetycje są naturalną metodą utrwalania tej wiedzy? Zatem recydywa powtórzeń nie musi być naganna.

***
Dosyć często ocen rzeczywistości, ocen tego co widzimy, czego jesteśmy czynnymi bądź biernymi uczestnikami, dokonuje się, używając słowa wolność i szermując hasłem: postęp. Owo słowo – „postęp” - ma być, a dla wielu z nas jest, jedynym drogowskazem, jedyną miarą celu i jakości życia zarówno jednostki, jak i społeczeństw. Ma to doprowadzić w domyśle do utopii, jakiegoś raju na ziemi. Nawet, a może szczególnie, przez nieustępliwą rewolucję nie cofającą się przed poświęcaniem milionów, owszem nawet pragnącą owej daniny ofiar na ołtarzach nowej religii – owego -  postępu.

W świetle dominujących obecnie trendów – przynajmniej tych deklarowanych oficjalnie –podstawą tego kryterium jest jednostka i jej wolność. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby wolność jednostki nie została sprowadzona do destrukcyjnego jej pojmowania. Destrukcyjnego dla niej samej, a wobec tego rozkładającego również otoczenie, w którym żyje i działa: rodziny, społeczeństwa, narodu; dla organizacji, którą teoretycznie tworzy - państwa.

Wolność „od” - od odpowiedzialności znajdowania prawdy, miast wolności „do” - do poznawania prawdy; wolność jako dobro; zamiast dobra dającego wolność -  wolności wypływającej z dobra. To trudne, ale jedyne i uzasadnione, o czym będziemy jeszcze mówili.

Do definicji postępu, implikacji, a częściej komplikacji z różnym jej rozumieniem związanych, postaramy się jeszcze wrócić, a w tym momencie sięgnijmy już bezpośrednio do słów kardynała Raztingera. Pisze On - sięgam do tekstu: „Znaczenie wartości religijnych i etycznych w społeczeństwie pluralistycznym” opublikowanego w języku polskim w 1994 r., w 9. tomie kolekcji „Communio” wydawnictwa Pallotinum pt. „Naród – Wolność – Liberalizm”:  (proszę o wyjątkową uwagę, ponieważ słowa te nie wydają się jeno opisem przeszłości!)
 „ /../pozbawiona treści wolność indywidualna, która jawi się jako cel najwyższy, wyklucza samą siebie, ponieważ indywidualna wolność istnieć może tylko    w hierarchii wartości. Potrzebuje miary, gdyż w przeciwnym wypadku staje się wobec innych przemocą: nie bez podstaw ci, którzy dążą do rządów totalitarnych, doprowadzają najpierw do stanu nieuporządkowanej wolności poszczególnych jednostek oraz do stanu wojny wszystkich przeciw wszystkim, aby później móc się ukazać ze swoim porządkiem w roli prawdziwego wybawcy ludzkości.”  I dalej ks. Kardynał puentuje ten akapit: „Wolność potrzebuje więc treści”.  

Wolność potrzebuje treści

„Wolność potrzebuje treści” - To stwierdzenie jest ciągłym, od wieków, wołaniem naszego Kościoła i jego nauczaniem. Czy tą treścią jest dobro, szczęście? To, że my – ludzie - dążymy do uzyskania dobra, szczęścia jest zrozumiałe i naturalne. Kłopoty zaczynają się przy definiowaniu owego „dobra”, owych „szczęść”. Oczywiste, że dobro może być realizowane w wolności, ponieważ jeżeli ktoś narzuca mi, co ma być moim dobrem, wbrew własnym przekonaniom, odczuciom, uczuciom, wtedy szczęśliwym być nie mogę. Mogę najwyżej próbować to znosić – tolerować. Zatem wolność wyboru jest podstawą dobra. Pojawia się jednak element prawdy. Czy bez niej dobro, jeżeli nawet wydaje się osiągnięte, może być trwałe? Droga ku przepaści też może być przez pewien czas atrakcyjna, jeno, koniec – jeżeli nikt nas nie przestrzeże, a sami nie zorientujemy się – może być żałosny i skończyć się przepaścią. Stamtąd odwrót może być niesłychanie trudny bądź – bywa i tak – niemożliwy. Ci, którzy uprawiają turystykę wysokogórską, łatwo zrozumieją tą przenośnię.

Prawdziwe dobro można zatem uzyskać    w wolności i musi ono opierać się na prawdzie. Co to jest prawda wielokrotnie już sobie przypominaliśmy: to zgodność rozumienia rzeczy, rzeczywistości z nią samą. Prawdą Absolutną jest zaś Bóg-Stwórca wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, całej rzeczywistości. Zatem im bardziej potrafimy ogarniać prawdy nazwijmy je – cząstkowe - w drodze do Prawdy Absolutnej, tym bardziej jesteśmy wolni, tym bardziej możemy oczekiwać spotkania z dobrem i szczęściem. Tym nie chwilowym, nie złudnym, nie doczesnym, albo - nie tylko doczesnym.
 
Kardynał Ratzinger w tekście, który już przywoływałem, tzn.: „Znaczenie wartości religijnych i etycznych w społeczeństwie pluralistycznym”, pisze: „W /.../ rozważaniu napotykamy poza ideą wolności dwa dalsze pojęcia: prawo i dobro. Wolność, ta rozumiana jako forma  życia w demokracji, oraz prawo i dobro, stanowiące jej treść, stają wobec siebie w pewnym napięciu, które obrazuje istotę wartości współczesnych zmagań o właściwą formę demokracji i polityki.

Naturalnie, myślimy tu przede wszystkim o wolności jako o prawdziwym dobru ludzkości. Poza nią wszystkie inne dobra wydają się nam dzisiaj bardzo sporne i zbyt podatne na nadużycia. Nie chcemy, aby państwo narzucało nam ściśle określoną ideę dobra. Problem staje się jeszcze wyraźniejszy, gdy pojęcie dobra wyjaśniamy przy pomocy pojęcia prawdy. Szacunek dla wolności każdego z osobna wydaje się nam posiadać dzisiaj istotne znaczenie z tego względu, że państwo nie rozstrzyga problemu prawdy.

Prawda, a co za tym idzie prawda dotycząca dobra, nie jawi się jako wartość rozpoznawalna społecznie; pozostaje więc ona kwestia sporną. Próbę narzucenia wszystkim tego, co tylko części obywateli jawi się jako prawda, uważa się zatem za zniewolenie sumienia: pojęcie prawdy zostało przesunięte w sferę nietolerancji i antydemokracji. Nie jest ona dobrem powszechnym, lecz jedynie prywatnym, względnie dobrem jakichś grup, ale nie całości.

Inaczej mówiąc: współczesne pojęcie demokracji wydaje się łączyć nierozdzielnie z relatywizmem; relatywizm zaś jawi się jako właściwa gwarancja różnych, dla niej szczególnie istotnych rodzajów wolności: wolności słowa, wolności wyznania, wolności sumienia. Jest to dzisiaj dla nas zupełnie zrozumiałe. Mimo to, gdy się przyjrzymy bliżej, nasuwa się pytanie, czy nie można by mimo wszystko uchwycić także w demokracji coś nierelatywistycznego?

Czyż nie opiera się ona ostatecznie na prawach człowieka, które są nienaruszalne /.../ Prawa człowieka ze swej strony nie podlegają wymaganiom pluralizmu, ani też wymaganiom tolerancji; są one treścią tolerancji i wolności. Treścią prawa, jak również treścią wolności nigdy nie może być pozbawienie kogoś innego jego prawa. Znaczy to, że zasadnicze stanowisko wobec prawdy, a konkretnie wobec prawdy moralnej, wydaje się właśnie dla demokracji wartością niezbywalną. Dzisiaj mówimy chętniej o wartościach niż o prawdzie, aby nie popaść w konflikt z myśleniem tolerancyjnym oraz demokratycznym relatywizmem. Lecz postawionego problemu nie można uniknąć poprzez terminologiczne sformułowania, ponieważ wartości czerpią swą nienaruszalność z faktu, że są prawdziwe, że odpowiadają prawdziwym wymaganiom ludzkiego bytu.”

Kard. Ratzinger przedstawia dwa podstawowe, kontrastujące ze sobą stanowiska, dotyczące owych „prawdziwych wymagań ludzkiego bytu”,  występujące w różnych wariantach:  „Odrzuca się <<prawo naturalne>> jako metafizycznie podejrzane, po to, aby konsekwentnie utrzymywać relatywizm:w związku z tym nie ma ostatecznie innego principium w polityce niż orzeczenie większości, które w życiu państwowym zajęłoby miejsce prawdy.”

„Pogląd ten stoi w opozycji do innej tezy, według której prawda nie jest produktem polityki (większości), lecz ją wyprzedza i jej przyświeca: nie praktyka tworzy prawdę, ale prawda umożliwia właściwą praktykę. Polityka jest sprawiedliwa i sprzyja wolności wtedy, gdy służy strukturze wartości i prawa, którą ukazuje nam rozum. W przeciwieństwie do wyraźnego sceptycyzmu teorii relatywistycznych i pozytywistycznych znajdujemy więc tutaj fundamentalne zaufanie do rozumu, który jest w stanie ukazać prawdę”

Rozum i antyrozum

W pierwszym przypadku czyż nie dochodzimy do paradoksu? Ideolodzy (czy raczej propagandziści) „postępu”, odwołując się do rozumu, a nawet „uświęcając” go ( np. katedra Notre Dame zamieniona na Świątynię Rozumu w czasie tzw. Wielkiej Rewolucji Francuskiej ), dochodzą do negowania jego zdolność w rozpoznawaniu rzeczywistości i Prawdy. Cedują jej określanie na negocjacje, referenda, plebiscyty, których wyniki stają się pochodną coraz bardziej emocjonalnej świadomości uczestników.

Świadomości manipulowanej, również poprzez utrącanie, zagłuszanie „konkurencji” światopoglądowej. Czy w ten sposób nie dochodzi się do swoistego „ubóstwienia większości, której w żaden sposób nie wolno się przeciwstawić?” A przecież wolny rozum jest w stanie zweryfikować najbardziej podstawowe, dostępne intelektualnej penetracji, podstawy naszego życia. W tym istnienie Boga – dawcy życia, dobrego prawodawcy, dobrego– sprawiedliwego i miłosiernego Ojca.

Wracam do tego uparcie, ponieważ nie ogarniam - może zbyt płytkim i stechnicyzowanym umysłem - jak można upajać się przeróżnymi dywagacjami na temat stanu budowli, nie odkrywszy i nie zbadawszy jej fundamentu. Nikt, kogo o to prosiłem, nie wykazał błędów w logice np. Vittorio Messoriego, wykazującego autentyczność Ewangelii w swojej trylogii: „Opinie o Jezusie”, „Pod Ponckim Piłatem”, „Mówią, że zmartwychwstał”. A przecież poznanie autentyczności życia Jezusa z Nazaretu, skutkuje – musi skutkować, a przynajmniej powinno - przyjęciem Jego nauki, i dalej – musi  skutkować poznaniem Boga: „Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i Mego Ojca (J 14,7).

Takich zderzeń logiki z hasłami, w materialistycznym, ateistycznie pojmowanym „postępie rozumu”, zderzeń ogromu chciejstwa i objawień niekonsekwencji – a może po prostu bezsiły intelektualnej w  sięganiu po prawdę - jest co niemiara. Rodzi to zwątpienia w Prawdę Absolutną, w Boga i w Jego Słowo, wypowiedziane ostatecznie w Ewangelii.

Konsekwencją musi być rozluźnienie moralności, dyscypliny intelektualnej i woli – bo skoro „każdy może mieć swoją prawdę”, walka o rząd dusz przenosi się na obszar sofistyki, ekwilibrystyki werbalnej, propagandy, manipulacji. Narzucania odbiorcy w ogromniejącym szumie impulsów informacyjnych (a informacją jest wszystko), punktu widzenia nadawcy – przez media, przez szeroko rozumianą sztukę, rozrywkę.

Można nawet postawić pytanie, czy to jest punkt widzenia nadawcy, czy jeno oręż do osiągania zupełnie innych celów?...
Tak czy inaczej tzw. wolność wyboru staje się niedostrzegalnie „wolnością” akceptowania wsączanych treści. Stąd zresztą biorą się nieustające ataki na naprawdę „konkurencyjne” światopoglądowo ośrodki, „konkurencyjne” media, ludzi zachowujących pewną niezależność przeglądu i ocen zjawisk rzeczywistości. „Wolność” od prawdy przejawia się w efekcie nieumiejętnością logicznego dowodzenia, operowania faktami, przedstawiania konkluzji jako efektu intelektualnego procesu dowodowego.
 
Operuje się bezradnymi okrzykami, określeniami mogącymi, czy wręcz mającymi zdyskredytować kontrpartnera, przedstawić go jako wroga. Wywołać negatywne nastroje; wręcz zasiać nienawiść. Te wszystkie bezsilne określniki: czarna sotnia, oszołomy, nienawistnicy itp. kierowane jako argument wykazują, że w istocie taka wolność opiera się często na wolności od mądrości.

Czyż piękna i mądra inicjatywa ojców Redemptorystów realizowana z wielkim wysiłkiem przez zespół z o. Tadeuszem na czele, nie doświadcza tej walki i owych metod? Mimo szumnych haseł o tolerancji i wolności? Pod wciąż preparowanymi zarzutami?

Czy histeryczne reakcje zwolenników tzw. wolności wyboru aborcji, na drastyczne – prawda – prezentowane w kilku miastach zdjęcia skutków owych „wolnych wyborów”, ukazujące rozszarpane ciałka dzieci; żądania zakazu ekspozycji, czy te reakcje nie dokumentują przeraźliwie jasno, iż nie ma wolności bez napełniania jej treścią. Proszę zauważyć – w imię wolności dopuszcza się morderstwa, a „uwrażliwia” na poznawanie konkretnych obrazów skutków owej zgody. Na nic zdają się wówczas konstruowane ad hoc argumenty o ochronie wrażliwości najmłodszych - często przez te same środowiska, które lansują relatywizm moralny, deprawację, seksualizm, pornografię, drastyczność w telewizji i tzw. sztuce, byle jakość hasła „róbta co chceta”; te same środowiska, które demonstrowały nawet więź z Janem Pawłem II – pisząc na billboardach – „Nasz Papież” mając za nic mając Jego naukę i naukę Kościoła, również tą, którą głosi – bo nie może być inaczej – Ojciec Święty Benedykt XVI -  Można by o tym wiele.

Trzeba prosić, nalegać na porzucenie uprzedzeń, materialistycznych dogmatów, prosić  o otrząśnięcie się z lenistwa intelektu i woli,o uruchomienie rozumu, wiedzy i mądrości,o odwagę zmierzenia się z logiką - z logiką Prawdy i Ewangelii. O tym mówią, piszą, nauczają, przekonują, świadczą ci synowie Kościoła, którzy są autentycznymi „tragarzami” depozytu Wiary. Nie ma dobra i szczęścia bez prawdy w drodze do Prawdy

- „/.../ Ja Jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze   mnie. Gdybyście mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca /../.” (J 13,6)

Kardynał Ratzinger ujmuje to tak: „W takiej mierze, w jakiej uległ rozkładowi chrześcijanki konsensus, a pozostał nagi rozum, który nie dając się pouczać przez żadną historyczną rzeczywistość, woli słuchać tylko siebie samego, rozpadła się również oczywistość w dziedzinie moralnej. Rozum, który odciął swe tkwiące w wierze korzenie historycznej, religijnej kultury i pragnął być jedynie rozumem empirycznym, stał się ślepy. Tam, gdzie się uznaje, że tylko weryfikacja eksperymentalna może przynieść wspólną dla wszystkich pewność, miara prawd, które przekraczają czystą rzeczywistość materialną, pozostaje jedynie funkcjonowanie, to znaczy gra pomiędzy większością a mniejszością, która jednak /.../ w swej izolacji od innych wartości doprowadza nieuchronnie do cynizmu i rozkładu człowieka. Właściwym problemem, przed którym dzisiaj stoimy, jest zaślepienie umysłu wobec całego niematerialnego wymiaru rzeczywistości.”

Diagnozy Kardynała

Bogactwo myśli ks. kardynała Josepha Ratzingera – Ojca Świętego Benedykta XVI, szczególnie w tak nakreślonym temacie, wymagałoby opracowania znacznie przekraczającego ramy zakreślone dla audycji, dlatego też muszę wyraźnie kondensować Jego diagnozy.

Europa. Zachód. Współczesność

„Po dwóch samobójczych wojnach, które w połowie XX wieku zdewastowały Europę i wciągnęły cały świat, stało się jasne, że w tej straszliwej tragedii wszystkie kraje europejskie poniosły klęskę i że trzeba czynić wszystko, aby dramat się nie powtórzył. /.../ Poszukiwanie europejskiej tożsamości, która nie miała przekreślać ani negować tożsamości poszczególnych społeczeństw, ale łączyć je na płaszczyźnie wyższego rzędu jako wspólnotę narodów. Wspólna historia miała być dowartościowana jako fakt sprzyjający pokojowi i umacniający go.

Nie podlega dyskusjom, że w koncepcji inicjatorów zjednoczenia Europy chrześcijańskie dziedzictwo traktowane było jako ośrodek tej historycznej tożsamości, choć oczywiście nie w formach wyznaniowych; wydawało się, że to, co jest wspólne dla wszystkich chrześcijan, może być uznane, również poza rozgraniczeniami wyznaniowymi, za siłę jednoczącą dla działania w świecie.”

 „Europa jako całość przegrała wojnę./.../ Powiązanie interesów /.../ we wspólnej strukturze europejskiej było konieczne, o ile Europa musiałaby zachować swój prestiż w polityce światowej. /.../ stąd rodziła się wola stworzenia potęgi ekonomicznej, która da pożywkę potędze politycznej. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat ten drugi aspekt procesu jednoczenia się Europy coraz bardziej przeważał, a nawet stał się niemal wyłączny i determinujący /.../.
   
