Publicystyka

W tym module będą wstawiane sukcesywnie publikacje, które ukazywały się od 1995 roku w różnych mediach. Pierwszą  była rekomendacja znakomitej - moim zdaniem - poezji śp. Marii Siwińskiej - Wilnianki, którą wojenne i powojenne drogi zaprowadziły do Łodzi. A tu połączyły z innym Kresowiakiem - śp. dr. Marianem Wojtowiczem. Wspaniali, niezapomniani ludzie. Miałem radość pracy przy wydaniu kilku książek Pani Marii.

Posiew ciszy

Milczenie Marii Siwińskiej od ostatnich spotkań z jej powieściami, nowelkami, tłumaczeniami z języka litewskiego nie było „czasem niedokonanym”. W tej ciszy bowiem zbierane było ziarno do nowego zasiewu – tym razem najtrudniejszego, bo poetyckiego; nie nadużywającego tego wielkiego zobowiązania dla szarad znużonego intelektu, nie dla zbioru kształtów i dźwięków rozdarć, naddarć, zaprzepaszczeń, nie dla pouczeń, natchnionych zadekretowana wielkością, ale dla skromnego przekazu z lat życia. Godnego w myśli, mowie, uczynku – człowieczego życia...
Tak właśnie rodzi się kształt piękna... Czy znajdzie ono miejsce słonecznego wzrastania i plonowania w krainie, gdzie zeskalonych lub zielskiem porosłych ugorów już tyle?... W krainie żyznej ongiś, oddechem morza niedalekiego, bo Śródziemnego, owianej, lemieszem wiary prawdziwej użyźnianej. Znajdzie?...
W niespełna rocznym odstępie otrzymaliśmy dwa zbiorki wierszy Marii Siwińskiej: „Ułam chwilę” i –obecnie- „Nie zatonąć w czasie”*. Ten ostatni ubogacony kilkoma delikatnymi rysunkami Tigrana Haszmaniana – artysty przybyłego z dalekiej Armenii, by dzielić z nami codzienność.
Dwa tomiki niezwykłej poezji, wiodącej przez delikatne pejzaże pamięci, gdzie sumienie i serce wskazują trakt właściwy... Lat trzeba, aby dary ten uzyskać.
Pójdźmy, więc szlakiem odkrywanym, idźmy, aby „nie zatonąć w czasie”, aby nie minąć ślepo, bezrozumnie” drzwi otwartych wieczerników”, nie zapomnieć progów domów – domów naszego człowieczeństwa...
Do dobrego obyczaju łódzkiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich weszły premiery literackie; promocyjne spotkania twórców z miłośnikami słowa. Odbywają się one w sympatycznej scenerii i atmosferze Domu Nauczyciela – przytuliska Stowarzyszenia.
Spotkaliśmy się zatem z Marią Siwińską w październiku, spotkaliśmy się z dobrą poezją.
     Więcej takich spotkań!
*Ułam chwilę s. 56; Nie zatonąć w czasie s.72 – Wydawnictwo „Ja-Na”, Łódź
Publikacja: Słowo-Dziennik Katolicki nr 214 z 6 11 1995r.
=================================================
Splot faktów i bzdur  

Szanowny panie Redaktorze

W 10(32)/95 numerze Myśli Polskiej z książką, w rubryce „Nowości wydawnicze” znalazłem notę informacyjną o pozycji Texe Marrs – Mroczny majestat. Tajne bractwa i Magia Tysiąca Punktów Świetlnych.
Książka dotyczy masonerii, ich powiązań i wpływów. Autor roztaczając niesamowity obraz zasięgu i możliwości tajnych bractwa, pozwala sobie na wskazanie również Jana Pawła II jako uczestnika spisku(!) /str. 20, 73, pośrednio str.27).
I cóż na to redagujący rubrykę? Ano –„Zaletą książki jest duża ilość podanych i udokumentowanych faktów, wadą chyba zbyt daleko idące wnioski (...) autor pomieszał rzeczy bez wątpienia istniejące ze swoimi domysłami, nieraz dosyć kontrowersyjnymi” (podkr. moje).
Myślę, że w myśli polskiej, wyrażonej również w piśmie i uczynku nie powinno być tak dziwacznych pokrętów i ślizgań. Kiedy sprawa dotyczy człowieka tej epokowej miary co Następca Piotrowy, niosącego epokowy, czy raczej ponadepokowy obowiązek Wiary, Nadziei, Miłości – jakże często za Ciebie i za mnie – dla Ciebie i dla mnie; jeżeli sprawa dotyczy najwyższego Autorytetu – przecież nie tylko dla Polaków, nie tylko dla katolików, ale dla wielu, wielu na tym oszołomionym swymi hałaśliwymi definicjami świecie – nie powinno być wahań w kwalifikacji zdarzenia brak jednoznaczności po prostu boli...
Co do samej książki – rzeczywiście można czytać ją z niejakim zainteresowaniem dopóty, dopóki nie wychynie ostrzegawcze zdziwienie: Cóż ma wynikać z tej, tak „kompetentnie” sformułowanej demaskacji? Czy przypadkiem nie idzie o takie posplatanie faktów i bzdurnych dopowiedzeń, aby zastraszyć wszędy funkcjonujących oportunistów, aby jednym odebrać chęć oporu wobec złą, drugich omamić kęsem ewentualnej możliwości władzy i zachęcić do uczestniczenia w upiornym pochodzie ku „Nosicielowi światła”, „Lucy-ferowi”?...
Z poważaniem
Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Myśl Polska nr 49 z 3 12 1995r. Listy.
==============================================
Panu Aleksandrowi P. Olehowi wzywającemu do miłości – w odpowiedzi

Proszę Pana, przeczytałem pański list raz i drugi nie mogąc zrozumieć co naprawdę zawiera. Ponieważ sądzę, że jest to efekt mojej niesprawności intelektualnej, popatrzmy na tekst wspólnie, kondensując pewne myśli. Obnaża Pan „naiwność (...) dziennikarzy publikujących prowokujące teksty p. Wiktora Poliszczuka (...) podającego się za Ukrainca, który (...) mógł to być specjalnie przysłany KGB-ista...” i dalej „ ...metody NKWD, KGB i UP są mi bardzo dobrze znane (...) w oparciu o swoje doświadczenie chcę (...) udzielić następujących rad: trzeba wiedzieć, że KGB odnośnie Polski ma teraz dwa najważniejsze zadania. 1) Nie dopuścić Polski do NATO;  2) Nie dopuścić do współpracy Polaków z Ukraińcami i do jakiegokolwiek pojednania tych narodów. Setki kagiebistów w Polsce w tym kierunku pracuje (...) Skłócili  polskie społeczeństwo i to przy dużej pomocy (...) kleru (...) Słowo – Dziennik Katolicki (...) to była najbardziej ukrainożerna gazeta” (! – mój wykrzyknik)
Następnie buduje Pan świadomość Polaków którzy: „...powinni wiedzieć, że (...) tylko wydaje się  [tzn.Polakom] (...), że są kulturtregerami w ekspansji na tereny Ukrainy. W rzeczywistości (...)  byli okupantami” i określa Pan stan uczuciowy: „Ukraińcy byli i są przez Polaków niesamowicie pogardzani”, wobec czego, oczywiście „naiwni są politycy czekający na przeprosiny od Ukraińców” i stawia Pan zadania: „Ukraińcy muszą polubić Polaków, a ta polityczna miłość z rozsądku powinna być odwzajemniona (...) a zadaniem mass mediów (...) jest uświadamianie (...) a nie jątrzenie i podsycanie nienawiści...”
Święta prawda, proszę Pana; dlatego może nie każdy list należałoby publikować... Stało się jednak, – wobec czego bardzo proszę o pomoc w rozstrzygnięciu dylematów:
-    Czy ludzi zbliża prawda – jakby nie była gorzka – czy raczej epitety i połajanki?
-    Czy narody Ukraiński i Polski „muszą” – jak Pan nas ustawia – być sobie bliskie, czy raczej „chcą” i „potrafią” przyjaźnie i serdecznie sąsiadować?
-    Czy John Sack pisząc „Oko za oko” zaszkodził czy pomógł w budowaniu rzeczywistych mostów między tworzącymi społeczności i narody Żydami, Niemcami, Polakami?
-    Gdzie Pan zauważył tę „niesamowitą pogardę” dla Ukraińców, której ani w sobie, ani wokół siebie nie dostrzegam ( ... ani do żadnego innego narodu, mimo gorączkowych prób wmówienia mi tego)?
-    Czy Pan...
Życzę Panu dobrze
Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Myśl Polska nr 8 z 25 02 1996r. Listy
===============================================
Bez tytułu -o liście M. Bednarza)

Sądziłem, że ktoś zareaguje na dziwny list pana Marka Bednarza z Mielca w 20 numerze Myśli Polskiej. Skoro jednak minął tydzień i cisza, chciałbym – utrzymując się w stylu Autora – zakrzyknąć: Więcej odwagi panie Marku!
Odniosłem byłem z lektury Pańskiego listu, że nie chce Pan powiedzieć – ze skromności – wszystkiego; że tak bardzo leży Mu na sercu sprawa finansów Telewizji Niepokalanów, iż wezwanie aby „Wielebni” (jak Pan pisze) przesiedli się na rowery, jest ostatnim już akordem Jego osobistych poświęceń materialnych dla dobra wspólnego. Proszę jednak dać świadectwo! Po cóż ta skromność?
Inna kwestia treściwego listowego wezwania o odwagę – i drugie niedopowiedzenie. Oczywiście, że z szatanem trzeba walczyć jego bronią, a nie jakąś tam pokorą, skupieniem, modlitwą. On za widły – my za topory! Jesteśmy przecież już sprawniejsi w jego metodach fechtunku. Już nauczyliśmy się! Zwyciężymy!...
- Kogo? –
- Jego? Czy siebie samych, Szanowny Panie?
Szczęść Boże
Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Myśl Polska nr 23 z 9 06 1996r.
==============================================
Gdzie jest prawda o mordzie kieleckim?

Artykuł Adama Wertyńskiego „Dlaczego minister Rossati nie powinien przepraszać” (MP 25/96), wydaje się być kolejnym głosem uzasadniającym miałkość zarzutów o powszechnym antysemityzmie, rzucanych na Polaków z zagadkową systematycznością...

Zastanawia jednak i niepokoi fragment zatytułowany „winni zostali ukarani”. Spróbujmy to przeczytać jeszcze raz w skondensowaniu: „...Sprawcy mordu zostali osądzeni (...) dziesięć osób skazano na śmierć (...) ręka sprawiedliwości polskiej zadziałała w sposób szybki, pewny (...) surowość wyroku nie wywołała ani jednego protestu ze strony polskich organizacji ani obywateli (...) Śmierć dziesięciu Polaków za pogrom to zadośćuczynienie sprawiedliwości (...) Dlatego sprawa jest ZAMKNIĘTA, raz na zawsze...”

To znaczy  - pogrom był, winnych odnaleziono, osądzono sprawiedliwie (???), ukarano. Sprawa zamknięta!

Krzysztof Kąkolewski w marcowych publikacjach w „Nowej Polsce” („Przepraszam za Dariusza Rossatiego”; nr 8-13/96), a następnie w wydanej już książce „Umarły cmentarz”, ukazuje i uprawdopodabnia tło, cele, mechanizmy zaplanowanego niekoniecznie w Polsce, mordu, oraz fakt, że skazano przypadkowe osoby.

Zderzenie sformułowań Pana Wertyńskiego z opisem tragedii przez Pana Kąkolewskiego musi rodzić pytanie – który z panów nie ma racji? Bo przecież obaj mieć, jej w tym kontekście, nie mogą.
Ponieważ wersja Pana Kąkolewskiego jest efektem– jak rozumiem – żmudnych badań Autora i opisuje droge do konkluzji, byłbym wdzięczny Panu Wertyńskiemu za komentarz.
Z poważaniem
Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Myśl Polska nr 27 z 7 07 1996r. List.
===============================================
O co idzie... Rotarianom?

„Gamma Puławska” nr 12/96. Ostra polemika pod wspólnym tytułem „O co idzie”. Trudna lektura. Tak nie przystająca do – być może wyidealizowanego obrazu „moich Puław”, że jedynie krzyk...nie, nawet nie krzyk a mizerne westchnienie – o tempora, o mores – wydać można...
Zaciekawia natomiast szczera, chce wierzyć, skrócona autobiografia Rotarian – obrosłej legendami i tajemniczością organizacji. Czy – dla rozproszenia pokątnych emocyjek – można zadać kilka, naprawdę niezłośliwych, pytań?
Ponieważ Puławski Klub Rotarian w swoim liście deklaruje „Polsce Rotarianie, jak większość naszego społeczeństwa, są ludźmi wierzącymi”, sądzę, że stwierdzenie: „Prawda Was wyzwoli” jest również ich credo – więc gwoli prawdy ustalmy, czy wiara Rotarian, którą sami publicznie deklarują, jest wyznawana – jak przez „większą część naszego społeczeństwa” – w Credo Mszy św. Kościoła katolickiego, a przynajmniej, szerzej, chrześcijaństwa?
Jeżeli tak, to czym można wytłumaczyć niechętny stosunek Kościoła, idący aż do zakazu przynależności do organizacji?/1/
Rotarianie i masoni odcinają się stanowczo, acz nie zawsze konsekwentnie i przekonywująco, od łączących ich jakoby więzów /2/ - dlaczego? Dlaczego, skoro ruch masoński służy „postępowi ludzkości” (podkr. moje), a „fanatyzm wyznaniowy i nacjonalistyczny muszą spotkać się z najsilniejszym przeciwdziałaniem braci” /3/?
A może Rotarianie i Masoni inaczej rozumieją „postęp ludzkości”, „fanatyzm wyznaniowy” i „nacjonalizm”? Inaczej definiują te pojęcia?
Następna deklaracja z listu Rotarian: „Wymaga się [od członków] rzetelności i wysokiej postawy etycznej i moralnej...” jednak Rotarianie „...są tolerancyjni i potrafią zrozumieć słabości ludzkie..” rodzi następne pytania.
Jak dalece tolerancja przygląda się z wyrozumieniem przestępstwu?/4/ W jakich obszarach tolerancja może być stosowana a w jakich nie? Kto te obszary definiuje i oznacza? Jak ma się tolerancja „dla słabości”(?!?) z „wysoką postawą moralną”? Czym i kto mierzy te „słabości”? Co jest wzorcem, punktem odniesienia? Wiara? W co? W dekalog? A jeżeli nie, to, w co?
W ten sposób, chcąc - nie chcąc, wróciliśmy do życiorysu. Ludzkiego życiorysu. Kim jesteśmy? Jaki mamy system wartości? W co wierzymy? Jaka jest nasza Wiara?(czy wiara?) Jak świadczymy?
Nie da się mniej lub bardziej efektowną figurą retoryczną prześliznąć koło fundamentalnych odpowiedzi, które musimy sobie sami skonstruować; musimy, aby nie brzmiało szyderczo wyzwanie – „Człowiek –to brzmi dumnie!”, aby nie rozmienić się na drobne, coraz drobniejsze w kolorowych i hałaśliwych kasynach modernizmu, relatywizmu, a w końcu - nihilizmu.
Puławiakom nie trzeba tego, z zewnątrz, uświadamiać. Oni stykają się z tym u siebie, na co dzień. Niestety /5/
I jeszcze jedno, dumne, oświadczenie z listu: „Rotarianie wiedzą na pewno, że Ziemia jest okrągłą i obraca się wokół Słońca” (sic!) Pytam, więc zaintrygowany – a dlaczegoż to mieliby zapomnieć o obliczeniach księdza kanonika Kopernika? Myślę, że również dobrze wiedzą, że podstawowym podręcznikiem astronomii średniowiecza był „Algamest” Ptolemeusza z informacją: „Ziemia, w stosunku do odległości od stałych gwiazd, ma rozmiar niedostrzegalny i należy traktować ją jako punkt matematyczny”!/6/
 Życzę dobrze
 Krzysztof Nagrodzki

1/ Za Stanisławem Krajskim – Masoneria Polska Warszawa 1993, str. 95 odsyłającym do: por. choćby L.Hass – Manipulacja czy prawidłowość, Przegląd Tygodniowy nr 19/91 str.14. Patrz też: ks. Andrzej Zwoliński – Wokół masonerii, Kraków 1993, str. 148
2/ Np. Armand de Lassus – Masoneria – intrygująca tajemnica, str. 139, wskazuje na Roczniki Wielkiego Wschodu Francji 1976, nr 1 str. 82, gdzie wśród listy 93 bractw masońskich wymienia Rotary i Lions Club. Stanisłąw Krajski w poz. cyt. wyżej (tj.1) str. 98 odsyłą do L. Hassa (Twarzą w twarz z faszyzmem. Wolnomularstwo na ziemiach polskich, Argumenty 20/79 str.7), który pisze: „wszystkie stowarzyszenia wolnomularskie po YMCA i Rotary Club włącznie...”
3/ Wywiad z Prezydentem Polskiej Grupy Narodowej Uniwersalnej Ligi masońskiej – p. Adamem Wysockim, Trybuna 102-103 z 30 04 – 3 05 1996r.
4/ Za Stanisławem Krajskim jw. (tj. w poz 1) str. 96, który odsyła do książki E. Starosty – Bygdoska ośmiornica, Oficyna Wyd. Zygzak Bydgoszcz 1993, str. 114
5/ Jak doniósł Dziennik Telewizyjny I program TVP V 1996r., Puławy stały się „przodującym” w kraju ośrodkiem dotkniętym narkomanią.
6/ Za S.C. Levis – Bóg na ławie oskarżonych. Wyd. Palabra i IW PAX, Warszawa 1993, str.53.
ad.6: Ptolemeusz /II w. przed n. Chrystusa/ Almagest, ks.I rozdz. 5, Aleksandria (podstawowy podręcznik astronomii średniowiecza)
Publikacja: Gamma Puławska nr 13 z maj-czerwiec 1996r.
===============================================
Oswajanie Myśli Polskiej

Myśl Polska nr 25/96. Pan Adam Wertyński w skądinąd godnym uwagi artykule „Dlaczego minister Rossati nie powinien przepraszać” twierdzi, iż winni głośnego mordu kieleckiego na Żydach zostali schwytani, sprawiedliwie osądzeni(!), surowo ukarani.

Myśl Polska nr 32/96. Pan K.F. Zbirohowski- Kościa w równie ciekawym tekście pisze: „...Nawet, jeśli wszyscy w tłumie gapiów byli aktywnymi (lub przyszłymi) członkami PZPR, to jednak też byli Polacy i to tacy jak te przyszłe 3 miliony komunistycznych tubylców znad Wisły...” zgadzając się – jak zrozumiałem kontekst –że pogrom jednak się odbył.
Myślę, że nie wystarczyło być jednym z owych 3 miliony tubylców znad Wisły, aby zostać, ot, tak po prostu mordercą, – ale nie o tym teraz. Pozwolę sobie ponowić postawione w MP 27/96 pytanie: Skąd biorą się przyznania mniej lub bardziej wyraźne, że pogrom dokonany został, spontanicznie, rękoma motłochu?

Przecież nie można dłużej ignorować powszechnie dostępnej książki Pana Krzysztofa Kąkolewskiego „Umarły cmentarz” – powstaniu której Autor, jak należy sądzić poświęcił wiele rzetelnego wysiłku badawczego, aby wykazać fakty, które przeczą takim oskarżeniom. Jeżeli miałoby być inaczej, trzeba to stanowczo dowieść, w konfrontacji z hipotezami i udokumentowanymi wnioskami Krzysztofa Kąkolewskiego. Konkretnie i publicznie. Chyba, że nie o prawdę tu chodzi...a ja czegoś nie rozumiem...

Przy okazji – wdzięczny byłbym Panu Zbirohowskiemu – Kościa za sprecyzowanie rzuconej myśli, iż Panom Wiselowi i Cimoszewiczowi chodziło o sprowokowanie przesadnych i kompromitujących reakcji polskiej centroprawicy” i że „chyba się to im, choćby częściowo udało’?
Może rzeczywiście z Londynu widzi się lepiej?...

Publikacja: Myśl Polska nr 36 z 8 09 1996r. Listy.
===============================================
Dokąd chcesz dojść Unio i dla kogo?

Jaki by nie był efektowny sztafaż słów nad własną „możnością” – cóż z niego zostanie jutro, za rok, za lata?...
Nie pomogła świadomość regresu proponowanej ustawy w stosunku do prawa europejskiego i polskiego, w tym do ratyfikowanego przez nas Międzynarodowego Paktu Praw Człowieka i Obywatela;
nie pomogło zderzenie z rzeczową polemiką wykazującą miałkość argumentów przeciw rygorystycznej ochronie życia od poczęcia;
nie pomogły statystyki aborcyjne i demograficzne;
nie pomogły trzy dni żarliwego i jakże kompetentnego świadczenia prawdy przez - sprowadzonego przez Radio Maryja – profesora Bernarda Nathansona – amerykańskiego Żyda. Tak, tak  - tego samego, który ongiś uruchomił machinę śmierci aborcyjnej, a który uświadomiwszy sobie ogrom popełnionego zła, od lat słowem i czynem dokonuje ekspiacji;
nie pomogły tysiące, miliony protestów przeciw relatywizacji fundamentalnych pojęć – fundamentalnych dla tej cywilizacji;
nie przeważył szali dramatyczny apel Jana Pawła II- autorytetu nie tylko chrześcijan, ani Matki Teresy z Kalkuty. Stało się...
Ongiś wierzyłem, że Unia- wtedy Demokratyczna – może być szansą... Teraz...Smutno...Bywa, że przebudzenia są przykre... Dokąd chcesz dojść Unio, idąc tak szeroko? Co chcesz osiągnąć? I dla kogo?..
Publikacja: Słowo – Dziennik Katolicki (ze skrótami redakcyjnymi) nr 222 z 18 11 1996r. List.
==============================================
Próba erraty  

Szkic „Współczesna Łódź literacka” p. Stanisława Cieślaka (Słowo 221/96), jak to szkic – skondensowany, sygnalny, wybiórczy... Mimo wszystko zadziwia, iż Autor nie dostrzegł jednego, znaczącego nazwiska, znaczącego nie częstotliwością środowiskowych kontaktów, znaczącego skromnym, cichym, prostym, a jakże niezwykłym w swym bezpretensjonalnym pięknie, przekazem literackim (co p. Cieślak, prywatnie, przyznaje bez wahań).
 
Piszę o Marii Siwińskiej, jednej z nielicznych już przedstawicielek tego pokolenia ludzi pióra (Szczególnie wyrazistą zdawać by się mogła ta świadomość po odejściu pani Wandy karczewskiej...)
Pani Maria, po wydaniu kilku powieści, licznych nowelek, zamilkła na jakiś czas, ale – pisałem już o tym – nie był to czas niedokonany. W tej ciszy wzrastało ziarno zasiewu najtrudniejszego – poetyckiego. W ostatnich dwóch latach otrzymaliśmy trzy tomiki: „Ułam chwilę”, „Nie zatonąć w czasie”, „Dotykając brzegów”. Jakość poezji została dostzreżona i doceniona zarówno przez czytelników, jak i krytycznych poetów tej miary co Zdzisłąw Łączkowski, Ziemowit Skibiński czy Czesław Szczepaniak, Zbigniew Dominiak; dali temu wyraz publiczne świadectwo. Kilkakrotnie programy robiła telewizja, Polskie Radio, rozgłośnie regionalne – m.in. w niezwykle urokliwej oprawie, w trzech półgodzinnych programach przedstawił wiersze Robert Michalak w radiu „Emaus”; Katolickie Radio Lublin często sięga po słowa poetki; publikowała ją „Niedziela’, „Słowo”, „Rycerz Niepokalanej”... i tylko towarzysz ze wspólnych stowarzyszeniowych spotkań w SPP nie dostrzegł... Zapomniał... Czeka?...

Gorzko? To prawda. Prawda bywa gorzka. Ale przecież jest czas na korekty w zapisach notatników – między innymi tym, podręcznym, współczesnej literackiej Lodzi – również w Łodzi.

Być może nie jestem w pełni kompetentny, ale czuje, ze oprócz literackiego periodyku – o który słusznie upomina się p. dr Cieślak – jest jeszcze pilniejsza potrzeba tworzenia autentycznej, serdecznej, spolegliwej środowiskowej więzi – czyż nie?...

Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Słowo nr 230 z 28 11 1996r. List.
==============================================
Polowanie z nagonką

W „Plusie i Minusie”(nr 9 z 1-2 03 1997) natarło na mnie „Polowanie z nagonką”. Kronikarz, utalentowany łowczy, dosyć swawolnie razi ironią pospołu Wysokiego Urzędnika jeszcze wyższej kancelarii, który stracił był poczucie przyzwoitości oraz ludzi, właśnie owo poczucie broniących przed zatraceniem zupełnym. (Przypomnę, że chodziło o sprawy pornografii i pozwanie uczennicy liceum do roznegliżowanych zdjęć).
Przyzwoitość to pojecie wyssane – by użyć standardu światowego – z mlekiem matki i trudno je uzupełnić trąbiąc z butelki, nawet, jeśli kuszą naklejkami „Polonez” czy „Chopin”... Co wynika z amatorsko przekonstruowanych dawnych definicji widać gołym, pardon, okiem; tedy groteskowe zda się darcie szat nad skutkami, jeśli rączkę dokłada się do przyczyn – nieprawdaż?
Plusowo-minusowy reportażyk z polowania wydaje się być przykładem zapisu zmagań formy z treścią – niestety, nie z pełną victoria tej drugiej. Nic to! Wiosna siły wróci, a playboyowy ogród rozkoszy do cna je, wierzmy, nie zawłaszczy...

PS. A tak szczerze – gdyby chodziło o jego dziecko – jaką pozycje w „Playboyu” uznałby Pan Kronikarz za godną i bez wahania zaakceptował?
Publikacja: Rzeczpospolita, Plus Minus nr z 12-13 04 1997r.
=============================================
Kto widział moją metrykę?  

„Internet wierzących” - ks. Paweł Rozpiątkowski (Niedziela 50/96) przyjmuje, że mieliśmy jako ludzie 60 tys. lat na działanie; Słowo – Dziennik Katolicki waha się – a to odnotowuje, że jacyś protoplaści żyli 200 tys. lat temu (Słowo 11-13 10 1996r.), a to, że 2,5 mln. (A co! Słowo 29 11 – 1 12 1996r,) i w końcu zaprasza na wędrówkę do źródeł ludzkości, przy którym można spotkać „konkretnie neandertalczyka” (Słowo 19 11 1996r.)

Najmilejsi, a czemuż to przy tych kłopotach z decyzją nie sięgnąć chociażby do powszechnie dostępnej książki „Na bezdrożach teorii ewolucji”, J.W.G. Johnsona (wydanej przez Michalineum w 1989r,) i zastanowić się nad wiarygodnością przedstawionych tam doniesień, nie gazetowych a naukowych przecież, które wykazują dziwność owych figur salonowych katolicyzmu, przymilnych i kompromisowych a la Teilhard de Chardin.

Sprawa jest zbyt poważna, abym nie zaprotestował przeciw próbom ponownego pogonienia mnie po wymalowanym drzewie ku mamie szympansicy i tacie neandertalczykowi z Piltdown w Nebrasce na Jawie, zwanym też Austaralopitekiem z Cro-Magnon i Sinanthropusem. Wzyawam w sukurs „Michalineum”, bo to ono oderwało mnie od małpiej piersi i spokojnego pradziadka- skorupiaka-pantofelka, wzywam Pana profesora Macieja Giertycha „przedmówcę” tytułu, o którym wyżej. Wzywam wszystkich, którzy maja Tytuł do obrony ponownie rozbudzonej świadomości jednorazowego i skończonego aktu Stwórcy, którego efektem jesteśmy, do jasnego udokumentowania naszego aktu urodzenia.