Czy dlatego, że kierowano się tezą Karola Marksa, iż: „Systemy religijne i filozoficzne są tylko ideologiczną nadbudową stosunków ekonomicznych”? W związku z tym doszło do tego, że: „Europa rozwinęła kulturę, która w nieznany dotychczas ludzkości sposób wyklucza Boga z publicznej świadomości.”  
 „Europa, i to właśnie teraz, w tym momencie jej największych sukcesów, wydaje się wewnętrznie pusta, w pewnym sensie sparaliżowana zanikiem systemu krążenia; jest to kryzys wystawiający na ryzyko jej życie; musi ona ratować się przeszczepami, które   w końcu przekreślą jej autentyczną tożsamość.”

- Czy nie można by w tym miejscu przywołać twierdzenia prof. Feliksa Konecznego, iż nie da się cywilizować na dwa różne sposoby, oraz tego, że w wypadku styku cywilizacje muszą się zwalczać, a przy równouprawnieniu i braku walki dominuje i zwycięża ta niższa – podobnie jak to jest ze złym i dobrym pieniądzem?  

 „Z tym wyczerpaniem się duchowej energii idzie w parze fakt, że również od strony etnicznej Europa podąża drogą uwiądu. Widoczny jest niezrozumiały zupełnie brak woli przetrwania. Dzieci, do których należy wszelka przyszłość, postrzegane są jako zagrożenie dla teraźniejszości. Istnieje pogląd , że pozbawiają one nas cząstki naszego życia.”

Przez długi czas w Europie funkcjonowały dwa modele socjalizmu – demokratyczny i totalitarny. Rozbicie systemów komunistycznych „na skałach fałszywego dogmatyzmu ekonomicznego” było naturalną konsekwencją zgubnego kursu komunizmów. „Prawdziwa katastrofa, jaką po sobie pozostawiły, nie jest tylko katastrofą ekonomiczną, polega ona na duchowym wyjałowieniu jednostek i na zniszczeniu ich sumień. Jako istotny problem naszego czasu dla Europy i dla świata postrzegam fakt, że nigdy nie poddano krytyce kataklizmu ekonomicznego, toteż dawni komuniści bez najmniejszych oporów stali się liberałami w dziedzinie ekonomicznej; natomiast problematykę moralną i religijną, o którą właściwie chodziło, niemal całkowicie się pomija.

Dlatego ciężar problemów pozostałych po marksizmie widać i w dniu dzisiejszym; rozmywanie się podstawowych ludzkich pewników na temat Boga, samego człowieka i świata; zanik poczucia nienaruszalnych zasad – to jest właściwy nasz problem, który może doprowadzić do samozniszczenia europejskiej świadomości.”  I tożsamości.

Ksiądz Kardynał wskazuje na podstawy tożsamości społecznej: „Obecnie nikt chyba nie odważy się negować pierwszeństwa godności człowieka i podstawowych ludzkich praw w stosunku do wszelkich decyzji politycznych.” /.../ Drugi punkt, w którym ukazuje się europejska tożsamość, to małżeństwo i rodzina. Małżeństwo monogamiczne, jako podstawowa struktura relacji między mężczyzną a kobietą i jednocześnie komórka kształtująca wspólnotę państwową, została uformowana na podłożu wiary biblijnej. /.../ związana z (tym) postać wierności i wyrzeczenia musiała być ciągle na nowo zdobywana poprzez wielki wysiłek i trud. Europa nie byłaby Europą, gdyby ta podstawowa komórka jej społecznej budowli zanikła lub uległa istotnym zmianom. Wiemy wszyscy, jak bardzo małżeństwo i rodzina są zagrożone - /.../ mamy do czynienia z rozpadem obrazu człowieka, czego konsekwencje muszą być katastrofalne”
 
„Najważniejszym faktem jest to, że w obrębie różnych kręgów kulturowych nie ma już żadnej jednolitości; cechą charakterystyczną dla wszystkich są głębokie napięcia wewnątrz ich własnej tradycji. Na Zachodzie widać to z absolutną wyrazistością.” Dalej ks. Kardynał wskazuje na takie same przypadłości toczące inne kręgi kulturowe: islamską, hinduizmu, buddyzmu, i inne, pytając:
  „Dokąd to wszystko prowadzi? Wydaje się, że przede wszystkim do faktycznego podważenia uniwersalizmu dwóch wielkich kultur Zachodu: zarówno kultury opartej na chrześcijaństwie, jak i na laickim racjonalizmie /.../  Jego oczywistość [laickiego racjonalizmu – K. N.] jest tak naprawdę związana z określonymi kontekstami kulturowymi, stąd też racjonalizm w swoim aktualnym stanie nie może zostać przyswojony na skalę całej ludzkości /.../ Inaczej mówiąc, nie istnieje uniwersalna formuła rozumowa, etyczna czy religijna, co do której wszyscy staliby się zgodni i na której wszystko można byłoby oprzeć. Dlatego i tak zwana <<etyka światowa>> pozostaje abstrakcją.”  

Przecież właśnie na tym tzw. postęp ma  budować nowy ład? - Na „postępowym” państwie prawa?

Nowy porządek

„Nowy porządek świata, o potrzebie którego trudno powątpiewać, miałby być światowym ładem racjonalności. /.../ Ale co to jest racjonalność? Kryterium racjonalności bywa wyprowadzane wyłącznie z doświadczeń związanych z produkcją techniczną, opartą na podstawach naukowych. Racjonalności poszukuje się na płaszczyźnie funkcjonalności, skuteczności, podnoszenia stopy życiowej. /.../Zarazem w sposób coraz bardziej nieskrępowany postępuje manipulacja, jakiej człowiek dokonuje na sobie.”  

Czy nie należy zatem wciąż przypominać ostrzeżenia Bierdiajewa, iż: „To co się dzieje nie jest kryzysem humanizmu, czyli wiary w człowieka. O to chodzi, czy istota, do której należy przyszłość, nadal, tak jak dotychczas nazywać się będzie człowiekiem. Jesteśmy świadkami procesu dehumanizacji we wszystkich sferach życia. Człowiek nie zechciał być obrazem i podobieństwem Boga, i stał się obrazem i podobieństwem maszyny.”

O trendach ks. Kardynał pisze tak:  „/.../ racjonalność stanowi istotne znamię kultury europejskiej. Z jej pomocą Europa pod pewnymi względami podbiła świat, ponieważ forma racjonalności, która się rozwinęła nade wszystko w Europie, nadaje teraz kształt życia ludzi na wszystkich kontynentach. Ale ta racjonalność każe stać się siłą destrukcyjną, jeżeli oderwie się od swoich fundamentów, a do rangi jedynego kryterium będzie wynosiła możliwości techniki. Więź między dwoma źródłami wiedzy – naturą i historią, jest konieczna. Obie te sfery nie przemawiają same przez się, lecz obydwie mogą wskazać drogę.”  

Obecnie „Panuje odczucie, że świat stał się trudny do zniesienia, że trzeba go ulepszać i że to właśnie powinno być rolą polityki. /.../ wyraz <<konserwatywny>> stał się wyrazem podejrzanym.”  Ideolodzy uznają, że: „Trzeba stworzyć świat zupełnie nowy: świat rzeczywisty jest przedmiotem nienawiści, której przyczyny nie zostały wystarczająco zanalizowane”.  [A może sięgnąć do niezwykle skondensowanego i atrakcyjnie przedstawionego opisu metod działania owych „przyczyn” – do książki Andre Frossarda - „36 dowodów na istnienie diabła” !?  – K. N.] /.../

Powiązanie z teorią ewolucji oznacza, iż historie postrzega się na sposób biologiczny, a nawet materialistyczny i deterministyczny; ma ona swoje prawa i swój bieg, któremu można się przeciwstawiać, ale którego ostatecznie nie sposób zatrzymać. Ewolucja zajęła miejsce Boga. <<Bóg>> oznacza teraz <<rozwój i postęp>>”.

Jak dokonuje się postęp?
Ks. Kardynał wskazuje na myśli Hegla o skoku dialektycznym i politycznym odpowiedniku skoku – rewolucji, przeciwieństwie reform.  „Rewolucja i utopia – tęsknota za światem doskonałym, wiążą się ze sobą: są konkretnym kształtem tego nowego mesjanizmu, mesjanizmu politycznego, laickiego. Bożek przyszłości pożera teraźniejszość; bożek rewolucji jest przeciwnikiem racjonalnego działania politycznego, podejmowanego z myślą o konkretnym ulepszaniu świata. /.../ dwie zasadnicze idee polityczne – rewolucja i utopia, w powiązaniu z ewolucją i dialektyką, to mit absolutnie irracjonalny /.../”

Państwo i prawo
Realizacja postępu musi mieć swoje struktury i mechanizmy, rzec można, wykonawcze – państwo i prawo. „Czym więc jest państwo? Czemu służy? Moglibyśmy powiedzieć całkiem prosto: zadaniem państwa jest <<utrzymać  w porządku ludzka wspólnotę>>, a więc osiągnąć takie wyrównanie wolności i dobra, aby każdy mógł wieść życie godne człowieka. Moglibyśmy również powiedzieć: państwo gwarantuje prawo – jako warunek wolności i wzajemnego dobrobytu. Do natury państwa należałoby zatem z jednej strony sprawowanie w nim rządów, z drugiej strony zaś to, że owe rządy nie są stosowaniem siły, lecz ochroną prawa każdej poszczególnej jednostki i zabezpieczeniem dobrobytu wszystkich.
Zadaniem państwa nie jest uszczęśliwianie ludzkości i dlatego też nie jest zadaniem tworzenie nowych ludzi. Idąc dalej, do jego zadań nie należy przeobrażanie świata w raj, czego zresztą nie jest w stanie uczynić; gdy jednak usiłuje tego dokonać, staje się absolutne i przekracza swoje granice. Zachowuje się wówczas jakby było Bogiem, i staje się przez to – jak ukazuje Apokalipsa – zwierzęciem z otchłani, władzą Antychrysta.”

„Państwo nie jest samo dla siebie źródłem prawdy i moralności: nie może wyprowadzić prawdy ani z właściwej mu ideologii opartej na narodzie, rasie, klasie lub innej jeszcze wartości, ani na drodze wiodącej przez decyzje większości. Państwo nie jest absolutne. Celem państwa nie może być jednak naga, pozbawiona treści wolność. Aby uzasadnić sensowny i żywotny porządek współistnienia, potrzebuje ono minimum prawdy, rozpoznania dobra, które nie podlega manipulacji. W przeciwnym wypadku samo upadnie moralnie, jak mówi św. Augustyn, do poziomu dobrze funkcjonującej szajki, gdyż – podobnie jak owa bandę – określa ja jedynie strona funkcjonalna, a nie sprawiedliwość, która pragnie dobra wszystkich /.../”

„W rzeczach ziemskich kapłani powinni przestrzegać praw cesarza, ustanowionego Bożym nakazem, podczas, gdy cesarz powinien poddać się kapłanowi, gdy idzie o Boga. /.../ zasada rozdziału i rozróżnienia dwu władz /.../ dała podstawę ładowi typowemu w Europie Zachodniej. /.../ To, jak należałoby ową zasadę poprawnie wprowadzać w życie oraz jaki jej nadawać kształt polityczny i religijny, pozostaje problemem podstawowym także dla Europy współczesnej i dalszych jej losów.”

 „Gdzie cezar wynosi się na poziom Boga, tam przekracza swoje granice; akt posłuszeństwa okazanego cezarowi byłby wówczas zaparciem się wiary” [zazn. – K. N.]
     
„Wiara głoszona przez Nowy Testament nie kreuje rewolucjonisty lecz męczennika; męczennik uznaje władzę państwa, ale liczy się również z jego ograniczeniami. Jego opór polega na tym, że robi on wszystko, co służy poszanowaniu praw i zorganizowanej wspólnocie /.../ odmawia jednak posłuchu tam, gdzie nakazuje się mu czynić zło, czyli sprzeniewierzyć się woli Boga.”
    
„Konkretnym zadaniem polityki jest poddawanie władzy pod egidę prawa, czyli zapewnienie jej prawidłowego wykonywania. /.../ Wolność nie licząca się z prawem jest anarchią i dlatego oznacza ruinę wolności. Podejrzenie wobec prawa, bunt przeciw niemu, dojdzie do głosu zawsze wtedy, gdy prawo okaże się produktem kaprysu albo normą ustaloną przez tych, którzy posiadają władzę, a nie wyrazem sprawiedliwości w służbie wszystkich. /.../ Pytamy z jednej strony, jak tworzy się prawo, a z drugiej – jakie jest jego kryterium /…/” [zazn. – K.N.]
- Jakże istotne to pytanie, szczególnie w czasach absolutyzowania intuicji większości.

„Zasada większościowa pozostawia /.../ ciągle otwartą kwestię etycznych podstaw prawa /.../ W epoce nowożytnej takie elementy normatywne zostały utrwalone w różnych deklaracjach praw człowieka, co ma je zabezpieczyć przed kaprysem większości. /.../ Jednakże to zawężone ujęcie problemu ma charakter filozoficzny. Istnieją bowiem trwałe wartości, które wypływają z natury człowieka i które pozostają nietykalne u wszystkich uczestników tejże natury. Trzeba będzie na nowo wrócić do tej ważnej koncepcji, gdyż ta oczywista prawda nie jest dzisiaj uznawana przez wszystkie kultury. Islam sformułował własny katalog praw człowieka, różnych od tego, jaki obowiązuje na Zachodzie. Dzisiejsze Chiny noszą z pewnością znamię formy kultury powstałej na Zachodzie, jaką jest marksizm, lecz, jak mi wiadomo, zadaje sobie pytanie, czy prawa człowieka nie są aby wynalazkiem typowo zachodnim, które trzeba zweryfikować.”

Rozum. Nauka

Organizacje laickie lansują wiarę w omnipotencję rozumu i nauki. To ma być źródło wszelkiej mądrości, zasad, praw – również moralnych. Dobrze jest jednak pamiętać, o czym wiedział już Arystoteles (I w. p. Ch.): „...człowiek bez poczucia moralnego jest najniegodziwszym i najpodlejszym stworzeniem”.

„W takiej mierze, w jakiej uległ rozkładowi chrześcijanki konsensus, a pozostał nagi rozum, który nie dając się pouczać przez żadną historyczną rzeczywistość, woli słuchać tylko siebie samego, rozpadła się również oczywistość w dziedzinie moralnej. Rozum, który odciął swe tkwiące w wierze korzenie historycznej, religijnej kultury i pragnął być jedynie rozumem empirycznym, stał się ślepy. Tam, gdzie się uznaje, że tylko weryfikacja eksperymentalna może przynieść wspólną dla wszystkich pewność, miarę prawd, które przekraczają czystą rzeczywistość materialną, pozostaje jedynie funkcjonowanie, to znaczy gra pomiędzy większością a mniejszością, która jednak /.../ w swej izolacji od innych wartości doprowadza nieuchronnie do cynizmu i rozkładu człowieka.

Właściwym problemem, przed którym dzisiaj stoimy, jest zaślepienie umysłu wobec całego niematerialnego wymiaru rzeczywistości.” [zazn. – K. N]  „/.../ trzeba stwierdzić dobitnie, że i nauka musi być podporządkowana kryteriom moralnym oraz że traci ona swą istotną wartość, o ile zamiast służyć godności człowieka, zostaje wykorzystana do dyspozycji rządzących, do handlu lub po prostu do zapewnienia sukcesu pojmowanego jako jedyny cel.”  „Specyficzną cechą nauki o państwie tak w czasach starożytnych, jak i w średniowieczu, w przeciwieństwie do epoki nowożytnej, było odwoływanie się do prawa naturalnego /.../ Wydaje się, że dzisiaj istnieje tylko rozum praktyczny, a nie rozum wspólny wszystkim ludziom, przynajmniej w odniesieniu do systemu podstawowych wartości.”  „/.../ rozum musi być przywoływany do uznania swoich granic i otwarcia się na wielkie tradycje religijne ludzkości. O ile całkowicie uniezależni się i zrezygnuje z gotowości do uczenia się, o ile odmówi korelacji, o tyle stanie się siłą destruktywną. /.../ Rozum i wiara potrzebują się nawzajem    i winny to obopólnie uznawać.”  „/.../ powiedziałbym, że bez pokoju  pomiędzy rozumem i wiarą nie może być ogólnoświatowego pokoju, ponieważ bez pokoju między rozumem i religią wysychają źródła moralności i prawa. [zazn. – K.N.]  /.../ Bóg lub bóstwo może stać się środkiem użytym do nadania absolutnego charakteru własnej władzy lub własnym interesom. Tak zacieśniony obraz Boga, iż Jego absolutną istotę utożsamia się z własną wspólnotą i z własnymi interesami, oraz wynoszenia tego, co empiryczne i względne do rangi absolutnej, może prowadzić tylko do unicestwienia prawa i moralności: dobrem jest to, co służy własnej władzy; w ten sposób znikają różnice między dobrem i złem. Moralność i prawo spychane są na boczne tory. /.../ Bóg jest zdegradowany do roli bożka, w którym człowiek uwielbia własną wolę.” [zazn. – K. N.]
     „/.../ wielcy propagandziści i działacze marksizmu uważali się za twórców nowego świata, opartego tylko na rozumie. Najbardziej dramatycznym okazem tej patologii był chyba Pol Pot, w osobie którego doszło do głosu całe okrucieństwo tak pojętej budowy świata. [zazn. – K.N.]  A i duchowe przemiany dokonujące się na Zachodzie coraz wyraźniej zmierzają ku niszczącym patologiom rozumu. „Rozum, który nie potrafi niczego uznać poza samym sobą i przyjmuje tylko pewność empiryczną, popada w stan paraliżu i ginie.” [zazn. – K. N.]

Wiara. Kościół. Teologia

„Najbardziej uniwersalną i racjonalną religijną kulturą, okazała się wiara chrześcijaństwa /.../ Kościół nie powinien podnosić siebie do poziomu państwa, bądź też działać w nim lub ponad nim jako organ władzy. /.../ Kościół pozostaje w stosunku do państwa czymś <<zewnętrznym>>”  /.../ Kościół /.../ zdaje sobie sprawę z tego, że ostatecznie sprawy państwowe należą do innej rzeczywistości /.../ wychowuje ludzi do każdej z tych cnót, które mogłyby uczynić to państwo dobrym. Ogranicza on przy tym wszechmoc państwa, gdyż  <<trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi>> (Dz 5,29), a ponieważ wie ze Słowa Bożego co jest dobre, a co złe, nawołuje do oporu tam, gdzie nakazuje się rzecz złą i godzącą w Boga. /.../ Albowiem gdy ludzie nie oczekują  już niczego innego, a tylko tego, co oferuje im ten świat, i gdy mogą  oraz muszą  wymagać tego wszystkiego od państwa, niszczą samych siebie i wszelkie życie wspólnotowe. Jeśli nie chcemy wpaść ponownie w szpony totalitaryzmu, musimy patrzeć na państwo, które jest tylko częścią, a nie całą rzeczywistością. Nadzieja na niebo nie stoi w sprzeczności z troską o ziemię; jest ona nadzieją również dla ziemi. Mając nadzieję na wartości ostateczne, my, chrześcijanie, możemy i musimy wnosić nadzieję także w to, co przemijalne, w nasze państwo świeckie.”  Musimy również  ostrzegać: „Miłość bowiem nakazuje ostrzegać zawsze głośno przed wilkiem, gdziekolwiek wdziera się między owce” (Św. Franciszek Salezy) a „Uczyć się żyć to także uczyć się cierpieć.” [zazn. – K. N.]

Kardynał Ratzinger zwraca uwagę na patologiczną wręcz niechęć Zachodu do swojej tożsamości:
„Nie chciałbym wchodzić w skomplikowane dyskusje ostatnich lat, natomiast uwypuklę tylko jeden aspekt, fundamentalny dla wszystkich kultur: poszanowanie dla rzeczy, które dla innych są święte, przy czym chodzi szczególnie o szacunek dla świętości w sensie najwyższym, czyli dla Boga. /.../Gdy ten szacunek zostaje naruszony, w społeczeństwie ginie coś bardzo istotnego. U nas, dzięki Bogu, karom podlega znieważanie wiary Izraela, właściwego dla niej obrazu Boga oraz wielkich przywódców tej religii. Karze podlega również człowiek znieważający Koran i religijne przekonania islamu. Gdy zaś idzie o Chrystusa i o to, co jest święte dla chrześcijan, lansuje się wolność opinii jako najwyższe dobro, którego ograniczenie byłoby zagrożeniem a nawet zburzeniem tolerancji i wolności w ogóle. /.../ Kryje się tu jakąś nienawiść Zachodu do samego siebie, co jest zjawiskiem dziwnym i można uznać za przejaw patologii.”

Dodajmy, iż taka sytuacja – nie wiedzieć dlaczego i przez kogo sterowana, czy tolerowana – budzi napięcia, podejrzenia i w konsekwencji może prowadzić do wrogości i waśni. Czy o to chodzi?

  „/.../ pożywką terroryzmu jest także fanatyzm religijny – a jest nim naprawdę – to czy w takim przypadku religia jest siłą leczącą i zapewniającą ocalenie, czy też raczej siłą przestarzałą i niebezpieczną, która kształtuje fałszywy uniwersalizm, prowadzący do nietolerancji i błędu? Czy religii nie należałoby poddać kontroli rozumu i zamknąć jej w stosownych granicach? Naturalnie trzeba zapytać, kto i jak miałby to uczynić. Ale pozostaje pytanie: czy naprawdę stopniowe eliminowanie religii, jej zniesienie, trzeba uważać za konieczny przejaw postępu, ułatwiający drogę do wolności i powszechnej tolerancji? Tymczasem wyłania się jeszcze inna postać władzy, która początkowo wydaje się dobroczynna i godna zupełnej aprobaty, ale w rzeczywistości może stać się dla człowieka nowym zagrożeniem. Człowiek jest teraz w stanie stwarzać ludzi, produkować ich w probówce. Człowiek staje się produktem i w ten sposób relacja człowieka do samego siebie zmienia się w sposób radykalny. –przestaje on być darem natury lub dziełem Boga; jest swoim własnym wytworem. Zszedł w głąb źródła władzy, do źródeł własnej egzystencji. Odtąd pokusa stworzenia człowieka doskonałego, pokusa przeprowadzania na nim eksperymentów, pokusa traktowania ludzi, jakby to były śmiecie, i pozbywania się ich nie jest fantazjowaniem wrogo nastawionych do postępu moralistów. Najpierw powstał problem, czy należy religię uznać za pozytywną siłę moralną; teraz musi pojawić się wątpliwość, czy rozum w ogóle jest wart zaufania. Koniec końców bombę atomową zawdzięczamy rozumowi; ostatecznie produkowanie i selekcja istot ludzkich to także dzieło rozumu. Czy nie wypada więc poddać pod obserwacje raczej rozum? Ale przy pomocy kogo lub czego? A może ewentualnie religia     i rozum mogłyby się obustronnie określić, wyznaczyć sobie obopólnie granice i pomóc sobie nawzajem w znalezienie drogi?”

„Jeśli okres oświecenia podjął poszukiwanie trwałych zasad moralnych etsi Deus daretur (nawet gdyby Bóg nie istniał), to dzisiaj musimy wzywać naszych przyjaciół agnostyków, by się otworzyli na dziedzinę moralności si Deus daretur (gdyby Bóg istniał). Kołakowski, opierając się na doświadczeniu społeczeństwa o orientacji ateistyczno-agnostycznej, po mistrzowsku wykazał, że bez tego absolutnego punktu odniesienia ludzkie działanie gubi się w niepewności i w sposób nieunikniony popada we władanie mocy zła. Jako wyznawcy Chrystusa jesteśmy dziś wezwani zapewne nie do tego, by narzucać ograniczenie rozumowi i stawiać mu opór, ale raczej by się sprzeciwiać zawężaniu go do sfery zewnętrznego działania i głosić z całym przekonaniem, że jest on zdolny do poznania dobra oraz Tego, który jest Dobry; do poznania tego, co święte, i Tego, który jest Święty. Tylko w ten sposób można toczyć prawdziwą batalię w obronie człowieka i przeciw odczłowieczaniu. Tylko pod warunkiem, że ludzki rozum otworzy się na Boga, że nie zepchnie zasad moralnych do sfery prywatnej i nie będzie do nich podchodzić ze zwykłym wyrachowaniem, stanie się zdolny stawić opór instrumentalizacji pojęcia Boga i patologiom religijności oraz przynieść uzdrowienia.”

Wolność

Wracając jeszcze do węzłowego punktu – do wolności, ks. kardynał Ratzinger wskazuje, że amerykański filozof Rorty „odkrył”, iż centralnym punktem demokracji jest wolność, a nie dobro, które jawi się jako zagrożenie wolności, a „Sartre twierdził, że trzeba odrzucić Boga, nawet gdyby miał istnieć, gdyż sprzeciwiałoby się to ludzkiej wolności.” Kardynał natomiast przypomina: „Platon zbliża się do zasadniczej myśli biblijnej, iż prawda nie jest produktem polityki, jak sądzą relatywiści, którzy zbliżają się w ten sposób, pomimo postulowanego przez nich prymatu wolności, do totalitaryzmu. Większość staje się wówczas swoistym bóstwem, któremu w żaden sposób nie można się przeciwstawić.” oraz  uparcie i stanowczo powtarza: /.../ brak określenia pojęcia wolności prowadzi do dogmatyzmu, który okazuje się coraz bardziej wrogi wolności.”  „Ludzka wolność może być zawsze tylko wolnością do utrzymywania sprawiedliwości, bo w przeciwnym wypadku staje się kłamstwem i prowadzi do zniewolenia.” [zazn. – K. N.]

 „Bóg podtrzymuje świat, ale czyni to poprzez naszą wolność, która winna być wolnością skierowaną ku dobru, zdolną przeciwstawić się wolności wiodącej do zła. /.../ Wiara budzi i utwierdza wolność ku dobru, przeciwstawiając się pokusie używania naszej wolności w sposób wypaczony poprzez opowiadanie się za złem.” [zazn. – K. N.]

***
Veritas est adaequatio rei et intellectus” – prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą, a mądrość to umiejętność sięgania do najgłębszych przyczyn. Do prawdy.
Kiedy Andre Frossard zapytał Jana Pawła II jakie zdanie z Pisma Świętego ma dlań największą wymowę, natychmiastowa odpowiedź brzmiała: „Prawda was wyzwoli”.  Nie możemy również nie wiedzieć, że pontyfikatowi Ojca Świętego Benedykta XVI przyświeca motto: „Współpracownicy prawdy”.  Zatem niejako „skazani”, zdeterminowani, jesteśmy, przez swój dobrowolny wybór, na tę współpracę, na tę służbę, na uporczywe poszukiwanie i odkrywanie fragmentów Prawdy - w codzienności, aby świadczyć Słowu Przedwiecznemu, z pamięcią    o trzech słowach naszej drogi: Ufam. Trwam. Wytrwam.

***
 „Sądzimy, że Bóg nie słucha naszych próśb.       
W rzeczywistości to my nie słuchamy Jego odpowiedzi.” (Francois Mauriac)
------------------------
* „Diagnoza współczesności kardynała Josepha Ratzingera – Ojca Świętego Benedykta XVI.” Radio Maryja – „Rozmowy niedokończone”, 26. 06. 2005r. Ks. prałat dr Waldemar Kulbat, x. dr Roman Piwowarczyk i Krzysztof Nagrodzki). Publikacja:  Myśl Polska nr 37-38/2005

=====================================================================   
Świadkowie zagubienia

Spotykamy ich na ulicach, placach, na progach naszych domów i mieszkań; pojedynczo i w niewielkich grupkach, najczęściej jednak w parach. Kobiety i mężczyzn. Starszych i młodych. Poważni, wytrwali, pełni zaangażowania dla sprawy, której służą. Kosztem wolnego czasu, przeważnie niedzielnego, zahartowani i zda się nieczuli na odmowy, żarty, czasami nawet na kpiny i urągania. Poszukują Prawdy i chcą nieść ją innym. Świadkowie Jehowy. Badacze Pisma Świętego (pierwotna nazwa Świadków). Twórcy własnych tłumaczeń i interpretacji Biblii od 120 lat.

Może wzruszyć ta determinacja w próbie niesienia pomocy braciom oszukiwanym – ich zdaniem – w rozumieniu Pisma Świętego. Mamy prawo jednak być zasmuceni i – przyznajmy - nieco poirytowani, kiedy z emisariuszy prawdy, – za których się uważają – szybko opada cierpliwość; kiedy okazują się zamknięci na argumenty; gdy chrześcijaństwo, do którego uparcie się przyznają, okazuje się być jedynie atrapą.
 
Czyż można uznać za chrześcijanina tego, kto nie uznaje Trójcy Przenajświętszej i boskości Jezusa Chrystusa? Oczywiście nie. Może być dobrym wyznawcą judaizmu czy muzułmaninem, ale negując podstawy Wiary sam stawia się poza tym obszarem. I to pierwszy fałsz czy niezrozumienie charakteru Świadków.

Czy może nazywać siebie dobrym chrześcijaninem ktoś, kto z uporem określa i wmawia innym daty powtórnego przyjścia na Ziemię Jezusa Chrystusa, czy „końca świata”, nie zrażając się ani zapisem w Ewangelii o tym, iż czas ten znany jest jedynie Bogu Ojcu, ani powtarzającym się fiaskiem rachuby? Oczywiście nie.

Czy jest chrześcijaninem ktoś, kto zwalcza podstawowy symbol chrześcijaństwa – krzyż –znak ofiarnej miłości, znak odkupienia, zamieniając go na pal, na którym jakoby miał zostać zawieszony Jezus Chrystus? Oczywiście nie. (Nb. krzyż stał na biurku Karola Russella, założyciela organizacji, jego następca Rutherford wydawał książki z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, a  członkowie do 1931 r. nosili znaczek przedstawiający krzyż w koronie.)

Wiemy zatem, iż mamy do czynienia z ugrupowaniem nie chrześcijańskim, a uporczywe posługiwanie się tą wizytówką już na wstępie musi budzić wątpliwości.

Zdziwienie rośnie, gdy młodziutki odkrywca – zaledwie 120 latek - przekonuje starszego, liczącego 20 wieków, że właśnie on posiadł najpełniej umiejętność tłumaczenia starożytnych zapisów i odkrył to, czego nie dostrzegły tysiące biblistów od stuleci parających się badaniem sformułowań Pisma Świętego oraz realiów ówczesnych czasów, aby przez dogłębne analizy zbliżyć się do Prawdy.

Załóżmy jednak, że założyciel organizacji Świadków i jego następcy działali w natchnieniu. Czy może nie zastanawiać źródło owego natchnienia, skoro tropy szlaku odkryć bywają tak błędne - szczególnie po niespełnionych zapowiedziach „końca świata”. Czy nie zastanawia, iż następcy ukrywają skrzętnie zapisy poprzedników, w tym samego Russella, i stosują nieprawdopodobne usprawiedliwienia pomyłek? Czy nie powinno budzić niepokoju, iż „natchnienia” coraz bardziej oddalają od istoty chrześcijaństwa, kierując się ku obszarom pewnych pojęć starotestamentowych, odczytywanych zresztą mało kompetentnie?

Czy nie powinno zastanawiać, dlaczego próby konsekwentnego dialogu i rzetelnej analizy rozbieżności w odczytywaniu i rozumienia Pisma Świętego, wywołują przeważnie gonitwę myśli, zdenerwowanie i rejteradę, bądź kurczowe trzymanie się wyrwanych z kontekstu zdań, które tłumaczą i interpretują w sposób dalece dowolny? Dlaczego tak wiele cech wskazuje na pewien automatyzm w niesieniu wiedzy o przesłaniu Jahwe, którego prawidłowe odczytywanie zawarowane zostało jedynie  ich  przywódcom?   I dlaczego owi przełożeni - nie znający zresztą języków starożytnych – tak często zmieniali zasadnicze elementy swej nauki, skazując na niepamięć poprzednie?

Szczegółowa polemika z zarzutami Świadków przeciwko chrześcijaństwu, a szczególnie katolicyzmowi, który bez żenady obrażają („Babilon”, „Antychryst”) przekracza zamiar tego tekstu. Opracowań nie brakuje. Wystarczy wyciągnąć rękę. Kilka godzin lektury i przemyśleń - czy to zbyt duża cena przy podróży w Wieczność?

Jeszcze jedno: To są jednak nasi bracia i siostry w człowieczeństwie, nawet, jeżeli nie dla wszystkich z nich jesteśmy bliźnimi. Nie zamykajmy przed nimi serc. Otaczajmy ich przyjaźnią, spokojem. Wskazujmy literaturę.
Nie zapominajmy też o modlitwie. Za braci poszukujących. Za braci błądzących. To zwykły obowiązek katolika.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 171 z 24 07 2001 r.

=======================================================================

Duch postępu

Przez ziemię przechodzą różne zawieruchy mające wnieść ożywcze prądy do zatęchłego świata tradycyjnych wartości - zwanego przez prof. Feliksa Konecznego cywilizacją łacińską. Starzy magistrowie zostają przeznaczeni na przemiał, a nowi - recydywiści po zawodówkach pragmatyzmu – rozpleniają ducha postępu. W gilotynowanym Paryżu i tratowanej bestialsko, ociekającej krwią Wandei,  (aby daleko nie szukać), duch postępu mamił hasłami: „Wolności, Równości, Braterstwa”. Z jego rozkazu eksperymentowano z marksistowską wizją eliminowania własności prywatnej na rozległych przestrzeniach wschodniej Europy i Azji, również Afryce  i Ameryce. Udało się - częściowo. W ramach leninowsko - stalinowsko - polpotowskich odkryć   i „zaostrzania walki klasowej z postępem rewolucji” wyeliminowano fragmenty ogniw własności. Tyle tylko, że wraz z idącymi w setki milionów rzeszami właścicieli, bestialsko zakatowanych, rozstrzelanych, zagłodzonych, wyniszczonych katorżniczą pracą. Gorzej wyszło z blitzkriegiem dla zrealizowania innej wersji: germańsko-pogańskiej, rasowo przebranej, Paneuropy. Zatem duch postępu restrukturyzując dotychczasowe metody rzuca masom, jakby od niechcenia, libertyńską, tolerancyjną wskazówkę: „Róbta co chceta”. Bezpretensjonalne porzekadełko wolnych jednostek brzmiące w istocie: „Róbcie, co chcemy”. I mianuje ekspertów od interpretacji tolerancji. Od wykładania i wdrażania jej reguł, mieszaczy faktów i mitów. Tłumaczy nowych znaczeń starych definicji. Fachowców Nowej Ery. W tym delegatów na lokalne obszary postępu.