Myślę, że media katolickie, po otrząśnięciu się z kompleksu Galileusza i Kopernika, ochoczo ów dokument rozpropagują.
Serdecznie pozdrawiam.
Szczęść Boże!
Publikacji: Słowo Dziennik Katolicki nr z 18-20 04 1997r.
=======================================
Slalom klasyczny po bezdrożach teorii ewolucji

Próba uruchomienia merytorycznej dyskusji nad naukowymi aspektami m.in. darwinizm, krytycznie potraktowanymi w książce J.W. G. Johnsona – Na bezdrożach teorii ewolucji, dała pierwszy efekt. Pan Grzegorz Szulc, w tym samym numerze „Słowa” (18-20 04 97) śpieszy z pomocą w poszukiwaniu „metryki urodzenia’. Czytamy:”... o materialnych dowodach istnienia prehistorycznego człowieka piszemy dość często” (hmm... zadumać się trzeba nad jakością z ilości zrodzoną...) i dalej: „ Wbrew tezom listu p. Nagrodzkiego, twierdzenie teorii ewolucji nie są dziś przez naukowy świat uważane za fałszywe, o ile tylko wskazują na możliwość zmienności organizmów, w reakcji gatunków na oddziaływanie środowiska...” O zgrozo! Skądże taka „teza” – boć przecież nie z mego listu? Oczywiście! – o tym w książce Johnsona – nauka nie neguje ewolucji w obrębie gatunku. Problem w tym, że jedni tropiciele dawnych śladów, mimo gorliwych, acz nie zawsze sumiennych starań, nie potrafili wskazać innym poszukiwaczom dowodu na ewolucje między gatunkami. O mizerii poszlak, ba – o informacjach przeciwnych właśnie w książce, do której odsyłam. Papież Jan Paweł II niedawno, z naturalna wyrozumiałością napomniał, iż należy raczej mówić nie o teorii a o teoriach ewolucji, z których nie każda przystaje do antropologii chrześcijańskiej, (cyt. z pamięci).
Nie mnie jednak, szaraczkowi, referować i weryfikować dowody i hipotezy luminarzy, więc raczej skupmy się nad doniesieniami naukowymi, dajmy miejsce rzetelnym badaczom, nie ważąc racji częstotliwością powtórzeń haseł, które nie muszą już koniecznie obowiązywać.
J.W.G. Johnson napisał tak: „Rozumiem ewolucjonistów z przekonania – sam byłem jednym z nich. Nie rozumiem natomiast tych, którzy nie tylko nie chcą wysłuchać przeciwstawnej argumentacji, ale co gorsza zwykli powstrzymywać innych od jej wysłuchania”.
Na zakończenie historyjka autentyczna, daje słowo: Próbując weryfikować jakoś johnsonowskie doniesienia, dotarłem do uczonego w PAN-ie kolegi. Książkę oglądał chyba z dwa kwartały i wreszcie wezwawszy mnie obwieścił – Nie podobała mi się!
Otóż to...
Publikacja: Słowo Dziennik katolicki nr 86 z 16-22 05 1997r.
===========================================
Obwąchiwanie science fiction  

„Ciekawy nos” LP wywąchał był w 13/97 numerze AWS, że „Periodyk Science doniósł o odkryciu w Ugandzie skamienielin, które uznano za najstarsze znane pozostałości wspólnego przodka człowieka i małpy (...) Wiek znaleziska oceniono 20,6 mln lat. Jest więc ono o ok. 10 mln lat starsze od skamienieliny (...)” – snuje się słuszna narracja, by gdzieś na końcu wyszeptać: „Część specjalistów odniosła się do głoszonych informacji dość sceptycznie”.
Upraszam – nie dajmy się zwieść niesłusznym sceptykom i nie zaprzestawajmy tropienia zapachu dziadka pitekantropusa i prababci eugleny w doniesieniach mniej lub bardziej fiction, o, przepraszam – science. Ostrzegam również przed trującym fetorem ustaleń naukowych zawartych w książce J.W. G. Johnsona „Na bezdrożach teorii ewolucji”. Z niej, bowiem dowiedzieć się można o braku jakiegokolwiek uwiarygodnionego, popartego dowodem empirycznym, uzasadnienia ewolucji pomiędzy gatunkami oraz o obumieraniu innych ewolucyjnych hipotez.
Jeden ze znanych badaczy rozwoju życia stwierdził (Tomasz Bieszczad- Rzeczywistość alternatywna 2001):
Wiadomo, że na początku był wodór, chaos i pra-bulion... W pra-bulionie pływała sobie grudka białka złożona z koacerwatów i protein. Sama się tam pojawiła i sama z siebie, a częściowo i ze strachu, bo z nieba padał kwas siarkawy, grudka zmieniła się w euglenę zieloną. Czyli mogła już asymilować tlen. Potem euglena zmieniła się w morszczuka, morszczukowi wyrosły nogi, z czasem wyszedł na ląd, zaczął dziobać, dziobać, dziobać, aż zamienił się w dziobaka. Potem wydziobał sobie trąbę i stał się słoniem, bo słoń jest doskonalszy od dziobaka a on chciał cały czas postępować do przodu. No, a potem to już poszło z górki, aż jakiś mandryl zamienił się w pradziadka Darwina. Ale okazuje się, że ewolucja na Darwinie wcale nie zamierza poprzestać. Ewolucja cały czas ewoluuje... i niedługo zamierza wykluć inteligentne zwierzę, całkowicie oddane lekturze kobiecych pism popularno naukowych poświęconych ewolucji i klonowaniu (...)
I to jest właśnie science.
Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Tygodnik AWS nr 16/20 z 22 05 1997r.
=======================================================
Nasz Dom

Dom podzielony nie ostoi się – ostrzega dramatycznie katolickie media Krajowa Rada Katolików Świeckich („Słowo” 20-26 VI 97).
Myślę, że nie tylko trzeba pochylić się z uwagą nad tym – z Ewangelii wywiedzionym – stwierdzeniem, ale wręcz uzupełnić go o dalsze przypomnienia – jak chociażby to, iż nie wolno budować owego Domu na piasku, a przy wspólnej pracy nad jego umacnianiem i pielęgnowaniem używać prostego i zrozumiałego powszechnie języka odwiecznych zasad: tak, tak; nie, nie – bowiem co nadto jest, od złego pochodzi (Mt. 5.37).
I tego również, jak sadze spodziewał się po nas Ojciec Święty kierując posłanie do Konferencji Episkopatu Polski o jedność Kościoła w trosce o katolickie środki przekazu, środki, które mogą i powinny odtruwać i serca skażane agresywnie lansowanymi „modernizmami”, „relatywizmami”, a w efekcie nihilizmem.
Każdy inny wybór, to droga donikąd. Każdy inny język, to próba niweczenia wysiłków pokoleń chroniących słowa Ojca, przez Syna i Ducha Świętego nam, jego dzieciom, danym.
Czyż trzeba wiele trudu, aby wybrać z homilii ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II skondensowane przypomnienie: Bóg, Honor, Ojczyzna? Przypomnienie człowiekowi jego miejsca, jego godności, jego obowiązku, jego trudu w tym pełnym zasadzek, materialnym fragmencie rzeczywistości.
Czyż trzeba wielkiej przenikliwości, aby uzmysłowić sobie, które z katolickich redakcji starają się (któż jest doskonały...) najkonsekwentniej, najszerzej, bywa najtwardziej ( i to uwiera, uwiera...) stać u boku następcy Piotrowego, posługiwać Kościołowi rzymskokatolickiemu – ufnemu, miłującemu, otwartemu, wiernemu, która redakcja jest najmniej uwikłana w kompromisy z  tym „królestwem”?
Pamiętamy słowa Papieża, pełne bólu i troski skierowane do zespołu „Tygodnika Powszechnego pamiętamy radość z Radia Maryja, błogosławieństwo dlań i zadania postawione tej rozgłośni. Ogromne, trudne zadania.
Wymieniam tylko te dwa źródła przekazu, które zwą się katolickimi, jako krańcowe na obszarze „wspólnego dobra”. Ku któremu więc  należy zwrócić się z większą troską udzielając tak szczegółowych rad, jakie w finale wielkiego wezwania o jedność udzieliła Rada Katolików Świeckich którejś z rozgłośni (Radiu Maryja?)?
Dom podzielony nie ostoi się – słuszne to ostrzeżenie, jak i niezbędna pamięć, że Kościół został zbudowany na Skale a bramy piekielne Go nie przemogą (Mt. 16,18).
Budując autentyczną jedność nie obawiajmy się naturalnych w rodzinie różnic, wyjaśniajmy je w rozmowach bliskich ludzi – baczmy jednak na zdanie Ojca. Nie koncentrujmy uwagi na dostosowywaniu wystroju wnętrza do aktualnej mody. Nie musimy. Baczmy na zdanie Ojca.
Publikacja: Myśl Polska nr 28 z 13 07 1997r.
=====================================================

Seximperium atakuje

Przy pomocy tablic wielkich hieroglifów, a bywa i bohomazów, którymi upstrzono nasz kraj wzdłuż i wszerz, próbuje się dodawać ostatnio ludowi animuszu zapewniając: „Jest O.K. Nie pękaj. Prezerwatywy chronią przed AIDS”.

- Chroni?

W jakim stopniu skoro pory gumy są 50 do 500 razy większe od niszczycielskiego wirusa? [Washington Times, Apr. 22, 1992; C.M. Rolanda, “Do You Want to Stake Your Life on a Condom?” Letters to the Editor ( za M. Czachorowski. Nowy imperializm. str. 35 (Ad Astra Warszawa 1995)]. Raporty, w tym rządowe [ jw. str. 34,przyp.40 i str. 35. przyp. 47.] i Banku Światowego [ zob.np. jw. str.34, przyp. 41.]; doniesienia z badań naukowych i fakty, przerażające fakty, nie dają podstaw do złudzeń o bezpiecznych kontaktach z wirusem HIV. Dostępne są dobrze udokumentowane książki na  ten temat, jak np. „AIDS zmowa milczenia” amerykańskiego lekarza Gene Antonio (Exter, Gdańsk 1993), czy „Nowy imperializm” Marka Czachorowskiego (Ad Astra, Warszawa 1995)  z rozdziałem „Dezinformacja a AIDS”.
 O co więc chodzi w tej nowej kampanii dezinformacji? Komu zależy na rozsiewaniu śmierci? Kto jest współuczestnikiem i z jakich powodów chce otumaniać –tu i tera?... Alarm powodziowy musi trwać. Również przed zalewem fałszywego, otumaniającego i degradującego człowieka seksizmu.  
Publikacja: Głos nr 82  z 27 07 1997r. Listy.
======================================================
Nie pękaj!

Przy pomocy tablic wielkich hieroglifów, a bywa i bohomazów, którymi upstrzono nasz kraj wzdłuż i wszerz, próbuje się dodawac ostatnio ludowi animuszu zapewniając: „Jest O.K. Nie pękaj. Prezerwatywy chronią przed AIDS”.

Również lokalny „Dziennik Łódzki” spróbował w lekkiej, wakacyjnej formie, zmierzyć się z problemem. Z problemem, który wcale lekkim nie jest. Śpieszny reportażyk zatytułowany „Plakat z gumką” (Dz. Ł 185/97) oddaje nieźle jakość czasów: z nadtytułu dowiadujemy się, iż w Pabianicach grupa ludzi, która nie zatraciła poczucia smaku i przyzwoitości, doprowadziła do zdjęcia owego plakatu, a w mini galerii osobliwości prezentuje swoje ukontentowanie wielkim kondomem kilkoro łodzian (dla sprawiedliwości dodajmy – kilkoro z kilkudziesięciu indagowanych). Do tego twórca dzieła – wyzwolony artysta Pągowski – uogólnia niesmak z jakości ( swego) przekazu „pruderią naszego społeczeństwa”!

Zobaczmy zatem co nam wciskają bezpruderyjne tablice wielkich hieroglifów zapewniając „Prezerwatywy chronią przed AIDS”...

Już na VII Międzynarodowym Kongresie Towarzystwa poparcia Antykoncepcji w 1990r. w Singapurze, stwierdzono, że ryzyko zainfekowania wirusem HIV przy użyciu prezerwatywy wynosi prawie 50% /1/, a dużej klasy ekspert – Malcolm Potts skonstatował ironicznie: „ Mówić osobie, która angażuje się w ryzykowne zachowania, aby używała prezerwatywy, jest tym samym co mówienie komuś, kto pijany prowadzi samochód, aby używał pasów”. /2/

Opublikowane w „Washington Times”, przez C.M. Rolanda doniesienie: “Do You Want to Stake Your Life on a Condom?” ujawnia proporcje pomiedzy wirusem a porami gumy. Wirus jest od 50 do 500 razy(!) mniejszy od porów w gumie. /3/ Powtórzmy to sobie bezpruderyjnie- pięćdziesiąt do pięćset razy mniejszy...

Nic dziwnego, że badania laboratoryjne i fakty – przerażające fakty – doprowadziły do wielu jawnych i poufnych ostrzeżeń przed wiarą w prezerwatywę – od agend rządowych po Bank Światowy! /4/

Pamiętamy również dramatyczny odwrót Marka Kotańskiego – guru zagubionych – od lateksowego uspokojenia.

Materiały są łatwo dostępne. Wystarczy chociażby sięgnąć po publikacje w języku polskim: „AIDS zmowa milczenia” Amerykanina Gene Antonio (Exter, Gdańsk 1993), czy Marka Czachorowskiego „Nowy imperializm” (Ad Astra, Warszawa 1995).

No, więc jak? „Jest O.K.”? Tylko oburzenie „spowodowane pruderią”?

A może chodzi o zupełnie coś innego, i to wcale nie tylko o szmal z sexistowskiego ple-ple?...
Przy okazji – czy dezinformacja zagrażająca życiu, szerzona w takiej skali, nie jest przypadkiem ścigana z urzędu? I proszę nie opowiadać, że przecież nikt nie musi, że dokładnie nie wiadomo, że... A gdyby hasło brzmiało: Jest O.K. Daj se w żyłę. Nie pękaj.?... też byłoby spoko, bo nikt nikogo nie zmusza?

A może trzeba tak: Nie pękaj! Myśl! Nie daj się ogłupiać! Nie daj się zniszczyć! jeszcze masz szansę! Jeszcze...
-------------------------------------
1/M. Czachorowski. Nowy imperializm. R. 5 Dezinformacja a AIDS, str. 34 (Ad astra warszawa 1995)
2/ U.S. Departament of Educatione, WillSafe Sex Education EffectivelyCombat AIDS? (22 Jan. 1988. p.16)
3/ Washington Times, Apr. 22, 1992
4/ Mary Anne Fitzderald. Ugadan Research on AIDS May Spur`Gentles` Sex Drive
“Washington Times, Nov.30, 1992.

Publikacja: Myśl Polska nr 37  z 14 09 1997r.
            Felieton (bez przypisów) w Radiu Emaus Łodź 13 08 1997r. godz. 7,45 i 15,35
            (Dziennik Łódzki tylko fragmencik listu pod swoim wprowadzeniem)
==========================================

Rozmowy zakończone?

Mrocznieje, jeżeli wieloletnie, bywało serdeczne, znajomości kończy chaotyczna wymiana zdań, zagadkowy zarzut: Wy siejecie nienawiść! I trzaśnięcie słuchawką telefonu lub drzwiami, na próbę - być może nie zawsze pokorną, ale przecie uczciwą - próbę obrony.
Nie chce za wszelką cenę ani niczego odtwarzać, ani do czegoś przekonywać. Chciałbym jedynie w imię tych lat spotkań, jeszcze raz gorąco poprosić o refleksję nad nami...
Co się dzieje, że coraz rzadziej potrafimy rozmawiać, dyskutować rzeczowo, spierać się na argumenty dokumentowane faktami, lub przynajmniej prawdopodobieństwem przyczyn wywiedzionych z wiedzy o skutkach...?
Co się dzieje, że coraz częściej dajemy napuszczać się na siebie, że to, co stanowiło fundament naszego otwartego, gościnnego Domu: Bóg, Honor, Ojczyzna, Naród, Rodzina, poddawane jest procesom korozji; to, co stanowiło o naszym człowieczeństwie - poczucie przyzwoitości, obowiązku, praw, zostaje relatywizowane, a ludzi broniących, bywa rozpaczliwie, dawnych pojęć, osacza się zręcznymi zagonami...?
Co się dzieje, że powtarzamy jako swoje, nie swoje przecież słowa, nie swoje racje, że do domu wpuszczamy tyle zła?... I nim się szczycimy...?
Komu zależy na zniesieniu realnych punktów odniesień, zdemolowaniu realnych linii obrony...?
Co się dzieje, że jeszcze rejestrując niektóre skutki, nie potrafimy powiązać ich z rzeczywistymi przyczynami...?
Dlaczego dajemy się wodzić tylko do wybiórczych, powierzchownych, chybcikiem sklejanych i uwiarygodnianych źródeł prawdy, laickiej prawdy: bywa antykatolickiej, bywa antynarodowej, bywa... antyludzkiej prawdy,czy raczej quasi prawdy...?
Czy dlatego, że tak wygodniej? Na razie...
Co się dzieje? Co się z nami dzieje?
A może właściwsze byłoby pytanie - co się z nami wyprawia...?
                                                                                                     
Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Radio Emaus  Łódź 17 09 1997r. g.14,45
===================================================
Nie wkurzać artysty!

Wydawać się mogło, iż wyzwolony z pruderii artysta Andrzej Pągowski, autor kłamliwego plakatu zapewniającego: „Prezerwatywy chronią przed AIDS” zrozumie błąd. Nie on pierwszy, i pewnie nie ostatni, sprzedał swój talent za fałszywe pieniądze. Zdarza się. Zdarzało się również wcześniej Markowi Kotańskiemu propagującemu bezpieczny „lateksowy” sex. Jednak Kotański zorientował się w błędzie, godnie, dorośle, publicznie uznał pomyłkę, wyraził skruchę z powodu wprowadzeniu wielu zapewne ludzi na ścieżki niebezpiecznych zachowań.
„Skutecznym środkiem chroniącym przed AIDS jest wierność małżeńska i wstrzemięźliwość (...) Żałuje bardzo, że nie są propagowane plakaty  „Wierność lekarstwem naAIDS” – stwierdził w sierpniu br. poproszony o komentarz do wielkich plakatów Pągowskiego. „Ci, którzy głoszą hasła, że prezerwatywa chroni przed AIDS są odpowiedzialni za ich zarażenie tą straszliwą chorobą” – podkreślił twórca Monaru.
A co robi twórca wielkiej dezinformacji? Twórca udziela wywiadu „Życiu” (9 bm.), aby stwierdzić, że w plakacie nie chodziło w zasadzie o AIDS.
No to o co chodzi? Jest O.K.? Chroni? Nie chroni?
Spokojnie. Chodziło o „sam zwyczaj używania” (...) i pozbycie się wstydu...”
No, a jeżeli ludzie nie chcą, aby im wulgarnie i nachalnie wciskać „sam zwyczaj używania” i odzwyczajać od poczucia przyzwoitości i wstydu? Jeżeli po prostu nie zgadzają się na agresywne narzucanie takiego  - „modern” – widzenia świata? Co wtedy?
Wtedy, po prostu nazywamy to nietolerancją. „ Uważam, że w Polsce tolerancji nie ma. Bije się czarnoskórych (...) na ścianach wypisuje o tym i owym, że jest Żydem itd. (...) do tolerancji jeszcze nam trochę daleko” – oznajmia artysta.
Hmmm, a jeżeli podpala się kościół lub łomocze białego z okrzykiem: Anarchii satysfakcja – polski likwidacja! Patrioten sind idioten! Polska dla robaków! Won z czarnymi! (oczywiście chodzi nie czarnych czarnych, tylko o białych czarnych) ...albo bez pruderii wali sprayem po murze, że Malinowski (bez wątpienia Polak) jest głupkiem, h..., i faszysta godnym obwieszenia za mastrichtowe lęki? No to co wtedy?
Rozpoznamy: Nietolerancję? Zwykle draństwo? A może – słuszne oburzenie?
Zapytamy o przyczynę takiego skutki?
Dosyć! Dosyć tego filozofowania. Koniec z żartami na kciuku.” To wszystko co się tutaj dzieje, wkurzyło mnie i mam pomysł na odpowiedź” – ostrzega artysta Pągowski ‘niewielka część społeczeństwa”  przeciwną jego wizji wolności.
Oczywiście! No, bo jakże tak? Zamiast zachwytu z „instruktażowego” plakatu, jakieś fochy?
Ach ten ciemnogród! Ach ten zaścianek!
Publikacja: Myśl Polska nr 39 z 28 09 1997r. („Życie”  odmówiło publikacji !)
========================================
Teoria Darwina
Nauka czy szalbierstwo ?

Tu się pokaże, tam zamajaczy – a to doniesienie, a to pogłębiony wywód, to znowu napuszony wic namaszczonego autorytetu, mający utrwalić przekonanie o „jedynie słusznej” drodze rozwoju życia na Ziemi, w tym o ewolucyjnym życiorysie człowieka. Ba! Nawet łagodne napomnienie Jana Pawła II o tym, że należałoby raczej mówić o teoriach (a nie teorii!), z których nie wszystkie są do pogodzenia z chrześcijańską antropologią, wykorzystywane są... powiedzmy ewolucyjnie...
No dobrze. Rozumiem. Jeżeli jest się po słowie z Darwinem (nie mówiąc już o samym Miczurinie, Łysence i Oparinie), to słowo zobowiązuje. Ale mnie owo uczucie nie wiąże. Ja jestem sceptycznym staruszkiem i wcale, ale to wcale, nie zależy mi na szukanie pantofelka pra-prababci eugleny pod korzeniami swobodnie wybujałego baobabu genealogicznego.

Tedy zamiast wpatrywać się z urzeczeniem w kolejne „brakujące ogniwo” ( np. w doniesieniu „Najstarszy Europejczyk” – Tygodnik AWS nr 26/97), czy wierzyć w kolejne zaklęcia, iż „...z naukowego punktu widzenia każdy rok umacnia teorię Darwina” (Trzeba bronić Darwina – Początek i koniec dzieła; Rzeczpospolita - Nauka i Technika z 10 09 97r.), ja sięgam po książkę J.W. G. Johnsona „Na bezdrożach teorii ewolucji” (Warszawa 1989) i przypominam sobie jak to z kuciem owych „ogniw” i „umacnianiem” teorii bywało.

...Zacznijmy zatem od lat dwudziestych naszego wieku, od potrójnej pomyłki: człowieka z Nebraski, człowieka z Piltdown i neandertalczyka. (...) W 1922 roku ktoś znalazł w Nebrasce nietypowy ząb trzonowy. Wybitny profesor Henry Osborn z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku zdecydowanie oświadczył, że ząb ten musiał należeć do jakiegoś stworzenia, które było półmałpą  półczłowiekiem. Wieli naukowców i specjalistów zgodziło się z tą opinią. I tak powstał człowiek z Nebraski. Ameryka była dumna z posiadania stuprocentowego, czysto amerykańskiego małpoluda. Człowiek z Nebraski przetrwa całe pięć lat. W 1927 roku dalsze odkrycia dowiodły, że ten niezwykły ząb, na którym zbudowano człowieka z Nebraski, pochodzi nie od jakiegoś domniemanego małpoluda, lecz od pekari, czyli pewnego gatunku dzikich świń. Tak, więc małpolud profesora Osborna okazał się świnią! Tak wygląda fantastyczny świat ewolucji.

W grudniu 1912 roku Dawson i Woodward oznajmili wobec znakomitego grona słuchaczy, że w czasie czteroletnich prac znaleźli w Piltdown osobliwe szczątki kostne ,takie jak górna część czaszki, która należała do człowieka, a w pobliżu złamaną kość żuchwową, zupełnie przypominającą kość małpy, z tą różnicą, że zęby były starte w sposób, w jaki ścierają się u człowieka, a nie u małpy. (...) Człowiek z Piltdown królował przez czterdzieści lat (...) Krytycznie wszakże nastawieni naukowcy doprowadzili do kolejnych badań, tym razem okazały się haniebne dla nauki. Albowiem czaszka była, jak u człowieka współczesnego, najzupełniej współczesnego człowieka. Kość szczękowa natomiast należała do małpy, która całkiem niedawno zdechła. Dopiero teraz dostrzeżono również, iż zęby zostały spiłowane tak, aby uczynić je podobnymi do ludzkich. Świadczyły o tym odkryte na nich ślady ścierniwa. Dopiero tera ujawniono, ze kość szczękowa oraz zęby były barwione środkami chemicznymi dla nadania im wyglądu bardzo starych okazów. (...)

Kto więc popełnił to szalbierstwo? (...) Od czasu, kiedy sprawa wydała się, Piltdown stał się niezwykle płodnym źródłem prac o charakterze kryminalnym, a cały ciężar dowodów wskazuje na Teilharda de Chardin jako autora tego oszustwa. (...) Gould miłosiernie usprawiedliwia Teilharda na tej podstawie, że działał on jak żartowniś, nie mający złej woli i nie i czekający nagrody, ale żart ów okazał się gorzki. Gould sądzi, że Teilhard „cierpiał z powodu Piltdowen przez całe życie”. Uważa, iż Tailhard „musiał zżymać się wewnętrznie, obserwował jak Smith Woodward, a nawet sam Gould robią z siebie głupców...”

Mimo koniecznych kondensacji kaleczących oryginalna narrację, intrygująca lektura, nieprawdaż?
Cały czwarty rozdział książki Johnsona to spotkanie z próbami weryfikacji naszego życiorysu. Naszego, czytelnego przecież zapisanego życiorysu. Dodajmy – próbami wynikającymi z autentycznych poszukiwań Prawdy, ale i też z gorączkowego dowodzenia z góry zagrożonego wyniku. Wiek XIX i XX to czas wielkich odkryć naukowych, ale i wielkiej arogancji, chełpliwości, pośpiesznego, nieuprawnionego wnioskowania i obwieszczania...

Dr Louis Leakey prowadził prace badawcze w Afryce. W 1950 roku jego żona znalazła 400 fragmentów jakieś czaszki. W rzeczywistości istnieje solidna podstawa by sądzić, że chodziło o pomieszane części dwóch czaszek. Ale Leakeyowie złożyli te czterysta kawałków w jedną zrekonstruowaną czaszkę. Brakowało jednak żuchwy, toteż dodali do tej czaszki wymodelowaną, według wzoru żuchwy znalezionej w innym miejscu przez syna dr Leakeya. W rezultacie powstał słynny zinjanthropus lub inaczej zinj. Popularne magazyny zamieszczały jego portrety oraz publikowały opowiadania o jego indywidualnych zwyczajach. (...) Ale wkrótce zinjan spadł z piedestału, albowiem w końcu wszyscy, nawet sami Leakeyowie przyznali, że tak czy inaczej zinjan nie jest istotą ludzką. Był on jeszcze jednym australopitekiem, czyli po prostu zwierzęciem.
Podobnie „odkrywano” Homo habilis, Homo erectus. ramapithecusa i „syntetyzowano” brakujące ogniwa ewolucji. Wreszcie John Reader, publicysta naukowy w „New Scientist” ukazał ...coś, co nie jest tak dobrze znane. A mianowicie, że szczątki kostne są po większej części tak fragmentaryczne, że dopuszczają kilka różnych interpretacji. A całkowity zbiór szczątków hominidów znanych obecnie, ledwie pokryłyby stół bilardowy.

Na podstawie tych kilku nic nie znaczących fragmentów kości, niewielka grupa poszukiwaczy skamienielin, wspomagana przez środki m,asowego przekazu, przekonywała i przekonuje świat, że zwierzęta przeistoczyły się w człowieka. W całym tym zamieszaniu słuszne będzie wysłuchanie opinii lorda Zuckermana, który był głównym doradcą naukowym rządu brytyjskiego. Ona sam oraz jego zespół naukowy poświęcili wiele lat na badania szczątków kostnych hominidów przy zastosowaniu ściśle naukowych metod. W swojej książce „Beyond The Ivery Tower (s. 75-94), lord Zuckerman wykazuje, że nie dostrzega żadnej prawdziwej nauki w poszukiwaniu kopalnych przodków człowieka, również nie widzi żadnego dowodu kopalnego świadczącego o ewolucji człowieka, również o ewolucji człowieka od jakiejś niższej istoty.

No, tak... Ponieważ trzeba było coś zrobić z komplikacjami porodowymi potomka prataty z Piltdown i prabaci szympansicy, wymyślono nowe „teorie” – a to „równowagi naruszonej”, czyli „obiecującego potworka” (pojawiającego się ni stąd, ni zowąd), a stąd już współcześnie – „wspólnego przodka”, aby w krańcowej bezradności rzucić się ku poszukiwaniom siewców życia z kosmosu (którzy zapewne zawdzięczają istnienie przybyszom z innych galaktyk, ci zaś... i tak dalej).

Publikacja: Myśl Polska nr 40 z 5 10 1997r.
============================================================
Agenci bohaterami, czy bohaterstwo agenta?

Sądzę, że spór wokół czynu płk. Ryszarda Kuklińskiego trudno będzie rozstrzygnąć w oparciu o ciekawostki historyczne – jakby nie były one frapujące (Mp 41/97 „Agenci bohaterami”)
Sytuacje i decyzje mają swój dynamiczny, bywa bardzo pokomplikowany kontekst, tedy wnioski muszą być oparte na starannej znajomości i analizie faktów, aby nie pogłębić błędu w ocenie – szczególnie groźnego, gdy chodzi o ocenę moralną.
Wydaje się, iż trakt wyprowadzający z zamętu, i to nie tylko w tej sprawie, wieść może przez obszerną równinę prostych pytań i trudnych odpowiedzi:
-    Skoro PRL nie była państwem suwerennym, czy należało dążyć do odzyskania niepodległości? A jeżeli tak, to czy osłabianie sił hegemona było zagrożeniem dla naszego bytu narodowego?
-    Czy przejście z jednego obszaru zależności na inny daje istotna poprawę kondycji narodu, ozdrawianie jego najważniejszych, warunkujących istnienie, elementów: świadomości (pamięci), zdrowia (moralności), woli istnienia?
-    Czy mamy zachowaną, i jaką, hierarchię stałych wartości i wzorzec, którym mierzymy dobro i zło? I czy złu można przeciwstawiać się również roztropnym „fortelem”, stosownie do możliwości „ważąc siły na zamiary”?
-    Czy definicje „honoru” i „lojalności” konstruowane, narzucane i egzekwowane autokratycznie, oderwane od cywilizacyjnych korzeni, stoją przed innymi fundamentalnymi kryteriami etycznymi?
-    Czy tak samo ocenimy „zawodową” agenturalność, od ofiary życia? No i wreszcie, jak do tych wszystkich odpowiedzi przystaje casus płk. Kuklińskiego?
Pytania stawia się łatwo. Do znalezienia możliwie obiektywnych odpowiedzi trzeba tęgich poszukiwaczy. Świadom swej mizerii proszę myśl polską o podjęcie trudu. Proszę.
Publikacja: Myśl Polska Listy nr 43 z 26 10 1997r.
==========================================================
Pokrzep zasmuconych

Miałem już raz zaszczyt otrzymania osobistej odpowiedzi Jego Ekscelencji ks. bp.Tadeusza Pieronka na bolesną wątpliwość, co do prawidłowości przekazu Jego słów w środkach masowej komunikacji („...fani ojca Rydzyka – nazywający się Rodzina Radia Maryja...”) i niesprawiedliwe – w moim odczuciu – uogólnionego wniosku z faktu otrzymania jakiegoś listu z pogróżkami.
Nie chcę wykorzystywać cierpliwej życzliwości Adresata, więc jeszcze ten raz pozwalam sobie na pytanie: jak należy rozumieć tak częste ukazywanie zdjęciach prasowych i w telewizji postaci Ekscelencji z niewidocznym krzyżem?
Ciśnie się jeszcze wiele innych zdziwień, związanych chociażby z ostatnimi wypowiedziami dla „Życia”, „Radia Z”, „Gazety Wyborczej”, TVN, ale staram się usilnie uwierzyć, że są one po prostu związane z jakąś koniecznością pro publico bono (chociaż nie potrafię zrozumieć takiego sposobu funkcjonowania Dobra).
Proszę wybaczyć śmiałość, ale czy byłaby niewłaściwa myśl, aby można było ponownie usłyszeć Jego Ekscelencję w Radiu Maryja – jedynej powszechnej rozgłośni katolickiej, docierającej do milionów słuchaczy zatroskanych o swój polski dom, o przyszłość swego katolickiego Kościoła, o jakoś życia dla Boga, Człowieka, Ojczyzny; do rozgłośni cieszącej się życzliwością Ojca Świętego i wspieranej Jego modlitwą? Czy nie można byłoby liczyć na pasterskie wyjaśnienie ludowi tyle ile się da, usunięcie cierni – tyle ile możliwe, pokrzepienie wątpiących, bezpośrednio i powszechnie, godnie i sprawiedliwie, nawet, jeżeli miałoby to być – jak zwykle – rozmowy niedokończone?

Krzysztof Nagrodzki

Łódź, 25 października 1997r.

P.S. Minęło ok.1,5 miesiąca od sformułowania listu. Ten czas przyniósł następne zasmucające i – trzeba to powiedzieć – gorszące treścią i formą wystąpienia, kształtowane przez media i prezentowane pod szyldem „Sekretarz Episkopatu” (!). Wydaje się więc, że prośba o rozmowę, bez pośredników, z milionami wiernych, w katolickim Radiu Maryja, ma coraz większe uzasadnienie.

Publikacja: Myśl Polska nr 51-52 z 21-28 grudnia 1997r.
==================================================
Bibliografia z dogmatem

 Czy miesięczne, bezskuteczne wypatrywanie odpowiedzi na proste - wydawać by się mogło - pytanie, usprawiedliwia jego ponowienie ? Być może nie osiągnęło ono adresata, ale też  możliwe, iż w natłoku spraw ważnych, ważniejszych i najważniejszych oczekuje wyznaczonego terminu. Ponawiać czy czekać ?... Z jednej strony można wyjść na raptusa...
Ale  z drugiej,  czas płynie i czyni - jak to czas - swoje...
Z trzeciej strony... No właśnie - jak to wygląda z trzeciej strony ?