W laboratoriach nowej myśli nie braknie konstruktorów przeróżnych Klubów, Konwersatoriów i Dialogów, w których ambitni dyskutanci    w kółko „gonią króliczka” w miłej atmosferze właściwie ustawionych kadzideł. Postępowi psycholodzy i socjolodzy douczają tam czarnych         i zaścianek, że: „Fanatyzm, a więc pozbawione jakichkolwiek wątpliwości przekonanie, że jest się wyznawcą jedynie słusznych poglądów wywołuje stan wewnętrznego zacietrzewienia niebezpieczny dla zdrowia (...) Nikt z nas nie może zasadnie uzurpować sobie uprawnienia do jedynie prawdziwych poglądów...”, nie dostrzegając z wysokości podium, iż oto składają głęboką samokrytykę...

Dostojny profesor, w „uniwersalnym dialogu”, potrafi przekonywać: "W ateizmie autentycznie cenna jest intelektualna wstrzemięźliwość, wyraźnie określone samoograniczenie, ascetyzm intelektualny." (...).
Ateiści są maksymalistami, żądają uzasadnień światopoglądowych.
Ateizm ma intelektualne ambicje (…)", a następnie rozlicza srogo własną wiarę: „Religia, a zwłaszcza chrześcijaństwo jest rezygnacją z intelektualnych ambicji".

Skoro intelekt jest narzędziem umysłu operującym w pokładach zgromadzonej wiedzy, panie Profesorze, czy przypadkiem owa „wstrzemięźliwość”, „samoograniczenie”, „ascetyzm”, nie jest po prostu efektem rozleniwienia intelektualnego lub obrazuje aktualny stopień nasycenia wiedzą?

Czy to „samoograniczenie” nie powoduje w efekcie uwięzienia w zamkniętym obszarze materialistycznych dogmatów (jak np. ewolucjonizm międzygatunkowy, biorąc pierwszy-lepszy przykład)?

Jeśli „ateiści są maksymalistami” i „żądają uzasadnień światopoglądowych” a „ateizm ma intelektualne ambicje”, dlaczego zatem nie zmuszają swego intelektu do jak najgłębszej weryfikacji zapisu Ewangelii? 

Czyż dalsza droga wolnego i dojrzałego człowieka nie jest konsekwencją odpowiedzi na pytanie - Jest ten zapis świadectwem czy jeno powiastką?

Czy zmierzenie się z dokumentacją i dowodzeniem zawartym np. w trylogii Vittorio Messoriego: „Opinie o Jezusie”, „Pod Ponckim Piłatem”, „Mówią, że zmartwychwstał”, godzi w „intelektualne ambicje”, czy raczej wynika z „samoograniczenia”? A cywilizacja, w której żyjemy - cywilizacja łacińska, ukształtowana na chrześcijańskim - czyli religijnym -fundamencie - została zbudowana bez „intelektualnych ambicji”?

A którąż to, doskonalszą, ukształtowały „ambicje intelektualne”? Niestety, dialog nie jest tak demokratyczny, aby uzyskać odpowiedź. Dlatego pozostaniemy z problemem „intelektualnych ambicji ateizmu” i rezygnacji z tychże „zwłaszcza w chrześcijaństwie”, do konwersowania w innych, mniej „wstrzemięźliwych intelektualnie” klubach.

Nie tak dawno, gromadka pań z polskiej prowincji, wspomagając oczekiwane postępowe ustawodawstwo, doniosła Parlamentowi Unii Europejskiej o niesłychanej tyranii lokalnego prawa, pozbawiającego kobietę swobody niszczenia rozwijających się w łonach matek istnień ludzkich. „Mój brzuch należy do mnie”- to głęboko duchowo dyrektywa bojowniczek o wolność i demokrację; być może potomkiń owych autorytetów naukowych z Oxfordu i Salamanki, które wbrew stanowisku ówczesnego papieża Pawła III, głosiły, iż: „Indianie nie są istotami w pełni ludzkimi i dlatego nie posiadają praw naturalnych przyznawanych zazwyczaj ludziom”

Z tego samego ducha czerpiąca rewolucjonistka, w pewnej rozmowie, po bezradnej bieganinie myślowej skonstatowała, że życie zaczyna się od możliwości samodzielnego funkcjonowania. I nie mogła skojarzyć, jak przerażającą doktrynę odkryła. Szacuje się, iż ludobójstwo wynikające z tej zbrodniczej dowolności, w czasach jak najbardziej współczesnych, dotknęła już ponad miliard istnień. Więcej niż wszystkie -zrealizowane do tej pory - wojny. A już przygotowywani jesteśmy do pokonania następnej rogatki na autostradzie zmian na lepsze: do humanitarnej – a jakże – eutanazji; śmierci, jakoby z wyboru.

Tak można by snuć i snuć zapis spotkań z duchem postępu, jego funkcjonariuszami i dokonaniami. Z teoretykami i praktykami nowoczesnej ekonomii, która rozgrzesza kradzież pierwszego miliona dolarów (o następnych dyskretnie nie wspomina). Z wizjonerami przeludnienia globu. Z „przekonywaczami” o nieszkodliwości „małej ilości miękkich narkotyków”, do seksu przedszkolaczków, do pedofilii i pornografii, do normalności małżeństw jednopłciowych z fundowanym luksusem spełnianych zachciewanek adoptowania i wychowywania przez nie dzieci; z „filo-rasistami”, „filo-obleśnikami”, z przeróżnymi filo- realizującymi w istocie pakiet zamówień dla duchowego i materialnego dowartościowania przerażonego „ego”. Rejestr znajomości z tragarzami sloganów i pustych konkluzji; z poszukiwaczami wybiegów intelektualnych mających stanowić alibi dla lenistwa umysłu i zaniku woli; z aroganckimi aspirantami do rządów dusz, tracącymi umiejętność „zarządzania” po ludzku sobą i rodziną; z pełnymi pychy marzycielami o wolności w relatywizmie i nihilizmie - ten smutny rejestr jest długi.

***
„Rozmyślanie (...)  w poczuciu pychy kończy się zidioceniem. Każdego, komu nie zmięknie serce, czeka rozmiękczenie mózgu.”  (K.G. Chesterton- Ortodoksja).
 
I to jest uniwersalna recepta na chorobę postępu.

Publikacja: Nowa Myśl Polska, nr 4/2003
====================================================

O duchu raz jeszcze

Po opublikowaniu „Ducha postępu”, można było usłyszeć zarzuty o brak ponderabiliów. Zgoda. Tekst – aczkolwiek oparty na bardzo, niestety, konkretnych doświadczeniach - nie miał być personalnym oskarżeniem – to przeważnie zjeża adwersarza i odbiera mu możliwe resztki autokrytycyzmu. Czy nie lepiej zatem wskazać w tego typu zamierzeniu problem? A jest on niebagatelny. Jesteśmy świadkami i uczestnikami niezwykle zaciętych (ktoś może dodać:  „i pasjonujących”) zmagań cywilizacyjnych. O kształt globu, ludzkości, wymiar i kondycję człowieka. Zło w różnej postaci i natężeniu zawsze funkcjonowało i funkcjonować będzie na tym padole. Człowiek jednak nie jest bez szans, aby gdzieś, kiedyś, w końcu powiedzieć mu „dosyć”. To kwestia sprawnego intelektu, zdrowej woli i zasobu wiadomości.

Któż nie otrzymywał nauk od swoich dobrych rodziców i wychowawców, iż z wiedzy,     z pracowitości, solidności i przyzwoitości wypływać powinny same pożytki. „Ucz się dziecię, ucz, nauka to potęgi klucz” – mobilizowały babcie, ciocie, nauczyciele, a świat dorosłych miał jawić się jako ojczyzna mądrości i kompetencji organizowana i prowadzona ku dobru wspólnemu przez światłe elity. Takie przynajmniej wzorce starano się wpajać w tradycyjnych, nieułomnych domach, normalnych szkołach, naturalnych środowiskach. Dla dobra człowieka. Na pożytek pokoleń. Dopóty nie rozpanoszył się nagminnie duch postępu i począł niewolić lud wycieńczany przeróżnymi totalitaryzmami.

W galeriach postępu napotkamy artystów, bywa, autentycznych mistrzów warsztatu, często - jakże boleśnie często - tak obdarzonych talentem, jak i wyzbytych charakteru i odwagi. Oni nie zdemaskują głośno, publicznie, szalbierzy przebranych za twórców, szukających rozgłosu w szkaradzie, a skandalizowaniem maskujących niemoc. Oni nie wyłamią się poza kanon aktualnie narzuconej mody, jakby w amnezji, co do obowiązku kształtowania piękna i dobra. Oni zaakceptują – dla pozycji, dla szmalu, dla?... – brutalizację, wulgarność, bezsensowną szpetotę. Oni już nie pamiętają smaku kromki w głodzie,    a sformułowanie o Panu dobrym jak chleb - z perspektywy suto zastawionego stołu - jawi im się jako banał „sacropolo”. A przecież mają wyobraźnię. Nie mogą nie dostrzec skutków przyczyn demolujących kulturę i dobierających się do cywilizacji. Widzą lepiej i dalej, a może już nie? Może oddali ją do przechowalni tolerancji?

W redakcjach ulepszania świata zasmucą nas literaci, rozmieniający talent, wielkość na srebrniki propagandzisty, i publicyści (niektórzy chętnie wymachują legitymacją katolicyzmu), bez żenady przekraczający normy dekalogu –     w tym również ósme przykazanie – „nie dawaj fałszywego świadectwa...”, - przestępstwa również przeciw „wartościom uniwersalnym”. Czyż nie?

Na katedrach poprawiania rzeczywistości zaszokują historycy uczynnie piszący zamówione wersje wydarzeń, z których np. wynikało, że Polacy wyjeżdżali na Sybir w poszukiwaniu pracy, a nie w wyniku bezprawnych deportacji i zsyłek, czy profesorowie komunistycznego wytopu, jeszcze cztery lata temu temperujący swoich studentów: „Z tym Katyniem, to proszę panów ostrożnie” Nie zmyślam.   

W gabinetach przedsiębiorstwa zmian na lepsze mędrkują i szachrują dotowani pseudobadacze, bajdurzący i wymachujący maczetami czy majcherkami epitetów i emocjonalnych konkluzji, niezdolni do konfrontacji z faktami na prawdziwie udeptanym gruncie warsztatu naukowego.

Po postępowych salonach przesuwają się tacy zmodernizowani „ludzie Kościoła”, którzy przerażającą świadomość utraty kondycji na pustyni wiary ukrywają gorączkowymi próbami modernizowania uwierających zasad, dogmatów i Tradycji. Nieświadomi uprawianej właśnie cieplutkiej kolaboracji ze „światem”, w którym myli się ekumenizm z synkretyzmem, a wspólnotę Ducha ze wspólnotą czcicieli aktualnej mody.
*
Ale to tylko mniej lub bardziej nieświadomi figuranci. Idee i wielkie strategie wykluwają się gdzieś indziej – „w anonimowych centrach”- aby posłużyć się słowami Jana Pawła II. - wikariusza Chrystusowego, reprezentującego całą wielowiekową wiedzę i mądrość Kościoła. To ostrzeżenia świadka i proroka, gdy – jeszcze jako metropolita krakowski - mówił: „Stoimy obecnie w obliczu największej historycznej konfrontacji, przez jaką ludzkość kiedykolwiek przechodziła. Nie sądzę, żeby szerokie koła (...) społeczności chrześcijańskiej zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy obecnie w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem i anty-Kościołem, Ewangelią i anty – Ewangelią. Konfrontacja ta leży w planach Bożej Opatrzności. Jest to próba (...) Kościoła, ale jest to w pewnym sensie próba tycząca się dwu tysięcy lat kultury i cywilizacji chrześcijańskiej, ze wszystkimi konsekwencjami dla ludzkiej godności, indywidualnych praw, praw ludzkich i praw narodów”.  [zazn. – K. N.]  

To nie są słowa rzucane na wiatr. Kto ma uszy niech słucha, kto ma rozum niech stara się być mądrym.

Mądrość nie jest już koncesjonowana. Prawda, iż moc decybeli wydawanych przez przeróżne generatory przekazu (wszystko jest informacją), utrudnia i – bywa - mocno dezorientuje, ale na to nie ma rady. Wybór – często niesłychanie trudny – jednak jest, i należy do nas. Budowanie leniwego alibi, to klecenie zamków z piasku. Cóż z posad w marnie - mimo wszystko - płatnych chórach postępu, skoro z doświadczeń historii wiemy, że partytura licha a dyrygenci nadrabiają braki w wykształceniu ekspresją? Trzeba wrócić do podstaw – do odpowiedzi na fundamentalne pytania: Skąd? Dokąd? Po co? Dla kogo? (Czy dla Kogo?) Dlaczego?

Jeszcze uwiera postępowa pycha – jak ciasne buty? No, właśnie – trzeba uczyć się fachowo ją naprawiać -  „... nauka to potęgi klucz” - nie ma innej drogi.
***
Neil Armstrong, amerykański kosmonauta, który pierwszy postawił nogę na srebrnym globie w 1969r. zauważył: „Nie to jest największym wydarzeniem, że osiągnęliśmy Księżyc, lecz to, że Chrystus chodził po Ziemi!”
I to jest właśnie prawdziwy, najprawdziwszy Duch Postępu.   A poza tym – „Nihil novum sub sole.”

Publikacja: N. Myśl Polska nr 5 z 2. 02. 2003r.
=================================================================================

Nie detronizować Boga

W czasach, gdy wielu tzw. humanistów piękno trudu umiłowania mądrości - filosophię - zamienia na świecidełka mędrkowania, być może technicy, wdrożeni do surowej dyscypliny intelektualnej, podniosą z pyłu dróg wyścigu ku materialnej pustce okruchy prawdy, aby z nich współtworzyć obraz Absolutu, obraz Boga.
 
Podjęta przez grupę naukowców z Politechniki Łódzkiej inicjatywa konwersatorium pod hasłem „BÓG I NAUKA” uświadamia jak krzywdzące mogą być uogólniające stereotypy   o inżynierskich zainteresowaniach i ograniczeniach intelektualnych; sprowadzanie techników do roli prymitywnych, acz często sprawnych, realizatorów zleceń „uduchowionych” elit, etc. Potrzeba niewiele – pomysłu, zapału, konsekwencji i wytrwałych animatorów. Łódzcy politechnicy potrafili przyciągnąć znaczące nazwiska polskiej nauki. Różnorakie podejścia do wiodącego tematu dysputy wzbudziły zainteresowanie wielu środowisk i przyciągnęły liczne grono stałych uczestników – również spoza Łodzi. Pytania, poszukiwanie odpowiedzi. Forum wymiany wolnej myśli. Kolejny już rok. Ostatniemu - jubileuszowemu – spotkaniu organizatorzy nadali uroczystą, ciepłą oprawę i stosowną rangę. Udział księdza Biskupa, Wiceprezydenta miasta, Rektorów: Politechniki, Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Wyższego Seminarium Duchownego i Instytutu Teologii, występy zespołu muzyki klasycznej, podkreślały niezwykłość spotkania. Kilkusetosobowa aula była pełna. Debata, którą sterował dr hab. inż. Włodzimierz Wawszczak- sekretarz Konwersatorium - miała wiele wątków i barw.
Komu służymy?

Przedmowa do materiałów panelu zawiera m.in. takie oto zdanie: „...Zespół Inicjatywny /.../ zaproponował powołanie seminaryjnego forum dyskusyjnego pod nazwą KONWERSATORIUM BÓG  I NAUKA. Wartości uniwersalne reprezentuje słowo „BÓG”, specjalizacje zawodowe reprezentuje słowo „Nauka”, ale w domyśle jest słowo „CZŁOWIEK” (patrz: motto), któremu to właśnie, i tylko [podkr. – K. N.], służy instytucja Konwersatorium.”
 
W tej sytuacji, siłą rzeczy należy skonfrontować zapis Ewangelii, której fragmentem jest wskazane motto: „...i zarzućcie sieci na połów (Łk 5,4)”, z eksponowanym fragmentem cytowanego zdania. Ewangelia jest świadectwem, iż powołani do podążenia za Jezusem uczniowie, pozostawiali wszystko, aby Mu służyć. Służyli wiernie do końca (z wyjątkiem Judasza), oddając tej służbie życie, ponieważ uświadomili sobie (czy raczej -uświadomieni zostali), że tylko wierność Mistrzowi daje szansę na życie wieczne, do którego prowadzi droga Prawdy, pokory i wierności. Zatem służba Bogu, jest najefektywniejszym sposobem na „efektywność” życia człowieka.
Spójrzmy jednak na cytowany fragment również z innej strony. „Człowiek”, „ludzkość” – to pojęcia abstrakcyjne. Ty, on, ja – jesteśmy konkretami, choć z całym bogactwem różnorodności. Mimo częstych pozorów i szyldów zunifikowania. Co zatem mamy wspólnego, aby pojęcie „człowiek” dało jakieś realne oparcie do dalszych rozważań?
 
- Chęć posiadania dóbr materialnych? - Często, bardzo często, za często – tak. Ale nie jest to pragnienie uniwersalne i absolutyzujące każde życie.

- Władza, stanowisko, znaczenie? – Podobnie.

- Pragnienie zdrowia, życia? – To naturalne, ale gdyby było absolutne, nie zdarzałyby się czyny pełne poświęcenia, altruizmu, rezygnacji na rzecz bliźniego – aż po ofiarę życia. Wreszcie nie byłoby samobójstw.

- Miłość? Słowo uniwersalne, ale wyświechtane od nadużywania i stające się wręcz sloganem, pod który podkładane są przeróżne pojęcia: Od prymitywnego, instynktownego seksizmu, po bezgraniczną ofiarność dla bliźniego. – Tak, pragnienie miłości, jej dawania i otrzymywania jest przemożne, ale czy praktyka nie wskazuje, że można żyć – choć jest to ponura patologia – bez niej?