Pytanie było skierowane do Instytutu Bibliografii Biblioteki Narodowej, a dotyczyło opracowania realizowanego i kolportowanego każdego miesiąca do licznych odbiorców, drukiem oraz na dyskietkach komputerowych. Nosi ono tytuł: Bibliografia Zawartości Czasopism i może być istotnym elementem w poszukiwaniach publikacji tematycznych (czy konkretnych autorów), np. w bibliotekach uniwersyteckich. Profesjonalnie wykonane zestawienie jest łatwo, szczególnie w komputerze, dostępne. Wszystko zda się proste; aliści intryguje zagadka: Jak wygląda klucz otwierający czasopismom, tematom i autorom furty informatora ?...I kto go dzierży ?

 W Bibliografii... notowane są periodyki, od tygodników począwszy / wyjątek uczyniono dla dzienników: Rzeczpospolita  i Gazeta Wyborcza /. Zrozumiałe, że muszą one spełniać jakieś kryteria. Próg wymagań przekracza więc, wsparta wyniośle i jawnie, tajna, wolnomularska sztuka królewska - Ars Regia ( wydawana od 1992 r.). Nic nie jest w stanie powstrzymać - to oczywiste, ze względu na powiązania z mocami czarnoksięskimi -  Gnosis ( wyd. od 1991 r.). Kiedy zaś dostrzeżemy czujne Bez Dogmatu ( 1993) połyskujące dogmatycznie antydogmatycznym ostrzem antyteizmu, zaczynamy się domyślać, iż ostrożna (no dobrze - rozważna ) ale i  pryncypialna Niedziela (1981), obciążona blisko czterystatysięcznym nakładem, przemknąć nie może. Tradycja wielu dziesięcioleci Myśli Polskiej (wydawanej od 1942 r.), musi ustąpić wobec dynamiki i uroku młodziutkiej wersji  Myśli Socjaldemokratycznej ( 1995 r.)  pod profesorem Jerzym Wiatrem, a odkrycia  Naszej Polski (1995), Nowego Państwa ( 1995) czy AWS - u (1997)  szans nie mają tym bardziej. Tak samo jak niektóre hasła tematyczne - np. aborcja, antypolonizm...
Te skrótowe wyobrażenia, obciążone są zapewne subiektywnymi oczekiwaniami. Czyż więc pytanie o widok  z trzeciej strony, nie jest w pełni uzasadnione ?
No i o to - czy ktoś zna klucznika ?  
 Publikacja: Myśl Polska nr 12 z  22 03 1998r.
=====================================================
 A co to jest poezja  ?

Z prawdziwą poezją bywa zapewne tak jak z prawdziwą miłością - jest fascynującą zjawą, wszyscy o niej mówią, ale mało kto ją spotkał...
Jan Parandowski w poezji widział strawę, mającą: "... zaspokoić głód piękna." Dla Anny Kamieńskiej podział: poezja-proza, nie miał uzasadnienia - " Ileż wierszy mija nas nie wzbudzając żadnych uczuć, a przyjdzie jedno zdanie prozy i wstrząśnie nas swoją poezją. Właśnie poezją." Na istotę poetyckiego tworzywa wskazywała Anna Pogonowska: "Poezja, podejmując wagę słowa, odejmuje mu równocześnie ciężar. Na tym zasadza się jej wzlot." A filozof i wybitny pedagog - profesor Władysław Tatarkiewicz prosił twórców: "Filozofowanie zostawcie nam, my chcemy, by poezja wzruszała."
 No właśnie - poezja to nie uzbrojony w suchą logikę  wywód filozoficzny, poruszający się na polu bitwy intelektualnej z wprawą najemnego żołnierza; nie gra salonowa w  szarady, zmanierowanego i znużonego nieraz umysłu; nie cykl pouczeń i komend natchnionych zadekretowaną wielkością. Nie jest również zwodnicą na manowce rozdarć i zaprzepaszczeń; i nie każdym rozczuleniem, odkryciem wschodu słońca czy przygodą z rymem. Wierszowanie czy poetyzowanie - radość odkryć twórcy, nie musi mieć mocy  wyzwolenia odbiorcy.  Czy  to dyskwalifikuje sens  tych odkryć ? Ależ nie - nie zawsze. Spotkanie z pięknem, nawet najmniejszym, rozwinie zapewne posypiające możliwości...
Poezję można próbować wysnuć ze wszystkiego - z rozstania i powitania, z marzenia, z szatry cygańskiej - która już tylko w pamięci, ze spełnienia - i niespełnienia, z uśmiechu dziecka, szklanki herbaty, z wielkiego lęku i z malutkiego ziarnka gorczycy... Po prostu.
Po prostu - jeśli darowaną przez Stwórcę indywidualną wrażliwość nie wymienimy za udziały w popularnych chórach, sponsorowanych przez mniejszych i większych dystrybutorów mody; jeśli nie pozwolimy wdeptać się  w grząskość powszednią a amnezja nie zagarnie świadomości  sensu  życia i czynów  wiernych  mu -  bo pisać  można  tylko  procent  od  życia i  czynów  ( C.K. Norwid ); jeżeli dojrzeliśmy do odpowiedzialności  za  słowo  i  cierpliwej świadomości,  iż  ...poetą.. tylko bywa się  (C.K. Norwid) .
I  jeśli odnajdziemy stary adres cichego warsztaciku, przerabiającego czułość serca na melodię przekazu; gdzie myśli pozbawiane balastu zbędnych słów, zapisane w niewidoczne nuty, stają się zdolne do pokonywania przestrzeni ludzkich oddaleń.
 Paul Valery miał rzec ongiś, podczas wykładów w  College de France : "Pan Bóg daje poecie jedno, dwa, najwyżej trzy słowa , a on musi się wysilić, aby reszta była na poziomie boskiej darowizny". I chyba tym właśnie jest poezja - darem i trudem. Łaską daru i trudem pielęgnowania go; uchronienia w czas chłodu, aby spełnić tańcem radosnym na przebudzonej łące. Poezja to światło serca, rozpoznającego bezbłędnie trakt właściwy. To moc zdolna do rozkruszania owego czerepu rubasznego  którym potrafi oskorupić nas codzienność. To krzyk i cisza. Lęk i ukojenie. To najpotężniejsza ludzka wspólnota - wspólnota uczuć. Wspomożenie w niekończącej się wędrówce pokoleń po drogach stromych, krętych, niebezpiecznych; pomoc w trudzie odnajdywania siebie i dawania innym. Poezja - jak i wszystkie prawdziwe jej siostry - to sztuka odradzania sił w odwiecznym, dumnym i pokornym zarazem, ludzkim wzlatywaniu. To sztuka ratowania Miłości.
Więc może czasami, na chwilę chociażby, zatrzymajmy się, dajmy szansę poetom, poezji i ...sobie.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 45 z 21-22 03 1998r.
========================================================
W miłości i cierpliwości

My. Nasze życie. Wielkie sprawy. Małe. Krzątanina codzienna. Nasze domy. Bogate. Ubogie. Z radością. Ze smutkiem... I z nieprzewidzianym. Spotkania z prawdą bólu. I trud pokonywania przestrzeni, nawet do telefonu, do którego trzeba zdążyć przed zniecierpliwioną ciszą. Pytania... ciche... czasami... Cierpienie i uśmiech.... Otwarte drzwi. Zaproszenie.

Zwyczajny stół. Zwykła rozmowa.  Czasami zwykła poezja - wierna człowiekowi i Stwórcy. Śpiew cytr wiernych harmonii. Zwykła modlitwa. Wspólnota wiernych. Kościół  domowy.
 "Zwykły" Biskup. Pasterz. Nie meteoryt przelatujący po firmamencie wysokim, dalekim od ludzkiej doli; nie pośpieszność, bez  zatrzymania ręki na czole i bez błogosławieństwa wyjątkowego - może jedynego w życiu, może ostatniego - a zaniechanego...
Tutaj bliskość prawdziwa.

Przynoszone  od Ojca Świętego błogosławieństwo apostolskie. I podarek. Pamiątka z  Watykanu. Książka. Piękna karta. Ciepło uśmiechu. Żart. Wyrozumiałość. Dyskretne wyjaśnienie. Słowo.  Bliskość dłoni błogosławiącej -  In caritate et patientia - W miłości i cierpliwości... Ogrom pracy. Służby. Noce niedospane. Więc skąd ten czas ? Skąd siła ?... Z wierności powołaniu?  Z wierności znakowi krzyża?    Z wierności Temu Który pragnie ? - "... byłem chory , a odwiedziliście mnie " ( Mt 25, 36 )... Nie na pokaz. Nie przed kamerą. Z potrzeby pochylenia się nad bliźnim. Nad każdym bratem  człowiekiem - "...Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili."( Mt 25, 40); "... Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście  jednemu z tych najmniejszych, tegoście  i Mnie nie uczynili." ( Mt 25, 45).
 Już wiemy jak rodzi się wielkość. Z wytrwale miłującego serca - z pokornego i dumnego zarazem człowieczeństwa. Po prostu.

Bogu niech będą dzięki za te - W miłości i cierpliwości - spotkania. Pomóż Panie  nam wszystkim nieść - w zwykłości i prostocie, miłości i cierpliwości - trudy codzienne pielgrzymiego szlaku. Z  godnością. W pokorze. W  wierności.

Jest taki dom - w nim godność i pokora cierpienia. Jest taki Pasterz - w nim wierność.
Są takie domy.
Są tacy Pasterze.
O siły w wędrówce prosimy Cię Panie.

Publikacja:  Niedziela (wkładka łódzka) nr 15 z 1998r.
==============================================
Skąd ONI się biorą?

Przełom 1997 i 1998 roku. Rozchlapane dni -  ni to zima, ni to przedwiośnie. Buro, szaro, raz zawieje, raz zapluszy. Przygnębiająca pogoda, nie pobudzająca do odkryć intelektualnych. A jednak.... Jednak prawdziwie twórcze umysły nie próżnują w żadnych okolicznościach. Pewien lokalny  lider partii tzw. lewicy, połączywszy w wielkiej zapewne syntezie doświadczenia dziadów, ojców, synów i naturalny radykalizm wczesnej młodości, doznał olśnienia: sposobem na ulżenie doli masom pracującym miast i wsi jest deportacja części obywateli polskich do... nie, nie - tym razem nie Kazachstanu, Magadanu czy Workuty - ale do...Watykanu. Ma się rozumieć bez dobytku, ale za to wypróbowanym środkiem transportu - w wagonach bydlęcych... Owi obywatele - w skrócie nazwani: "czarni" - niepoprawni  recydywiści w podawaniu opium dla ludu ( tak religię definiował sam Marks Karol ), są przyczyną ciągłych utrapień tzw. lewicy. Utrudniają bowiem. Wciąż utrudniają. Tym razem utrudniają  dystrybucję libertyńskich, extraipostmodern środków odurzających.
Tu zaś nie ma żartów - tu się  walczy o rynek zbytu !  Kler stop!  

Młody prowincjonalny odkrywca starych rewolucyjnych marzeń, obwieścił był swoje rozwiązanie samodzielnie, ekspresyjnie i publicznie. No, może zbyt samodzielnie... zbyt publicznie... Został więc nieco skarcony - głupie dziecko - przez jedną z matek rewolucjonistów szczebla centralnego. Ot, taki klapsik, takie delikatne puknięcie w skorupkę która nasiąka...
Co prawda matki rewolucjonistów również nie zamierzają się patyczkować  z glempowcami, którym kamienie do nóg i do Wisły,  ale w poufnej atmosferze sztabu brzmi to - trzeba przyznać - zupełnie inaczej, niż na  wybiegu pokazu mody Tolerancji... Wiadomo nie od dziś, iż dywizje  papieskie przelały więcej krwi niźli Armia Czerwona i walczyć należy bezkompromisowo, pryncypialnie, ale i czujnie towarzysze, mądrze...

Maj 1998 Upały i chłody. Słońce i deszcz. Nawet śnieg. Skoki ciśnienia. Wiosna piękna ale niezrównoważona. Trudno wyrokować o wpływie aury na zdrowie posłanki tzw. lewicy, gdy ogarnięta została wiadomością, iż Jej kariera nie  musi zależeć od wypróbowanego grona towarzyszy - Chrystusowi bowiem zawierzył los mieszkańców ziemi łódzkiej Wojewoda. Zbulwersowana taką niejasną zależnością kobieta wystosowała kategoryczny sprzeciw; "... osobiście nie chcę, by Jezus Chrystus mieszał się do mego życia..."

I śmieszno i straszno i smutno... Droga Posłanko - jakże to tak można, tak nietolerancyjnie ? Jeżeli zbieg wypadków spowodował, że nie przekazano Jej wiedzy o Osobie i przesłaniu, lub zabrano Wiarę, to czymże wadzi Pani owe zawierzenie - ot, taka ciekawostka kulturowa? Czymże wadzi, że ludzie starają się być lepsi, czerpiąc z Jego nauki? Czymże wadzi królestwo nie z tego świata? ... A jeżeli Prawda w Nim, to ...

Znany perkusista muzyki zwanej umownie młodzieżową - Jan Budziaszek - doświadczył i wyznał z prostotą: " Każdy człowiek, który nie odkrył miłości Bożej i nie modli się, jest osobą niepełnosprawną i wymaga specjalnej troski."  I bez obrazy - bowiem nie o „niesprawności" w medycznym czy handlowym znaczeniu tu mowa...
Pochylić się więc trzeba w ciszy modlitewnego westchnienia za nasze siostry i braci w rodzinie ludzkiej, za tych którzy nie chcą; którzy jeszcze nie mieli czasu, aby zastanowić się nad źródłem niechęci do Miłości bez granic. I do krzyża - znaku pamięci i Jej symbolu. Niechęci przechodzącej w agresję ...Skąd ona? Z lęku przed własną słabością ? Z zaklinania czasu teraźniejszego ? Ze ślubowania innym władcom ?...

Po wróćmy do początku roku. Wielkie studenckie osiedle. Sala klubowa. W świetle jupiterów telewizyjnych dwaj polityczni mężowie - poseł M. z lewa  i poseł N. z prawa - demonstrują młodzieży sztukę walki: N. z pewnym wysiłkiem przyjmuje ciosy. Stara się je jak najrzetelniej odparowywać, wyjaśniając przy tym pewne zasady, ale chyba nie jest w szczycie formy. M. zaś fechtuje lekko, z łatwymi unikami i efektownymi pchnięciami. Mistrz. Kulminacyjne starcie dotyczy dzieci poczętych, ich prawa do życia, i ich zabijania - tzw. aborcji. Poseł N. sięga po tarczę, wytopioną dawno temu z podstawowych wartości człowieczeństwa. Ciężka to osłona. Trudna do udźwignięcia, ale pewna w dłuższej bitwie.  Poseł M. tedy błyskawicznie doskakuje i wali sprayem po spiżu rozwiązanie ostateczne: Wy jesteście właścicielkami swoich brzuchów a nie pan N.! ... Radosny uśmiech. Victoria ! - Toczy jasnym, tryumfującym wzrokiem, sprawdzając czy studentki doceniają wysiłek Partii w zapewnieniu dowolności ich przyrodzeniom...
 Pewna konsternacja: Domyślano się, iż ONI nie biorą się już ze stosownych uchwał właściwych egzekutyw, że ONI są prawdopodobnie wykształcani z normalnie poczętych dzidziusiów według dyrektyw kierownictwa, ale żeby z brzuchów....?!? ...w odróżnieniu od dzieci, które rodzą się spod oczekujących serc Matek ?...
Trzeba to koniecznie zbadać

Publikacja: Nasz Dziennik nr 131 z 4-5 07 1998r.
=====================================================
A jednak sumienie

Czas jakiś temu wyraziłem wątpliwość co do tego, iżby ciekawostki historyczne wystarczyły dla rozstrzygnięcia problemów lojalności, przysięgą żołnierską determinowanych. / MP 26 X 97/ Czy przykłady z literatury miałyby okazać się bardziej pomocne ?
W 21 numerze Myśli Polskiej przywołany został w sukurs Hassling-Ketling. Szkot, zaciężny księcia Radziwiłła, ze względu na przysięgę i rozkazy odmówił Oleńce Billewiczównej - ze złamanym sercem - pomocy w uwolnieniu od Radziwiłłowego zniewolenia. Słowa Hasslinga przytoczył uprzednio Scriptor. Może warto przypomnieć jak oceniła je Oleńka: "Panie - rzekła po chwili. - Jestem wnuczką i córką żołnierza; dziad i ojciec mój również honor nad życie cenili, ale właśnie dlatego nie do wszystkich posług daliby się ślepo używać..."

No cóż , to był honor najmity sprzedającego kunszt wojenny i lojalność komu się da. Ot - lojalność handlowa ... ( Ciekawy wątek - najmici - prawda ? ) W następnym tygodniu na pomoc Hasslingowi wezwano pana Wołodyjowskiego et consortes. I cóż się okazało ?  Wypowiedzenie wierności jednak może nastąpić. Byle jawnie, z hukiem ! Mniejsza o życie. No tak... Ale co ze sprawą? Ojczyzna w potrzebie. Potop. A tu najznakomitsi rycerze mają dać - ot, tak -gardła? I nie byłoby wielu victorii chorągwi laudańskiej, (a i trzeciej części Trylogii) gdyby nie fortel pana Zagłoby, gdyby nie odmowa strzelania do braci Polaków przez przytomnych podkomendnych przyciężkiego na umyśle i skacowanego Rocha Kowalskiego... Pan Mirski mruknął co prawda : " Tych żołnierzy kazałbym jednak rozstrzelać", ale kilka rozdziałów dalej ówże pułkownik Mirski wraz z Wołodyjowskim, Zagłobą, Skrzetuskim i innymi szlachetnymi oficyjerami uwalniają Kmicica, dowiedziawszy się, iż zawdzięczają mu życie. Uwalniają wroga. Otumanionego, prawda, ale przecież groźnego dowódcę, służącego zdrajcy Ojczyzny. Prywata ?... A skoro przy panu Kmicicu jesteśmy - jak w tych kryteriach jawności mieszczą się jego późniejsze uczynki, od porwania Bogusława począwszy ? I czyż można nie zauważyć słów włożonych w dalszym rozdziale w usta samego króla Jana Kazimierza : " Ciężkie to były czasy na tych, którzy powinność wojskową rozumieją, ale i posłuch musi mieć swoje granice, za którymi się wina rozpoczyna."

Powróćmy jednak do bardzo istotnego - w moim przekonaniu - wątku, który można wysnuć z machinalnego sformułowania starego wojaka Mirskiego o rozstrzelaniu żołnierzy odmawiających wykonania nieprzytomnego rozkazu. W świetle  wiedzy o Autorze Trylogii i Quo Vadis trudno sądzić, iż intencją Sienkiewicza było ukazanie - jako idealnego - podkomendnego odczłowieczonego - dzisiaj rzeklibyśmy : " robota" - wykonującego bez wahania najbardziej zbrodnicze polecenia. (Norymberga!) To raczej marzenia totalitarnych władców niźli ideał mądrych społeczeństw cywilizacji łacińskiej. W cywilizacji tej bowiem obowiązuje wierność przede wszystkim sumieniu. Sumieniu nie ogarniętemu pomrocznością jasną.
Jak się nie kręć plecy z tyłu - głosi lapidarne młodzieżowe porzekadło. Otóż to! Wydaje się, iż żaden istotny problem nie może zostać rozstrzygnięty realnie bez odniesienia do przyjętego systemu wartości i wynikających z niego mierników. Od tego bowiem wychodząc, wypatrywać można drogowskazy ku rozstrzygnięciu wiodące.
" ... Tedy na Boski sąd W.X. Mość wzywam, aby nas rozsądził po czyjej stronie była zdrada, a po czyjej czysta intencja"- pisał pan Kmicic opuszczając Janusza Radziwiłła. Rzec by się chciało - Amen.

Publikacja: Myśl Polska nr 28  z 12 07 98r. Listy.
===================================
ŚLADAMI  DON  KICHOTA  INKWIZYCJI  I  KONIA

Zachęcony pewną, pełną admiracji, recenzją musicalu "Śladami Don Kichota z La Manczy wystawianego w Teatrze Muzycznym w Łodzi, ruszyłem tym tropem i ja. Czegom doświadczył, w skondensowaniu przekazuję:
                                                                   *
Uczciwego poborcę podatkowego Miguela de Cervantesa, który w swojej nieroztropności  śmiał wymierzyć podatek Klasztorowi, dopada Inkwizycja i wtrąca do lochów. Tam, przy udziale współwięźniów - obwiesiów, powstaje prapremiera  wielkiej  sztuki Miguela o błędnym rycerzu z La Manchy.

Na nic jednak zdadzą się próby ucieczki do gwiazd.  Na nic piękno marzeń, kruszących zeskorupiały brud podłej egzystencji nawet w więziennych kazamatach. Orszak funkcjonariuszy Inkwizycji, w krwistych (a jakże !) szatach, pod komisyjnym nadzorem dwóch biskupów i kardynała, depcze ślady wzruszającego don Kichota i kładzie ponure znamię na rodzące się ludzkie ciepło. Nawet biały koń, wiedziony przez prawie golutkiego młodzieńca z zupełnie naguśką dzieweczką na grzbiecie (reżyserskie wyobrażenie pragnień pierwszoplanowej w tym momencie postaci Zakonnika...?), wobec ponurej wizji bytowania w tak strasznych okolicznościach, godnie unosi za kulisy uroczą fantasmagorię lady a pozostawia absolutnie realny, parujący znak sprzeciwu! Dyrygent błądzi po scenie w mgławicach pary wodnej i dymach  kurzonego z nerwów papierosa. Publiczność spontanicznie solidaryzuje się z koniem i ideą.
Wreszcie aktorzy wznoszą hymn końcowy, a my otwieramy serca... Odpuszczamy - warunkowo, ma się rozumieć - nawet hierarchom kościelnym i funkcjonariuszom - tylko żeby nigdy więcej się nie ważyli ! Owiewa nas zapach, rzec można, odkryć Nowego Wieku! - Wolność! Równość! Braterstwo! Owacje na stojąco!
...Mimo wszystko pozostaje jakiś niedosyt, czegoś zabrakło...? Aha ! Już wiemy. Koń ! Gdzie jest koń !? Dlaczego nie bisuje koń...!? Ten fascynująco wolny koń...
                                                                                                  **
Prosta scenografia, ruch sceniczny wydają się przeważnie sensowne; wykonanie partii solowych - szczególnie odtwórcy  głównej roli - na przyzwoitym poziomie.

[Teatr Muzyczny w Łodzi. Człowiek z La Manchy. Musical Mitchella Leigha i Dale Wassermana  w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Łódź 21 06 98r.]

Publikacja: Niedziela Łódzka nr 34 z 23 08 1998r.
Publikacja: Myśl Polska nr 39 z 27 09 1998r.
====================================================
Silva periculosus

W nr  34/98 Tygodnika Podhalańskiego ( nomen omen na str. 13 ) znalazłem zachęcającą notę o tzw. Metodzie Silvy autorstwa p. Magdaleny Rebeś ( Bioterapeuta informuje i radzi  Metoda Silvy ).
Może warto byłoby, przed dalszym kuszeniem możliwościami wynikającymi z wchodzenia w stan Alfa, sięgnąć również do innych, krytycznych i ostrzegających źródeł? Sądzę, że jest naturalnym obowiązkiem w odpowiedzialnym informowaniu, wskazanie również na  realne zagrożenia wynikające ze stosowania " technik" dających niezwykłe doświadczenia - jak się początkowo wydaje - ciekawe i pozytywne...

Materiał do przemyślenia można znaleźć wyciągając rękę chociażby po wyraziste opracowanie Dave Hunta i T. A. McMahona - Ameryka nowy uczeń czarnoksiężnika* (Vocatio. Warszawa 1996). Niezbyt daleko - bo w Krakowie - stosownymi danymi dysponuje np.  x. Andrzej Zwoliński - autor wielu książek i innych publikacji o starej gnozie podawanej w nowych opakowaniach New Age; a i Dominikańskiemu Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach nie jest obcy - jak sądzę -  Jose Silva, jego idea, i skutki bezkrytycznego jej wyznawania.
 
*Tytuł oryginału: pierwotnie: America the Sorcerer`s New Apprentice, obecnie: The New Spirituality

Publikacja: Tygodnik Podhalański nr 37 z 1998r.
=========================================================
Życia tajemne zaułki

Wakacyjne „Życie” pokazało jak frapującym może być kontakt z...zaświatami. (Ostatnia czarownica Zjednoczonego Królestwa.  Numer specjalny „Życie w górach” z 23-29 sierpnia 1998r.) I nie są to – jak należy rozumieć – jakieś sezonowe ogórki. Autor powołuje się na głośne nazwiska, nazwy, fakty, snując z Londynu ciekawą – trzeba przyznać –historyjkę o perypetiach szkockiego medium-Heleny Duncan –zmarłej w 1956 roku. Jej duch miał nawiązać miły i pouczający kontakt ze swoimi fanami podczas niedawno odbytego seansu spirytystycznego. „Myśl Polska” z kolei, nie chcąc zapewne odstawać w nadzwyczajnych kontaktach, doniosła o Uroku astrologii (MP z 20. 09. 98r.). O „mini astrologii” znaków zodiaków roi się w prawie każdym pisemku. Przykładów pogoni za sensacjami tego typu można znaleźć wiele; bywa – nawet w poważnych tytułach.
Czy takie publikacje nie stają się pewną formą „oswajania” z gnozą i czy powinno się to czynić, skoro wiadomo od bardzo dawna, że przed tymi doświadczeniami przestrzegani są wyznawcy trzech wielkich religii świata: Żydzi, chrześcijanie, muzułmanie? Czy powinno się uatrakcyjniać numery takimi doniesieniami, pozostawiając je bez najmniejszego bez komentarza, bez wskazania realnych zagrożeń jakie niesie okultyzm; zagrożeń niezależnych od wiary i światopoglądu? Dreszczyk emocji, zaciekawienie...i co potem?

===========================================================
Silva periculosus w opinii Centrum

Cieszyć może poznanie stanowiska o. Jacka Gałuszki, dyrektora Centrum Informacji o Nowych Rucha i Sektach w Polsce w sprawie tzw. Metody Silvy. Z wyjaśnień ojca Dyrektora opublikowanych w Tygodniku Podhalańskim (nr37/98) pt. Metoda Silvy w opinii Centrum, można zrozumieć, iż  po usunięcia nazwiska Jose Silvy z nazwy Metody, zmienia się ona tak diametralnie, że nie budzi dalszych wątpliwości i podejrzeń o koneksje z okultyzmem (  ale co zrobić np. ze stosowaną  w metodzie "wizualizacją" tzw. duchowych przewodników czy pomocników...? ).
Myślę, że mogłoby być pożyteczne wyjaśnienie przez ojca Dyrektora, skąd wobec tego powstają obawy, dokumentowane publicznie chociażby w książce (Ameryka, nowy uczeń czarnoksiężnika. Dave Hunt, T. A. McMahon. Vocatio  Warszawa 1996.)o której wspominałem w swoim liście " Silva periculosus ?" ( Tygodnik Podhalański 37/98 ), ostrzeżeniach specjalistów, duchownych - np. x. A. Zwolińskiego, o. A. Posadzkiego, czy w wyznaniach adeptów Metody, którzy poszli zbyt daleko  w uzależnieniu od "pomocników" ? Skąd oskarżenia Metody o typowe dla  New Age ukierunkowanie człowieka na uzyskiwanie nadzwyczajnych mocy ? - " Będziecie jak bogowie..."
Ciekawe byłoby również rozwinięcie stwierdzenia ojca Dyrektora: " Dla niektórych katolików sama możliwość używania wyobraźni w celu rozwiązywania problemów wydaje się wkraczać na teren magii. "

Czy przez słowo " wyobraźnia "  należy rozumieć wyśmienicie działający intelekt, pozwalający na budowanie łańcucha przyczyn i skutków, również wariantowo, o przeróżnych stopniach prawdopodobieństwa , ale nie oderwany  od rzeczywistości ? A jeżeli tak, to którzy z "niektórych" katolików odżegnują się od swoich korzeni ? Jeżeli nie jestem w błędzie to właśnie katolicyzm, przynajmniej od czasów św. Tomasza, starał się budować  swój solidny dom, na takim, rzetelnym intelektualnie, rozpoznawaniu prawdy...

Jeżeli natomiast wyobraźnia znaczyć ma sięganie poza intelekt, do "przeczucia, wyczucia"( taką również definicje hasła "intuicja" podaje Mały Słownik Języka Polskiego. PWN Warszawa1997.) - to co znaczy ów stan ? Jakie sposoby  wywoływania tak definiowanej intuicji mogą być akceptowane jako nie zagrażające jaźni człowieka i jego naturalnemu rozwojowi ? Czy nie można postawić hipotezy, iż tak właśnie wywołane " wyczucie " skierowały J. Silvę - jak pisze sam o. Gałuszka - ku panteizmowi ?

Brak uszczegółowienia tak głębokiej i ważnej  myśli ojca dyrektora, może rodzić albo zbytnia dowolność  interpretacji, lub uniemożliwić wręcz rozpoczęcie procesu analizy.
I jeszcze jedno - czy  prowadzano głębsze, wiarygodne, badania związane ze skutkami posługiwania się metodą Silvy przez jej wyznawców, dla rozwoju duchowego, intelektualnego, fizycznego, no i - niech będzie - materialnego osób ?  ( Oczywiście nie chodzi tu o grupę organizatorów, których standard materialny musi być, jak każdego managera, na pewnym poziomie.) Jakie są wyniki tych badań, kto je wykonywał, i czy były publikowane ?

Publikacja: Tygodnik Podhalański nr 41  z 18 10 1998r. Listy.


Metoda Silvy z chrześcijańskiego punktu widzenia

W tekście "Silva periculosus w opinii Centrum" (Tyg. Podh.41/98), przez przypadek, nie znalazł się istotny fragment. Przytoczenie go da możliwość uniknięcia dwuznaczności i pozwoli - jak sądzę - zamknąć sprawę.

"O. Gałuszka użył  w swoim liście sformułowania o stanowisku episkopatu Polski do kursów metody Silvy. Użyte słowa mogły zostać  mylnie odczytane jako akceptacja  Metody  przez Episkopat. Zaintrygowany owym zwrotem o. Dyrektora, poprosiłem Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski o możliwość wglądu do stosownego dokumentu. Odpowiedź  z dn. 13 października br. zawiera załącznik z tekstem J.E. ks. biskupa Z. Pawłowicza odpowiedzialnego z ramienia Episkopatu Polski za problematykę sekt : Opinia dotycząca metody "Doskonalenie umysłu" Jose Silva. Czytamy tam między innymi : >... Z religijnego, chrześcijańskiego punktu widzenia ocena metody Silvy musi być zdecydowanie negatywna...< (pkt.5) "
Publikacja: Tyg.Podh. nr 45 z 15 11 1998r.
===========================================
Z wytrwałym uśmiechem
                                                                           

Kiosk przy ruchliwej ulicy w dużej aglomeracji.
 - Poproszę o Nasz Dziennik.
 - Nie ma.
 - Nie dostarczono ?
 - Zabrakło.
 Sytuacja powtarza  się.  Wreszcie dodatkowe wyjaśnienie:
- Jakiś pan wykupuje rano cały przydział.
- Nie można powiększyć ?
 - A to trzeba już w biurze...
Dobrze. Telefon do odpowiedniego działu .
- Który kiosk ? ... Zwiększymy.
W następnych dniach Dziennika nie brakuje; można nawet dostrzec jakby pewną obfitość. "Wykupujący" pan zniknął a Pani w kiosku uśmiecha się jakby nie do końca... Nic to, ważne, że jednak uśmiechamy się. Wytrwale.
                                                                                               *
Jedna z dużych Bibliotek Uniwersyteckich. Czytelnia czasopism. Trybuny, Wyborczej, Rzeczpospolitej, Życia -  w bród...  A gdzie znajdę Nasz Dziennik ?
 - To takie prawicowe pismo ?
 - A jakie to ma znaczenie ?
Pani bibliotekarka szybciutko się wycofuje - proszę zobaczyć w głównym katalogu.
Nie ma.
 - Zapewne wydawca nie przysyła egzemplarza obowiązkowego ....tak, przypominam sobie - pani uśmiecha się miło - monitowałam niedawno.
Telefon do osoby odpowiedzialnej za dystrybucję. Okazuje się, że wysyłki od początku były realizowane. Pani, nadal sympatyczna, uświadamia sobie, że jednak Nasz Dziennik, aczkolwiek niekompletny, jest. Ostatni numer ma datę sprzed miesiąca.
 - Dlaczego nie jest wykładany ? Nie mamy tyle miejsca.
 - ?!?
 - Skoro panu tak zależy...
Nasz Dziennik pojawił się na regałach. Z miesięczną zwłoką w numeracji. Do dzisiaj.
Uśmiechamy się. Wytrwale.
                                                                
Publikacja: Nasz Dziennik  260/98, Listy  4 XII 98r. (pierwsza część, kończąca się właśnie w tym miejscu).  (Rozbicie publikacji wynikło z jakichś tam przyczyn redakcyjnych, tak jak i wykreślenie fragmentu, który zaznaczam niżej.)
                                                                    
Nasz Dziennik  262/98, Listy  7 XII 98r.  (druga część)
                                                                                                *
Sprawdzajmy nadal, z wytrwałym uśmiechem, dlaczego brakuje interesujących nas pozycji w kioskach, jakie czasopisma, jakie książki, są udostępniane, eksponowane w naszych bibliotekach. A także jacy  autorzy i jakie tematy są poza zainteresowaniem dokonujących zakupy za nasze w końcu, budżetowe, pieniądze. Jakich tytułów nie uświadczymy w przewodniku Bibliografia Zawartości Czasopism, przygotowywanym drukiem i na dyskietkach komputerowych, przez Instytut Bibliografii Biblioteki Narodowej i szeroko wykorzystywanym przez licznych odbiorców ? I jakie z kolei hasła cieszą się nieustającą uwagą decydentów w Bibliotece Narodowej i w  innych bibliotekach.

 Jakie są kryteria błyskawicznego pozyskiwania niektórych tytułów - jak chociażby zasmucającego upadku " Jonasza " - " Byłem księdzem"; opowieści  sprawiającej wrażenie konstruowanej na zamówienie ( pojawił się już - a juści! -drugi tom" demaskacji" ),  a omijania innych ? Jak często spotykamy precyzyjnego Vittorio Messoriego i jego "Opinie o Jezusie", trudniejszej pozycji:" Wyzwanie wobec śmierci " czy odkłamującej   antykatolickie mity: " Czarne karty Kościoła" ? Jak często mamy dostęp do pięknego pióra Andre Frossarda chociażby w :"36 dowodów na istnienia diabła", " Istnieje inny świat", " Spotkałem Boga", " Bronie Papieża",    " Credo", " Człowiek i jego pytania" , pożegnalnej - " Słuchaj Izraelu" ( Frossard był francuskim Żydem)? Czy proponują nam  Petera Rainy ( hinduskiego historyka, poświęcającego wiele swych prac  najnowszym dziejom Polski.) - " Ksiądz Jankowski  nie ma za co przepraszać ", Jerzego Roberta Nowaka - " Zagrożenia dla Polski i polskości " ?  Gdzie jest  " Umarły cmentarz" - opracowanie gromadzące wiele faktów o mordzie kieleckim w 1946r., pracowicie zebranych przez Krzysztofa Kąkolewskiego ? A Henryka Pająka - " Strach być Polakiem" czy " Rządy zbirów" ?     A Marka Jana Chodakiewicz  - "Ciemnogród  ", Jamesa Goldsmitha - " Pułapka ", Mathisa Bortnera - " Jak dobija się gospodarkę Polską od 1989 roku" , Jerzego Chodorowskiego - "Czy zmierzch państwa narodowego " ?

A fundamentalny Feliks Koneczny czy   współczesny historyk Leszek Żebrowski ? A Tajne dokumenty PPR,GL-AL.?  A biskup Adam Lepa - świetny znawca świata mediów; ich manipulatorskich możliwości i ksiądz Andrzej Zwoliński oraz o. Aleksander Posacki SJ - specjaliści od gnozy i sekt ? A.....   Można pytać, pytać...

 Boję się zbyt głośno polecać  przejmującą książkę  Johna Sacka (amerykańskiego  Żyda ) - " Oko za oko" o tym jak można stracić i odzyskać człowieczeństwo, czy Izraela Szahaka (profesora z Jerozolimy, cenionego m.in. przez Noama Chomskiego, wybitnego amerykańskiego filozofa, również Żyda.) -  " Żydzi i goje. XXX wieków historii "( ksiądz Jankowski przy profesorze Szahaku to łagodniutki osesek) ;... boję mówić zbyt głośno, aby nie zostać okrzykniętym "perfidnym antysemitą", wykorzystującym sumienne i kompetentne osobistości narodowości żydowskiej, do" ziania jadem szowinizmu i nietolerancji"...

I tak można snuć listę tytułów i autorów, długą listę, otwierającą drogę  na której można poznać dokumenty, analizy, przemyślenia, prognozy, ostrzeżenia, propozycje, o których niezbyt wiele, lub wcale, w masowych, opiniotwórczych środkach informowania, instruowania czy mitologizowania...
Pytajmy o nie. Z wytrwałym uśmiechem..
Publikacja drugiej części: Nasz Dziennik  nr 262 z 7 XII 98r. Listy.
==============================================
 Podwójny język

Są miejsca w których można zadziwiać się sformułowaniami ks. abp Józefa Życińskiego, a i polemika z nimi nie jest niczym niestosownym. Nie wydaje się, aby mogła ona wywoływać niechętne reakcje samego Arcybiskupa, świadomego konsekwencji publicznej działalności nie tylko w obszarze sacrum. Pojąć jednak trudno, dlaczego akurat negatywne stanowisko Metropolity lubelskiego wobec współpracy podległego proboszcza z jedną z przybudówek SLD, musiało być z aż takim impetem zaatakowana, i to w Myśli Polskiej (Podwójny język arcybiskupa. Anna Kiszczyńska- Rękas. MP6/99).
Wolno było ks. kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu odwołać asystenta kościelnego z Tygodnika Powszechnego przekraczające granice lojalności wobec Kościoła (wiele osób pamięta zapewne pełen zatroskania list Ojca Świętego, na który Redakcja odpowiedziała w zasmucającym stylu), dlaczegóż więc budzi tak ekspresyjną ripostę decyzja dotycząca środowiska jawnie antyteistycznego? Przecież wspierając SLD wspiera się m.in. także daleko posuniętą liberalizację prawa do przerywania życia dzieci nienarodzonych, drastyczny demontaż katolickiego systemu wartości - w tym degradację rodzin, i wiele podobnych zjawisk.
  W tekście zabrakło przekonywujących, merytorycznych, argumentów uzasadniających próbę stworzenia wrażenia iż ChSS - UChS właśnie z powodu swego "patriotycznego i narodowego" charakteru nie cieszy się względami abp J. Życińskiego. Przywołane przez autorkę fakty: wydawania przez ChSS "Tygodnika Polskiego", zasiadanie przez szefa ugrupowania w Radzie Państwa (nb. na miejscu odwołanego Ryszarda Reiffa, głosującego przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego) oraz pełnienie funkcji doradcy Prezydenta do spraw ekumenizmu nie niosą - moim zdaniem - takiego dowodu.  Skoro uznaje się za słuszną decyzję kard. Macharskiego, to pewne minimum konsekwencji obowiązuje - niezależnie od sympatii czy niechęci do Ordynariusza z Lublina.
Publikacja Myśl Polska 9 z 28 02 99r.
==========================================================
W prawdzie i  w  bzikach

Jeszcze mamy przed oczyma pochyloną sylwetkę Białego Pielgrzyma, ofiarowującego swoje umęczenie, cierpienie,  tysięcznym i milionowym rzeszom pielgrzymów garnących się do Niego  w czasie tych wielkich narodowych rekolekcji. Jeszcze echo powtarza szczere wołanie niezliczonych serc: „Kochamy Ciebie ! ”, „Mów do nas ! ”, „ Zostań z nami! ”. Jeszcze wzruszenie ściska gardło, bo trzeba było żegnać, wołać: „ Wróć do nas ! ” , „ Do zobaczenia ! ” ,  „ Będziesz z nami” ,  „ Zostaniesz  z nami ”

– Zostaniesz gdzie byś nie był. Wiemy, musisz iść dalej, aby nieść Ewangelię po krańce ziemi. Błogosławimy Cię jak i Ty nas błogosławiłeś. Pamiętamy jak i Ty pamiętasz. Przyrzekamy,  jak już nieraz przyrzekaliśmy – póki jeszcze świeży Twój ślad w nas...

I tym razem nie spełniły się prognozy, żeśmy już znużeni, wdeptani w codzienność, wpędzeni do wyścigu jedynie za chlebem lub sukcesem - tu i teraz, że „rządy dusz” sprawują elity nowych utopii. Zmienił się też ton i sposób relacji przeważającej części mediów z tego wielkiego spotkania w rodzinie,  w którym wzięło udział osobiście ponad dziesięć milionów osób ( i kilka dziwnych postaci  poza protokółem – tak przynajmniej wyglądało z ich zachowania ).

Ciekawe refleksje można było znaleźć w dzienniku Rzeczpospolita.  Z numeru 25/99 dodatku Plus – Minus, pierwszym po wizycie Papieża, dowiedzieliśmy się, iż Gazeta Stołeczna niesłusznie zganiła Trybunę za jej nonszalancję w relacjach z trasy papieskiej – w końcu jest demokracja. Wraz ze stałym  felietonistą  mogliśmy się brzydzić „wulgarnym zachowaniem grupy łysogłowych” w Ełku, którzy wdarli się byli do sektora dla inwalidów. W rubryce „Listy” doświadczaliśmy  stanu uczuć znanego pisarza z Neapolu twierdzącego, iż Papież ma bzika na punkcie wielkich zgromadzeń, a spostponowanego cichutkim protestem o. Macieja Zięby ( „ leżącego krzyżem przed Ojcem Świętym”).

Mieliśmy też możliwość - w związku z tym – zapoznać się z mini wykładem krajowego autora o tym , że „ bzik” jest synonimem  „hobby”. Hobby to, czyli bzik, powoduje masowy, zapewne organizowany spęd ludu katolickiego na całym globie na spotkania z następcą Piotra, a przecież „ ...głębszej transcendencji może doświadczyć mnich w czterech ścianach celi, niż w pobliżu papieskiego tronu.” i „ ... o wiele bardziej religijni mogą być ci, którzy gromadzą się w malutkim kościółku...”

 No właśnie, gdyby nie ten bzik, byłoby  łatwiej, spokojniej. „Łysogłowi” nie wdzieraliby się, nikt nie przeszkadzałby w kontemplacyjnym spotkaniu  całej katolickiej wspólnoty, mieszczącej się „w maleńkim kościółku”.                                      

Publikacja:  MP nr 30 z 25 07 1999r.
=================================================
Wstecznictwo pod specjalnym nadzorem

„Gazeta Wyborcza” jako centralny magazyn europejskiego ( a niewykluczone, że i światowego ) postępu, ogłasza często doniesienia o najnowszych odkryciach swych najtęższych pionierów penetrujących rzeczywistość - rzeczywistość według Wyborczej.

Ostatnio (GW z 7-8 08 br.) jeden z badaczy, Roman Graczyk, ratyfikował był doniesienie o kulistości naszej planety. Wykazał również nonsens mitu o spiskowej teorii dziejów (wszak wiadomo, że wszystkie rewolucje, zamachy stanu, oraz wszelkie manipulacje personalne i ekonomiczne są efektem jawnych postanowień demokratycznie ustanowionych gremiów, rozliczających się przed ludem – o ile oczywiście nie zdążą owego ludu wcześniej zagłodzić czy wyciąć w pień). Stwierdził nadto, iż kołom liberalnym zupełnie, ale to zupełnie nie zależy na osłabieniu pozycji Kościoła w Polsce, demaskując jednocześnie siły katolickiego wstecznictwa – tym razem padło na bp Adama Lepę. To, że ów duchowny, wraz z abp, Ignacym Tokarczukiem, abp Józefem Michalikiem, bp Edwardem Frankowskim i wieloma innymi, podlega obserwacji przez siły ortodoksyjnego postępu, wiadomo nie od dzisiaj. Moment ostatecznego ujawnienia knowań ciemnogrodu przeciwko nowej ludzkości musi nadejść. Konsekwencja, czujność i zwartość szeregów nie pozwolą na bezkarne szerzenie nie uzgodnionych z Centrum postępu poglądów i informacji. Już wcześniej, 30 maja br. „Tygodnik Powszechny”, piórem innego penetratora - Adama Szostkiewicza - dał sygnał: Centrum śledzi i ostrzega bp Lepę. Na nic się zdały wyjaśnienia i prośby łódzkiego sufragana o rzetelność ( „Niedziela” 27/99). Centrum nie uznaje połowicznych rozwiązań – kto nie z nami, ten przeciw nam ! Ciąg dalszy musiał nastąpić. I następuje...

Można by zastanawiać się nad sensem polemik – tych poważnych, merytorycznych i tych żartobliwych, z ludźmi oskorupiałymi w arogancji wmówionej im nieomylności, spętanymi niemożnością wyrwania się ze stada pędzącego ku nowym mirażom, odzwyczajonymi od samodzielnego, niezależnego, uczciwego trudu poznawania prawdy, wyzwolonymi od mądrości, pozwalającej z pokorą przybliżać się do przyczyn skutków. ("Veritas est adaequatio rei et intellectus" - prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą,  a mądrość-  według arystotelesowskiej wykładni - to poznanie w świetle najgłębszych przyczyn.) Czasami wydaje się, że trud  rozmowy z tymi „braćmi odłączonymi”, wsłuchanymi z zachwytem we własne, chóralne pienia,  jest daremny – mur, zero otwartości i tolerancji dla pojęć innych, jakiś hipnotyczny trans...
Ale próbować trzeba. To nasz ludzki, chrześcijański obowiązek. I modlić się o mądrość. Dla wszystkich.
                                       
Publikacja: Niedziela 34/99 z 22 08 99r.
===================================================
Szkoły i szkółki

Cóż takie jest życie, że przynosi oprócz wzlotów również zawody, rozczarowania, weryfikuje nasze błędne decyzje. Przeważnie staramy się w cichości przeanalizować sytuację, oceny, reakcje, tak, aby wyjść dojrzalszym do dalszego marszu w przyszłość. Bywa, iż przekazujemy nasze przemyślenia innym – pro publico bono oczywiście...
31/99 numer „Plus Minus” przyniósł był list ojca rozgoryczonego doświadczeniem syna w liceum katolickim, potraktowanego „naganną oceną na świadectwie maturalnym”. Dramatyczny tytuł obwieszcza: „Szkoła nie musi zabijać”. Oczywiście, że szkoła nie musi zabijać ciekawości świata, zdolności i indywidualności ucznia, nie musi również – utrzymując się w tej frazeologii – tolerować braku odpowiedzialności, pewnej, koniecznej dla zdrowego funkcjonowania każdej jednostki i zbiorowości dyscypliny, nie musi zgadzać się na arogancję, rozwydrzenie, alkohol, narkotyki, etc.

Szkoła, dobra szkoła, powinna być miejscem nadrabiania braków w kształtowaniu światopoglądu, postawy, charakteru, umiejętności roztropnego uczestniczenia w budowaniu dobra wspólnego, poprzez niepowtarzalny osobisty wkład otrzymanego talentu i codziennego trudu. A nade wszystko szkoła, dobra szkoła, musi uczyć umiejętności posługiwania się rozumem i wolą w poszukiwaniu prawdy i godności istnienia.

Szkółki nauki luzu ( to słynne - „róbta co chceta” ), dat, aktualnie obowiązujących formułek, umiejętności sprawnego rachowania, napełniania, i pilnowania „kasy” nie wystarczą dla utrzymania cywilizacji – tej cywilizacji.
Myślę, że właśnie dlatego szkoły katolickie cieszą się ( mimo koniecznych opłat) coraz większą popularnością u rodziców - również tych prominentnych i tych niekoniecznie najgorliwszych religijnie. Podejmując decyzję o wyborze miejsca kształcenia dziecka dobrze jest - jak radzi czytelnik z Łodzi – ocenić jakość oferty, ale również starannie przemyśleć, czego oczekujemy, czego szukamy dla naszej latorośli: Szkoły czy szkółki?...

Publikcja: Rzeczpospolita. Plus Minus. Listy 34/99 z 21- 22 08 99r. pod tytułem „ Szkoła nie musi zabijać”
=========================================================
W poszukiwaniu echa

„Ułam chwilę”,  „Nie zatonąć w czasie”,  „Dotykając brzegów”, „U zwichniętych bram”,  „Na zakosach dróg”,  „Zdmuchnięte echa” - to tytuły wydanych w ostatnich latach pozycji wzbogacających  dorobek literacki Marii Siwińskiej, znanej łódzkiej pisarki, autorki kilku powieści, wielu nowel i zbiorków poezji. Wyznaczają one kierunek drogi i konsekwentne przesłanie, niesione przez czas i przestrzeń znad Wilii, Wilenki, Niemna, Wzgórz Sapieżyńskich, od Ostrej Bramy, gdzie ludzkie losy posplatane były w sąsiedzkiej, życzliwej ongiś, codzienności Polaków, Litwinów, Żydów, Białorusinów, Tatarów, Niemców; od siedlisk zahartowanych w zamieciach historii mieszkańców, gdzie domy serdeczne, honorowe, skromne a zwykłość trudu dni jakże często do stóp Pani Ostrobramskiej składanych z prośbą,  z nadzieją, z wdzięcznością...   Potem cień grozy i szlaki tułacze, hen za horyzonty, zza których powroty nie dla wszystkich i do gniazd poniszczonych nawałnicą straszliwą, z człeczej pychy zrodzoną. Zakorzenianie i wzrastanie w nowych przestrzeniach  i powroty do dawnych, do zwichniętych bram Kresów, epok, dziedzictwa, marzeń, aby dojrzeć piękne pejzaże pamięci, serca, sumienia – to typowe losy tysięcy Polaków ze wschodniego  pogranicza...

Wracam po siebie

Wracam wciąż
po jakiś drobiazg zapomniany
po cień bramy spróchniały
gdzie snuje się echo
po pajęczej nici
Gość w dom Bóg w dom
po słowa wąsaczy z zaścianków
Boso chodzę z pieprzem jem
po błysk szabel skrzyżowanych
w przysiędze
w obronie
na wierność
Pannie Ostrobramskiej
i ze swoją prośbą
Sub Tuum Praesidium

( Z tomiku Nie zatonąć w czasie, Łódź 1995 )

***
Jeżeli w przeszłość...
na drodze jej napotkasz miasto
niebo oparte na łukach siedmiu wzgórz
kamiennych wież usłyszysz strzeliste akty
sosen wieczystą mszę za nie wpisanych świętych
złota dostrzeżesz koronę jak bryzg słoneczny
na dachach
I w jakimś wąziutkim zaułku
rozwiążesz węzeł dźwiganych lat
na śladach cudzych odnajdziesz własny
na popieliskach domu twojego
zdrapywał będziesz bólu rdzę i obcy cień
i
znów powiążesz w węzeł tamte lata
zarzucisz w pamięć
i znów
znów przed Ostrobramską Panią klękniesz
i oddasz się
Pod Jej Obronę

( Z tomiku Ułam chwilę, Łódź 1994 )

Ukochane Wilno, Wileńszczyzna, słoneczna, tajemnicza kraina dzieciństwa, domu rodzinnego, wrażliwych ludzi - to gleba z której czerpane są soki do wzrastania; do ogarniania teraźniejszości. Przenoszone przez czasy zamętu poczucie i umiłowanie piękna, wrażliwość na drugiego człowieka, pamięć starych fundamentów, pani Maria składa w cichą prośbę – ostrzeżenie przed zagubieniem siebie w zgiełku lokalnych i chwilowych mód, wiodących w pobłyskujące blichtrem  uliczki  festiwalowe, po których, świtaniem, wiatr przemiata jeno śmieci. Nie zatraćmy pamięci, nie dajmy się skierować ku mirażom pokaleczonej wyobraźni.  Nie wyzbywajmy ojczystych pejzaży, naszych dróg, progów naszych domów, naszych modlitw, nie dajmy się zagarnąć hałaśliwej codzienności, aby nie okazało się, że zgasło nawet echo czasu wiary i  nadziei - nadziei na  miłość, na piękno, na  dobro. Może uległo wypadkowi ? Teraz „...tyle katastrof na świecie ...serc i sumień ludzkich ...”

Poetka pamięta inny trakt, który prowadzi przez krainę dojrzałego wzrastania, gdzie serce i sumienie rozpoznają kierunki świata a pamięć celu wędrówki nie ulega amnezji. Idźmy nim aby „nie zatonąć w czasie”, aby nie minąć „...drzwi otwartych wieczerników...” nie zapomnieć progów naszych domów – domów naszego człowieczeństwa, ponieważ  jeżeli „...zapomnisz siebie wtedy utoniesz nawet w kropli życia”

W poezji Marii Siwińskiej nie braknie refleksyjnej liryki, uśmiechu, zamyślenia, bywa - pasemek smutku opadających na kamienie próżnego nieraz trudu ,, podpieranego okulawioną radością”... Jednak kiedy z grząskich dni uniesiemy uratowaną odrobinę ciszy, kiedy otworzymy nią pamięć dróg przebytych, które - zda się - tuż za progiem, za  uchyleniem drzwi wyobraźni, kiedy wieczornej modlitwie oddamy dni, miesiące, lata i  zmęczenie troczone do nóg - wtedy łatwo biec po siebie ”... za blednącym promieniem słońca”,  tam gdzie „wrzawa  traw i wiatr...  uciekają zielone wiosny, rozpalone lata, z białym giezłem zimy”, gdzie ślady stóp naszych jeszcze i czynów naszych na drodze pielgrzymiej. Biec, aby odnajdywać „...swój wschód i jedyny wśród nie zachodzących wschodów słońca”... I Wiarę.

Wiarę, że nie zostaniemy zatraceni w  pamięci, „...gdy mądrość Twoją ścieramy jak błąd ze szkolnej tablicy”, bowiem dojrzewając, po śladach uciszających strach, dotrzemy do Ziemi Obiecanej.

***
Jeżeli
wypłynę na przestrzeń wodną
zaskoczy mnie burza
pamięć Twoich śladów
na jeziorze Genezaret
uciszy mój straci
brzeg się przybliży

jeżeli
zaskoczą mnie piaskowe burze
pamięć echa mojżeszowej laski
biały cień manny sycącej głód
suchy most dna morskiego
wśród spiętych wód
uciszy mój strach

wierzę w Ziemię Obiecaną

(Z tomiku Na zakosach dróg, Łódź 1998)

Pani Maria wciąż podejmuje wędrówkę owymi śladami, z nadzieją, że odnalezione echo Słowa przyda siły i wytrwałości, nie dopuści aby zapalona świeczka/ od światła gwiazdy/  znad strzechy betlejemskiej / ... zgasła /  w przeciągach dni naszych /  w przeciągach serc naszych.
Nie zgaśnie.

W nas

Dwie drogi
jak tor kolejowy
po nich przetacza się świat
my w nim
gdzieś  kiedyś
na końcowej stacji
będzie oczekiwał Anioł Stróż
i dalej bezimienny
pomoże nam wysiąść
zabierze bagaż
rozwiąże
i białym skrzydłem rzuci
pod progi błękitu
albo zwiąże na powrót
i
odejdzie z płaczem

(Z tomiku Na zakosach dróg, Łódź 1998)

Publikacja: Kalejdoskop nr 9 z września 1999r.

Publikacja: Niedziela nr 47 z 19 11 2000r.
========================================================
Tajemne energie czi z wątroby ?

Zadziwienia i fascynacje  - to naturalne zjawisko dla ludzi poszukujących. Weryfikowanie tych zadziwień jest jednak obowiązkiem rozważnego odkrywcy - przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe przy pomocy dostępnych instrumentów badawczych i szczególnie wtedy, gdy ma się zamiar przekazać je innym. Nie uwiarygodnia jakąkolwiek hipotezę, lekceważące  traktowanie jej przeciwników przez dodawanie do tytułu naukowego adwersarza określenia "ekspert"  z ironicznym cudzysłowem, przekonywanie o "poważnej literaturze naukowej" stojącej za naszą opcją, gołosłowne wezwania do porzucenia lęku np. przed medycyną niekonwencjonalną, czy zjawiskami z obszaru parapsychologii, opartymi "na solidnej wiedzy i doświadczeniu". Jakiś czas temu, taki właśnie  list trafił do jednego z prawicowych tygodników, został opublikowany i pozostawiony, niestety, bez odpowiedzi. Zdarza się. Wywodowi o tajemniczych energiach "czi" wypływających  z " meridianu wątroby", o akupunkturze, homeopatii, o nieuchwytnym "promieniowaniu cieków wodnych", znacznie lepiej przysłużyłoby się  podanie  chociażby kluczowych pozycji owej poważnej literatury , ujmującej w sposób rzetelny źródła solidnej wiedzy i doświadczeń - jak stwierdza autor publikacji.

Ponieważ pamiętamy jak "poważna literatura naukowa" stawała nie raz w sukurs cherlawym hipotezom, (chociażby  tej, iż naszym dzielnym tatusiem był szympans, a babcią poczciwa  euglena), zwróćmy się do "zwykłej" nauki. Dr fizyki Przemysław Kieszkowski, pracownik Zakładu Nauczania Eksperymentu Fizycznego  Instytutu Fizyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w  Poznaniu zjawiskami radiestezyjnymi i innymi paranormalnymi, niewytłumaczalnymi a rejestrowanymi przecież skutkami nieznanych przyczyn, zajmował się profesjonalnie w zespole badawczym przez 22 lata.

Co z tego wynikło, opisała Hanna Karaś w artykule "Prawica i ezoteryczne metody" ( Głos 89/97): "... Fizycy przyjęli jako bardzo wiarygodną hipotezę, że promieniowanie radiestezyjne jest promieniowaniem elektromagnetycznym. Z czasem jednak wyniki badań stawały się coraz bardziej sprzeczne. Ostatecznie należało przyjąć - albo fizyka albo radiestezja. Na dodatek - powiada dr Kiszkowski -  traktowanie różdżki, czy wahadełka  jako istoty żywej, z która można się umawiać, jak to dzieje się w radiestezji mentalnej, wygląda na czysty spirytyzm. I słusznie  - zdaniem naukowca - niektórzy badacze tematu nazywają przyrządy radiestezyjne > punktem medialnym<. Cała grupa w badania te włożyła mnóstwo wysiłku i czasu. Pokusa była wielka - mówi fizyk - bo wykrycie fizycznych podstaw radiestezji  mogłoby doprowadzić do wyjaśnienia zjawiska telepatii itd. I byłoby największym odkryciem tego stulecia, jeżeli i nie paru poprzednich. Jego zdaniem pozostaje więc hipoteza oszustwa i hipoteza oddziaływania istot obdarzonych rozumem i wolą."

Zagadkowe jest również zauroczenie homeopatią. Homeopatia to leczenie niesłychanie rozcieńczonymi roztworami składników, które w innych proporcjach mogłyby spowodować schorzenie. Rozcieńczenie mieszanin bywa tak wielkie iż trudno odnaleźć choćby molekułę substancji "leczącej". Sami twórcy homeopatii przyznają, że istota metody opiera się właściwie na uwalnianiu "czegoś dynamicznego", jakiejś "mocy duchowej". Czym więc jest substancja tak przyrządzona? Placebo? Magią?...

Pytań, zastrzeżeń, informacji o zagadkowych zjawiskach pozazmysłowych i osobistych z nimi spotkaniach  można mieć wiele. Bogata jest również literatura tematu, w tym przekazująca doświadczenia osób- bywa o głośnych nazwiskach - które zetknęły się bezpośrednio z owymi zjawiskami. I o cenie jakie przychodziło płacić za zbytnie otwarcie, niefrasobliwość, nieostrożność... Myślę, że warto tu wskazać chociażby na Dave Hunta i T. A. Mc Mahona -  Ameryka nowy uczeń czarnoksiężnika; ks. Andrzeja Zwolińskiego -Tajemne niemoce; znaczące wyznania Jacquesa Verlinde - Pan Bóg mnie ocalił, czy charakterystyczny fragment wspomnień jednej ze współpracowniczek Clive Harrisa - Byłam >podającą< u Harrisa. ( Słowo z 7-9 marca 1997 )

Można mieć przekonanie, że pełniejsze rozważenie doświadczeń, oskarżenia o ignorancję pod adresem tych, którzy nie entuzjazmują się  np. medycyną niekonwencjonalną czy innymi zjawiskami pozazmysłowymi, nie będą już takie jednoznaczne.

Publikacja: Niedziela Łódzka nr 36/99 z 5 IX 1999r. (wycięty w redakcji fragment o homeopatii)
=============================================
Bez tytułu ( O recenzji Rzeczywistości alternatywnej T. Bieszczada w MP)

Tomasz Szczepański nie został ukontentowany lekturą książki Tomasza Bieszczada „2001- rzeczywistość alternatywna”. W porządku. Nie każdemu musi się podobać ostrzeganie przez przerysowanie i obśmianie. Dał wyraz swojej niechęci publicznie (Myśl Polska z książka 7/99; Przerysowana sztampa). No cóż, ma do tego prawo. Znalazł nawet dość zabawne uzasadnienie swojej awersji, przypominające manewry pani domu skonfundowanej niedostrzegalna plamka na dywanie, która z wypiekami na policzkach usprawiedliwia się przybywającymi na przyjęcie gośćmi ze swego niechlujstwa...

Tak się składa, ze znam humoreski( a może raczej ponureski?...), obserwowałem kilka spotkań autora z czytelnikami, przeważnie młodymi, czytałem recenzje –również te, które wyszły spod nie ostatnich piór i mogę stwierdzić: autor i wydawca nie musza mieć kompleksów.