- Pragnienie bezpieczeństwa? - Poprzednio wyliczone pragnienia i dążenia mają również (a może nawet - przede wszystkim) zagwarantować poczucia bezpieczeństwa. Czy zapewniają? Oczywiście jest to pytanie retoryczne. W świecie materialnym, w którym przeżywamy króciutki epizod wieczności, możemy mieć tylko nadzieję na fragmenty bezpiecznej egzystencji.

- Więc może nadzieja? Ona uzasadnia życie w sytuacjach najtragiczniejszych i najbardziej ponurych.
Nadzieja przeprowadza przez mrok, dając szansę na wyjście w światło. Nawet, jeśli jesteśmy skłonni do stereotypowego wyrzutu i skargi: „To wszystko jest beznadziejne!”. Bez niej ludzie przestają mieć motywację do dalszego życia i giną – duchowo oraz fizycznie.

Zatem NADZIEJA. Ale żaden system tworzony przez ludzi nie może jej zagwarantować   w sposób absolutny i trwały. Ten brak zaś rodzi mniej lub bardziej uświadomione napięcia, lęki - w konsekwencji przeróżnie wyrażaną agresję. To dosyć typowy efekt strachu.
Nadzieję absolutną dać może jedynie umiejscowienie jej poza granicami materialnej doczesności. Stąd sformułowanie: „i tylko człowiekowi”, może rodzić skojarzenia z próbami klecenia - z ludzkiej pychy i wiary we własną doskonałość zrodzonych - przeróżnych rajów na Ziemi. Z detronizacją Boga na rzecz Rozumu. To wszystko już było z wiadomymi skutkami.

Czy nie da się udowodnić istnienia Boga?

Nikt poważny nie kwestionuje już historyczności postaci Jezusa Chrystusa. Trudno podważyć uczciwość fundamentalnych zapisów w Ewangeliach - co tak sensownie zasygnalizował autor referatu: „Wiara - czy szkiełko i oko” – Andrzej Wilczkowski, a trud obszernego dokumentowania podjął, w pełnym erudycji i logiki wywodzie, Vittorio Messori. Zatem, jeżeli fakty o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Syna Boga są wiedzą, jeżeli dokumentacja wielu cudów - jak chociażby tego o przywróceniu amputowanej dwa lata wcześniej nogi Miguelowi Juanowi Pellicer z hiszpańskiej Calandy - są niepodważalne, dlaczego mamy wątpić w istnienie rzeczywistości pozamaterialnej i w Ojca - Stwórcę Nieba i Ziemi, oraz wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych?

Oczywiście, wiedzę od pewnego momentu musi zastąpić wiara. Nasz ludzki umysł, jakby nie był sprawny i nasycony informacjami, nie jest w stanie przekroczyć pewnych naturalnych ograniczeń, ponieważ został stworzony dla świadomego funkcjonowania w czasie i przestrzeni skończonej.

Jak pojąć nieskończoność lub nieistnienie czasu?
Jak pojąć nieskończoną mądrość i potęgę Boga?
Jak odebrać Jego bezgraniczną miłość? Wróćmy jednak do rozumu i wiary.

Rozum napełniony wiedzą, daje szanse intelektowi. O ile nie stłumiony jest pychą, lenistwem, patologią jakiejś „pomroczności jasnej”.   
I o ile funkcjonuje wola.
To ona – potężna - potrafi wznieść człowieka na wyżyny heroizmu.
I ona – skarlała - nie jest w stanie sięgnąć koła ratunkowego, gdy organizm wyniszcza śmiertelnie nałóg.
 
Wiara, przekraczając próg wiedzy, zaczyna budować emocjonalną, pozarozumową relację: ja -  Bóg, dawca życia; ja - mój Ojciec, mój Nauczyciel, mój Obrońca, moja Nadzieja. Jest jeszcze Łaska, która dotyka niektórych, wybranych przez Niego, według Jego kryteriów – bez wiedzy, bez przygotowań, bez zasług. Jak Szawła-Pawła; jak Andre Frossarda; jak wielu innych. Dlaczego? Nie chciejmy zbyt wiele. Bóg działa w półcieniach, w swoistym ukryciu, dyskretnie, aby powiedzieć tyle ile niezbędne, i tylko tyle. Reszta jest naszym wyborem.

Postawiona przez Andrzeja Wilczkowskiego teza o Bogu ukrytym wywołała poważny   i dokumentowany cytatami z Ewangelii głos polemiczny, iż raczej to człowiek ukrywa się przed swym Stwórcą. („Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu  uwierzyć.” [Mt 21, 32]).  
Oba poglądy są zasadne. O tym, że Ojciec – nie chcąc niewolić swe dzieci – nie działa autorytarnie i spektakularnie, mówiliśmy. To oczywista cecha dobrego Nauczyciela.   
A człowiek? Tak, człowiek często „ukrywa się” przed Jego radami, wskazówkami. Z tego ukrycia „wadzi się z Bogiem” – jak wyraził się jeden  z dyskutantów. Albo może należałoby rzec - zbuntowany, negocjuje, stara się „utargować” coś z odwiecznych przykazań – zmodernizować je na swój użytek, aby droga była mniej wymagająca, lżejsza.
To nieco infantylne rozumowanie.
Droga jest najlepszą z możliwych.
Inaczej Bóg nie byłby doskonały i nie byłby doskonale miłującym Ojcem.
To tylko pycha pcha nas, podrostków, do owego „wadzenia się”, targowania – a nawet prób pouczania.
Najlepiej widać to na stosunku do Kościoła, jako stworzonej i pozostawionej przez Chrystusa „instytucji” dla zachowania depozytu Wiary.
Ileż zarzutów, niechęci, nienawiści, prób zniszczenia, oskarżeń o obskurantyzm i zbytnia ostrożność w przyjmowaniu nowinek tego świata.

„Doktrynom trzeba wytyczać bardzo pieczołowicie granice – także po to, by można było korzystać z powszechnych praw człowieka. „Kościół musi być ostrożny po to choćby, żeby świat mógł być nieostrożny.”, ponieważ  „Zawsze łatwo jest pozwolić, by doszły do głosu czasy, w których się żyje; trudno nie dopuścić do tego, by samemu utracić głos.”(G.K. Chesterton). Czyż historia nie zweryfikowała po wielokroć słuszności tego stwierdzenia? Czy my sami nie doświadczaliśmy różnych form totalitaryzmu i czy to jeno czas przeszły?

O jakie rozumienie ewolucji chodzi?

Z tego też względu Kościół nie może swoim autorytetem - niezależnie od otwartości (z cudzysłowem czy bez) niektórych jego członków – wesprzeć na przykład tzw. teorii ewolucji Darwina.
Dodajmy - teorii, która sprowadza się w konsekwencji do wyartykułowania - przez jej naukowych admiratorów - takiego oto stwierdzenia: „Nie ma absolutnego dowodu teorii ewolucji”, ale „na razie nie ma żadnej lepszej alternatywy”.

Oto jak arogancja potrafi tworzyć dogmaty.  
Do tej pory nauka nie znalazła żadnego empirycznego potwierdzenia uprawdopodabniającego możliwości ewolucji między gatunkami. Możliwości o takim samym stopniu prawdopodobieństwa jak to, iż z tysięcy części nowoczesnego samolotu pasażerskiego, może samorzutnie „złożyć się” gotowa do lotu maszyna, jeśli elementy będą bezwładnie wirowały odpowiednio długo.

Rozumiem, że nie o takie pojmowanie przeobrażania się chodziło tym autorom referatów, którzy użyli w swoich wypowiedziach słowo „ewolucja”? Tak więc okazuje się, iż z niektórymi „prawdami naukowymi” trzeba być ostrożnym, aby nie dochodziło do szokujących sytuacji, kiedy konkluzja wypływa z dogmatu, a znajomy kolega profesor polemizując z „niesłusznymi” informacjami, jako dowód przedstawia impresję: „to mi się nie podoba”(autentyczne!).

Funkcjonujących mitów jest bez liku. Jak chociażby ten o strasznym losie Galileusza, który próbując udowadniać ruch Ziemi był okrutnie za to sekowany przez Kościół i cudem uniknął śmierci. Otóż Galileo Galilei przedstawiając nowatorską na owe czasy tezę o obrocie Ziemi, dowodził ją w długiej czterodniowej dyskusji, poprzez przybieranie      i opadanie wód morskich.

Była to teza fałszywa, zakwestionowana przez jego oponentów, ponieważ przypływy są wynikiem przyciągania Księżyca, o czym wiedzieli inkwizytorzy, a co Galileusz uważał za głupie. Po rozprawie przed trybunałem, uczony pracował nadal w komfortowej willi w Arcetri, prowadząc ożywione życie towarzyskie i naukowe. Zmarł w wieku 78 lat w swoim łóżku, otrzymawszy rozgrzeszenie i błogosławieństwo papieża.  
Klasyczna definicja prawdy mówi o zgodności rozumienia rzeczy (czy rzeczywistości) z nią samą. Zatem nie pozostaje nic innego, tylko żmudne dociekanie, czy wiedza, nasze rozumienie, jest zgodne z rzeczywistością. W ten sposób, i tylko w ten, można obiektywizować stosunek do świata, nasze w nim miejsce i naszą rolę.

Aby hasłem przewodnim człowieka rozumnego nie było pełne buty wyzwanie tzw. materialistów: „My będziemy teraz zmieniać rzeczywistość”, a mądre i pełne świadomej pokory wobec nieskończonego bogactwa świata doświadczenie: „Za każdym krokiem w tajniki stworzenia / Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia, / I większym staje się Bóg!” (Adam Asnyk).

To jednak dopiero początek niekończącego się wysiłku na innym szlaku, wiodącym przez ujarzmianie zakusów codzienności, przez okiełznywanie zniecierpliwień i zniechęceń, do radości wyzwolenia. Trakt od rozumu do serca może być bardzo długi.
Publikacja: N. Myśl Polska nr 14 z 6 04 2003 r.

=============================================================================

Cenzury Postępu

Postęp ma to do siebie, że musi postępować -  wciąż i za wszelką cenę. Po kilku eksperymentach okazało się jednak, iż zbyt gwałtowne sposoby mogą być niebezpieczne, ponieważ rewolucje postępu chętnie pożerają własne dzieci. Ojców - prawdę mówiąc - też. Z kolei oczekiwanie na ewolucyjne wykształcenie nowego człowieka mogłoby być zbyt czasochłonne. Metodę pośrednią – nazwijmy ją: darwinizmem stymulowanym - opisał włoski marksista Antonio Gramsci prawie wiek temu. Ofiara - pardon: produkt zmian na lepsze - powinna współdziałać dobrowolnie, spontanicznie i najlepiej entuzjastycznie z programem postępu dla dobra ludzkości. Przynajmniej jego części. W długofalowym wymiarze. Ponieważ jednak wymiar jak nie byłby długi, nie jest jednak wieczny, nawet materialistyczni wizjonerzy miewają czasami wątpliwości. Przeważnie na łożu śmierci.
Czy nie za późno?... Bóg wie. I tylko On.

***
Nowa Era wymaga nowych ludzi – wszak kadry budują ustrój – i nowych haseł. Tolerancja, otwartość, prawa jednostki oraz nieskrępowana ekspresja wypowiedzi - to jest to! Niezależnie od rzetelności. „Każdy ma swoją prawdę”. I prawo do niej nieograniczone. Z tego założenia wychodząc – w nieskrępowanym dążeniu do lansowania „swojej prawdy”- ustalono być może w przeważającej (a przynajmniej licznej) części mediów zwyczaj, iż wymiana informacji różniących się od siebie, a nawet prostowanie fałszu, odbywa się na oddzielnych trybunach. Tym bardziej niedostępnych dla oponenta – im solenniejsze zapewnienia animatorów o szacunku dla prawdy i otwartości na ścieranie poglądów.

***
Wielkie narodowe poruszenie sprzed lat. Ważą się losy ustawy o możliwości zabijania dzieci poczętych w łonach matek. Apel otwarty jednego z ówczesnych „wierzących” w Unię Demokratyczną/Wolności o opowiedzenie się tej partii po stronie życia, Tygodnik Powszechny           z godnością oddala. Nie wolno wszak niewolić wrażliwych sumień, nieprawdaż? Od tego czasu wiara w Unię i Tygodnik ulega postępującej weryfikacji.
*
Jedno z rocznicowych spotkań Rodziny Radia Maryja. Postępowa dziennikarka Rzeczpospolitej przypisuje Biskupowi intencję napominającą Radio, przeciwną tej, którą wypowiedział podczas homilii. Szef działu „Opinie” wyraża zgodę na sprostowanie jedynie w formie listu o ograniczonej objętości. Przy czym objętość ta wciąż się kurczy. Niby nie ma odmowy wprost, jedynie subtelnie dana do zrozumienia sugestia. Ostatecznie sprostowanie nie ukazuje się.
*
Tygodnik Wprost któryś raz wnika w tajemnice Kościoła katolickiego. Tym razem piórem swego korespondenta z Rzymu. Jest tam- oczywiście z właściwym temu tygodnikowi obiektywizmem, przenikliwością, ogładą -            i o cenzurowaniu wierszy Papieża za Spiżową Bramą, i o rozłamach w Kościele polskim, w którym: „...podnosi głowę frakcja antypapieska, urządzając sprzeczne z jego nauczaniem mityngi pod Jasną Górą?” (Zwróćmy uwagę: „mityngi” – wzorem jakiegoś totalitarnego ugrupowania), i o kierownictwie „konferencji episkopatu” (pisownia oryginalna), które „ ewidentnie nie daje sobie rady z utrzymaniem papieskich oponentów w ryzach.”. Nie ma jedynie miejsca na wyjaśnienie istoty stwierdzenia i sensownego uzasadnienia. Jednak oko puszczono - do gawiedzi.

*
Tygodnik Polityka zamieszcza tekst o „braciach i siostrach Jezusa”. Z pozoru drobniutki, ale niosący fundamentalne przekłamanie. Króciutkie sprostowanie nie dostaje szans. Mimo art. 31 Prawa Prasowego. A brzmi ono tak: „W listach do Polityki został zaprezentowany pogląd o tym, jakoby Jezus Chrystus miał <<co najmniej sześcioro rodzeństwa>>. (p. Krzysztof Myjkowski - Wszystko jest w Biblii, Polityka 11/03) Odczytywanie Pisma Świętego bez głębokich studiów, znajomości realiów i języka tamtych czasów nie raz prowadziło amatorów na manowce. Zatem należy przypomnieć  –utrzymując się w retoryce zaproponowanej przez autora listu - że trudno podejrzewać, aby nie znał on <<dziesiątki /.../ wskazówek , aby nie powiedzieć dowodów, że Jezus miał braci>>, którzy byli po prostu... kuzynami. Tak bowiem określano w tamtej kulturze bliskich krewnych. Wystarczy sięgnąć po wyjaśnienia mężów uczonych w biblistyce, chociażby – daleko nie szukając – o. prof. Jacka Salija”.

*
Po postępowych mediach idzie hyr o bluźnierstwie oświęcimskim jakie miał w Radiu Maryja wypowiedzieć prelegent, informujący, iż w Konzentrationslager Auschwitz funkcjonował bufet również dla więźniów. Tygodnik tzw. prawicy znajduje miejsce dla emocyjnego doniesienia młodego socjaldemokratycznego działacza, odsądzającego od czci owego profesora KUL (GP z 8. 03. 2000 r.) Sprostowania, iż prof. Ryszard Bender – bo o nim rzecz - mówił o wspomnieniach więźnia Oświęcimia (od 1 października 1943 do 18 stycznia 1945). Jerzego Stadnickiego, opublikowanych przez Instytut Literacki  „Księcia” z Maisons-Laffitte - Jerzego Giedroycia , (ówczesne kierownictwo) GP nie dopuszcza do druku na swoich łamach. Kłamstwo idzie w świat. Niedopatrzenie? Bezmyślne kolportowanie plotek? Cyniczne uwłaczanie człowiekowi?
*
Biblioteka Narodowa ma obowiązek rejestrowania m.in. tytułów prasowych i publikacji        w archiwach bibliograficznych. Należało się spodziewać, iż naturalną cechą owego wysiłku będzie równoważenie różnych opcji - jeżeli ze zrozumiałych, ekonomicznych względów nie można rejestrować całości piśmiennictwa. Po kilkuletnim dopominaniu się, wprowadzono kilka tytułów tygodników tzw. prawicy i konserwatywnych. Nie można jednak doprosić się rejestrowania obok liberalnej Wyborczej i starającej się o centrowość  Rzeczpospolitej „szczuplutkiego” objętościowo, zatem nie wymagającego zbytnich nakładów, zdecydowanie alternatywnego, konserwatywnego Naszego Dziennika. Trudno zaś odmówić stosownego poziomu piszącym tam (m.in. profesorskim) piórom. Inny ważki brak - obok rejestrowania setek i tysięcy pozycji w haśle „antysemityzm”, w Polskiej Bibliotece Narodowej nie funkcjonuje hasło „antypolonizm”! Przecież realnie czytelny.
***
Zapewne każdy publicysta mógłby przytaczać dziesiątki przykładów spotkań z „prawdą inaczej”. Obok emitowania powierzchownych,  zafałszowanych lub wręcz fałszywych informacji, bez możliwości ich prostowania w miejscu nadawania, obserwuje się również coraz brutalniejsze próby presji na autorów i kolporterów tytułów zagrażających monopolowi tzw. „poprawności politycznej”, będącej w istocie inną formą kneblowania informacji o rzeczywistości. Czy nie świadczą o tym chociażby próby nagonki – pod haniebnie wykorzystywanym i dewaluowanym zarzutem „antysemityzmu” - na księgarnię „Antyk”, na śp. dr. Andrzeja Szcześniaka, na prof. Jerzego Roberta Nowaka, za ich naukowo dokumentowane publikacje. Zatem tym bardziej na propagowanie i społeczny aplauz powinny zasługiwać te media, które umożliwiają autentyczny dyskurs – szczególnie na tematy najważniejszych spraw naszego bytowania. /…/

Kraj i świat toczą ciężkie choroby. Rzesze zdezorientowanych, rozgoryczonych ludzi pozbawione pracy, wegetują w nędzy. Miraże raju na ziemi coraz bardziej wydają się szyderstwem z narodów, społeczeństw, z miliardów ludzi czekających z niepokojem przyszłości. Czy w tej sytuacji sprawy jakiejś tam nierównowagi w informowaniu są najistotniejsze? Czy tym nakarmi się głodujących, uratuje zabijanych? Zapobieże nieszczęściom jutra?...
A jednak to informacja kształtuje człowieka - dobrze wiedzą o tym totalitaryści wszelkiej maści - daje mu szansę na wybory: te niby drobne - codzienne i te „strategiczne” – życiowe.
Jakich dokona? Czy dobrych?...
Nie łudźmy się, że zawsze, ale miejmy nadzieję, że jednak. Ta nadzieja różni człowieka od robota.

Publikacja: N. Myśl Polska nr 24-25 z 15-22 06 2003 r.



Priorytety aktywu (z cyklu: Reportaże z codzienności)

Mówi się, że aktyw unijny przygotowujący projekt Konstytucji dla poszerzonego Związku Szczęśliwości Europejskiej, bał się - jak diabeł święconej wody - wpisania do preambuły odniesienia do Boga i do dziedzictwa chrześcijańskiego – fundamentu, na którym budowana była nasza cywilizacja. Mistrz Walery Giscard, mimo kulturalnych sygnałów, poszedł – rzec można -   w zaparte. Ale co miał robić, biedny, skoro takie są jego przekonania? I obowiązki?

***
W ślad za postępowym Parlamentem Europejskim, nie mniej postępowy Europejski Trybunał Sprawiedliwości ustami swego rzecznika wysłał sygnał, iż jest „sprzeczne z ponadnarodowym prawem UE” krępowanie obywateli restrykcjami wzbraniającymi małżeństw homoseksualnych. Naturalnie, ze wszystkimi konsekwencjami ich konsumowania - jak to w rodzinie. Nawet wielodzietnej. Tak samo zapewne jak prawa do „własnego brzucha” i „dobrej śmierci”. A wyroki ETS są wiążące - to logiczna konsekwencja konstytucyjnej wizji sprawnego centralnego zarządzania w federacyjnym superpaństwie.                                                                                                    
***
A u nas? Aktyw również nie zasypuje gruszek w popiele. Po „nieprzespanej nocy” wyborczej, odtańczeniu „Ody do radości”, szczyt intelektualny naszych demokratów socjalistycznych, przypomniał sobie o konieczności realizacji ideałów lewicy również w nadwiślańskim regionie. A ponieważ skrypty WUML-u  admiratorów Marksa, Lenina, Trockiego, Stalina, Bieruta, Bermana, Minca, et consortes, gdzieś się zapodziały pośród bilansów biznesowych (dla młodzieży: WUML - Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu – Leninizmu), do realizacji etosu pozostało - jak zwykle - to co najbardziej uwiera lud.  Nie, żadne tam bezrobocie, nędza, głód, wulgaryzacja kultury, brutalizacja życia, fałszywki indoktrynacji – masy nęka brak oświaty seksualnej w przedszkolach (z warsztatami?), aborcji na życzenie (wraz  z pigułkami i innymi środkami wczesnoporonnymi). Społeczeństwo jest znużone stadłami jednopłciowymi, „panoszeniem się” kleru – szczególnie w szkołach, na katechezach, swoim „wyssanym z mlekiem matki antysemityzmem”, i odrażająco niepostępowym Radiem Maryja - o czym wciąż skrzeczy lewacka rzeczywistość. Naród domaga się również dalszej „restrukturyzacji” swego majątku, oraz konsekwentnego odmóżdżania. Tak też będzie. Aktyw zawsze wsłuchiwał się w głos bazy.
***
Gdy minął Y-day, i przestała obowiązywać cisza przedrefendalna, z Archiwum X została zwolniona część materiałów o skutkach przyłączenia do Uniolandu. Oto odbiorcy - nie, nie jakiejś tam wstecznej telewizji Trwam o. Rydzyka -  ale całkiem postępowych mediów, dowiadują się o trudnych latach przyszłości, o cięciach socjalnych, eliminacji polskich firm przez zagraniczną konkurencję, o wzroście bezrobocia, ba! – o możliwości utraty suwerenności; chociażby ze względu na centralnie kształtowaną politykę zagraniczną. Widać nastał czas  na  „głasnost”. Teraz zapewne i „pierestrojka” w przerabianiu Polaków na zmodernizowanych europejczyków nabierze tempa. Młodzi natolińczycy już przekonują, że utrata suwerenności i ojczyzny to właśnie to, co leży w naszym (lub ich) interesie narodowym. Cóż za przyśpieszenie ku przyszłości. A jednocześnie, jakie więzy z historycznymi momentami przeszłości.

***
Oprócz ery „głasnosti” rozpoczął się również podsezon zdziwień i to na różnych piętrach. Zdumiał się mianowicie sam abp Życiński co do preambuły projektu Konstytucji unijnej. Zdziwił się abp Gocłowski możliwością rewizji ustawy    o ograniczeniu zabijania dzieci poczętych. Należy przypuszczać, iż zdziwienia dotkną wielu entuzjastów poprawy - przy kreatywnej „humanizacji” bytu w tworzonych przez postępowy i elastyczny aktyw strukturach wolności, powodów zapewne nie zabraknie. Należy jednak wierzyć, iż JE bp Pieronek wraz z Panem Prezydentem wyłożą metodę godzenia tendencji oświeconego ulepszania świata, z wezwaniami Ojca Świętego - np. o ochronę praw rodziny i obronę życia. Nie mówiąc o prawie do godnego również w sensie materialnym, funkcjonowania w społeczeństwie, a nie na śmietnikach.
Nie dziwi się natomiast polski zaścianek, który twierdzi, że wiedział o tym wszystkim wcześniej. Ale kto by tam słuchał ksenofobów; „dzikie zwierzęta, chorobliwe zjawisko na ciele.”
***
Zaskoczenie nie ominęło również towarzystwa trzymającego władzę. Z powodu zastrzeżeń co do jakości rządzenia. - Kontestować sterników po tak oszałamiającym sukcesie w maratonie negocjacyjnych regat? Doprawdy, to nietakt. Ponieważ jednak prawdziwy mężczyzna nie dziwi się biernie, szef SLD zażądał zaufania z trybuny sejmowej i dostał je. Okazało się, że najlepszym atakiem jest Samoobrona z Lepperem oraz z Sojuszem Ludowym i Demokratycznym.
***
Idą bardzo trudne czasy (które zresztą takimi nie są?). Priorytetem regionalnego aktywu musi być teraz baczenie, aby nie dać się zjeść konkurencji - jeszcze bardziej demokratycznemu, tolerancyjnemu i postępowemu aktywowi międzynarodowemu. Postęp wymaga czujności. Szczególnie przy kasie i biurze wydającym przepustki do Raju. Tu i teraz.

Publikacja: N. Myśl Polska nr 27 z 6 06 2003 r.



Czeladnicy nienawiści(Z cyklu: Reportaże z codzienności)

Od ogólników do szczegółu. Wspomnieliśmy już o pełnym pasji trudzie Magdaleny Tulli i Sergiusza Kowalskiego, uwieńczonym książką „Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści”. Dzisiaj przybliżymy czytelnikom dwa teksty, zakwalifikowane przez autorów, z charakterystyczną wrażliwością, do owej mowy. Dotyczyły one nowatorsko wypełnionego hasła „antysemityzm” w Wielkiej Encyklopedii PWN.
                                                                    
Kłamstwo pod wysokim nadzorem

„Najdrastyczniejszym przejawem wrogości do Żydów z lat wojny był mord w Jedwabnem (1941)...”

To już nie Auschwitz – Birkenau, Treblinka, Sobibór, Chełmno, Majdanek i wiele innych miejsc mniej zapamiętanych mordów? [żadna inna nazwa, poza Jedwabne, nie pada w tym encyklopedycznym haśle! – przyp. K. N.].

To już nie ważne tamte tysiące, dziesiątki i setki tysięcy, miliony?
Kto ubliża prawdzie i pamięci ofiar niemieckiego, hitlerowskiego „Endlosung -rozwiązania ostatecznego”? Czy to nie jest „Kłamstwo oświęcimskie” kolportowane świadomie, lub nie, w efekcie gigantycznej manipulacji?
Kto i gdzie pozwala sobie na tak potworne zniekształcenie rzeczywistości?
W jakich pisemkach antysemickich rozprowadza się taką wskazówkę?

Księga ma wygląd solidny. Także edytor - Wydawnictwa Naukowe PWN S.A. - przez lata pracował na dobre imię. Dzieło publikowane jest pod patronatem Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i nazywa się Wielka Encyklopedia PWN. W tomie drugim (Warszawa 2001 r.), czytając hasło „antysemityzm” opracowane przez Daniela Grinberga i zamieszczone na 155 stronie, możemy przeżyć szok. Tam właśnie, pośród wielu uproszczeń, znajdujemy owe niesamowite zdanie.
To już tak daleko posunęła się antypolska i antyżydowska hucpa, że nie waha się przed fałszowaniem martyrologii części narodu żydowskiego w Wielkiej Encyklopedii? (W encyklopedii, w której nie uświadczy się np. hasła „antypolonizm”). Kogo pytać?
Do kogo wnosić protest? Do Ministrów wymienionych wyżej resortów, zmieniających się jak aura? Może do wykazującego ostatnio zdecydowanie Premiera? Do redaktora naczelnego PWN – p. Jana Wojnowskiego?
Może do Rady Konsultantów z p.p. Jerzym Osiatyńskim, Jerzym Tomaszewskim, Andrzejem Kajetanem Wróblewskim?
Czy do zespołu redakcyjnego działu historia, polityka, stosunki międzynarodowe z koordynatorem p. Marcinem Kamlerem ?
A może sprawa zakrawająca na Kłamstwo Oświęcimskie, zainteresuje, po prostu, ministra Iwanickiego? [chodziło o ówczesnego Ministra Sprawiedliwości – Prokuratora Generalnego – przyp. K. N.]

I drugi wręcz krypto-nazistowski wybryk:

Azymuty pojednania

„Wierzę, że pomimo nieobecności w Jedwabnem oficjalnych przedstawicieli Kościoła, nie zmarnujemy szansy na pojednanie” wyznaje w numerze 8/01 Azymutu, dodatku do Gościa Niedzielnego, wybitny Rzecznik Praw Obywatelskich. Wiarę zaś ubogaca praktyczną wskazówką, co do oręża, którego należy użyć, aby wysiec wrogów porozumienia. „Myślę, że dobrą bronią przeciw antysemityzmowi i antypolonizmowi (o nim też nie można zapominać) powinien być absolutny ostracyzm wobec ludzi, którzy tego rodzaju poglądy głoszą. Powinniśmy bojkotować te wydawnictwa, które publikują teksty antysemickie i antypolskie.”
 
Można zastanawiać się nad kolejnością owego „anty”. Czy tu i teraz, w obliczu narastającej i coraz bardziej nachalnej kampanii antypolonizmu, nie powinno się przede wszystkim dawać baczenie na działania wymierzone w godność, interesy „tego” narodu; gorzej – wymierzone w prawdę? Nie bądźmy jednak drobiazgowi. Cieszmy się, iż osobistość o takim autorytecie wskazuje na konieczność bojkotu np. wydawnictwa, które ośmieliło się wydać antypolską agitkę „Sąsiedzi”; na potrzebę potępienia tych dystrybutorów, którzy sekują demaskatorskie publikacje, np. „100 kłamstw J.T. Grossa...” prof. J.R. Nowaka. Bowiem czyż nie jest antypolonizmem działanie przeciw prawdzie, lub manipulowanie nią w takim kontekście? Czy „wyizolowanie” nie powinno również dotknąć tych redaktorów Wielkiej Encyklopedii PWN, którzy dopuścili do sprokurowania w haśle „antysemityzm” zdania, z którego wynika, iż jedyną wartą encyklopedycznego upamiętnienia nazwą miejscowości żydowskiej martyrologii w czasie II wojny światowej i okupacji niemieckiej znacznej części Europy, w tym Polski, jest - nie Auschwitz-Birkenau, nie Treblinka, nie Sobibór, Chełmno, Majdanek, Terezin, ale - „Najdrastyczniejszym przejawem wrogości do Żydów z lat wojny był mord w Jedwabnem...”

Nie do wiary, ale tak daleko posunęło się testowanie cierpliwości uczciwych Polaków i Żydów, tak dalece rozrosła bezczelność w zamazywaniu tragedii narodów poddanych totalitarnym eksperymentom budowania nowego porządku. A propos - ciekawe, pod jakim hasłem można będzie znaleźć neoplatońskie idee o paneuropejskim „państwie prawa”, prezentowane przez Hansa Franka w 1942 r. na Uniwersytecie w Haidelbergu? Dziękując zatem Rzecznikowi Praw za głos słuszny w słusznej sprawie, oraz idąc tropem następnej myśli profesora: „...głoszenie     w Polsce haseł antysemickich jest działaniem przede wszystkim szkodzącym Polsce, jest działaniem antypolskim”, pytamy Go - czy uprawnione będzie również takie oto sformułowanie: „Głoszenie haseł antypolskich jest działaniem antysemickim”? To by wiele spraw uporządkowało i ukróciło – miejmy nadzieję – „głoszenie”.

*
Po sprokurowaniu tak perfidnych treści, podpisany wyżej (i niżej) „rasista” i „nienawistnik” zaciera ręce, myśląc: Ale im dołożyłem! I jak sprytnie! Nikt nic nie wykryje.
Prawda, nikt nie wykrył. Nawet adresaci pytań o sens tak sformułowanego hasła w encyklopedii. Nawet znani demistyfikatorzy antypolonizmów. Jedynie tygodnik katolicki „Źródło” (też pewnie „antysemicki”?) podjął przez chwilę wątek. I cisza. Były to jednak tylko pozory. Młyny postępu mielą powoli, ale nieubłaganie mączkę na swoje „Raporty” nienawiści.
***
„Raport” niesie na stronie przedtytułowej informację o jego domniemanych sponsorach: Prywatnym Stowarzyszeniu Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita”– co oczywiste, ale i budżetowym Instytucie Studiów Politycznych PAN! – a to nie może nie budzić poważnego już zdumienia. Również, ze względu na jakość sygnowanego trudu, wskazującą, że urazy (tudzież dyspozycje), mogą przytłaczać sens. Nie można także nie postawić pytania - czy nie chodzi o to, aby siać ziarno autentycznej niechęci kalumniami, postawą wyższości i pogardy, wywołując zdumienie, ból, w końcu antypatię i – bywa – agresję? To typowy ciąg zdarzeń, jeżeli nie jest hamowany przez rozum     i dobrą wolę. Również przez przeciwdziałanie tych sprawiedliwych z „narodu wybranego” -   a jest ich przecież chyba wielu - którzy muszą mieć świadomość, że ktoś (tylko kto?) manipuluje nami i napuszcza na siebie?

Sprawa nie dotyczy przecież tylko Polski i Polaków, chociaż nas musi boleć z oczywistych względów najbardziej. Trzeba stanowczo mówić - dosyć! - dalszemu, systematycznemu, sączeniu fałszu, jadu i wrogości. Niezależnie od nazwisk mistrzów stojących za lokalnymi czeladnikami. Kreowanie antysemityzmu to zła, niebezpieczna gra. Gra Złego.
 
Publikacja: N. Myśl Polska nr 1-2  z 4-11 01 2004 r.



Demokratyczne państwo prawa

Homo sapiens to człowiek poszukujący. Tym razem spróbujmy odnaleźć sens słów użytych w tytule. Aktualny sens. - Demokracja? To proste: „1. <<współuczestnictwo wszystkich w podejmowaniu decyzji, podporządkowanie się woli większości, poszanowanie praw innych ludzi 2. ustrój polityczny państwa, w którym rządzą wybrani w głosowaniu przedstawiciele większości i w którym przyznaje się wszystkim obywatelom swobody i prawa polityczne zapewniające im udział w sprawowaniu władzy; także państwo o takim ustroju>>.....”.

Cóż czyni lud, aby sprawować władzę? Lud liczny i pracowity na ciągłe radzenie nie ma ani czasu ani możliwości. Lud wybiera więc swoich przedstawicieli - najmądrzejszych, najrzetelniejszych, najsprawniejszych, aby ci zorganizowali struktury ułatwiające, uszlachetniające życie ludu - ku pożytkowi wspólnemu. Ci najlepsi z najlepszych - elita - organizują zmyślnie owe struktury, oraz dopilnowują sprawnego ich funkcjonowania. Ustanawiają - w imieniu ludu naturalnie - słuszne prawa, powołują ministrów (minister –z łac. - sługa, pomocnik, wykonawca) do bieżącego administrowania organizacją; prokuratorów do samodzielnego i rozsądnego wypatrywania zagrożeń czyhających na społeczność; policję i wojsko do pilnego stróżowania ładowi wewnętrznemu i broniących od niecnych (bywa) zakusów sąsiadów; sędziów - uczonych, roztropnych i uczciwych dla rozstrzygania spraw spornych, których przecież uniknąć się na tym padole nie da. Następnie lud ustala składkę na materialne zabezpieczenie owego organizowania i funkcjonowania.
Ta składka nazywa się podatkiem.
A organizacja - państwem (z pomniejszymi strukturami, które trzeba stworzyć dla dobra organizacji).