Oczywiście można wzorem owej gospodyni wyszukiwać jakieś nieistotne drobiazgi, aby męczyć nimi siebie i innych- tylko po co? Co naprędce dotknęło tak boleśnie bezwzględnego recenzenta, iż zdaje się nie pojmowawać konwencji, w której porusza się swobodnie Tomasz Bieszczad i wielu czytelników? Co rzeczywiście kazało mu ironizować: „ ...Bieszczad przejawia typowo inteligencka w naszych szerokościach geograficznych wiarę w Prostego Człowieka, mającego być ostoją tradycyjnych wartości” – czy tylko brak czasu na dokładne przemyślenie, wypowiadanego tu i teraz zdania?

Przyjmując dosłownie szablon zaproponowany przez Tomasza Szczepańskiego, można rzec tak” recenzja tonie w niemożności dowiedzenia tezy. Idealna pożywka dla „sił postępu” – patrzcie, na prawej stronie nie tylko przykładają sobie ochoczo, lecz nawet uzasadnić tego dobrze nie umieją.

================================================
 Bibliografia za zamkniętymi drzwiami

Taaak... są na tym świecie tajemnice o których lepiej nie myśleć. Ale jeżeli już koniecznie chcemy przeżyć dreszczyk emocji i zabawić w odgadywanie najtajniejszych z nich, to od czego zaczniemy ? Od globalnych sekretów Mossadu, CIA, Łubianki ? Wielkich i mniejszych Lóż  Wschodu, Zachodu, Północy i Południa? A może - brrr - od  Archiwum X , Trójkąta Bermudzkiego i Znikających, rodzimych, Teczek ?...

Nie, nie - nie kombinujmy. Trójkąt Bermudzki i Latające Teczki to pryszcz w porównaniu z mrocznymi sekretami laboratorium, w którym przyrządza się zestaw nazywany "Bibliografia zawartości czasopism" i inne zestawy bibliograficzne do powszechnej konsumpcji. Z informacji korzystają biblioteki i ich użytkownicy, poszukujący haseł przedmiotowych, autorów, tytułów czasopism i książek, oraz publikacji związanych z  opracowywanym zagadnieniem. Bibliografię zaś opracowuje Instytut Bibliografii Biblioteki Narodowej według sobie znanej receptury. No i właśnie owa receptura jest najpilniej strzeżoną tajemnicą naszych czasów.

Rok temu została podjęta próba dotknięcia chociażby jej rąbka. Cicha, pokorna prośba do twórców o użyczenia kluczyka do wiedzy nie zmiękczyła ich woli. Na łamach Myśli Polskiej ("Bibliografia z dogmatem" nr 12/98) ponowiono pytanie w głos - gdzież tam, nawet echo nie zagrało...  ( Pardon - tygodnik Nasza Polska powtórzył cichutkim odbiciem) Próbował pan poseł Marek Markiewicz z Łodzi; człowiek wielkiej uprzejmości i obietnic - jak to poseł. Nie sprostał.

Wziął kopię do energicznej dłoni sam spiżowy przewodniczący sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu - znużył się i - jak należy się domyślać - zaniechał.

Wobec czego nadal możemy do woli delektować się dogmatycznym zahipnotyzowaniem "Bez dogmatu" czy  innych modernistycznych, ateistycznych, antyteistycznych, choć w różne piórka ustrojonych tytułów, ale  wysokonakładowej i rozważnej "Niedzieli nie uświadczymy; można upajać się tajemnymi energiami z "Gnosis"  czy smakować Ars Regię,  nie doświadczając innych  tekstów, chociażby  z mającej wieloletnią tradycję "Myśli Polskiej", dynamicznie wchodzącego na rynek "Naszego Dziennika", konsekwentnej "Naszej Polski" “Głosu” czy "Nowego Państwa". Suma  odnotowanych artykułów z “Gazety Polskiej” i “Tygodnika Solidarność” nie sięga nawet liczby odniesień do “Wprost”. Wyśmienite: “Fronda” i “Arcana” razem wzięte, utrzymują się zaledwie na poziomie łódzkiego Tygla Kultury”...

A samo zestawianie haseł problemowych ?

Dla przykładu: "aborcja" mieściła się do niedawna   w poronieniach sztucznych, a artykułami  proponowanymi  w Bibliografii Zawartości Czasopism są    " Krótka historia  aborcji: od Hitlera do Bendera"( Wprost 5/96 ); “Aborcja w czasach Chrystusa” (“Res Humana” Towarzystwa Kultury Świeckiej, nr 5/98); “Aborcja w czasach wczesnego chrześcijaństwa ( “Stud. Porad” T.3, 93r.); “Aborcyjny konflikt. Stosunek niemieckiego Kościoła do aborcji” (“Przegląd Tygodniowy” 26/99)

"Ludobójstwo" występuje w kontekście działań ZSRR i Niemiec. Innych, przerażających skalą i bestialstwem mordów, czasów "wielkich odkryć" - "wolności, równości, braterstwa" i masowych rzezi np. katolickich wieśniaków z Wandei,  chrześcijan w Meksyku i Hiszpanii w latach dwudziestych i trzydziestych naszego wieku, Ormian na początku tegoż wieku, czy Polaków na Wołyniu w 1943r.  trzeba poszukiwać zapewne pod innymi hasłami.

  "Pornografia" prezentowana jest, owszem. Proszę bardzo: "Świadectwo moralności"  ( Wprost 34/96); "Kilka pięter hipokryzji" (Wiadomości Kulturalne" 36/96); " O dyskretnych urokach pornografii" (Res Publika Nowa 2/3/98); "Krucjata przeciw świerszczykom"       ( Rzeczpospolita 128/98); "Białostocka krucjata" ( Prawo i Życie 35/96); "Pornografia w służbie kobiety" (Literatura na Świecie 24/96); "O seksualnych stereotypach w kulturze masowej" (Tygodnik Powszechny 5/97). Odnotowano również dwa artykuły z niskonakładowego czasopisma, skierowanego do wybranych odbiorców: " Cichy wstyd - pornografia z udziałem dzieci" (Problemy Alkoholizmu 8/96); "Uzależnienie od pornografii" (Problemy Alkoholizmu 2/3/98).

Dla decydentów w P o l s k i e j Bibliotece N a r o d o w e j,  umęczonych zapewne mozolnym konstruowaniem dziesiątków pozycji związanych z antysemityzmem, wyszukiwaniem zagrożeń nacjonalistycznych czy wręcz faszystowskich ("Faszyzmu po polsku"  Gaz. Wyb.39/97) nie istnieje "antypolonizm" ze stosownym hasłem bibliograficznym.
A może klucz do zestawu tytułów i haseł nie leży już w rękach kluczników z Biblioteki  Narodowej?..
To by tłumaczyło wiele, ale przecie nie wszystko. Jeżeli nie tu, to gdzie; jeśli nie Oni to kto?..

Publikacja:  Nasz Dziennik nr 247 z 21 10 99r. ( z pewnymi skrótami)
Publikacja Myśl Polska nr 47/99 z 21 11 1999r. jw.
==============================================
Rzeczpospolita a czytelników chowanie

Prawie pięćset lat temu żył w Polszcze mądry i dzielny człek, który rzekł był: „Takie Rzeczpospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie”, po czym Akademię sposobiącą ową młódź ku rozważnemu czynieniu dobra w Ojczyźnie, utworzył. Jan Zamoyski to był – hetman i kanclerz wielki koronny Rzeczpospolitej Obojga Narodów, nasz prawdziwie wielki mąż stanu.
Wiemy, wiemy – słychać gdzieniegdzie okrzyki – pamiętamy nawet takie porzekadło: „ Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość traci” – czy cos podobnego, ale w czym rzecz?
Nie, nie spodziewajmy się wielkiego eseju „o skutecznym rad sposobie” i „naprawie Rzeczpospolitej”. Będzie tylko mały smuteczek z dygresjami z pewnego lokalnego (ale typowego) podwórka. O, przepraszam, z jakiego tam podwórka – z biblioteki miejskiej – skarbnicy wiedzy, do powszechnego użytku z pieniędzy podatników powołanej. Niewielka to – jak na powiatowe miasto – skarbnica, ale ciesząca się dosyć dużą frekwencją – szczególnie młodzieży, dziatwy naszej, nad chowaniem której zafrasowywujemy się, bywa, w wolnych chwilach - jeśli je mamy. Życie pędzi. Szef ponagla. Serial idzie. Zagoniony człowiek taki...

Ale do rzeczy – co z tą młodzieżą i biblioteka? W dbałości o nie narażanie odbiorcy na dylematy w rozumieniu świata i rzeczywistości półki prasowe bibliotecznej czytelni obłożone są przeważnie kolorowymi magazynami o określonym profilu i standardowym zestawem dzienników „poprawnych” światopoglądowo: „Rzeczpospolita”, „Wyborcza”, a jakże, lokalne „Kuriery” i „Ekspresy” – to naturalne, ale już „Naszego Dziennika”, „Życia” nie uświadczymy. Jest również coś ambitniejszego – lubelski „Akcent”. I basta. „Fronda”, „Arcana”, „Brulion”?- ani numeru na lekarstwo, na spróbowanie. W ramach wielkiej akcji otwierania zaścianków na Europę i pozostałe części globu na Zachód i Wschód mamy do wyboru: „Twój Styl”, „Jestem”, „Cogito”, „Tina”, „polityka”, „Dialog Europejski”, ba – nawet „Midrasz”. Jakże w takim towarzystwie mogłaby się ostać: „Myśl Polska”, „Nowe Państwo”, „Nasza Polska”, „Gazeta Polska”, „Tygodnik Solidarność”, „Tygodnik AWS”, wysokonakładowa „Niedziela”, czy poważniejsze młodzieżowe konkurentki trzpiotowatych magazyników, jak chociażby: „Droga”, „Ziarno”...

No cóż, zobaczmy, o czym myśli się w „Cogito” (łac. cogito –myślę). Bierzemy pierwszy lepszy numer. Redakcja dba o kondycje uczniaków przygotowujących się do egzaminu dojrzałości-najważniejszym problemem maturzysty jest horoskop; bez niego niewiele osiągnie młody człowiek przy końcu XX wieku. Hmmm....No to może Manuela Gretkowska, niekonwencjonalna i bezpruderyjna autorka „Szamanki” ma nam cos do przekazania w udzielonym wywiadzie? A jakże- chichocząc wyznaje, iż „brała środki halucogenne i zupełnie się nie zatarła” Tylko trochę?... Z kolei gwiazda estrady Kora, poetyzując dialektycznie w „Jestem” wyjawia efekt specyficznego efektu hartowania stali:  „Jestem ze stali, ale jakości jedwabnej, delikatnej, jak skrzydła motyla”. No tak, ale jak to się robi? – to problem. „Gdy masz problem”, „Poznaj swoje ciało” i „Bądź wciąż piękniejsza” podpowiadają redakcyjne tytuły. A gdy nadal masz wątpliwości, zobacz jak wybornie radzi sobie Julia: „...pytam tai-chi co mam robić i ono mi podpowiada. „Tina” jest konkretna i bezpośrednia: „Blondynki kochają brylanty” – donosi potencjalnym amatorom blondynek.

Ograniczony czas nie pozwolił na oszukanie obiektów uwielbienia brunetek, ale nic to – Tiny, Girls`y i inne ple-ple magazynki na pewno dostarczą odpowiedzi na fundamentalne pytania nurtujące brunetki, blondynki, rude, zielone – dzieci wszystkich kolorów tęczy- w okresie dojrzewania i poszukiwania sensu, wartości, celu... Nie dostarczą? Ale przynajmniej starają się ukierunkować. Może się uda. Udaje?...

Zajrzyjmy wobec tego chociażby pobieżnie do kartotek, na półki – może tu panuje większy pluralizm i możliwość wyboru? Chodorowski – „Czy zmierzch państwa narodowego?”; M. Czachorowski – „Nowy imperializm”; Hunt i McMahon – „Ameryka nowy uczeń czarnoksiężnika”; prof. Jaroszyński; P. Johnson – „Sąd nad Darwinem” (czy innego Johnsona- „Na bezdrożach teorii ewolucji”); o. prof. M. Krąpiec; erudyta i rzetelny dokumentalista prof. J.R. Nowak i jego „Czarny leksykon”, „Zagrożenie dla Polski i polskości”, „Walka z Kościołem wczoraj i dzisiaj”; C.S. Lewis; V. Messori – chociażby –„Czarne karty Kościoła” , „Przemyśleć historię”, „Opinie o Jezusie”; prof. P. Oliveira – „Rewolucja i kontrrewolucja”; dr P. Raina – obcokrajowiec, historyk zafascynowany Polską, i wielu, wielu innych autorów ukazujących inny obraz rzeczywistości, demaskujących mity i dokumentujących swoje odkrycia – nie do uzyskania w bibliotece miejskiej. Na półce czytelni wytrwale zaś stoją opisy sukcesów GL i AL. I dobrze – warto zachować dla potomności osiągnięcia dokumentalistów tamtego okresu, ale obok nie znajdziemy najnowszych opracowań naukowych jak np. : „Tajne oblicze GL-AL. Dokumenty.” autorstwa P. Gontarczyka i L. Żebrowskiego, czy „Rządy zbirów” H. Pająka i St. Żochowskiego.

Ponieważ tekst zaczyna przybierać zbyt duże rozmiary, pora kończyć. Zdałaby się jakaś zręczna konkluzja –ale czy może być celniejsza nad przywołana na wstępie myśl Jana Zamoyskiego? Nie rezygnujmy więc z roztropnego- czyli politycznego-dbania o dobro wspólne. Wszędzie. Również –a może szczególnie – w naszych bibliotekach – tych publicznych i tych domowych.
Dla jasności – nie sądzę, aby opisywany stan- dosyć charakterystyczny dla księgozbiorów był efektem jedynie złej woli; raczej pewnej stagnacji. Trzeba jednak wychodzić poza kręgi niemożności – często z rutyny zakreślane. Jaki jest sens w rejestrowaniu jedynie skutków, smętnym kiwaniu głowami i załamywaniu rąk, bez poszukiwania przyczyn? Również tej, która bierze swój początek w zbyt ubogiej i jednostronnej strawie umysłom serwowanej. Na ile przez nas samych? Na ile przez nasze przyzwolenie lub zaniechanie?...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 252 z 27 10 1999r.
==============================================
  Muzy pomroczne  

 Brooklyn Museum of Art. Wystawa: Przepołowiona świnia w formalinie, klatka z muchami nad zgniłym mięsem, ludzka twarz z zamrożonej krwi człowieka; obok obraz – czarnoskóra kobieta, wśród wulgarnych wycinków z pornograficznych magazynów. Oraz kał słonia. Tytuł: „Święta dziewica Maryja”.

Inna ekspozycja „sztuki” w Stanach Zjednoczonych a na niej m.in. krucyfiks zanurzony w moczu - efekt eksplozji przemyśleń  Andreasa Serrano.

Warszawa. Mod –art. Artyzm wznosi się nad poziomy. W piramidalnym usytuowaniu wypchane powłoki konia, psa, koguta – uśmierconych na tą okazję. Dla sztuki! I filmik z poszukiwań źródeł natchnień autorki w publicznej łaźni...męskiej.

Tablice wielkich hieroglifów i bohomazów, które opanowały nasze miasta i przydroża. Akcja „wolność” w publicznej wypowiedzi. Rozkrzyżowana męska postać – o czytelnej symbolice – na łonie nagiego ciała kobiety.

Wielkie miasto wojewódzkie. Potyczka literacka dwu ugrupowań operujących różnymi środkami wyrazu. Broniąc się przed przewagą tradycjonalistów, do boju rusza dwu młodych odkrywców trendów światowych (wicie,rozumicie - ten trynd...). Jeden wali ciężkawym grafomańsko - pornograficznym opisem, drugi próbuje bluźnierczego sztychu, tym razem z użyciem imienia Matki Jezusa.

Nikt nie protestuje. Nawet licznie zgromadzone (sparaliżowane?) poetessy. Tolerancja! Postęp!... Sami swoi.  Pokolenie „róbta co chceta”, idące dalej, dalej – co rok dalej  - w zamęt...
Nic tu po „ciemnogrodzie”. Trzeba wyjść na świeże powietrze. Trzeba robić swoje. Z wiarą i cierpliwością.
                                                                                               *

Twórcze obcowanie z Muzami wymaga daru - zwanego talentem. I wysiłku odkrywania sensu tych spotkań.  

Pragnienie dojrzałego, świadomego człowieka odnajdywania  prawdy i rozważnego dzielenia nią - dla dobra wspólnego – zmienia się w obowiązek  prawdziwego  artysty. Determinuje bowiem jakość przekazu. Jakże można mu sprostać bez uzmysłowienia czym jest człowieczeństwo, który szlak najskuteczniej prowadzi do jego najpełniejszej realizacji,  w jaki sposób ukazywać kształty piękna, dobra. Przerabianie klasycznych definicji według aktualnej mody, szokowanie szpetotą i bluźnierstwem, relatywizowanie rzeczywistości, dezorientuje. Prowadzi na manowce, gdzie różnej jakości forma wypiera treść i funkcjonuje jedynie jako wyznacznik pozycji jej wytwórcy w umownej – sztucznej  - przestrzeni. W zaułkach ludzkich poszukiwań, szczytem nowatorstwa i głębi odkryć stają się odchody na środku wywoskowanej sali wystawowej nazwane:  „Instalacja w procesie” . Procesie destrukcji. Niestety, coraz wyrazistsza to konstatacja.

Oderwanie od korzeni, brak nawyku samodzielnej nauki, poddanie się stereotypom i mitom preparowanym dla łatwiejszego ugniatania gustów, postaw, reakcji, skutkuje hałaśliwym eksponowaniem standardowych atrap niezależności, stanowiących w istocie jedynie infantylne wizytówki zagubienia.

Swego czasu ogłoszono na użytek wykładni sprawiedliwości sądowej  stan pomroczności jasnej - bardzo zmyślny klucz pasujący do wielu sytuacji. Również tej, gdy tajemniczego kasjera bierze się za uwodzicielską Muzę. Takie pomyłki kosztują co najmniej rozmienieniem talentu twórcy na bilon pomocnika propagandzisty w wielkim chórze codziennej bylejakości, ustrojonym w protagoryjskie pawie i papuzie piórka formalizmu. Kosztują podążaniem ku mirażowi, którego rozeznanie staje się coraz trudniejsze. A wytwórca owych omamów chichocze zapewne, obserwując miny i pozy uczestników przeróżnych pokracznych  Instalacji.  

Publikacja: Nasz Dziennik nr 260 z 6-7 11 1999r.
=======================================================
Cywilizacja bębnów

Mądrość - to umiejętność sięgania do najgłębszych przyczyn pojawiających się skutków oraz wykorzystania jej na  obszarze wolnej ludzkiej woli. Z tego daru przychodzi zdawać osobisty rachunek. Nieunikniony. Wcześniej czy później.
Czy  jest więc mądrością uciekanie od rzeczywistości w świat fantasmagorii przeróżnych idealizmów materialistycznych (dobre, nieprawdaż ?– idealizm materialistyczny!), opartych na nie zweryfikowanych empirycznie hipotezach, nazywanych w dodatku z pompą „światopoglądem naukowym”. Czy rozsądne zda się roztrwanianie sił dla budowania zamków na piasku, które bezwzględny czas przewiewa bez respektu dla rangi konstruktorów? Czyż można nazwać mądrością, oddawanie sprawnego intelektu na zmarnowanie za marne w końcu   grosze, czy choćby srebrniki, dewaluujące się nawet tu i teraz? Czy roztropnym może być ograniczenie się do czerpanie z jednego, choćby bajecznie kolorowego i modnie atrakcyjnego źródła informacji o rzeczywistości? Czy nie nazbyt ryzykowną staje się akceptacja dla wymuszanych maczugą tolerancji przeróżnych dewiacji? Dla prymityzowania potrzeb ludzkich; sprowadzania człowieka do roli zagonionego konsumenta codziennej  strawy indoktrynacyjnej i posłusznego wykonawcy woli poplatońskich „elit” ? Czy istnieje świadomość przyczyn przeraźliwie realnych skutków zanikania uczuć wyższych ?

Nie można już mieć alibi w braku dostępu do źródeł wiedzy. One są – trzeba jeno podjąć pewien wysiłek – również finansowy - sięgnięcia po nie: na półkach księgarń, niekoniecznie tych w hałaśliwych centrach; w kioskach z czasopismami, nie zawsze zagrzebanych pod zwałami ple-ple kolorowizny ( a jeżeli nawet, to co? – odgrzebujmy); na spotkaniach dobrych edukacji; czasami, bardzo rzadko i zwykle w najpóźniejszych porach, w  „publicznej” Telewizji. Radio Maryja, Nasz Dziennik, Niedziela, Fronda, Wychowawca, Głos dla Życia, Nasza Polska, Nowe Państwo, Ziarna, Droga – to tylko kilka tytułów uchylających drzwi do alternatywnych źródeł informacji dla dorosłych i młodzieży. Edukując siebie, dzieląc wiedzę z otoczeniem, cierpliwie, wytrwale, z uśmiechem, uzyskuje się radość odkrywcy „ziem nieznanych”, przeżywa fascynacje, których nie zastąpi już codzienna medialna porcja seksownych panienek u boku supermanów i tajemnic alkowy jaśniejszych i ciemniejszych gwiazdorków płci obojga. Propaganda nowych miraży zaczyna obnażać swe braki jak fałszywy banknot poddany ekspertyzie.
Zaczynamy na przykład dostrzegać jak destrukcyjny wpływ na setki tysięcy, by nie rzec miliony, młodych ludzi miała i ma „ciężka” muzyka rockowa. Tu zresztą nie ma tajemnicy – „idole” mówią całkiem otwartym tekstem*:

- „Jedno, co mogę sobie wyobrazić, to porwanie waszych dzieci....Oczywiście nie mam na myśli prawdziwego porwania. Nie. Chodzi mi raczej o zmianę ich systemu wartości, o to, by oddalili się od swoich rodziców” (David Crosby dla Rolling Stone Magazine)
- „Hipnotyzujemy ludzi i wprowadzamy ich w pewien stan pierwotny, który zawsze jest pozytywny. Jak u dzieci które bujają w obłokach. A kiedy pozna się najsłabszy punkt człowieka, można wtłoczyć w jego podświadomość wszystko, co się chce....”  (Jimmy Hendrix dla Life Magazine)
Zapamiętajmy: „...można wtłoczyć w jego podświadomość wszystko, co się chce...”
-    „Piekło wydaje mi się o wiele bardziej fascynujące i interesujące niż niebo. Trzeba przebić się na drugą stronę, aby wszystko osiągnąć” (Ray Manzarek z The Doors)
-    „Myślenie to początek końca rock`n rolla” ( Ted Nugent dla Creen Magazine.)
I komentarz w Newsweek:  „The Doors opisują i przynależą do odmiennego niż nasz świata. Do świata chaosu, karnawału demonów, w którym do głosu dochodzą najciemniejsze ludzkie instynkty...”

Tak, to nie są żarty: „...wpływ tekstów rockowych na podświadomość dzieci i młodzieży jest tak silny, że można mówić o >praniu mózgów<”, są to: „potężne nakazy kierowane do podświadomości”. „Już sama tematyka tych tekstów budzi niesmak. Zbyt często mówią o anarchii, wykorzystaniu seksualnym, narkotykach, przemocy i  śmierci.” (John Rockwell - diabelskie bębny;Vocatio, Warszawa 1997). Można dodać: Szatańskim językiem i przemyślnymi metodami psycho i socjotechnik...  

W tą samą „technologię” prania mózgów można zapewne wpisać technozgiełk, narkotyzujące „love parady” i zupełnie prywatnie, powszechnie eksploatowane „basy” hi-fi odtwarzaczy – w domu, na ulicy, w samochodowym szpanie.

Rytmiczne, monotonne dźwięki, o określonej częstotliwości i mocy, powtarzane uporczywie, ogarniają słuchacza, zniewalają i tworzą pewien stan świadomości. Na tym zasadza się rytualny taniec plemienny. Tam źródłem hipnotyzowania są bębny- ważny element misteriów, wprowadzających w trans  ludy prostych cywilizacji, tu - łomot technodecybeli....
Skoro padło słowo „cywilizacja” nie sposób nie dotknąć tego kluczowego pojęcia. Jest to „stan rozwoju społeczeństwa ludzkiego w danym okresie historycznym, ze szczególnym uwzględnieniem kultury materialnej, przeciwstawiany stanowi dzikości i barbarzyństwa”  - podano w Małym Słowniku Języka Polskiego (PWN ,Warszawa1997). Ponieważ mamy prawo do odczuwania pewnego niedosytu, zobaczmy do jakich wniosków doszedł Feliks Koneczny - wybitny historyk i teoretyk kultury, poważany w Polsce i Europie okresu międzywojennego, spychany w niebyt przez animatorów „jedynie słusznych światopoglądów”: „Cywilizacja – to suma wszystkiego, co pewnemu  odłamowi ludzkości jest wspólnego; a zarazem suma tego wszystkiego czem się taki odłam różni od innych „ .  „Cywilizacya jest to metoda ustroju życia zbiorowego” (Feliks Koneczny - O wielości cywilizacyj; Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski reprint z wydania Gebethnera i Wolfa, Kraków 1935).

Powtórzmy: „Cywilizacja jest to metoda ustroju życia zbiorowego”

I jeszcze  jedna konkluzja Autora: „Każda cywilizacya, póki jest żywotna, dąży do ekspanzyi; toteż gdziekolwiek zetkną się ze sobą dwie cywilizacye żywotne, walczyć ze sobą muszą. Wszelka cywilyzacya żywotna, nie obumierająca, jest zaczepną. Walka trwa, dopóki jedna z walczących cywilizacyj nie zostanie unicestwiona; samo zdobycie stanowiska cywilizacyi panującej walki bynajmniej nie kończy.
Czyżbyśmy - stając u wrót „Nowej Ery” - byli świadkami narodzin i dynamicznej ekspanzyi nowej, niezdefiniowanej nawet przez profesora Konecznego, cywilizacji – ustroju migotliwych, kolorowych obrazków, ideologii marzeń o wiecznej, zainfantylnionej młodości, seksu, szmalu i decybeli? A może raczej jesteśmy uczestnikami – w obronie, w zaniechaniu, lub ataku - natarcia cywilizacyi piekielnych bębnów ?...

*/PS. Z równą prostotą i bez zakłamania przekazywali cele Marks, Lenin, Łunaczarski. Ten ostatni mówił wprost, np.: ” Wszystkie religie są trucizną, przede wszystkim zaś chrześcijaństwo, bo chrześcijaństwo naucza miłości bliźniego i miłosierdzia, my natomiast potrzebujemy nienawiści, musimy umieć nienawidzić. Tylko za tę cenę zdobędziemy świat. Zadaniem naszym nie jest reformowanie, lecz niszczenie wszelkiej moralności...” ( za: Michał Klizma - W obliczu końca; Fronda 15/16 Warszawa 1999r.)

Publikacja:  Nasz Dziennik nr 268 z 17 11 1999r ( z zapowiedzią na stronie tytułowej)
===============================================
Jeźdźcy Tolerancji
(cykl opublikowany w Myśli Polskiej i Niedzieli Łódzkie oraz w książce zamieszczonej na tym portalu)
=================================================
Na prowincji bez zmian?

Kończy się to krwawe stulecie. Na progu następnego wikariusz Chrystusowy, duchowy przywódca katolików, papież Jan Paweł II wyciągając rękę do wszystkich braci – starszych i młodszych – prosi o wzajemne wybaczenie win - i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom -  prosi o szacunek, o dialog, wreszcie o miłość - bo tylko to może uratować człowieka, jego dom, jego godność, jego przyszłość. Zyskuje szacunek i uznanie dla tych starań ze strony przedstawicieli Islamu i Żydów - premier Izraela  Ehud Barak  daje temu wyraz w Instytucie Yad Vashem.

A na „prowincji”- nawet jeśli tą „prowincją” określimy Łódź, Warszawę czy Nowy Jork ? Na prowincji nadal bez zmian? Nadal ten sam zestaw histerycznych, prowokujących niechęć czy nawet wrogość okrzyków? Jak gdyby nigdy nic? Nadal nieuprawnione, pełne zacietrzewienia lub złej woli uogólnienia, jątrzenia, deptanie godności innych? Bo czymże innym można nazwać chociażby takie wypowiedzi jak prof. Feliksa Tycha, dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego, oskarżające Polaków o obojętność i współudział w holokauście (zob. „Tygodnik Solidarność” z 7 bm.), czy Janusza Andermana, który skonstruował złowieszczą konkluzję analizy sytuacji w naszej Ojczyźnie:  „Władza w Polsce jest zbyt słaba, by sobie poradzić z problemem antysemityzmu” (zob. „Rzeczpospolita” , Plus Minus z 1-2 kwietnia br.)

Gdzie i jak szaleje ów potwór „w kraju bez Żydów” ? Z czego wysnuwa się tą prawie prośbę o radykalną interwencję ( i czyją )? Ano z dostrzeżonego zza Atlantyku, na murze pewnego domu w Polsce, napisu: „ Żydzi do gazu”. Po komisyjnym zbadaniu tego i wielu innych zagrażających pokojowi światowemu bazgrołów takich jak np. „ŁKS (czy Widzew) Żydy!”, ustalono, iż są one autorstwa powracających ze swych świątyń katolików (tak!), a nie ogłupiałych konsumentów papki „róbta co chceta” pichconej przy blasku jupiterów i gromkim biciu w technobębny.
Gremium badaczy nie miało środków i nie ma już czasu na przeanalizowanie innych zamówień, takich chociażby jak: „Katolicy do kostnicy”, „Kop z glana plebana”, „Polska dla robaków” , judzących tekstów w mediach, realnie skutkujących setkami dewastowanych krzyży na cmentarzach, podpaleniami i spaleniami świątyń katolickich, napadami, pobiciami i zabójstwami księży. Nie ma środków na zbadanie zastanawiającej prawidłowości dewastacji innych „pomników ku czci”, kiedy trzeba podgrzać atmosferę, zasiać zamęt? Nie ma czasu na sformułowanie  protestu, odcięcie się, potępienie? Nie te świątynie? Nie te cmentarze? Nie ta nacja?... Nie to sumienie?