Kiedy lud ustanowi i uruchomi system, może żyć długo, spokojnie i szczęśliwie.
No, może w miarę długo, w miarę spokojnie i w miarę szczęśliwie, bowiem na lud, a szczególnie na jego przedstawicieli czyhają liczne zarazy. Najgroźniejszymi i najpowszechniejszymi schorzeniami bywają: gorączka kasowa oraz zakażenie jadowitą bakterią niekompetencji ukrytej (w działaniu dla dobra wspólnego) - radisa occulta.  

Bakcyl ten, w swoim perfidnym toczeniu organizmu, paskudnie zmienia, deformuje zarażone oblicza. Trzeba tedy nakładać wymyślne charakteryzacje, a nawet maski.

Historia technologii wytwarzania i noszenia masek to temat na solidne opracowanie naukowe; my zajmiemy się najmodniejszą w ostatnich sezonach, zwaną: „państwo prawa”, i będącą atrakcją wielu światowych wystaw.

***
    
- Jak to? Nie wiesz, co to jest państwo prawa? – zdziwiła się znajoma  magister od kodeksów, a profesor mianowany (do czegoś tam), nawet raczył się towarzysko obrazić za zadawanie prymitywnych zagadek.
- Przecież to proste: państwo prawa ustanawia i dokładnie realizuje ustawodawstwo. Takie państwo jest w porządku, o takim marzymy.
- Wszystko jedno jakie tworzy normy prawne?
- Dziecinada! Oczywiście dobre!
- A co znaczy - „dobre”? Jak oceniamy, czym mierzymy jego jakość, przydatność dla budowania ładu społecznego, stwarzania warunków rozwoju i wzrostu intelektualnego, duchowego, również materialnego? Chroniącego wolność       i godność człowieka, ale również interes zbiorowości, w której żyje i rozwija się owa jednostka – rodziny, społeczności, społeczeństwa, narodu?

- Daj spokój, od tego są specjaliści, niech ONI główkują, żeby nam się dobrze działo! A ty nie filozofuj!

Tak mniej więcej toczą się „nocne rodaków rozmowy”, kiedy inteligenckie ambicje wyprzedzają znacznie zamulony papką codzienności intelekt i zmieniony w kalkulator umysł. Oczywiście nie zawsze. Często. Za często, jak na naród z tysiącletnią tradycją budowania cywilizacji łacińskiej. I aspiracjami. Do czego?

***
A „ONI” rzeczywiście główkują. Odkryto zatem - czy za starym mistrzem Platonem, czy też z późniejszych bryków, nie ma w istocie znaczenia - że najlepiej jest dla ludu, kiedy ten nie przeszkadza elicie w ustanawianiu doskonałego ładu. Jakże ma jednak nie przeszkadzać, skoro jest tak wieloraki; tak różnie myśli, czuje, postrzega, rozumie, reaguje. Zawsze znajdzie się też ktoś - jakiś burzyciel - kto spróbuje kontestować postępowe działania. Taki nietolerancyjny, aspołeczny warchoł.

Zatem powoli, systematycznie trzeba budować silne państwo prawa i przystosowywać lud do uzgodnień w temacie zmian na lepsze. Konsensus społeczny. - Ładnie to brzmi, nieprawdaż? Uzgadniamy bez wojen, bez obozów koncentracyjnych, bez bicia, co jest słuszne. Przeważnie bez wojen, więzień i przymusu.
Chociaż niekoniecznie.

***
„Konsensus”… Dekalog – fundament godnego życia przekazany Żydom przez Jahwe, a następnie wypełniony przez Jezusa Chrystusa chrześcijanom - jest trudny. Kontrowersyjny i nietolerancyjny. („Nie będziesz miał cudzych bogów /.../Nie będziesz oddawał im pokłonów..”.). Zatem trzeba uzgadniać, w duchu braterstwa, konstrukcje nowatorskich podwalin Nowej Ery.
    
Przede wszystkim ustalamy, iż nie jesteśmy czymś wyjątkowym we wszechświecie. Jesteśmy po prostu takim, a nie innym elementem (i etapem?) ewolucji.
Zwyczajnie: z niczego - do materii. Z materii nieożywionej – do prostych form życia.
Od pantofelka i eugleny - do babci szympansicy.
Ewolucja.
Dogmat znosi nieprawdopodobieństwa.
Konsensus jest dowodem, a my elementem przyrody.
Trzeba jeno wystarczająco długo, uparcie, z odpowiednimi draperiami plastycznymi – a cóż to w dobie komputerowych światów - powtarzać, powtarzać, powtarzać.

Już zamiast Boga – mamy Ojca Kosmos i Matkę Gaję Ziemię, której winniśmy cześć i podporządkowanie.

Już nie antropocentryzm a holizm. Człowiek nie znajduje się już dłużej w centrum świata.

„Niektórzy bardziej odważni myśliciele posunęli się nawet do twierdzenia, iż prawa silnego zwierzęcia stoją ponad prawem słabego człowieka.”
    
Połączył nas dogmat materialistyczny o tacie neandertalczyku z Piltdown,- wyewoluowanym z nicości metodą a to leniwego przystosowywania, a to gwałtownymi skokami, w fantastycznie nieprawdopodobnym procesie  - zatem możemy zająć się następnymi uzgodnieniami. Chociażby tym, powtórzonym niedawno przez rozkosznego, coś około czterdzieści kilka lat liczącego podlotka płci żeńskiej, twierdzącego, iż tylko kłamstwo jest ciekawe.

***
Udowodnienie brawurowej tezy o wyższości kłamstwa nad prawdą jest szalenie trudne. Chociażby z tego powodu, iż gdyby nie fascynacja odkrywaniem prawdy, życie - bez samochodu, radia, telewizora, telefonu, domku z bieżącą wodą, bez antybiotyków i wielu innych materialnych atrybutów odkryć – takie życie byłoby zapewne dla owej dzierlatki fatalnie „zacofane”.

Zatem uzgadniamy, że prawda jest jednak ciekawa; tyle tylko, że każdy może mieć swoją. Nawet maleńką, ale własną i plastyczną.

Przy usilnych staraniach można nadąć ją nawet do rozmiarów prawdy powszechnej. To zależy, ile tchu w piersi, a także dojścia do mediów. Wtedy już kłamstwo przestaje być kłamstwem, stając się jeno etapem negocjacji, w uzgadnianiu „prawdy”.

Tylko malkontenci ostrzegają: „U podstaw nowej koncepcji praw człowieka leży idea zredukowania człowieka. Powszechnie panujący dziś nadzwyczaj liberalny klimat prowadzi do paroksyzmu indywidualizmu. Jesteśmy obecnie świadkami rewolucji antropologicznej: człowiek nie jest już bytem otwartym na drugiego i na transcendencje: jest jednostką <<skazaną>> na wybór własnych prawd, własnej etyki; stanowi on połączenie siły, korzyści i przyjemności.

Ta na wskroś materialistyczna koncepcja pociąga za sobą czysto empirystyczną koncepcję wartości. Nie ma tutaj miejsca dla obiektywnych norm moralnych wspólnych dla wszystkich ludzi; nie znajdziemy tutaj wartości, które niejako narzucają się człowiekowi, ponieważ same są przez niego pożądane. Nie ma w nich również mowy np. o pochyleniu się nad godnością każdego człowieka, bez względu na to, kim on by nie był.

Nowe wartości, które Gerard Francois-Dumond określił mianem <<wypaczonych wartości>> stanowią wynik utylitarystycznego rachunku, ustalony w oparciu o konsensus. Wypaczone wartości wyrażają się poprzez częstotliwość dokonywanych przez jednostki wyborów. Ostatecznie za wartość uznaje się wszystko to, co przynosi jednostkom przyjemność.

Tymczasem wartości /takie/ mogą przyczynić się jedynie do pogłębienia podziałów międzyludzkich, gdyż na zasadzie naśladowania będę pożądał tego, czego pożąda drugi człowiek. Na dłuższą metę powyższa koncepcja wartości nie tylko doprowadzi do rozkładu tkanki społecznej, ale równolegle stanowi zapowiedź nowego barbarzyństwa.”  

***
Skoro uzgodni się tak fundamentalne kwestie jak życiorys z niczego i prawda z negocjacji, reszta pójdzie z górki.

Erozja Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka – antropocentrycznego dokumentu uchwalonego przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1948 r. - jest naturalnym następstwem prób zmiany usytuowania człowieka i wtłoczenia go w ramy „nowych praw”, w „postępowo” definiowanym beznarodowym społeczeństwie nowego państwa. Globalnego. Ein Reich! Ein furer! Może być nawet kolektywny (chociaż bez przesady).
Dla dobra Ziemi.
Dla sprawnego państwa prawa.
I tak prawo do życia („Każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa osobistego.” – art. 3 PDPCz), zostaje negocjacyjnie zmienione na prawo do „własnego brzucha” (prawda jaka urocza definicja?) i wolności uśmiercania dziecka poczętego.
Następnie uzgadnia się prawo uwalniania od cierpienia terminalnie chorych; potem obłożnie niedysponowanych; dalej mało produktywnych; później wątpiących w sens rozpasanego hedonizmu z seksizmem na czele; później.
Przesada?
Ależ, to tylko kwestia czasu i negocjacji.

Dla dobra - szeroko pojętej - ekologii. W skali globu, naturalnie. Inaczej mogą powstawać ogniska zapalne starych chorób. Czyż nie podnosi głowy tu i ówdzie hydra ciemnogrodu    i „fundamentalizmu”, aby dyskutować z racjami postępu. „Nie ma tolerancji, dla nietolerancji” konsensusu, ustalonego na odpowiednich szczeblach. Źródłem prawa jest siła konsensusu. A konsensus z ludem to tylko sprawna edukacja, psychologia społeczna i socjotechnika.

***
     
„Wchodzimy w dwudziesty pierwszy wiek. Wyzwania, jakiemu edukacja musi stawić czoło, jest poważne i globalne. Z tej też racji misja edukacji będzie zarazem trudna i chwalebna. W dwudziestym pierwszym wieku ten, kto będzie kontrolował wychowanie, będzie miał inicjatywę. Sama koncepcja wychowania zostanie jeszcze odnowiona. Wychowanie będzie permanentne; całe społeczeństwo będzie musiało mu się uważnie przyglądać; struktura wychowania będzie bardziej giętka i bardziej zróżnicowana; wychowanie stworzy sieć, ogarniającą całe społeczeństwo.”

„... Psycholog społeczny w przyszłości będzie /.../ wypróbowywał różne sposoby tworzenia niewzruszalnych przekonań /.../ najpierw okaże się, że wpływy domu są zawadą... Gdy ta technika zostanie doprowadzona do perfekcji, każdy rząd, który będzie kształtował edukację przez okres dłuższy niż jedno pokolenie, będzie kontrolował społeczeństwo bez pomocy wojska i policji.”  

„W społeczeństwie technicznym główny nacisk położony zostanie na skuteczne wykorzystanie najnowocześniejszych technik komunikacji po to by manipulować emocjami i kontrolować rozum/.../ Ludzie będą coraz elastyczniejsi i podatnymi na manipulacje /.../ biochemiczne środki umożliwiające kontrolowanie człowieka i jego umysłu są coraz dostępniejsze /.../ rozbudowywana jest elektroniczna sieć informatyczna na potrzeby państwa.”

Można rzec - „wychowanie” totalne.
To zresztą nic nowego. Kłania się i cezaropapizm z wieków średnich (i nie tylko), i  „uniwersalne” „cuius regio, euius religio”, i wydumania gigantów – z Jean J. Rousseau na czele, i włoski komunista Antonio Gramsci, oraz inni towarzysze. Tudzież bracia. Teoretycy i - niestety - praktycy.

Przytoczmy raz jeszcze główne tezy ustawy z 1934 r. o „wolnym i socjalistycznym wychowaniu młodzieży” w Meksyku, autorstwa Callesa, jednego z masońskich prezydentów tego kraju i Bassolsa, jego ministra spraw wewnętrznych:

„Każde dziecko od piątego roku życia należy do państwa. Wszystko zło pochodzi od kleru. Bóg nie istnieje, religia jest mitem, biblia kłamstwem. Nie potrzebujemy uznawać żadnych <<bożków>>, tj. ani rodziców, ani osób tak zwanych <<godnych szacunku>>”.

Jakże harmonizuje ta „postępowa” ustawa z nieco wcześniejszymi wskazówkami: „Powinniśmy – pisała w Związku Szczęśliwości Sowieckiej żona Zinowiewa w rozprawie o wychowaniu – wyrwać dzieci z pod zgubnego wpływu rodziców, powinniśmy je znacjonalizować, miłość rodziców jest miłością szkodliwą dla dziecka...” a niezmordowany tow. Bucharin snuł wizje: „...ich małe słabe rączki powoli niszczą tę najmocniejszą twierdzę wszystkich obrzydliwości starego reżimu jaką jest rodzina”  

***
Jeżeli kwitną złudzenia – należy rozejrzeć się w koło, nie pomijając żadnego charakterystycznego obszaru, żadnej rewolucyjnej budowli ludzką ręką wznoszonej. Trzeba zapoznać się      z systemem Kelsena.  I nie łudzić się, że można być tylko obserwatorem. Lub, że to TY panujesz nad sytuacją. Nigdy, tak naprawdę, ty.

***
    
Często napomyka się o spiskach elit. O sprzysiężeniach „ONYCH”: Żydów, masonów, bolszewików, światowej finansjery i korporacji ponadnarodowych, białych, czarnych, żółtych. To prawda – od tysiącleci trwa „spisek”. Za zagubieniem, rozpaczą, szaleństwem, bestialstwem człowieka stoi zawsze ten, który krąży na zgubę dusz ludzkich.

I jaką by przymilną maskę na „robocze” spotkania przywdziewał, to nie jest dobry, uczciwy biznes. Z nim można tylko przegrać. Niezależnie, ile zer na kontach, ile świecidełek władzy, lub jej pozorów, uzyska się tu i teraz – tam staje się nagim i bezbronnym przed sądem prawdy i ostatecznego rozrachunku. Tam się jest najbiedniejszym z biednych.

- Klechdy? Skąd, więc te paniczne i agresywne zarazem ucieczki od weryfikacji owych „bajań’? Wykazując czujność i przezorność nawet    w banalnych interesach, nie chcemy jej uruchomić w największym – w „kontrakcie” na Wieczność? Umowa, księgi rachunkowe i badania biegłych, pisane przystępnym językiem nawet dla zagonionego „biznesmena”, są łatwo dostępne – jeszcze łatwo - pisaliśmy już o tym nie raz, drodzy panteiści, ateiści, agnostycy i przeróżni „wolno i inno- myśliciele”.  Tylko sięgnąć. Póki czas. Póki nie zostanie uzgodnione, iż już nie wolno zamulać umysłów ludu takimi tam... Uzgodnione naturalnie przez konsensus mniejszości z większością. Sprowadzoną do minimalnych rozmiarów.

***
Czy już pojęliśmy, na czym zasadza się nowoczesne, postępowe, „demokratyczne państwo prawa”?

- To państwo, w którym elity wymyślają kolejny wariant ideału, ujmują go w ramy przepisów, po czym empirycznie, uzyskując konsensus z ludem, doświadczają na nim czy się sprawdza. - Jakim kosztem? Och, przestańmy się czepiać – postęp musi kosztować - miliard w tą, sześć w tamtą. I tak jest nas za dużo - jak powtarzają towarzyszki od planowania. Za kim?

***
O zaletach demokracji można deliberować wciąż i wciąż – według potrzeb. Szczególnie wtedy, gdy ma być ona usprawiedliwieniem egoizmu i uzasadnieniem mniej lub bardziej oczywistego prymitywizmu, skrótowo definiowanego: „róbta co chceta”.

Hasełko to, kojarzone z owsiakowymi dokonaniami, ma jednak znacznie szersze zastosowanie. Może służyć, i służy, degradowaniu pozycji i autorytetu rodziców, nauczycieli - wychowawców, artystów, naukowców, strażników ładu, polityków (gdzież są mężowie stanu?), przedsiębiorców, redaktorów, bywa - że czasami i duchownych omotanych blichtrem świata i zagarniętych rwącym nurtem postępu. Libertyńska wersja wolności swoimi niszczycielskimi mackami próbuje sięgać do podstaw naszego cywilizacyjnego ładu, z zapalczywością       i nietolerancją odwrotnie proporcjonalną do głoszonych sloganów.

To musi zastanawiać. To powinno zastanawiać. Szczególnie proroków nowych er. Ich służących także, chociaż trudno spodziewać się tu zbyt wiele.
     
***

Profesorowi dr hab. Bogusławowi Wolniewiczowi z Uniwersytetu Warszawskiego, filozofowi, logikowi, nie da(ło) się narzucić towarzyskich tabu, wzbraniających kontaktów z Radiem Maryja, telewizją Trwam, czy innymi niezależnymi od „pragmatycznych” uwikłań środowiskami. Już raz można było podziwiać Jego spokojny wywód, bodajże w Studiu Otwartym TV Puls, kiedy wykazywał miałkość któregoś tam z kolei ataku na radio o.o. Redemptorystów, ze strony nademocjonalnych funkcjonariuszy postępu. Podczas sympozjum „Oblicza wolności słowa” zorganizowanego przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, Profesor dał pyszny wykład o „Wolności słowa w cywilizacji Zachodu”, szkicując istotę budowli pod nazwą „demokracja”. Gmach ten w cywilizacji, którą my zwiemy łacińską, opiera się jednocześnie na dwu ławach fundamentowych: chrześcijaństwie i naukach przyrodniczych. Konstrukcyjnymi elementami owego domu musi być wolność, w tym wolność słowa. Tak właśnie pojmowano porządek demokratyczny, tworząc nawet konstytucyjne – jak w Stanach Zjednoczonych – autentyczne gwarancje nie krępowania wypowiedzi.