Psychoza „antybenderowska” rozszalała po nagłośnionej audycji w Radiu Maryja na tematy tzw. kłamstwa Oświęcimskiego i obozów zagłady z udziałem prof. Ryszarda Bendera, dr Petera Rainy i dr Dariusza Ratajczaka, mogłaby mieć znamiona następnej prowokacji, gdyby nie ośmieszyła się sama. Prof. Bender w pamiętnym spotkaniu, które wzbudziło rwetes wśród  quasi strażników poprawności oświęcimskiej, wspomniał, między innymi, o kuriozalnym artykule z paryskiej „Kultury”( 128/99), Jerzego Giedroycia z bulwersującymi wspomnieniami Jerzego Stadnickiego o obozowych luksusach. Sam Profesor w niczym nie uwłaczał pamięci ofiar obozów pracy i zagłady ani kwestionował działania machiny wyniszczania. Wiem. Słuchałem. Gdyby było inaczej nie mógłbym stawać w jego obronie. Sprzeniewierzyłbym się pamięci mego Dziadka, który po przejściu przez Zamek w Lublinie i Majdanek stracił życie właśnie w niemieckim, nazistowskim KL Auschwitz. (Józef Ambroziński, nr obozowy 183294)

Głupio się robi, kiedy z alergii, plotek i kłamstwa ukręca się bicz na polski, katolicki „ciemnogród” i okłada opieszałych w entuzjazmowaniu Nowym Porządkiem. Jeszcze smutniej i mroczniej, kiedy z tragedii wielkiego narodu czyni się przedmiot handlu, szantażu, czy wręcz zaczynu nowej religii.
Już czas się ocknąć i powiedzieć – dosyć! Już wystarczy! „W tym kraju”, który tylekroć przez wieki otwierał bramy swoich siedliszcz dla licznych wygnańców wiary czy rasy gonionych precz z państw Europy i Azji, w kraju, w którym - mimo częstokroć uwierania przez nadto rozpychających się i nie zawsze lojalnych w obronie domu gościnnego przybyszów - nie było organizowanej nienawiści, nie uda się też montaż nibypogromu, którym można by zaszokować świat i uzyskać ostateczny wyrok. Nie uda, dopóki jeszcze nie do końca rozwodniona krew polska, i pamięć cywilizacyjnego rodowodu, i wiary. Wiary, która w   k a ż d y m   człowieku widzi bliźniego. To nie z tej wiary, nie z tej krwi rodzi się masowa służalczość wobec zła.

Nie jest już tajemnicą, kto organizował, i w czyim interesie, antypolskie prowokacje. Takie chociażby jak krakowska i kielecka zbrodnie w 1945 i 46r.mające uzasadnić sowieckie zniewolenie ( Zob. np: obszerne i staranne opracowania Krzysztofa Kąkolewskiego – Umarły cmentarz, Warszawa 1996, Jana Śledzianowskiego – Pytania nad pogromem kieleckim, Kielce 1998 , czy notę informacyjną o wynikach badań Jewgienija Ziernowa - Prowokacja NKWD, Rzeczpospolita nr 78/2000)

Więc już dosyć. Dosyć budowania pozycji przez lżenie dzieci tej ziemi, która była Rzeczpospolitą Dwojga, i wielu, Narodów i której synowie obficie brocząc krwią, walczyli zawsze „ o wolność naszą i waszą ”. Dosyć służby kłamstwu, którymi zdobywa się względy niewielkiej ale głośnej i pazernej części diaspory, tym zacieklej szukającej obiektów szkalowania, im cięższa jest świadomość win własnych; grzechów obojętności wobec ofiar nieludzkich systemów, a nawet, niestety, współudziału w tworzeniu i funkcjonowaniu potwornych kombinatów niewolenia człowieczeństwa, które w efekcie pożarły w samym XX wieku dziesiątki milionów ofiar.
Z zatrutego ziarna wyrastać mogą, owszem, obfite owoce. Ale zawsze - niezależnie do jakiej wiary, rasy czy narodu przyznaje się siewca - są to owoce nieszczęść.

Publikacja: Niedziela nr 18/2000 z 30 04 2000r.
==============================================
  Gazetowe poplątania  

 “Gazeta Polska” z 8 marca br. (s.9) głosem  Andrzeja Rozenfelda, piszącego “List do mojego przyjaciela w formie apelu do innych” dała zdecydowany odpór aktualnej rzeczywistości w ogóle, a szczególnie: “złu, głupocie, nieuctwu, nienawiści”. Czytamy: “ Niby jakość i niby nauka, niby ubranie i niby wiedza, łysenkowskie szaleństwo i marksistowska hochsztaplerka w interpretacji dziejów, pomieszanie z poplątaniem – to zaowocowało dzisiaj profesorem Benderem, Piotrem Ikonowiczem, księdzem Dyrektorem, to właśnie zgoda na  p o p l ą t a n i e  z  p o m i e s z a n i e m   w i e d z y   z   n i e u c t w e m  spowodowała fakt, że nie ma tu w tej rzeczywistości ludzi na miarę Kardynałów Hlonda i Sapiehy”

Rzeczywiście – wychodzi pomieszanie z poplątaniem oraz zręczna propagandowa zbitka. O  jakiem nieuctwo chodzi i dlaczego Ikonowicza mierzyć kardynalskimi wzorcami nie wiadomo, ale smaczek i adresy zostają.
( Dla wprawek w rozpoznawaniu odgłosów panarozenfeldowej “tolerancji”, spróbujmy zamienić nazwiska: “prof. Bender” i “ksiądz Dyrektor” na bezdyskusyjnie “postępowe” i posłuchajmy gdzie echo zagrzmi gniewnym odporem...)

 W czym rzecz – przynajmniej w stosunku do prof. Bendera – odkrywa pryncypialnie bezkompromisowy tekst w tym samym numerze (“Techno, marihuana i antykomunizm”, s.9)  jednego z liderów Socjaldemokratycznej Alternatywy - p. Renarda Sarnowskiego. Ze zgrozą dowiadujemy się: “...Jest i katolicki fundamentalista z Radia Maryja, profesor KUL, dawniej komunistyczny sługus, który dziś sugeruje, że w Auschwitz dla Żydów był bufet z piwem i kiełbaskami...”

No cóż “młodzi aktywiści” (sformułowanie lidera) nie mają zapewne czasu i ochoty na słuchanie “fundamentalistów katolickich” w Radiu Maryja, ale daliby mniejszą plamę, gdyby zechcieli zweryfikować, “wyssaną z mlekiem”, nie tylko Marksa, nienawiści do wszystkiego co może kojarzyć się z “czarnymi”. Przynajmniej przed publiczną wypowiedzią. Zorientowaliby się zapewne, że ktoś wpuszcza aktyw w maliny. Profesor Bender mówił o artykule z paryskiej “Kultury” ( 128/99), w którym Jerzy Giedroyć opublikował bulwersujące wspomnienia Jerzego Stadnickiego. Sam Profesor w niczym nie uwłaczał pamięci ofiar niemieckich obozów pracy i zagłady. Jakoś głupio się robi, kiedy zdaje się, że poważni ludzie, z plotek i kłamstwa ukręcają  bicz na ciemnogród i okładają mało gorliwych w chwaleniu aktualnej mody. Bo chyba nie można podejrzewać złej woli, prawda?...

Pozostaje więc pytanie – dlaczego “Gazeta Polska” nie skomentowała oczywistych uchybień i nie była skłonna wydrukować – nawet w rubryce Listy – powyższego tekstu? Trudno pojąć. Chyba, że zaczniemy podejrzewać, iż po zakamarkach redakcji snuje się upiorek zadawnionej niechęci do rozgłośni, w której ongiś  niebyt powiodło się  prominentnym redaktorom “Gazety”.

***

Ten tekst, w niewiele zmienionej formie (bez ostatnich dwu zdań), był od  14 bm. w “Gazecie Polskiej”.  Zdecydowanie nie ma woli sprostowania  nieprawdy.
===================================================
Tekst trafił  także do “Naszej Polski”. Naczelny - Pan Piotr Jakucki - obiecał druk w numerze 14/2000. Nie wydrukował.             
Druk: Nasz Dziennik  nr 98/2000 z 26 04 2000r.w rubryce Listy
===================================================
 Laterna magica ?              

Wszystko jest informacją. Każda relacja, każdy szczegół codzienności, zarejestrowane przez świadomość  i podświadomość tworzą zasoby wiedzy. Z tego rezerwuaru czerpie intelekt w próbach jak najgłębszego docierania do przyczyn skutków, a jakość owego „czerpania”  zwie się mądrością.
Informacje, realizowane ongiś przede wszystkim poprzez słowo, coraz powszechniej niesie obraz. Sugestywne - audiowizualne - „bazy danych”, stanowiąc szansę na upowszechnianie wiedzy, stają się często źródłem poważnych zagrożeń – szczególnie dla umysłów mało krytycznych, nie dyscyplinowanych wolą. Badając świat zewnętrzny przeważnie wzrokiem i słuchem, przyjmuje się łatwo sztuczną, kreowaną przez media rzeczywistość, za realną. (Zob. np. publikacje x. bp. Adama Lepy: Świat manipulacji, Częstochowa 1997; Pedagogika mass mediów Łódź 1998; Mity i obrazy, Łódź 1999)
Mówi się, iż stoimy przed wielką szansą. Szansą uzyskania obywatelstwa świata. Masowe środki przekazu, wraz z innymi elementami komunikacji tak bardzo rozwiniętymi w XX wieku jak samochód, samolot, telefon, komputer, budować mają wielka wspólnotę - „globalną wioskę”. Jedna rasa – ludzka rasa, brzmi hasło obiecujące uniwersalną szczęśliwość Nowej Epoki. Wolność. Równość. Braterstwo. Wirtualne?...
Ponieważ jednak wszystko co najważniejsze i tak realizuje się w umyśle, sercu, duszy człowieka, po najbardziej ekscytujących doświadczeniach „światowych” spotkań,  musi nastąpić czas powrotu  do siebie. Moment odczucia jakości  w ł a s n e g o  niepowtarzalnego istnienia. Czas refleksji i...odwagi spojrzenia w lustro. I na drugą stronę lustra.
I wtedy może zrodzić się pytanie czy media naprawdę służą  swemu twórcy – człowiekowi? Czy potrafią pomóc w leczeniu naturalnych lęków istnienia, potrafią uspokoić, uszlachetnić, pokazać wielki sens trudu ludzkiej drogi, której przebywanie nie oddala od celu? Czy nie zamykają perspektywy przed coraz słabszym wędrowcem, nie mogącym sprostać wyzwaniom; jakże często fałszywym? Czy otwierają niepojęty świat, poza granicami ojczyzn, kontynentów, poza wabiącym, a przecież zupełnie nieosiągalnym, nieogarnionym ziemskimi miarami kosmosem; czy otwierają bramy tego co nieograniczone czasem i przestrzenią, tego co wieczne, niematerialne, nie ulegające zatraceniu ?
Gdy jest inaczej, to czyż nie stają się raczej narzędziem władania niźli służenia ?

Publikacja: Niedziela nr 22/2000 z 28 05 2000r.
======================================================
Nie ma Żyda ani Greka?

Przełom wieków i tysiącleci. Świat wstrząsany parkosyzmami choroby demonicznych idei próbuje rozpaczliwie ozdrawiających  kuracji. Zaczyna jednak zdawać sobie powoli sprawę, że  stare utopie, mimo efektownych opakowań i nazw, nie leczą. Zaczyna dostrzegać sens tego, co od lat niesie, kontynuując posłannictwo Kościoła, na swych coraz bardziej przygiętych cierpieniem barkach wikariusz Chrystusowy, duchowy pasterz ponad miliardowej rzeszy katolików - Papież. Świat zaczyna uświadamiać sobie, iż jedynie w otwarciu, prawdziwym otwarciu – in caritate et patienta – na miłość dającą, na szukaniu prawdziwego sensu i celu życia można budować wspólny dom.
(Ten akapit wycięto, po kolejnych uzgodnieniach, jako warunek druku –„ze względu na objętość”. Wersją pierwszą był tekst „Na prowincji bez zmian?”, który został odrzucony i w całości poszedł w „Niedzieli” z 30 04 br. )

I przebacz nam nasze winy jako i my przebaczamy naszym winowajcom  mówi Jan Paweł II - syn tej ziemi, Polski, chociaż obywatel świata - do starszych i młodszych braci. Do braci w człowieczeństwie. Mówi - Pokój światu. Miłość światu. Zdrowie światu. Pójdziemy na zatracenie jeżeli odrzucimy to lekarstwo, jeżeli będziemy ufali szarlatanom .
Pojmujemy? Nie odrzucamy wyciągniętej ręki? Odstawiamy mikstury nienawiści, kłamstwa, histerii? Przestajemy kupczyć cierpieniem? Nazbierało się go co niemiara  w tym oszalałym od arogancji dwudziestym wieku ! Rzeź 1,5 miliona Ormian, zagłodzenie 8 milionów Ukraińców i wyniszczenie milionowych rzesz ludów Związku Szczęśliwości Radzieckiej, eksterminacja setek tysięcy katolików w Meksyku i Hiszpanii, milionowe ofiary dwu wojen światowych - w tym ponad  6 milionów Polaków, i wreszcie okrutna zagląda tej części wielkiego narodu Żydowskiego, która została ogarnięta furią szatańskiego hitlerowskiego niemieckiego socjalistycznego nacjonalizmu, zwanego nazizmem.
A my nadal będziemy ważyli swoje? ( „Nie ma Żyda ani Greka?”, „Plus Minus „ 13/2000)    Z napisów na murach, dosyć równo obdzielających Żydów, którzy „do gazu”, katolików kierowanych „do kostnicy”, z wyróżnieniem księży: „kop z glana plebana” ( skutkujących realnymi i masowymi dewastacjami cmentarzy katolickich, podpaleniami świątyń i napadami na duchownych), obrażających Polaków hurtem: „ Polska dla robaków” i „patrioten sind idioten” – będziemy snuli podejrzenia o regularnej akcji wychodzących ze świątyń katolików ? A może innych zleceniodawców?
Nie przyjdzie nam na myśl, iż takie są, między innymi, skutki libertyńskich nauk „róbta co chceta”? Cóż z darcia przeróżnych szat, czarnych marszy, gromkich ostrzeżeń  jeżeli nadal będziemy siać zatrute ziarno fałszu i uprzedzeń. Z niego nie wyrośnie, prawda.
Fałsz jest złem. Zło nigdy nie rodziło i nie urodzi dobra.

Publikacja: Rzeczpospolita nr 123, Plus Minus  nr 21 z 27-28 05 2000r. Listy. Bez tego fragmentu („ze względu na objętość”. ):

>>Przełom wieków i tysiącleci. Świat wstrząsany parkosyzmami choroby demonicznych idei próbuje rozpaczliwie ozdrawiających  kuracji. Zaczyna jednak zdawać sobie powoli sprawę, że  stare utopie, mimo efektownych opakowań i nazw, nie leczą. Zaczyna dostrzegać sens tego, co od lat niesie, kontynuując posłannictwo Kościoła, na swych coraz bardziej przygiętych cierpieniem barkach wikariusz Chrystusowy, duchowy pasterz ponad miliardowej rzeszy katolików - Papież. Świat zaczyna uświadamiać sobie, iż jedynie w otwarciu, prawdziwym otwarciu – in caritate et patienta – na miłość dającą, na szukaniu prawdziwego sensu i celu życia można budować wspólny dom.<<
================================================
 Profesjonalizm         

Wśród wielu słów-wytrychów nowomowy mających otwierać rzeczywistość przed gromadami wtajemniczanych adeptów, słów które same nic albo niewiele znaczą - takich jak postęp, tolerancja, otwartość, karierę robi określenie: „Profesjonalizm”. Koniecznie  z przydechem mającym świadczyć o uczestnictwie w pogoni za postępem i błyskiem najwyższego uznania dla czołówki wyścigu.

Należałoby zatem  mniemać iż wykonywanie czegoś w sposób zawodowy samo w sobie jest powodem do dumy, uznania? Zawodowy - „profesjonalny”- manipulator, deprawator, oszust, miałby też budzić podziw? Nonsens!

A jednak... A jednak okrzyki wydawane przez wielbicieli profesjonalizmu każą zafrasować się nad ciągłym zmaganiem formy z treścią. Absolutyzowanie formy staje się treścią starań, a szczytem mistrzostwa takie zastąpienie treści jej  protezami, aby jak najmniej widzów mogło odważyć się na wydanie okrzyku: „Król jest nagi”.

Profesjonalista, zawodowiec, wreszcie  „autorytet” - to coraz częstsze oznaczenia przydzielane obficie swoim przez swoich, według kryteriów lojalności i kanonów aktualnej mody. Blichtr towarzyskiej zabawy, umizgi i obdarowywanie się Oskarami, Wiktorami, Aleksandrami, przeróżnymi Kaczkami Dziwaczkami i innymi fantami, kreuje i uwiarygodnia  idoli nowej ery . Ery profesjonalizmu. Ery szybkich i sprawnych przelewów i wpływów – bo o to w końcu chodzi. Nieprawdaż? Exactly!  New Age is the best! For us, off cours.
I tylko gdzieś tam w zakamarkach formy ma dogorywać treść, owa trudna, piękna ludzka treść, dana przez Stwórcę na przymnożenie wielkości Człowiekowi, aby dorastał do powołania ku Prawdzie, przez Prawdę, z Prawdą.

-Do Prawdy? Dorastać? Co za dęta mowa! ...A w ogóle co to jest ta „Prawda”?...
 Kiedyś ktoś już pytał o to. I  Ktoś już wyjaśnił. To była ostatnia lekcja. Wystarczy przypomnieć sobie, spróbować i... wytrwać. Zostać profesjonalistą Prawdy.
Tylko tyle. I aż tyle.

Publikacja: Niedziela 23/2000 z 4 06 2000r.
=================================================
Panie Prezydencie

W nawiązaniu do Pańskiej wypowiedzi w Tel Awiwie na temat Radia Maryja i przeprosin za antysemityzm w imieniu Polaków pytam, czy nie zadziwia Pana fakt, iż godności naszego Narodu przed prokurowanymi, miałkimi i tendencyjnymi zarzutami o antysemityzmie „wyssanym z mlekiem...etc”, o „polskich obozach koncentracyjnych”, o współudziale w holokauście – zarzutami mającymi jednak przełożenie na budowanie obrazu Polaków i kraju, który Pan reprezentuje – muszą bronić Żydzi?

Ci z nich, którym droższa jest prawda i godność nad chwilowe awanse kreatorów aktualnych politycznych mód, mających skroić dla niepokornych swoisty kaftan bezpieczeństwa...Ci sprawiedliwi wiedzą dobrze, jak i wielu z nas, że na fundamencie z fałszu nie zbuduje się mocnego i trwałego gmachu ludzkiej wspólnoty.
 Niech prawda i dobro będą z Panem.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 146 z 24-25 06 2000r. Listy.
Prezydentem był wówczas Aleksander Kwaśniewski
==========================================
Uśmiechnięta Wiara

"...ludzie przeżywają hosanna i ukrzyżuj
 Życie toczy się jak kula wiekuista
 wpisana w Słowo naszego Pana
 Amen Życiu " ( "Życie" )

Amen Życiu to tytuł tomiku siostry M. Alicji Augustynowicz /CSSF/. Niektóre z nich można było już spotkać w Naszym Dzienniku, periodyku Głos dla Życia, w ósmym tomie almanachu A Duch wieje kędy chce wydanym w 1998r., w miesięczniku Rodzina Radia Maryja. Teraz otrzymujemy zbiór wierszy, stanowiący reprezentatywny wybór z licznych prób literackich; autentyczny, świadczony życiem, zapis afirmacji dzieła Stwórcy; zapis trudnych i radosnych spotkań z życiem; zapis ufnej, pokornej i... uśmiechającej się Wiary.

 Amen Życiu... czymże są te słowa dla nas, śpiesznych przechodniów teraźniejszości? Pożegnaniem? Rezygnacją? Tęsknotą i pragnieniem za czymś co wymyka się z rąk? Chwilą pogodzenia w  modlitewnym wytchnieniu?  Co znaczy  to wyznanie  gdy składa je felicjanka - siostra szczęścia, jedna z wielkiej rodziny zakonu, służącego Bogu i ludziom...?

Amen - to potwierdzenie i zobowiązanie. Amen Życiu jest zatem afirmacją Słowa wypowiedzianego przez Stwórcę, zgodą na powołanie do służby Życiu i dla życia oraz  zobowiązaniem wierności jego Dawcy: W radości i znużeniu. Na szlakach jasnych godzin i w mrocznych porach: Myślałam / uniosę góry / chodziłam w cieniu dolin /...spróbuję raz jeszcze /  rozproszę ciemność swą białą laską /  pójdę do Koheleta.

Często w wierszach siostry Alicji dostrzeżemy pojęcia i zwroty biblijne - wszak Autorka jest magistrem teologii; znajdziemy też bezpośrednie wskazówki i przestrogi - Siostra nosi odpowiedzialny tytuł mistrzyni postulatu i katechetki; ale przede wszystkim teksty zawierają proste odniesienie do tego co najważniejsze, co powinno być najważniejsze, w naszym ludzkim pielgrzymowaniu - ...nic nie brakuje temu kto ma Boga...  ... z Tobą o Panie zamieniamy... doczesność na wieczność...; doczesność doświadczającą  zatrwożeniem i wynagradzającą pięknem... - Bywają spotkania /z drżącą dusza na ramieniu/ tak gorące jak węgle żarzące /niepowtarzalne jedyne /i trzymam różę/ która płatek po płatku /swą piękność odkryła/ z łzą rosy tak świeżą / że kolce spokorniały... A piękno, darowane w codzienności, wiedzie nas jak droga/ po kamiennych tablicach/ na spotkanie Miłości/ do Ziemi Obiecanej;  Ty zaś Przemawiasz do nas Panie/ ...przez życie i śmierć/ przez to co  wypowiedziane/ i nie wypowiedziane/...by nie zapomnieć/ Ojcze nasz...  

Błogosławieni pokorni, o otwartych sercach, wsłuchani w głos Pana, w których wciąż trwa czyste zadziwienie cudem  Istnienia; niepowtarzalnym depozytem, w czas ziemskiej próby na ustrzeżenie i pomnożenie danym. Wybrani, którzy potrafią znaczyć drogę ku Niemu słowem dobrym i trudem codziennej posługi, którzy potrafią dzielić z innymi - jak chleb powszedni - łaskę  radosnej wiary, nadziei, miłości; i widzenia  dalej, poza codzienność. Codzienność rwącą fundamenty naszych domów - przyczółków wieczności -  które przecież  miały być na Skale... Nieogarnionej jazgotem targowiska Skale... Ucisz się Ziemio / doświadcz przywileju miejsca owocowania / stąpania/ świętych stóp Gospodarza  .jesteś własnością Pana; ucisz - abyśmy mogli usłyszeć, kiedy ... Ukrzyżowana Miłość/ puka z nadzieją /do drzwi zamkniętego serca...
...Nie bójcie się już nie krwawią rany.
Publikacja: Niedziela nr 28 z 9 07 2000r.
=============================================
Bóg i nauka

Rozum, wyjątkowy przyrząd w który został wyposażony człowiek, to narzędzie poznawania rzeczywistości. Pozwala na świadome badanie przyczyn doświadczanych skutków. Efekty jego pracy mogą okazać się jednak jałowe, lub przynosić mizerne owoce, jeżeli zabraknie właściwego tworzywa, w którym operuje. Tworzywem jest wiedza - zgromadzony zasób informacji. Mądrość - definiowana jako umiejętność sięgania do możliwie najgłębszych przyczyn - może zostać wzmocniona przez twórcze zespolenie wysiłku wielu umysłów. Może, jeżeli celem jest osiągnięcie prawdy, a postawa badaczy bezkompromisowa. Słabość rozumu i woli oraz małe zasoby wiedzy sprzyjają pokusie syrenich śpiewów, wabiących do kreowania rzeczywistości, czy raczej quasi rzeczywistości: "Będziecie jak bogowie..." Co rodziła pokusa tej ułomnej „intelektualności” pokazuje chociażby historia praktycznego wdrażania uszczęśliwiających idei, zamieniających w perzynę skarbnice ludzkiego bogactwa materialnego i duchowego, po uprzednim wytoczeniu morza krwi z uszczęśliwianych...

Sprzęgnięcie intelektu z bogatym i rzetelnym zasobem informacji, determinacja, uczciwość, zwielokrotnia szansę zbliżenia do prawdy o praprzyczynie zjawiska i odpowiedniego, racjonalnego wykorzystania nowego poziomu poznania dla dobra wspólnego.

Podjęta przez grupę naukowców z Politechniki Łódzkiej inicjatywa stworzenia konwersatorium pod hasłem "BÓG I NAUKA" uświadamia jak krzywdzące mogą być uogólniające stereotypy o inżynierskich zainteresowaniach i ograniczeniach intelektualnych; sprowadzanie techników do roli prymitywnych, acz często sprawnych, realizatorów zleceń "uduchowionych" elit, etc.

Frekwencja inauguracyjnego spotkania zaskoczyła - zamiast spodziewanych 20-30 osób, do pałacyku Wydziału Inżynierii Ochrony Środowiska (właśnie!) przybyło sporo ponad setkę ludzi nauki i ich przyjaciół. Skupienie, w jakim przyjęto frapujący referat prof. dr hab. Zbigniewa Jacyna-Onyszkiewicza, z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: "Fizyka kwantowa a kwestia istnienia osobowego Boga", powaga i poziom dyskusji, ukazują jak wielka jest potrzeba wyprawy w poszukiwaniu transcendentnej Praprzyczyny. I chociaż wybrano ambitną, skomplikowaną drogę, być może nawet zbyt skomplikowaną dla nie dysponującego odpowiednim aparatem pojęciowym odbiorcy, ufać należy, iż następne dysputy dadzą szansę dokładniejszego rozpozania innych szlaków wspinaczki ku wyżynom ludzkiej egzystencji, również wskazanego nie tak dawno - niespełna dwa tysiące lat temu...
Dokumentacja tego fundamentalnego dla dalszych rozważań i poszukiwań wydarzenia, oraz logiczne weryfikacje kontestowanych często zapisów, można znaleźć w obfitości w zasięgu ręki (np. "Opinie o Jezusie" i "Umęczon pod Ponckim Piłatem" Vittorio Messoriego). Konsekwencją sięgnięcia do źródeł jest jednak czynna odpowiedź na pytanie: Co z tym zrobić? I tu należy zapewne szukać przyczyn - przeważnie ukrytych w podświadomości - podań o odroczenie spotkania.

W czasach, gdy wielu tzw. humanistów piękno trudu umiłowania mądrości - filosophię - zamienia na świecidełka mędrkowania, być może technicy, wdrożeni do dyscypliny intelektualnej, podniosą z pyłu dróg wyścigu ku materialnej pustce okruchy prawdy, aby z nich współtworzyć obraz Absolutu, obraz Boga.

To jednak dopiero początek niekończącego się wysiłku na innym szlaku, wiodącym przez ujarzmianie zakusów codzienności, przez okiełznywanie zniecierpliwień i zniechęceń, do radości wyzwolenia.
Trakt od rozumu do serca może być bardzo długi...

Publikacja: Niedziela Łódzka  nr 29/00 z 16 07 2000r.
====================================================
Szanowny Panie Redaktorze                        

Po druku „Rzeczpospolita a czytelników chowanie – rozdział drugi” w „Naszej Polsce” (NP. nr 26/2000), uświadomiłem sobie, że jest Pan jedynym, który zareagował na problem – bo jest to problem – dostępu do naprawdę zróżnicowanych źródeł informacji w publicznych bibliotekach. Tekst został przekazany do „Naszego Dziennika”, jako naturalna konsekwencja poprzedniej publikacji, a po braku reakcji do wszystkich tytułów: „Głos”, „Myśl Polska”, „Nasza Polska”, „Nowe Państwo”, „Tygodnik AWS”, „Tygodnik Solidarność” (wymieniając w kolejności alfabetycznej).

Ciekawe również jest to, iż poza „Myślą Polską”, „Naszym Dziennikiem” i „Naszą Polską” nikt również nie był zainteresowany ( a przynajmniej nic o tym nie wiem) rzeczywistym wsparciem publicznie zadawanych pytań o klucz, jakim posługują się „klucznicy” przy otwieraniu dostępu do zagadnień w wydawanym przez Bibliotekę Narodową (w wersji tradycyjnej i elektronicznej) periodyku: „Bibliografia zawartości czasopism”( Zob. Bibliografia z dogmatem – „Myśl Polska” 12/98; Bibliografia za zamkniętymi drzwiami – „Myśl Polska” 47/99 i w nieco skróconej wersji „Nasz Dziennik” 247/99)

Czyżby niechęć do wspólnego działania brała się z obawy zakwalifikowania do „niewłaściwego” towarzystwa?...  Zatem tym bardziej należą się Panu podziękowania za odwagę w stawania ponad różnicami w istotnych dla swobodnego dostępu do informacji sprawach.

Publikacja: Nasza Polska nr 30 z 26 07 2000r. Listy
============================================================
Stąd do wieczności

Rzekł do Niego Piłat: „ ... Cóż to jest prawda?...” (J 18,38)
                                                               *
Dążenie do poznawania prawdy jest tak stare jak stara jest pokusa - choć różne przybiera maski - uzyskania łatwego wtajemniczenia do władania życiem; magicznego klucza otwierającego furtki skrótu na drodze przeznaczenia.
Trud ciągłej nauki odczytywania rzeczywistości, wysiłek odnajdywania wszystkich jej wymiarów i ustalania hierarchii ważności elementów,  wierność obowiązkowi zachowania  pamięci  celu, może doprowadzić wyczerpaną kondycję do uległości podszeptowi: “ bądźcie sami jak bogowie" - kreatorami prawdy. Karol Marks, modyfikator heglowskiej dialektyki i jeden z guru materializmu, podtrzymał i jasno sformułował dyrektywę wszelkiej maści rewolucjonistów - przyspieszaczy  “naturalnych procesów historycznych” : "Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić"!

Oczywiście, wizje dynamicznego kształtowania idealnego świata nie zaczęły się z  Manifestem komunistycznym . Władczy zamysł na uporządkowanie sumień - Cuius regio, eius religio ( czyje władztwo, tego wiara); utopijne i fałszywe - Wolność, Równość, Braterstwo;  Proletariusze wszystkich krajów łączcie się; cyniczne - nadludzie w lożach i podludzie w obozach - to pojęcia z tego samego podręcznika o tworzeniu rajskiego ogrodu na ziemi, prowadzące w efekcie - po utoczeniu morza krwi i zadaniu niezliczonych okrucieństw - do totalitarnych skutków platońskiego idealizmu i jego  skarykaturyzowanego trójpodziału: na stanowiącą elitę, jej dzielne ramię – żołnierzy i całą pożądliwą, "małowolną" resztę do wykonywania prac, które czynią życie elit do zniesienia.

Uległość owemu omamowi skutkuje, owszem - jak dowodzą nawroty recydywy - uzyskaniem pęku kluczy do masywnych drzwi cel, które zatrzaskują się coraz częściej za innymi i coraz skuteczniej za...klucznikami. "Neutralizowanie" kwestionujących piękno drogi postępu, jawi się jako oczywiste - szczególnie w miarę intensyfikowania marszu - parafrazując pewną zabójczo tezę, jednego z praktyków idealnego ustroju, Józefa Stalina. Zmęczenie intensywnością marszu i rugowaniem wątpiących narasta. Wreszcie, za kolejnym zakrętem, owego jedynie słusznego szlaku, wyłania się ostateczna propozycja nie do odrzucenia. Mimo cyrografu, władztwa pełnego nie uzyskuje się. Śmierć jest zupełnie nieczuła na uwodzicielskie gesty wciąż rekonstruowanej młodości, rangę urzędu czy ogrom kiesy; również na oszałamiające zapewnienia Marksa, iż " człowiek jest istotą genetycznie określoną i jako taki jest nieśmiertelny ". Przedkłada przeraźliwie czytelny, indywidualny bilans. A w nim ?...
Wzgardzona możliwość poznania i chronienia ludzkiej godności; poszukiwania i dzielenia - w wielkiej rodzinie ludzkiej - wiary, nadziei, miłości ? I kres bez nadziei - bowiem w pogoni za mirażem, który właśnie rozpływa się u bram wieczności...