Tyle tylko, iż w tamtych czasach nikomu nie przychodziło do głowy, że wolność przekazu może zostać wyrwana z chrześcijańskiej obyczajowości oraz powściągliwości. A uniwersalne i logiczne zasady Dekalogu zastępowane mglistym ersatzem „globalnego humanizmu”.

W libertynizmie – niezwykle krzykliwej propozycji wolności – jadowitość i bezrefleksyjność jest samobójcza. Jego konwulsje stać się mogą jednak katastrofą demokracji, jeżeli naruszona zostanie w istotny sposób ława, o której była mowa - chrześcijaństwo.
     
Nie trzeba daleko szukać, aby zadrżeć tudzież wyciągnąć wnioski chociażby z klęski libertyńskiej wizji w obszarze wychowania. W warszawskich szkołach (i nie tylko warszawskich) wprowadza się masowo posterunki stróżów porządku, wyposażonych w stosowne środki przymusu, aby czuwały nad zachowaniem i bezpieczeństwem dziatwy. I nadrabiających minami nauczycieli? – chciałoby się zapytać.

Czy przeto antidotum może być ograniczanie wolności, w tym wypowiedzi? Cenzura prewencyjna przekreślałaby przecież pryncypia ustrojowe. Zatem pełna dowolność? Otóż nie – mówi Profesor. „Cenzura” powinna być jawna, represyjna, wykonywana przez sądy, po zaistnieniu faktu naruszającego normy. Nieunikniona i bezwzględna, ponieważ stoi na straży stabilności domu, w którym mieszkamy.

***
Przeto „róbta co chceta”, ale ze świadomością, że przyjdzie zapłacić za naruszanie fundamentalnych zasad godnego życia. W ten sposób wracamy do pytania o normy. Jeżeli nie ustabilizuje się klasycznych definicji - owych podstaw cywilizacji - zawsze będą czynione skuteczne próby ich przeróbek. Tak to już jest na tym świecie. Człowiek ulega często, zbyt często, podszeptom pychy: Sam twórz idealny świat - tu teraz, już, natychmiast - nawet przymuszając do swojej wizji otoczenie.

Jeśli jednak będą nieszczęścia? Cóż – postęp wymaga ofiar; ale  co potem? A przecież tuż, na wyciagnięcie ręki, leży Księga - „instrukcja”, co czynić, aby nie dać się zwieść następnym i następnym pokusom.

Tyle tylko, że libertyństwo, tak jak i komunizm, nie ma odwagi na głębokie intelektualnie zmierzenie się z owym dokumentem Prawdy. Woli tworzyć swoje własne „ewangelie”, swoje „prawdy”, swoją postępową „moralność”. Ustaloną przez konsensus elit i uwiarygadnianą przez tzw. sondaże. Z wiadomym skutkiem.

Przypomnijmy tedy po raz któryś: „Nie zdoła przetrwać żadne społeczeństwo zorientowane na szczęście, lecz tylko społeczeństwo zorientowane na prawdę” (Carl Friedrich von Waizsaecker), ponieważ: „...człowiek bez poczucia moralnego jest najniegodziwszym, najdzikszym i najpodlejszym stworzeniem.”  
***
I jeszcze jedno. Ponieważ najpoważniejsze spory o zasady, o sens, o sposoby wypełniania pustki i niwelowania lęku, przebiegają na granicy wiary, może wystarczy, na początek, uzgodnienie - wyzwanie: tak, tu nie trzeba wiary – wiedza wystarczy. Czyż ze śladów stóp na śniegu nie odczytujemy obecności - gdzieś tam, poza zasięgiem wzroku - tego, który je odcisnął? A ład, harmonia, piękno natury, logika Ewangelii i nieustannie płynące przypomnienia, nie są wystarczająco wyraźnym śladem? Odpowiedź negatywna wymaga wielkiego wysiłku umysłu i woli. A po weryfikacji czy jest w ogóle możliwa…?
Można być przekonanym, że nie.
       
Publikacja: N. Myśl Polska nr 41 i 42/2003 i nr 8/2000 r.

Jak wielkie, stare drzewo....

Pięć lat oddzieliło dwa wielkie wydarzenia: Odejście, po długiej agonii na oczach świata, „naszego” Papieża do Domu Ojca w 2005 r. i drugą tragedię katyńską – nagłą śmierć Prezydenta Rzeczpospolitej, jego małżonki oraz ważnych dla państwa osób, w katastrofie lotniczej w 2010 r. pod Smoleńskiem. Obydwa w przeddzień innego znamiennego dnia: Niedzieli Bożego Miłosierdzia. Przypadek? Dla chrześcijan nie ma przypadków. Otrzymaliśmy kolejne przesłania - jak je odczytać?
*
Próba zabójstwa Papieża, cudowne jego ocalenie, postępująca choroba, heroiczne, nieustępliwe zmaganie się ze słabością, miesiąc po miesiącu ogarniającą organizm i w końcu te  dni będące ostatnim akordem pierwszego: „Nie lękajcie się”. Idę tam, gdzie wszyscy pójść musimy – poza granice tego życia.
Z bólem uczestniczyliśmy w Misterium przechodzenia z tego na tamten świat - tajemniczym, zawsze przejmującym swoją ostatecznością, przypominającym o nieuchronności i dającym szansę na refleksje: Kim jesteśmy? Skąd, dokąd, w jakim celu i jakimi drogami śpieszymy? Jan Paweł II starał się podnieść nas i zjednoczyć, uszlachetnić nauką w pięknie rozumianym patriotyzmie „Pamięci i tożsamości”, a świadectwem życia i umieraniem miał umocnić w człowieczeństwie. Przez czas jakiś wydawało się, że tak się stanie, że „idzie nowych ludzi plemię”. Jedynie przez jakiś czas.
***
Druga katyńska ofiara A.D 2010 chociaż miała inną dramaturgię, niosła podobną nadzieję.
Tak - było prawdopodobne,  iż kiedy miną dni słowiańskiego porywu - narodowego, nasyconego emocją żałobnego braterstwa milionów Polaków, ci, którzy przybrali te smutne kolory i bolesne pozy jako barwy maskujące, ruszą dalej swoim starym kursem, jak bywało nieraz, jak stało się po śmierci Jana Pawła II. Było jednak oczekiwanie, że może tym razem coś się zmieni. To zdawały się gwarantować setki tysięcy Polaków zdążających z ostatnim hołdem i modlitwą ku trumnom swoich przywódców, czy po prostu - synów, braci, sióstr, ojców, matek, przyjaciół, kolegów, znajomych. Bliźnich. Ludzi. To była kolejna szansa na jedność. Szansa płynąca z tragedii i cierpienia.
*
Jeszcze nie dogasły fragmenty rozbitego samolotu, a już wypełzły mroczne nakazy i ochoty -  a to rozpuszczając po świecie plotki o przymuszeniu pilotów do lądowania wbrew zakazowi Rosjan, a to o braku profesjonalizmu polskich lotników. Jeszcze nie wszystkie szczątki rodaków powróciły z katyńskiej pielgrzymki, jeszcze nie wybrzmiała modlitwa „Requiescat in pace” chociażby nad pierwszą mogiłą, a już poczęto grodzić drogę prezydenckiej pary do krypty wawelskiej - nazwanej katyńską. Potem rozległ się „polityczny” klangor wulgaryzujący cierpienie i modlitewne skupienia, aby ponownie nas podzielić. Tak szybko, tak podejrzliwie gorączkowo.
***
Kiedy ongiś usłyszałem pogardliwe określenie nieżyjącego już Mieczysława Rakowskiego o „rozmamłanej słowiańszczyźnie”, którą trzeba... wiadomo co – według komunistycznej metody „organizowania” społeczeństwa, ogarnął mnie gniew. Nie podobał mi się tytuł książki Rafała Ziemkiewicza „Polactwo” – uznałem to za lekceważenie własnego narodu. Wielkim smutkiem, ale i wzburzeniem napawa oskarżanie Polaków koniunkturalnymi zarzutami o „antysemityzm wysysany z mlekiem matki”, ciemnogrodztwo, szowinizm, obskurantyzm, prostactwo. Jakąś - wręcz rasistowską - metodą jest owe wzgardliwe traktowanie nacji żyjącej od wieków na tej ziemi. Od wieków borykającej się ze swoim trudnym losem pomiędzy dwoma, innej cywilizacji, imperiami: Germańskim wzmocnionym przez Krzyżaków przemianowanych następnie na Prusaków, oraz moskiewską Rusią. Pozostali najeźdźcy – żeby wymienić hordy mongolskich, tureckich i szwedzkich niszczycieli – przypływali   i odpływali, nie odciskając ostatecznie tak trwałego piętna na naszych losach, aczkolwiek mając znaczący wpływ na osłabianie Rzeczpospolitej, choć nie tylko oni – zewnętrzni łupieżcy także. „Rwaczy” sukna państwa, którego wielkość, chwała, dzielność i otwartość jaśniała po siedemnasty wiek; które było nad miarę otwarte na swobody i inności; „rwaczy” łasych na ościenne srebrniki, znalazło się zbyt wielu również w polskiej rodzinie, aby można było obronić Najjaśniejszą. 123 lata niewoli pod trzema zaborami, rusyfikacja, germanizacja i decywilizacja orały polskie ziemie, umysły i dusze. Przeorałyby być może do cna, gdyby nie... Polacy. Gdyby nie polskie kobiety i wiara Polaków. Gdyby nie duchowni i ich pamięć. To był skarb, którym można było wykupić się z niewoli, gdy nadszedł sprzyjający, darowany przez Opatrzność czas.
*
„Rozmamłana słowiańszczyzna”, „Polactwo”, „obskurantyzm”. Czy te przykre, irytujące słowa niosą tylko fałszywy, pogardliwy konterfekt Polaków - tu i teraz?
Jeżeli nie sięgają do przyczyn zadawalając się jeno skutkami, jeżeli wyrażane są „z boku”, jeżeli mają być uogólnieniem – niewątpliwie są i renegactwem  bądź „zwykłym” antypolonizmem. Kiedy jednak zmuszają nas do autorefleksji i obrony przed kolejnym rozkładem społecznym, narodowym, państwowym – należy potraktować je inaczej.
*
To prawda, iż jest w nas wiele emocjonalnych porywów, mających coraz częściej zastępować pracę rozumu i upór w odkrywaniu prawdy, wolę działania racjonalnego – również w perspektywie dalszej, niż dzisiaj i jutro. Jest otwarcie na łatwiznę, oszustwa, lenistwo intelektualne i owczy pęd za lansami – szczególnie teraz, kiedy wyolbrzymiają się możliwości zwodzenia przez sztuczki elektroniczne w rękach medialnych szalbierzy, wykonujących dyrektywy mocodawców. Polacy, w sporej części, przestają być samodzielni intelektualnie. Co za tym idzie, poddają ducha wabieniu w mroczne sfery. Coraz ciemniejsze, groźniejsze, coraz bardziej antyteistyczne.
*
Jak to się stało, że całkiem niebagatelna część rodaków pozwoliła tak dalece wyprać się z samodzielności; iż strategiczny manewr zniewolenia a`la Gramsci przybiera rozmiary bliskie epidemii? Co się stało z wielkim narodem, przez wieki łaknącym wolności? Często ponad miarę. I żadne to pocieszenie, że jest to nie tylko polska, nie tylko europejska choroba cywilizacji.
*
Naród wykształca przywódców, przewodników. To oni – duchowni oraz świeccy  – starają się prowadzić roztropnie swój lud po trudnych drogach cywilizacji, na których czyhają różni zbójcy -  z obcych kultur tudzież ze „swojskiego”, przestępczego i zdradzieckiego marginesu. Kiedy jednak proporcje elit do mas zostają zachwiane zbyt mocno – a tak stało się po wojnach i zbrodniach, sięgając chociażby cezury roku 1939 – nastąpiła implozja. Wyginęły miliony wolnych ludzi – w tym dawne autorytety, a pozostali nie byli już w stanie odeprzeć ciśnienie zewnętrzne. Po okresie chaosu role zostały odwrócone – prawdziwa inteligencja została zepchnięta na margines, a przywódcy   mianowani   przez nowych właścicieli państwa – przez sowieckich władców całego obszaru republik Wschodniej Europy*. Nowe „elity” zostały wyprodukowane z matrycy na wzór i podobieństwo sztampy sowieckiej; w dużej części z zastosowaniem jedynie kryterium lojalności oraz gorliwości w służbie mocodawcom partyjnym i oficerom tajnych służb.
*
Fizyczne, zbrodnicze, celowe odkorowywanie Polski z prawdziwie patriotycznych warstw przywódczych przez nazistowskie Niemcy i sowiecką Rosję w totalnych wojnach XX w., w więzieniach Gestapo, NKWD, „rodzimego” UB, w dziesiątkach obozów koncentracyjnych i zagłady, w morderczych deportacjach do „Archipelagu Gułag” i na „Nieludzką ziemię”, z której niewielu wróciło, konsekwentna dechrystianizacja, skarykaturyzowanie prawa, kradzież rzetelnej pamięci historycznej, pranie umysłów w szkołach, na uczelniach, w organizacjach i przez szeroko rozumiane media masowego urabiania, budowanie „warstwy przywódczej” i „nowych elit” ze zdrajców, kolaborantów i masy zwykłych koniunkturalistów, musiały w końcu doprowadzić do rozwoju procesu chorobowego. Polacy z pokolenia na pokolenie poczęli podupadać na zdrowiu. Został nam wszczepiony gen obcej cywilizacji.

*
Gdy nastąpiła „pieriestrojka” – kolejny etap wdrażania idei postępu w budowaniu „nowego człowieka” w „nowym świecie” - trzeba było pewnego wysiłku, aby wszystko zostało po staremu, chociaż przybrane w nowe szaty. Nie może zatem dziwić owe gorączkowe, nademocjonalne - a bywa zbrodnicze - poszukiwanie uzasadnień dla swej przeszłości. W jakimś stopniu podświadome szukanie alibi dla sumienia, a często po prostu  dla cynicznego wyrachowania „etapu”. Charakteryzacje nie muszą być już doskonałe – podległe, usłużne media wyretuszują, zakrzyczą, oślepią, wskażą. Bitwa o wierność, o pamięć kształtującą pokolenia wierne Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie w systemie cywilizacji łacińskiej, trwa i staje się coraz trudniejsza. „Ssanie” codzienności ma coraz sprawniejsze narzędzia. Zwodzenie nie ma końca. Przybiera niejednokrotnie demoniczne wymiary - jak chociażby wycia „nocnych zmian” wobec krzyża ustawionego przy Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie i modlącej się przy nim gromadki spokojnych ludzi. Także w codziennych powszechnych wulgarnych bluzgach, w tolerowaniu, ba! – w akceptowaniu – szczególnie groźnym, kiedy czynią to kobiety – przyszłe, czy nawet obecne, żony i matki -  „bezinteresownego” zaśmiecania, dewastacji przestrzeni – tej zewnętrznej i wewnętrznej – w człowieku. Zresztą jedno wynika z drugiego. „Brudne”, antychrześcijańskie, antykatolickie, barbarzyńskie, lewackie destrukcyjne ideologie rodzą brud. Brud skutkuje brudem i tak to narasta.
*
Jakich katastrof potrzebujemy jeszcze? Jakich powodzi, pożarów, trzęsień ziemi, wulkanów, epidemii? Jakich ofiar dla oprzytomnienia? Ile mamy jeszcze czasu do powrotu dobrych proporcji w odbudowie prawdziwych przywódczych elit? Mężów stanu na miarę coraz zuchwalszych i bezczelniejących w kłamliwości wyzwań „postępu”. Nieulękłych w obronie swej trzody Pasterzy. Dla wyrwania z amnezji. Dla przypomnienia dobrych dróg.
Również, a może przede wszystkim, tych wiodących pewnie do Wieczności.

***
Byłeś jak wielkie, stare drzewo,/narodzie mój jak dąb zuchwały, wezbrany ogniem soków źrałych/jak drzewo wiary, mocy, gniewu./
I jęli ciebie cieśle orać/i ryć cię rylcem u korzeni,/żeby twój głos, twój kształt odmienić,/żeby cię zmienić w sen upiora./Jęli ci liście drzeć i ścinać,/byś nagi stał i głowę zginał./Jęli ci oczy z ognia łupić, /byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy./Jęli ci ciało w popiół kruszyć,/by wydrzeć Boga z żywej duszy.
I otoś stanął sam, odarty,/jak martwa chmura za kratami,/na pół cierpiący, a pół martwy,
poryty ogniem, batem, łzami./W wielości swojej - rozegnany,/w miłości swojej - jak pień twardy,/haki pazurów wbiłeś w rany/swej ziemi. I śnisz sen pogardy.
Lecz kręci się niebiosów zegar /i czas o tarczę mieczem bije,/i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,/posłuchasz serca: serce żyje./
I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu/z huraganowym tchem u skroni,/ramiona ziemi się przed tobą/otworzą. Ludu mój, Do broni!

[ Krzysztof Kamil Baczyński - Byłeś jak wielkie, stare drzewo..., IV 1943 r. Śpiew z pożogi ]     
 
***
Naszą bronią musi być Wiara, Nadzieja, Miłość, a także wiedza, pamięć, determinacja, solidarność i wytrwałość.
Nasz naród jest jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.

[ Adam Mickiewicz - III cz. „Dziadów” ]

Wszak nie minęło jeszcze sto lat...

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Projekt okładki: Krzysztof Nagrodzki z wykorzystaniem drzeworytu Albrechta Durrera "Jeźdźcy Apokalipsy"*

Publikacja:www.katolickie.media.pl , www.wirtualnapolonia.com  (sierpień 2010)

 







           


 

.