Idee oderwane od rozumnego,  pokornego, odkrywania celu i sensownego sposobu życia, mozolnego weryfikowania rzeczywistości, pozbawione prawdziwej miłości; kierujące do oddawania hołdu podstępnemu władcy tego królestwa,  nie przynoszą, nie mogą przynieść dobra - ani jednostce, ani elicie obwieszonej jak choinki błyskotkami przeróżnych przymiotników.  Historia uczy iż w ogrodach ciemnego księcia zawsze dojrzewają zatrute owoce - jeżeli zrywają je  władcy, są to owoce hekatomb...
                                                               *
Rozum, wyróżniający - nie przypadkowo przecież - człowieka od wszystkich innych bytów materialnych, daje szansę osiągnięcia mądrości, szansę wejścia na drogę prawdy. O wyborze decyduje wola - oręż duszy. Dodatkowym wianem na czas próby spełnianej tu i teraz, w tym fragmencie wieczności, są: intuicja, rozpoznająca podstawowe elementy prawa naturalnego; umiejętność bezinteresownego miłowania - altruizm; oraz sumienie. Sumienie może stać się ostatnim  korektorem źle kształtowanego i używanego rozumu; rozumu fałszywie postrzegającego rzeczywistość, prowadzącego do destrukcji i samozagłady.  Może - o ile nie jest zniszczone. Stary Platon wiedział: “ ...jeżeli ktoś chce utrzymać nad innymi władzę absolutną, musi zabić w ich umysłach i sercach prawdę”. Nihil novi sub sole - nic zatem  nowego pod słońcem - w sposobach na spotwornienie.                                                                 
                                                                 *
Narzucenie masom siłą reguł podporządkowania i brutalne ich egzekwowanie, to taktyka prymitywna. Wymaga znacznego wysiłku, czujności, skomplikowanego systemu rozdzielnictwa łask i kar oraz nadzoru nad posłuszeństwem i lojalnością. Poza tym nie jest  najefektywniejsza - głuszy, ale nie wykorzenia atrybutów człowieczeństwa. Mogą one czynić trudno przewidywalne wyłomy w systemie, a w końcu zrujnować go zupełnie. O wiele lepszą strategią minimalizowania możliwości rozumu i zawłaszczenia wolności, oraz eliminowania dyskomfortu wyrzutów sumienia, jest wejście w obszar fikcji - nieprawdy. Tam można niszczyć osobowość i formować istotę człekokształtną - "nowego człowieka" - zredukowaną do wymiaru materialnego, pozbawioną swego transcendentalnego, indywidualnego i społecznego powołania; cedującą ustalanie wszelkich definicji prawdy i fałszu, dobra i zła, posiadaczom insygniów  władzy w zamian za strawę dla wciąż pobudzanego i nadętego do gigantycznych rozmiarów instynktu - monstrum, pożerającego dumny dar myślenia i delikatny dar wrażliwości. Rozbudzany głód megaposiadania  w gorączkowej pogoni za nowymi obrazkami aktualnej  mody w  wielkim bełkocie reklam życia na niby; super  odlotowy odpoczynek - w alkoholowym czy narkotycznym transie, przy hipnotyzujących, basowych technodecybelach; rekreacyjny, pośpieszny, totalny sex odrywany od intymności i odpowiedzialności - nazywany przewrotnie miłością - mają zagłuszać wielki strach, przed domyślanym - mimo wszystko - wielkim oszustwem. Czy zagłuszą ?...
                                                                        *
Wizje enklaw szczęśliwości na ziemi, kreślone z obezwładniającą pewnością przez kolejnych konstruktorów, często określane, nie wiadomo dlaczego, światopoglądem naukowym, wtłaczane do świadomości i podświadomości; handel kompromisami na temat prawdy - atrapami znajdującymi się, jak zwykle, pośrodku, czy  zależnymi od punktu widzenia chronionymi skomplikowanym systemem zasieków zwanych prawem; złotouste i żelazozębne portrety mistrzów  relatywizmu reklamujących obowiązującą modę; plastyczna informacja pozwalająca na ulepienie teorii z cienia hipotezy i quasi prawdy z fałszu; i wreszcie dyskretna kontrola skuteczności wysyłanych bodźców - to skrócony spis atrybutów ze zmodernizowanych warsztatów, wymieniających według aktualnych potrzeb, na poczekaniu, stare, trudne definicje na nowe świecidełka.

Świat według Orwella to świat nierzeczywisty ? Spójrzmy zatem dokoła, tutaj, teraz...  

Ot, chociażby na półki księgarskie, na regały publicznych - czyli z naszych pieniędzy utrzymywanych - bibliotek; do spisu bibliografii przygotowywanej przez tak nobliwą , zda się, instytucję jak Biblioteka Narodowa; zobaczmy czym raczą, w ogromnej większości: sztuka, literatura, czasopisma, radiostacje i telewizja - ten najpowszechniejszy i najłatwiej wnikający do wnętrza odbiorcy edukator ale i potencjalnie najgroźniejszy deprawator. Wsłuchajmy się choć przez chwile, ale uważnie, w zgiełk mający stłumić - jak ongiś zagłuszarki Wolną Europę - niezależne środki informowania i komunikowania się ludzi chcących zachować wierność normalności, Bogu, Honorowi, Ojczyźnie, lub uświadommy eliminującą ciszę, przy innej skali zjawiska. Dostrzeżemy naturalne dla żyjącego i rozwijającego się zdrowo społeczeństwa, powszechne ścieranie się poglądów; odważnie, rzetelnie, publicznie w publicznych środkach komunikowania; poglądów spoza skanalizowanego nurtu "poprawności" i spoza gminnego kręgu  znajomych  i znajomych znajomych ? W jakim stopniu państwo wypełnia obowiązek  rzetelnego strzeżenia dobra wspólnego narodu i obywateli to  państwo stanowiących ? I czy prawo stanowione opiera się na sprawdzonym fundamencie prawa naturalnego i prawdy ? Czy  podstawą edukacji powszechnej jest dążenie do jak najdoskonalszego odczytywania rzeczywistości, czyli dążenie do prawdy ? Czy....
                                                                          *
"Veritas est adaequatio rei et intellectus" - prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą,  a mądrość-  według arystotelesowskiej wykładni - to poznanie w świetle najgłębszych przyczyn. Im głębiej zatem sięga się do przyczyn, tym bardziej można przybliżyć się do rozumienia rzeczywistości.
                                                               *
Bóg jest stwórcą wszechrzeczy i wszystkich istot. Stwórcą Rzeczywistości. W Nim zatem pełna zgodności rozumienia Rzeczywistości z Rzeczywistością. W Nim Prawda. Absolutna. I najgłębsza przyczyna. Dlatego Jezus Chrystus, Syn Boga Żywego, Jego Słowo w objawieniu prawdy, mógł prosić za swoimi uczniami: " Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą" ( J 17, 17) i dodać odwagi: "... poznacie prawdę a prawda was wyzwoli " (J 8,32   ) Jedyna - uwalniająca od zagubienia i lęku - Prawda. Trwająca przez pokolenia i epoki,   aż do skończenia świata. I w Wieczności.
                                                                     *
                   "Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą i życiem..." ( J 14,6 )

Publikacja: Myśl Polska 33-34 z 13-20 08 2000r.
=====================================================

DZIEŃ ŚWIĘTY ŚWIĘCIĆ (tyt org. Po co nam państwo?)

W jednym z tekstów polemicznym dotyczących handlu w dni świąteczne, autor przywołał liberalne argumenty za wolnością w tej materii (“Dzień święty święcić, jak kto chce” Rzeczpospolita 199/00). Wyjaśniają one sporo, ale i wywołują wątpliwości, których usunięcie pozwoli, być może, bardziej zrozumieć istotę rozbieżności.

Zacznijmy od wyeksponowanej, tuż pod tytułem, zapewne kluczowej tezy: “Państwo świeckie nie może realizować celów czysto religijnych”. Kategorycznie sformułowany zakaz, musi wywołać prośbę o jasne zdefiniowanie pojęcia  celu czysto religijnego i pytanie dlaczego państwo nie może zostać włączone, na życzenie tworzącego to państwo narodu (społeczeństwa), do realizowania również takich właśnie celów? Kto i dlaczego ma ograniczać jego suwerenność? I czy wobec tego państwo jest organizacją zbudowaną dla roztropnego budowania i strzeżenia dobra wspólnego narodu (społeczeństwa), czy raczej aparatem przymusu, wydzieranego sobie z rąk przez grupy interesów?

Co to znaczy państwo świeckie? Nie ma i nie było – bo być nie mogło – państwa rzeczywiście świeckiego. Były i są próby budowania organizacji tworzących nowe religie, czy raczej quasi religie, oparte na pośpiesznie kleconych materialistycznych dogmatach. Dlaczego zatem cele religijne są nie usprawiedliwione, a “religie” i dyktaty ateistyczne ( w efekcie antyteistyczne) tak- nawet jeżeli są negatywie weryfikowane przez historie (i logikę ) ?

Czy prawo do godziwego odpoczynku nie jest jednym z podstawowych i sensownych oczekiwań pracownika ? Kiedy pędzimy na zakupy, czy towarzyszy nam  świadomość, że na naszą “wolność” pracuje ogromna ilość świadczących pracę, przeważnie kobiet, najpewniej nie uszczęśliwionych oderwaniem od możliwości, świątecznego wyciszenia i rodzinnej radości?  Nie byłoby sprzedających, gdyby zabrakło nabywców, to prawda. Ale czy te same kryteria stosujemy przy walce z innymi groźnymi społecznie anomaliami- alkoholizmem, narkomanią, pornografią?  Czy nie staramy się chronić pracownika prawem, przed wyzyskiem bezwzględnego pracodawcy?
Dlaczego na ołtarzu nowego bożka -kasjera, wspomaganego reklamami, mamy złożyć tradycję ? I dlaczego świat miałby się zawalić, jeżeli nie napełnimy lodówki z wyprzedzeniem?

Czy przyzwolenie na powszechny świąteczny handel ( lub produkcję) nie prowadzi to do burzenie naturalnego rytmu pracy i odpoczynku? A pomieszania sensu święta i powszedniości do zdemolowania poczucia sacrum i profanum, i w istocie do zdewastowania najistotniejszych elementów kultury narodu? Czy liberalne odrzucenie “zniewolenia  celami religijnymi” (opium dla mas?...), nie prowadzi w efekcie do najprymitywniejszego zniewolenia – zahipnotyzowania żądzą posiadania? A to przyzwolenie na dowolność, gdy, jakoby, nikomu nie dzieje się wymierna krzywda, nie jest po prostu efektem albo braku wyobraźni, albo świadomego zamysłu?  Czy uczciwy obserwator coraz większego spotwornienia obyczajów, może uchylić się od rzetelnej analizy przyczyn rodzących takie a nie inne skutki?  Zastąpić ją błyskotkami werbalnymi z sofistycznych podręczników”

Czy propozycja “dzień święty święcić, jak kto chce” nie pochodzi z tego samego magazynu co “róbta co chceta”?  - Z nieźle zaopatrzonej, zorganizowanej i chronionej różnymi szyldami hurtowni libertyńskich podróbek solidnych towarów?

Publikacja: Rzeczpospolita nr 223 z 23-24 09 2000r. Opinie – Listy.
Poszło pod wspólnym tytułem: “Dzień święty święcić, jak kto chce”
====================================================
Wybory

 Trud wyboru nie jest wyjątkowym wydarzeniem. To chleb powszedni wolnego człowieka, podejmującego decyzje w każdej, świadomie przeżytej, chwili. Dylematy, zwątpienia, poszukiwania, mozół sięgania do możliwie najgłębszych źródeł prawdy, to cena za jaką nabywa się wolność. I jak drobną, czy ważką, byłaby decyzja bieżąca - „taktyczna „ - jest ona konsekwencją „strategicznej” odpowiedzi na pytanie: Kim jestem? Skąd,  dokąd i w jakim celu dążę?
 Niewątpliwie, inny staje się horyzont postrzegania i ustalana hierarchia wartości po odkryciu, zweryfikowaniu i zaakceptowaniu własnej metryki jako dziecka Boga; odmienne natomiast pejzaże i skróty wabią, gdy uwierzy się w  materialistyczne dogmaty, z których wysnuwają się naukowe światopoglądy,  jak chociażby ten, iż powiła nas  „Matka Przyroda”, w okrytym mgłą tajemnicy samorzutnym procesie ewolucji atomów wodoru w geniusz człowieka.

Pierwszy wybór  to poszukiwanie Wszechmocnego, miłującego Ojca, aby wsłuchiwać się, z należną pokorą i szacunkiem, w Jego wskazówki, wyjaśnione ostatecznie w ostatnim Słowie - Jezusie Chrystusie. To prośba o łaskę mądrości, wytrwałości. To nieustająca ciekawość rzeczywistości, badanie wszystkiego, odrzucanie fałszu, wierność prawdzie. To odkrywanie drogi ku Niemu i baczenie aby nie zatracić jej w codziennej pośpieszności.
Dokonawszy na wieki wybór, co chwila wybierać muszę; wzmacniając kondycję intelektu, pogłębiając wiedzę, usuwając defekty woli, aby wybory czynić jak najmniej ułomnymi, aby zostać przyjętym, po mgnieniu ziemskiej próby, na wieczną obecność w Domu Ojca, w którym mieszkań wiele.

Druga propozycja zachęca do folgowaniu lenistwu intelektualnemu, wszelkim naturalnym instynktom (skoro jesteśmy „dziećmi natury”...), zagarnianiu jak największego pola dla kultywowania - pojedynczo czy w kolektywie - aktualnie obowiązujących definicji prawdy i dobra. W konsekwencji prowadzi to zazwyczaj do bezwzględnego hołdowania porywom egoizmu, dla którego usprawiedliwienia wymyśla się - o ile nie zadeptano do cna sumienia - dziwaczne, śmieszno - smutne alibi. Jest to naturalny skutek uwięzienia świadomości w murach podstawowego dogmatu materializmu: istnienia jedynie tu i teraz.

Można snuć skomplikowane rozważania i dywagacje o przerażającym fundamentalizmie prostych wyborów, o skomplikowaniu rzeczy i rzeczywistości, o potrzebie przeróżnych kompromisów, i oczywiście można znaleźć w tych rozważaniach fragmenty prawdy. Kiedy jednak przychodzi moment decyzji, jest ona i tak pochodną kondycji moralnej - ta zaś nie powstaje w  pustce i nie umacnia się w pozorach.

Niebawem przyjdzie stanąć przed konkretnym wyzwaniem. Trzeba będzie wybrać Prezydenta Polski. Katolik wie, że jak nie byłby okrągły w słowach i słuszny w posturze kandydat do reprezentowania narodu, nie potoczyste obietnice, a zgodność w mowie i uczynku, wierność nauce Ojca, jest świadectwem jego przydatności.

Nie mogą być przepustką do Historii udziały w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością, założonej dla mniej czy bardziej zakamuflowanego kontestowania przekazu Ewangelii i wypływających z niej nauk wikariuszy Chrystusa – następców świętego Piotra, w tym naszego wielkiego rodaka, Jana Pawła II. Jego pamiętne wołanie w Warszawie: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odmieni oblicze Ziemi; tej Ziemi... powinno trwać w nas – robotnikach Pana.
Czy trwa?
A jeżeli tak to czyż możemy dać zwieść się próbom interpretowania Jego prostych, klarownych słów przeciw cywilizacji śmierci, przeciw mordom na bezbronnych – aborcji i eutanazji; przeciw wynaturzeniom i dewiacjom, przeciw hedonizmowi – antyludzkiej „cywilizacji” użycia? Czyż moglibyśmy choćby przez moment uwierzyć, iż nie bolą Go „małe ilości miękkich narkotyków” czy przyzwolenie dla pornografii ?
Czy przywódca duchowy ponad miliardowej rzeszy katolików, autorytet moralny świata a jednocześnie gorący patriota, może zaakceptować wywłaszczanie rodaków, rozbiórkę domów ojczystych, demontaż Wiary?

Czy nasz wybór będzie dokonamy w wierności Ojcu, Kościołowi – zgodny z dobrowolną deklaracją: Nie rzucim Chryste świątyń Twych, nie damy pogrześć Wiary; i Matce – Ojczyźnie, której uroczyście przyrzekamy, że nie zginie póki my żyjemy?...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 234 z 6 10 2000r.
===================================================
Walka karnawału z  postem

W wyobraźni wielu wielbicieli przeróżnych odmian materializmu wiara w naturalny porządek rzeczy, w transcendentną Praprzyczynę, w Boga, a już szczególnie w wydaniu chrześcijańskiego katolicyzmu, to ciemności niewiedzy, ponurość doktryn i odmęty straszliwych nakazów i zakazów z których należy ratować  wszelkimi sposobami -  nawet pod przymusem - ogarniany nimi lud.
Antyteistyczna medycyna dysponuje żelaznym, rzec można, zestawem rozweselania. I rzeczywiście pacjenci, jeżeli przeżyją zaaplikowaną kurację - statystyki nie sieją optymizmu - i potrafią dostrzec skutki wdrażanych idei, nie mogą powstrzymać śmiechu. Gorzkiego śmiechu. Bo jaki może być, jeżeli efekty podejmowanych zapalczywych starań „naukowego, materialistycznego postępu” bywają raczej upadkami niż wzlotami ?

Z idei wyzwolenia od  transcendentnego Boga - demaskowanego jako przytłaczający mit - wyrosły jak grzyby po deszczu przeraźliwie materialne i zupełnie realnie niewolące bożki. Z zamysłu oswobodzenia od „nieznośnego ciężaru” prawa naturalnego, ustawionego przez obiektywnego Prawodawcę i będącego nakazem wierności sumieniu, wyszedł przymus nakazom zewnętrznym - stanowionym subiektywnie partykularyzmom. Z uwalniania od „doktryn” transcendentnych ( akceptowanych dobrowolnie) - zakucie w doktryny materialistyczne (narzucane arbitralnie ).

Świadomość niezwykłej i wyjątkowej pozycji człowieka jako dziecka Stwórcy wszelkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych i podmiotu Jego Miłości, na którą odpowiada rozumnie, korzystając z wolnej woli, zredukowano do przypadkowego elementu ewoluującej materii wkomponowanego w przyrodę. Celowość przekształciła się  w nadętą  hipotezę nieprawdopodobnego przypadku


 Umiłowanie człowieka poprzez nieakceptowanie grożącego mu zła (grzechu), zastępuje lubość zła (grzechu) niszczącego człowieka. Idea szczęścia nie warunkowanego materialnie, przepoczwarza się w wizję szczęścia, definiowanego jedynie w aspektach zaspokojeń fizjologicznych, materialnych. Redukowanie lęków egzystencji, przez uświadamianie niezniszczalnych wartości i celów, przekuwa się w gorączkę  zdobywania nietrwałych świecidełek ograniczonych karlejącą wyobraźnią.

Zamiast sadowienia fundamentu domu na pewnych zasadach moralnych, próbuje się budowy na piasku zmiennych  reguły, włączając w to  akceptację dewiacji i patologii. Odebranie etyce laickiej uzasadnienia w Najwyższym Sprawcy pozbawia ją  sensu. Zamiast utrwalania pojęć i definicji dla coraz lepszego komunikowania się, jesteśmy świadkami ciągłych zmian, dezorientujących i przeszkadzających w efektywnym konstruowania ludzkiej wspólnoty. Zamiast konsekwentnego, zdyscyplinowanego, ścierania się intelektów na obszarze wiedzy, następuje ucieczka w konkluzje bez dowodu, błyskotki werbalne, okrzyki, połajania, aż po fizyczne unicestwianie oponentów. Powszechna indoktrynacja wypiera powszechną edukację. Otwartość wolnego w wyrażaniu swoich pragnień członka rodziny ludzkiej, więźnie w mikroświatku „ego" coraz bardziej wyobcowanej jednostki, a poszerzanie i ugruntowanie obszaru ludzkiej wolności przez panowanie nad instynktami - w zniewolenie porywami  animalistycznych uwarunkowań.

Średniowieczną lekkość wiary wzlatującej kolorami i radością życia ku niebu z bogatych pól cywilizacji łacińskiej, obciąża coraz większy ciężar pychy, rozpełzającej się po szczelinach ziemi w poszukiwaniu stymulatorów niemrawych podskoków. Harmonię i dostojeństwo gotyckich świątyń, oraz pełną sensu i prostoty organizację życia, mają wymieniać przeróżne pokraczne „instalacje w procesie”, będące sztuką odwracania uwagi od pustki treści. Racjonalność szalonego działania ducha, zamieniono na szaleństwo nierealizowalnych w materialnych wymiarach pomysłów: od „wolności, równości, braterstwa” po skarykaturyzowaną wizję platońskiego trójpodziału. I najbardziej paradoksalny efekt:

Wolnomyślicielstwo mające uwolnić człowieka, zamknęło jego myśli w więzieniu materialistycznych dogmatów. „Tolerancja”, „pluralizm” i „dialog”, objawiają codziennie grymaśne oblicza cynicznej ( w najlepszym razie - groteskowej) laickiej cenzury.

 A stwierdzenie pewnego postkomunisty, zmutowanego taśmowo w liberała: „Najważniejsza jest gospodarka ( wszak „byt kształtuje świadomość”). W gospodarce nie ma miejsca na pytania pracobiorców.” ( można domyślić się - na razie „w gospodarce”, bowiem: „kierownictwo wie lepiej!” i „Arbeit macht frei!”... ), uzmysławia obecność widma starego marzenia o  likwidacji jednego z podstawowych uprawnień, ba! - obowiązków człowieka: prawa do wiedzy, obowiązku rozwoju świadomości, obowiązku współtworzenia i współodpowiadania za kształtowanie jakości życia, dla dobra wspólnego. Regres człowieczeństwa, to zupełnie logiczna konsekwencja ogłupienia i zniewolenia jednostki mirażem pseudowolności.

Przedstawiony szkic zawiera skróty i pewne uproszczenia- być może kosztem czytelności. Chętnym poznania obszerniejszego wykazu i opisu pogubień oraz dowodów, można  zaproponować prace mistrzów myśli i słowa - chociażby Pascala, Chestertona, Frossarda, Messoriego /zob. np. B. Pascal – Myśli; G. K. Chesterton – Ortodoksja; A. Frossard – 36 dowodów na istnienie diabła; V. Messori – Wyzwanie Wiary, Przemyśleć historię, Wyzwanie wobec śmierci, Opinie o Jezusie, Pod Ponckim Piłatem / Materiałów weryfikujących metrykę ludzkości i świadectwa dojrzewania jest już tak dużo, że niewiedza nie może stanowić alibi. A potrzeby poszukiwania i odkrywania również transcendentnej Prawdy nie zastąpi synkretyczna zabawka – Idol Nowej Ery. Ery nieustającego karnawału i uciech modernizowanych laboratoryjnie (lub fabrycznie) osobników, wabionych odmalowywanymi czerwonymi latarniami do bezkresnych przestrzeni możliwości, które w efekcie okazują się być całkiem starymi zaułkami niespełnialnych mrzonek o wolności i potędze.
Czyż nie więcej istoty wolności można odkryć w tym jednym zdaniu francuskiego uczonego (A. Charles`a): „Chrystus nie uwolnił nas od cierpienia. Uwolnił nas tylko od cierpienia nieużytecznego” ?

I czy efekty hedonistycznych starań „naukowego postępu  cywilizacyjnego” nie zweryfikowały dostatecznie ostrzeżenia znanego niemieckiego fizyka i filozofa Carla Friedricha von Waizsaeckera*: „Nie zdoła przetrwać żadne społeczeństwo zorientowane na szczęście, lecz tylko społeczeństwo zorientowane na prawdę” ?...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 238 z  11 10 2000r.

Powyższy tekst od pierwszych dnia sierpnia 2000r. ufnie oczekiwał na „swoją kolej” druku w „otwartej” Rzeczpospolitej. Niestety, aura to, czy wybory przyniosły zmianę decyzji na jednoznacznie odmowną.

* Waizsaeker - zamiast „ae” powinno być „a umlaut”; nie mam takiej czcionki
===========================================
Boks i życie

Nie ukrywam niechętnego stosunku do boksu. Z trudem przychodzi mi przyjęcie do wiadomości, iż jest to - formalnie - sport. Boks, mimo zabezpieczeń i rygorów regulaminowych nigdy nie był w pełni bezpieczny, i  być nie mógł, skoro najoczywistszym potwierdzeniem sukcesu i przewagi jednego z bijących się, miało być takie zdemolowanie przeciwnika, aby ten padł z wstrząśnieniem mózgu na ziemię.

Oczekiwania w boksie, szczególnie zawodowym - w tej ogromnej maszynie do produkowania pieniędzy i...kalek - są wyraziste. Można było się przekonać o tym, bez złudzeń, gdy Andrzej Gołota zszedł z ringu po drugiej rundzie bijatyki z Mikem Tysonem. Polak zachował instynkt samozachowawczy, kiedy uderzenia czarnoskórego pięściarza rozbiły mu łuk brwiowy ( i prawdopodobnie kości policzkowych ), doprowadziły do wstrząśnienia mózgu, zagrażały życiu. Po prostu uznał - jeszcze przytomnie - iż ten stopień zagrożenia nie usprawiedliwia dalszego przelewania krwi. Za żadną cenę. I to była mądra, jedyna, decyzja. Za nią szanuję Gołotę, chociaż nie jest on ulubieńcem moich "czytanek".

Przerażające obrazki, obnażające mentalność środowiska , nawet najbliższego, rozjuszonych kibiców, i wielu komentatorów, zaczęły się, kiedy pokonany gladiator opuszczał ring i halę w jakiejś piekielnej atmosferze zawodu, potępienia. Prawo do jego życie zostało kupione. On powinien, za zainwestowane  dolary, walczyć do końca!  

-Wracaj śmieciu! walcz! giń! Lud żąda igrzysk!

Nawet jeden z komentujących zdarzenie, znany ongiś polski bokser, nie potrafił wyzwolić ze schematu: "na ring wychodzi się aby walczyć do końca". Nawet on nie poczuł się zobowiązany do refleksji - chociażby z solidarności "zawodowej" -  do którego momentu walka o pieniądze ma sens. Nawet on...
Nie słyszy się głosów wsparcia człowieka, w niewątpliwie trudnym momencie jego życia, od tych  osobistości, które widziano z Andrzejem Gołotą w chwilach jego sukcesów?
Czy to wszystko nie wskazuje dowodnie jak wielkie spustoszenie czyni boks ? I jak zawodne są przyjaźnie oparte jedynie o instrumentalne traktowanie innych ?...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 250 z 25 10 2000r.
===============================================
Harce na pograniczu

Oczywiste jest, iż po niezbyt udanej batalii dowódcy starają się - przed podjęciem dalszych decyzji - przeanalizować w cichości sztabów przyczyny braku sukcesu. Tempo i zakres tych czynności zależy od sytuacji na placu boju i rozpoznanych zamiarów przeciwnika. Czy w owe zamiary wpisują się pośpieszne i hałaśliwe obrady towarzyszy z raczej lekkich chorągwi Akcji Wyborczej Solidarność,  dokooptowanych do sił głównych w nadziei na wspólną, rzetelna, walkę ?
Skoro jednak burzliwe debaty toczą się przy otwartej niemal kurtynie, warto zastanowić się i nad takimi elementami:
-Czy wszyscy tworzący AWS podpisali jej program w 1997r.?
-Czy możliwy był inny, szerszy układ parlamentarny niż koalicja z  UW?
-Czy ktoś optował za doprowadzeniem do kryzysu i rozpisaniem ponownych wyborów parlamentarnych na początku 1998r.? Jakie były argumenty za „tak” lub „nie” ?
-Czy wszystkie ugrupowania wspierały zamiary Akcji przy próbach realizacji programu, chroniąc skrzydła przed szarpaniem partyzantki i krzepnących regularnych czambułów przeciwnika?
-Jak wspólnie i lojalnie przeciwdziałano wszechstronnej kampanii indoktrynacyjnej prowadzonej przeciw AWS i jej Przewodniczącemu, gdzie i jak się dało: od tragikomicznie absurdalnych plotek na bazarach, po przypisywanie w mediach, wszelkich nieszczęść jakie spadają na nasz kraj, łącznie z suszą i powodziami, Rządowi utożsamianemu z Solidarnością, i zbyt uśmiechniętemu (tak!), mało energicznemu „pięknemu Maryjanowi” – jak z przekąsem i wściekłością, że nie ma  nań prawdziwego „haka”, mawiano? Dlaczego nie zdecydowano się na  neutralizację  telewizji publicznej ( zabrakło prof. Falandysza?), lub nie  zbudowano opiniotwórczej alternatywy medialnej ?
-Jakiej przyczynie można przypisać  tak wyraźny – z 7 do 16 % - przyrost głosów w ostatnich dniach, dla skazanego już na pożarcie przywódcy Solidarności ?
-Na jakiej podstawie liczyło się i liczy teraz – kiedy znane są wyniki wyborów – na inny, lepszy wynik batalii pod innym dowódcą ? Kto miałby mieć tą - niewolącą błyskawicznie lud - charyzmę? Laska marszałkowska nie zastąpi buławy...
- Apeluje się o otwarcie na „centrum”. Ma to być owe „Nowe”, wykreowane przez całkiem stare, które zniechęciło do AWS dużą części elektoratu z 1997r ?
-Jak ma wyglądać szeroki kontakt z opinią publiczną ? Jeżeli przez dotychczasowe, o znanych horyzontach środki powszechnego kształtowania świadomości, szczególnie wszechogarniającą telewizję, to jaka miałaby być cena uzyskania życzliwości ? Jaki stopień posłuszeństwa?
I ostatnie, istotne, pytanie: Czy nie należy stanowczo rozpatrzyć możliwości - dla uczytelnienia krajobrazu politycznego i dla dobra wspólnego – wzmocnienia wspominanego „centrum” przez zerkających ku niemu,  i skonsolidowania   AWS w nowych, jaśniejszych, konfiguracjach ?

Akcja nie była – bo być nie mogła - zaciągiem bez skazy, to prawda. Wiele niekonsekwentnych, niezrozumiałych, często szokujących, posunięć związanych. z tzw. restrukturyzacją, prywatyzacją, przebudową szkolnictwa, lecznictwa, czy np. brak zdecydowanego przeciwstawiania się  konsekwentnym i coraz obrzydliwszym, coraz bardziej kłamliwym i groźnym antypolonizmom na świecie, zrodziło dzisiaj w wielu Polakach stan ambiwalencji uczuciowej – kochać jeszcze, czy już nienawidzić !?... Póki co, warto jednak spokojnie skalkulować jaka jest realna alternatywa dla odnowionej AWS ?...
Oceniając  poziom umiejętności analizy skomplikowanej rzeczywistości przez dużą - jak się okazuje - zaskakująco dużą część rodaków, widać jak wielki jest już ogrom spustoszeń w duszach i umysłach. Ratunek można upatrywać w konsolidacji sił patriotycznych akceptujących wartości chrześcijańskie i prospołecznych, otwartych na Europę, ale bez gubienia interesów narodowych i zatracania tożsamości, niosących odważnie i rozważnie  cywilizację łacińską w świat mamony - czyż nie tak należy odczytywać słowa Ojca Świętego ?  Jak trudne wydawałyby się możliwości ich realizacji, to oczywiste zda się, iż do zwycięstwa zdyscyplinowanej, zdeterminowanej, armii trzeba a nie chybotliwych "kup” szlacheckich harcujących na pograniczu wiarygodności. Armii dysponującej realnymi środkami odtruwania środowiska. I zdecydowanego wodza, dopuszczającego do „rady wojennej” kiedy trzeba, ale i bez zbędnych  wahań  tłumiącego tumult, gdy czas ku temu nagli. A nagli, aby Akcja i kojarzona z nią Solidarność nie straciły do cna  zaufania tych, którzy dali głos na Mariana Krzaklewskiego, bywało zaciskając zęby, ufając jednak, że tym razem wyprowadzi AWS na skuteczniejszą drogę realizacji obiecywanego programu. Czas nagli do czynów mających przekonać zrezygnowanych, nieufnych, pozostających w domu, że krajobraz bitwy ustrojowej można porządkować  – bez cudów – powoli ale konsekwentnie, dla dobra tego narodu, tego społeczeństwa. Dla dobra Polski – „domu wszystkich”: życzliwych, porządnych, wytrwałych gospodarzy i takich samych, lojalnych gości.

Publikacja: Tygodnik Solidarność nr 43 z 27 10 2000r.
==============================================
 O prawidłowy obraz polskiego piśmiennictwa
---------------------------------------------------------                                
 Kultura i dziedzictwo narodowe

Cenny głos jednego z redaktorów Niedzieli w obronie prawidłowego obrazu polskiego czasopiśmiennictwa ( Marian Miszalski  - O prawidłowy obraz polskiego czasopiśmiennictwa, Niedziela 34/2000) w konstruowanym przez Instytut Bibliografii Biblioteki Narodowej spisie tytułów, autorów i haseł problemowych, kierowanych następnie do wykorzystania w licznych bibliotekach, wymaga uzupełnienia.

Otóż problem nie sprowadza się jedynie do zadziwiającego wyboru tytułów i stosowania kryteriów ocen jakości publikacji. (Teza dyrekcji BN przekazana panu posłowi Markowi Markiewiczowi i pani senator Krystynie Czubie o jakości wywodzącej się z objętości publikacji jest tak śmiała, iż zapiera dech, ale jeżeli nawet pójdziemy tym tropem, zobaczymy, iż np. wyśmienite, konserwatywne Fronda i Arcana  razem wzięte, utrzymują się zaledwie na poziomie łódzkiego Tygla Kultury.)

Niezwykle ważki jest drugi element wyboru - hasła problemowe umieszczane w Bibliografii Zawartości Czasopism. Ponieważ pisałem o tym już dwukrotnie w Myśli Polskiej i  raz w Naszym Dzienniku pozwolę sobie tylko na powtórzenie fragmentu obrazującego stan rzeczy.
„Aborcja” mieściła się do niedawna  w poronieniach sztucznych, a artykułami  proponowanymi  w BZC były „Krótka historia  aborcji: od Hitlera do Bendera” ( Wprost 5/96 ); „Aborcja w czasach Chrystusa” („Res Humana” Towarzystwa Kultury Świeckiej, nr 5/98); „Aborcja w czasach wczesnego chrześcijaństwa ( „Stud. Porad” T.3, 93r.); „Aborcyjny konflikt. Stosunek niemieckiego Kościoła do aborcji” („Przegląd Tygodniowy” 26/99)

„Ludobójstwo” występuje w kontekście działań ZSRR i Niemiec. Innych, przerażających skalą i bestialstwem mordów, czasów "wielkich odkryć" - "wolności, równości, braterstwa" i masowych rzezi np. katolickich wieśniaków z Wandei,  chrześcijan w Meksyku i Hiszpanii w latach dwudziestych i trzydziestych naszego wieku, Ormian na początku tegoż wieku, czy Polaków na Wołyniu w 1943r.  trzeba poszukiwać zapewne pod innymi hasłami.

  „Pornografia” prezentowana jest, owszem. Proszę bardzo: "Świadectwo moralności"  ( Wprost 34/96);  „Kilka pięter hipokryzji” (Wiadomości Kulturalne 36/96); „ O dyskretnych urokach pornografii” (Res Publika Nowa 2/3/98); „Krucjata przeciw świerszczykom” ( Rzeczpospolita 128/98); „Białostocka krucjata” ( Prawo i Życie 35/96); „Pornografia w służbie kobiety” (Literatura na Świecie 24/96); „O seksualnych stereotypach w kulturze masowej” (Tygodnik Powszechny 5/97). Odnotowano również dwa artykuły z niskonakładowego czasopisma, skierowanego do wybranych odbiorców:  „Cichy wstyd - pornografia z udziałem dzieci” (Problemy Alkoholizmu 8/96); „Uzależnienie od pornografii” (Problemy Alkoholizmu 2/3/98).
Tworzone są dziesiątki pozycji związanych z antysemityzmem czy często sztucznie kreowanym „polskim antysemityzmem”, wyszukiwaniem zagrożeń nacjonalistycznych lub wręcz faszystowskich („Faszyzmu po polsku”  Gaz. Wyb.39/97) Dla decydentów w  P o l s k i e j Bibliotece N a r o d o w e j   natomiast nie istnieje – głośny i realnie przecież funkcjonujący – „antypolonizm” czy „antykatolicyzm”,  ze stosownymi, wyraźnymi,  hasłami bibliograficznymi.
Przerażenie może też wzbudzić pobieżny chociażby przegląd regałów bibliotek publicznych – utrzymywanych przecież z naszych, podatników, pieniędzy. Jeżeli przedrzemy się przez zestaw „poprawnych” tytułów czasopism – w tym kolorowych pleplemagazynków – dostrzeżemy ogromne luki w propozycjach alternatywnych, również w tytułach książek odkłamujących nasze dzieje; przypominających grunt na którym wzrastała cywilizacja i kultura.

Czy wszędzie? Zapewne nie. Należy wierzyć, iż są samorządy, są czytelnicy, którym nie jest wszystko jedno jak spożytkowywane bywają mizerne środki na biblioteczne zakupy... A reszta? Przekonajmy się sami. Zapytajmy z czego wynika owa wybiórczość  - z prób indoktrynacji?... z  marazmu?...z wygody?...

I to może najbardziej bulwersuje w czasach, kiedy padają wciąż gromkie zapewnienia o demokracji, pluralizmie i wezwania do aktywności w poszerzaniu wiedzy, odbudowywaniu kultury, czerpaniu z dobrych wzorów dziedzictwa.

Właśnie! - może Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego zechce przydać impulsów rozszerzających obszar tegoż dziedzictwa w bibliotekach i Bibliografii?

Publikacja: Nasz Dziennik nr 257 z 3 11 2000r.
==============================================
Testowanie  serc i umysłów  

Próba wmówienia światu, że historia miała zupełnie inny od  rzeczywistego przebieg to zapewne nic nowego pod słońcem. Próba uczynienia tego w niewiele lat po ich zaistnieniu, za życia pokolenia będącego jej świadkiem to już hucpa. Twierdzenie, iż paszkwil to laurka, wpisuje się w tą samą wizję widzenia, rozumienia i prób kształtowania rzeczywistości.
 
Film „Jan Paweł II Papież Tysiąclecia”, wyemitowany został akurat w dniu 22 rocznicy objęcia przez naszego wielkiego rodaka Stolicy Piotrowej. Bez rzetelnego komentarza wprowadzającego, bez uczciwej dyskusji honorującej nieliczne elementy dobra i piękna ale i bezkompromisowo analizującej płycizny intelektualne filmu, wskazujące rafy tendencyjności. Po prostu pokazano jakim językiem mówi się o Polsce, Polakach, Papieżu w pewnych środowiskach na Zachodzie. Jak rozumują „rewizjoniści” Ewangelii. Jaki niesprawiedliwie uogólniający i wybiórczy stosunek do ziomków mają również niektórzy obywatele „tego kraju”.

Jaki więc cel mógł przyświecać pomysłowi - jeżeli odrzucimy powierzchowność ? Można postawić hipotezę przynajmniej czterech:

-Przeprowadzenie następnego testu na umiejętność rozumienia podawanych treści przez odbiorców;
-sprawdzenie  „tolerancji” Polaków wobec relatywizowania istotnych pojęć chrześcijaństwa, oraz prób „demaskowania” prawdziwych wymiarów Ojca Świętego;
-zważywszy dobór osób, proporcje i ton wypowiedzi  w wielu sekwencjach, wywołanie odruchów rozgoryczenia i nawet złości w społeczeństwie, w którym jeszcze trwa pamięć o dziesiątkach tysięcy ofiar życia danych za pomoc Żydom;
-ukazanie zamętu wewnątrz Kościoła rzymskokatolickiego, przez wskazanie na szefa redakcji katolickiej TVP, jako sprawcy owej emisji.
 
Czy test się udał? Jeszcze nie w pełni, ale...

Publikacja w Naszym Dzienniku nr 257 z 3 11 2000r.
====================================================
Katolicyzm fakultatywny      

Trwają lamentacje nad wynikami wyborów prezydenckich, dających zadziwiający obraz stanu naszych umysłów i sumień. ...A może jednak potrzebny był taki wynik? Może jest on surowym wezwaniem do  rzetelnej analizy przyczyn i skutków ? konfrontacji tego co wiedzieliśmy, albo w co wierzyliśmy z  realiami; nakazem przybliżenia do prawdy.

Niewątpliwie nadwerężonych zostało kilka mitów. Przekonanie o dwunastomilionowym, zdyscyplinowanym elektoracie, związanym z Radiem Maryja wymaga spokojnej weryfikacji. Również myli statystyczna wiedza o ponad dziewięćdziesięciu procentach katolików w Polsce; prawdziwych katolików  – ludzi, którzy nie tylko kultywują pewną obrzędowość, stosunkowo mało wymagającą, ale utrzymują i pogłębiają świadomość istoty swej religii. I obowiązków z nią związanych. Zachwiana została wiara w milczącą większość, która - jeżeli ruszy - powinna zmieść (tzw.) lewicę. Rozwiały się mrzonki o oswajaniu Zła na łagodnych i miłych rendez- vous, po umieszczeniu wadzących „czarnych” w kruchcie, z surowym zakazem „judzenia” zbyt rygorystycznym odczytywaniem Ewangelii, dokumentów Kościoła, Tradycji. Po zabronieniu roztropnego działania dla dobra wspólnego – bo tym z definicji powinna być polityka.

Okazało się również, iż niezbyt świetlana przeszłości nie musi przeszkadzać w karierze publicznej. Tak, jak i przedstawianie obecnej (tzw.) lewicy jako autentycznych, ideowych, spadkobierców budowniczych „realnego socjalizmu”, nie musi odbierać głosów wymęczonych ludzi.

Nie zaskoczyła łatwa próba usprawiedliwienia porażki, przez wskazanie na Mariana Krzaklewskiego i pośpieszny marsz ku całkiem staremu „nowemu” centrum. To dosyć przewidywalny skutek określonej  konfiguracji układów... i nadmiaru ufności. Nie zaskakują, chociaż bywają na dłuższą metę męczące, stereotypowe diagnozy:
-Brak absolutnej jedności po (tzw.) prawej stronie – jakby naturalnym odbiciem sceny politycznej w społeczeństwie pluralistycznym był widok karnej kompanii na musztrze, wykonującej bezwolnie i jednocześnie komendy sierżanta.
-Oczekiwanie cudownych rozwiązań gospodarczych i społecznych – tak jakby wszystko działo się w jakimś sterylnym laboratorium, w którym można przeprowadzać dowolne, kontrolowane reakcje.

 -Brak determinacji dla zapewnienia normalnego, obiektywnego funkcjonowania telewizji publicznej – tak jakby można było to uczynić, przy obowiązującej ustawie i sejmowej przewadze obecnych, włodarzy  TVP – SLD, PSL, UW. Jak kończą się dziarskie nawoływania do zmian w prawie - przy takim układzie sił w parlamencie  i w Pałacu Namiestnikowskim - można było przekonać się nie jeden raz, przywołując chociażby los ustawy antypornograficznej czy uwłaszczeniowej. Prawo ograniczające zabijanie dzieci poczętych wsparł dopiero Trybunał Konstytucyjny.

Nieustraszony redemptorysta, twórca i dyrektor Radia Maryja - o. Tadeusz Rydzyk - upadającym na duchu dodaje odwagi: „Informacja, formacja, organizacja, akcja! - Alleluja! i do przodu!” Nie jest naszym celem dogłębna analiza poszczególnych elementów tej niezwykle treściwej syntezy – padło już tyle słów i wylano morze tuszu, aby skonkretyzować i przełożyć hasła na język codziennej praktyki. Będą podejmowane następne, pełne determinacji i kompetencji starania, aby umacniać Wiarę, rozbudzać patriotyzm, siać wiedzę. Źródeł alternatywnych informacji jest sporo; czasami wystarczy niewielki wysiłek przekręcenia gałki w radiu, wysupłanie złotówki na odpowiedni tytuł prasowy, chwila refleksji nad doniesieniami...

Dlaczego zatem efekt, przynajmniej na razie, bywa tak mizerny? Dlaczego poszerza się obszar kultu łatwej pleple kolorowizny, bożka telewizora, pośpiesznych i hałaśliwych medialnych wzorców kreowanej „rzeczywistości”? Skąd tyle nonszalanckiej, powierzchownej, a nawet aroganckiej i nienawistnej interpretacji solidnych praw danych przez Stwórcę? Wskazówek jak budować solidny gmach ludzkiej wspólnoty...

 Można rzec – nic nowego pod słońcem. Jak świat światem, od prawieków, od kiedy człowiek mógł dokonywać wyborów, był zwodzony na manowce i ulegał podszeptom Zła.

Więc dlaczego miałoby być inaczej w czasach, o których kardynał Karol Wojtyła mówił:
„ Stoimy obecnie w obliczu największej historycznej konfrontacji, przez jaką ludzkość kiedykolwiek przechodziła Nie sądzę, żeby (...) szerokie koła społeczności chrześcijańskiej zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy obecnie w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem i anty-Kościołem, Ewangelią i anty – Ewangelią. (...) Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła, ale jest to w pewnym sensie próba tycząca się dwu tysięcy lat kultury i cywilizacji chrześcijańskiej, ze wszystkimi konsekwencjami dla ludzkiej godności, indywidualnych praw, praw ludzkich i praw narodów”. ( Kardynał Karol Wojtyła do Polonii w Stanach Zjednoczonych w 1976r.)

A jako Papież kontynuował z mocą ostrzeżenia swego poprzednika Pawła VI:
„Antychryst jest wśród nas /.../ nie możemy przeoczyć faktu, że wraz z kulturą miłości i życia na świecie rozprzestrzenia się inna cywilizacja – cywilizacja śmierci, będąca pod wpływem bezpośredniego działania szatana i stanowiąca jeden z przejawów zbliżającej się apokalipsy” ( Z kazania Jana Pawła II w kościele św. Ignacego Loyoli w Rzymie, w grudniu 1993r. )
 " (...) zło, które jest w świecie, nieład, który spotyka się w społeczeństwie, sprzeczności, które są w człowieku, wewnętrzne rozdarcie, którego jest ofiarą, nie są tylko konsekwencjami grzechu pierworodnego, ale również wynikiem atakującego i niegodziwego działania Szatana, tego zdrajcy moralnej równowagi człowieka, którego święty Paweł nie wahał się nazywać bogiem tego świata, gdyż jawi się jako przebiegły zwodziciel, który umie wślizgnąć się w tok naszego działania, aby wprowadzić tam odchylenia na tyle szkodliwe, że na pozór zgodne z naszymi naturalnymi pragnieniami." (Słowa Papieża Jana Pawła II wygłoszone 24 maja 1987r. w sanktuarium Św. Michała Archanioła w Monte S. Angelo w Pugli)

Tak, to są ostrzeżenia, które wymagają wyjątkowej powagi. Dla wielu bój to może być ostatni. O piękno Ziemi – Ojczyzny ludzi. O kształt Polski – naszej Ojczyzny. O wymiar narodu, nawet o jego istnienie. O zdrowie chrześcijaństwa, katolicyzmu. O jakość relacji między ludźmi. O wymiar człowieczeństwa. O kierunek docelowej podróży: ku Bogu? Czy wręcz odwrotnie - ku temu, który sieje zamęt na upadek wielu...
 
Cóż zatem czynić? Walczyć. Skoro jesteśmy dywizjami papieskimi – według głośnej, ironicznej uwagi Stalina. Naszą twierdzą jest nasz Kościół, naszą bronią Miłość, Nadzieja i Wiara. Ale nie ta, składana z gestów i czynności powierzchownych, oscylująca w kierunku obyczaju, czasami rozrywki; przy głębszych potrzebach uruchamiająca skomplikowane – by nie rzec „pogmatwane” - spekulacje intelektualne; nie ta wiara. Znane określenie: wierzący, ale nie praktykujący, można odwrócić: praktykujący, ale nie(zbyt) wierzący.

W co wierzymy, skoro jesteśmy znieczuleni na fałsz, nieprzyzwoitość, brutalność, wulgarność, sexizm, „mamonizm”, zabijanie ciał, zabijanie sumień - na grzech po prostu? Cóż to za solidarność ludzka, która przyzwala, aby będący obok nas, na wyciągnięcie ręki, bliźni: brat, siostra, krewny, przyjaciel, znajomy, nieznajomy, zagoniony do niewolniczej harówki lub wyrzucony na bruk, ogarnięty indoktrynacją środków masowego kształtowania, tonął w zrelatywizowanej, zredukowanej do najprostszych obrazów „pomroczności jasnej”. Cóż to za dziwne nasze chrześcijaństwo - bezobowiązkowe, bezwolne, niemrawe, spasione wygodą łatwych alibi, usypiane standardami jak z filmu Rosemary`s baby ?

Cóż to za dziwny nasz katolicyzm - wystraszany, przytłaczany pychą, arogancją, a nawet herezją, przyzwalający na zakuwanie w dyby relatywizmu – religii zła? Cóż to za dziwni wierni Kościoła Chrystusowego, z dobrowolnego przecież wyboru, piszący własne „katechizmy”, własne „ewangelie”, i cóż to za nauczyciele, których życie, których mowa nie jest wyraźna: „tak, tak; nie, nie” – nawet kosztem dąsów nauczanych?

- Niektórzy pójdą sobie? Niech idą, wyposażeni na drogę w świadomość konsekwencji decyzji świadomego igrania ze Złem, z grzechem. Niech idą.... otaczani z dala naszą życzliwością i modlitwę. Część, poobijana, wróci z wiedzą, że wabił miraż.

Czy nie nadszedł czas misji tu i teraz, pilnie? Czas niesienia ożywczego: „dlaczego? ”, poza krąg już przekonanych, na place, ulice, do manufaktur, gdzie wciąż wyrabia się gorączkowe: „jak? ”. Misjonarzem zaś musi być każdy z prawdziwych „żołnierzy” Chrystusa, każdy ochotnik z „dywizji” papieskich, wolny od lęku, a więc wolny od agresji.

Czy nie nadszedł już czas, aby ludzie Kościoła, media Kościoła, i te, które uznają wartości chrześcijańskie za swoje, głosiły wiernie, konsekwentnie i lojalnie wobec siebie, to samo, chociaż niekoniecznie tak samo? A idąc szeroko i odważnie, nie przekraczały granicy herezji, zamętu, nonszalancji, znieczulenia „pragmatyzmem”. Żeby okrzyk: „Chodźcie z nami!”, miał siłę radości i dumy z głębokiego przekonania o wspaniałości perspektyw na pewnym, choć trudnym szlaku.

A gdy się zdarzy, że nie uratujemy całego świata, uratowanie jego cząstki, tej tuż, obok, uratuje i nas...

Publikacja: Niedziela nr 46 z 12 11 2000r.
===================================================
My do was nie pasujemy

13 letni uczeń gimnazjum w Gdańsku wyskoczył z okna wieżowca zabijając się na miejscu. Dlaczego młodzi ludzie decydują się na tak desperacki krok?

Każde odejście bywa naznaczone czyimś bólem, lękiem. Każde spotkanie z nieprzeniknioną tajemnicą drogi na tamtą stronę budzi... powinno budzić, refleksje - z jakimż to bagażem przyjdzie, może za sto lat, a może za godzinę, udać się i nam w tą podróż. Przybierając lat, powoli oswajamy się z wielką nieuchronnością. Staramy się do niej dojrzewać. „Życie nie miałoby sensu, gdyby nie śmierć” – jakże głęboka to sentencja. Ale śmierć dziecka?... Samobójcza śmierć dzieciaka rozpoczynającego dopiero zbieranie doświadczeń życia?...

Jakie lęki, jakie osamotnienie zamknęły nadzieję i zmusiły go do ostatniego lotu? Przed czym uciekał? Dokąd?

Dyrektorkę szkoły nie wie. Dziecko nie zgłaszało się do pedagoga. Nie było problemów. Grupa uczniaków mówi więcej – wagarował, był inny, nie pasował do nas. I jeszcze kilka słów dyżurnego komentarza pani psycholog. I może jeszcze jakiś czarny, albo biały marsz...

Tylko, przeciw komu?.. Komu trzeba rzucić w twarz oskarżenie, – co zrobiliście z nami? Co się stało, że nie widzimy jak obok nas, za ścianą domu, na szkolnym korytarzu, na placach i ulicach, jak tuż - na wyciągnięcie ręki, - karleje człowieczeństwo i ginie człowiek? Obrazki ze szkolnych przedstawień sadyzmu, gdzie w roli bezwzględnych katów i realnych ofiar występują nasi „milusińscy”, to tylko fragment wielkiego dramatu. Ale nie mógłby on zapewne proponować tak wielu następnych przerażających odsłon, gdyby nie scenariusze dzieciństwa, które sami piszemy, bądź, na które sami się zgadzamy - z zagonienia, z bezmyślności, z lenistwa, z przerażenia, z buty.
A rachunek - za panią woźną, przed którą przewala się horda bęcwałów maltretujących „nie pasującego do nich”; wrzeszczącą: „Dalej stąd! Nie możecie gdzie indziej się bić!?”; rachunek za wygodę pani wychowawczyni i pana od komputerów, przymykającego oczy na horrory przemycanych do pracowni gier elektronicznych, za niekompetencję pani dyrektor – „nic nie widzącą”; za wskazówki „mocnego” tatusia, czy „nowoczesnej” mamusi: „Nie daj się! Bądź cwańszy. Liczy się siła i szmal. Widzisz, do czego doszedłem; co osiągnęłam!? ” – ten rachunek płacimy wszyscy. Oni w końcu też.
Ale najpierw płacą najsłabsi – dzieciaki. Te, najbardziej zagubione, osaczone sytuacją, bez wyjścia - jak im się wydaje.
Gdzie jesteśmy wtedy?
Co załatwiamy właśnie, gdy mówią: Odchodzimy. My do was nie pasujemy.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 274 z 24 11 2000r.
=======================================================
Dziennikarz katolicki... Co to znaczy?

Katolicki dziennikarz. Katolicka redakcja. Katolickie media.
Dlaczego stosujemy ów wyróżnik - „katolicki”?...
 
Czy ma on być sygnałem, iż na tym obszarze nie obowiązuje wszechobecna moda na pośpiech, nonszalancja, powierzchowność, kryteria „jakości ze znajomości”? Czy tutaj nie doświadczymy efektów uwikłania w gry przeróżnych interesików - pochodnych walki o władze, wpływy, pieniądze, sławę? A brak katalogu z aktualnie lansowaną modą nie powoduje ironicznego zdziwienia?

Czy spotkanie z dziennikarzem, redakcją, prowadzoną przez katolików ukazuje widoczną od razu, autentyczną, różnicę w kontaktach międzyludzkich – wyciszenie, pogodną życzliwość, odpowiedzialność za słowo, rzetelność? Wierność Ewangelii, Tradycji i następcy św. Piotra? Ubogacanie informacją, ale i postawą, wzorem do zapamiętania? Usłyszymy naturalne: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Szczęść Boże, z Panem Bogiem?

Czy dziennikarz, redaktor katolicki nie dysponuje zapasem masek - od szczególnie pięknie ułożonej w czarująco radosnym uśmiechu dla VIP-ów i kamer, po naznaczoną grymasem „wyższego wtajemniczenia”, nonszalancji i zniecierpliwienia dla „prostaczków”, (od których oczekuje jednak nieustającego zainteresowania i wsparcia)?

Czy intencje są czyste, język klarowny; a pamięć wciąż odkurzana, aby codzienny pył „pragmatyzmu” nie zakrył śmiercionośną warstwą świadomości o służbie dobru wspólnemu, które trzeba budować na Skale?

Czy wreszcie ta cierpliwa, nasycona miłością „dającą” służba, jest zgodna w „myśli, mowie i uczynku”? - bowiem Ojciec nasz widzi w ukryciu to wszystko, co uczynione zostało każdemu z maluczkich...

Gdyby tak miało nie być - czy „katolickość” nie zostaje zdewaluowana, poddana gawiedzi na ośmieszenie, czy nie staje się przyczyną zasmucenia, dezorientacji, wreszcie zgorszenia?
Czyż, więc pytanie o autentyczność określenia - „katolicki”; pytanie, na które musimy odpowiadać stale prosząc o łaskę rozeznania w Duchu Świętym na trudnym, urwistym szlaku, wiodącym przez prawdę ku Prawdzie, nie jest prawem i obowiązkiem każdego?...

Publikacja: Niedziela nr 51 z 17 12 2000r.
=================================================
Smutny koniec arytmetyki?

Dosyć często eksponowanym kluczowym zarzutem kierowanym do Mariana Krzaklewskiego i AWS jest to, że za partnera koalicyjnego wybrana została akurat Unia Wolności, sprawczyni wszelkich niepowodzeń Akcji.

- A przecież możliwy był inny związek większościowy - z PSL i ROP – nadal dowodzą liczni analitycy i znawcy sceny politycznej.

Spróbujmy, zatem wziąć do ręki kalkulator i sprawdzić arytmetykę parlamentarną. Po wyborach w 1997r. rozkład sił był następujący: AWS 201 mandatów, SLD 164, UW 60, PSL 27, ROP 6, Mniejszość Niemiecka (MN) 2. Zakładając, że PSL chciało realnie takiej koalicji, łącznie z ROP, taki układ miałby zatem 234 mandaty, a SLD z UW w opozycji 224. Zwykła większość - marniutka, bo licząca około 10 mandatów ( bez uwzględniania MN) - byłaby niby zapewniona. Jesteśmy jednak po doświadczeniach roku 2000 i wiemy już, jaką rolę w ramach AWS spełniały niektóre ugrupowania i osobistości. ( A i głosowania PSL nie zawsze mogły być akceptowane.) Coraz wyraźniejsze deklaracje szefa SKL (21 mandatów) o inklinacjach do UW, potwierdzają podejrzenia tych, którzy od początku uznali ludzi Jana M. Rokity, a przynajmniej części członków tego ugrupowania, za „desant” UW do AWS. Akcja była – mimo wszystko – zbyt dużym organizmem politycznych kompromisów przedwyborczych, aby taka mikra arytmetyka - 10 mandatowej przewagi - nie doprowadziła do nowych, ekspresowych wyborów. I o tą właśnie decyzję można się spierać: Czy wybory wiosną 1998r. nie byłyby najlepszym wyjściem? Ale to opowiadanie z obszaru literatury: „Co by było, gdyby było”...

Teraz myśleć raczej należy o skutecznym rad sposobie, jak skonsolidować ugrupowania patriotyczne, chrześcijańskie, pro społeczne, w   r e a l n ą  siłę, która będzie w stanie przeciwstawić się dewastacji naszej Ojczyzny.

Publikacja: Myśl Polska nr 51 z 17 12 2000r.
=====================================================
Zachęta do ekscesów?

Galeria finansowana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego z naszych podatków, nie powinna być miejscem czynności, mających rekompensować brak rzeczywistych osiągnięć twórczych. Czy do skarbnicy „dziedzictwa narodowego”, które chcemy przekazać następnym pokoleniom, chcemy dołączyć pokraczne instalacje?
Skandalizowanie, brutalne godzenie w godność, jawne szydzenie z odczuć estetycznych, patriotycznych i religijnych, mają być chronione przez alibi „wolności poszukiwań”, czy wymuszane kompromitującym straszakiem antysemityzmu?
Szukanie spełnienia w gronie, w którym talent artysty zamienia się na blichtr propagandzisty czy wykonawcy zamówień aktualnych mód, i gdzie nikt nie potrafi zobaczyć, że „król jest nagi”, może być tolerowane (o ile nie przekracza granic dopuszczonych przez prawo w obronie dobra wspólnego) w galeryjka tworzonych własnym sumptem przez „awangardę” i ich fanów, a nie w prestiżowych miejscach, będących swego rodzaju wizytówką naszego kraju.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 51 z 1 03 2001r. Listy.
=======================================================
 Nowy totalitaryzm ?
 z biskupem ADAMEM LEPĄ, rozmawia Krzysztof Nagrodzki
 
Jest Ksiądz Biskup specjalistą z dziedziny środków komunikowania masowego, w szczególności zaś problematyki dezinformacji medialnej. Jej adresatem są również media katolickie, zwłaszcza te, którym przypisuje się etykietkę mediów szczególnie niepostępowych i nieeuropejskich. Dlaczego media katolickie tak bardzo nie podobają się niektórym środowiskom w Polsce?

 — Trzeba najpierw podkreślić, że krytyka podejmowana pod adresem mediów katolickich, nie jest merytoryczna i twórcza. Najczęściej prowadzi się ją po to, żeby media te ośmieszyć w oczach opinii publicznej. Dlatego nazywa się je pogardliwie mediami „dewocyjnymi” i traktuje jako symbol zacofania. Przyczyną takich ocen są nie tylko różnice polityczne lub ideowe; uprzedzenia czy antypatie. Rzeczywiste przyczyny są o wiele głębsze. Jedną z nich, bodaj najważniejszą, jest negatywny stosunek wspomnianych środowisk do podstawowej misji Kościoła, jaką jest ewangelizacja. Ponieważ media są jej bardzo ważnymi narzędziami, przeto podejmuje się liczne zabiegi, aby stawały się one coraz mniej skuteczne. Kluczem, który wyjaśnia nasz problem jest zasada McLuhana. Wynika ona z głośnej tezy kanadyjskiego znawcy mediów, że już sam środek przekazu jest przekazem. Z tego płynie prosty wniosek, że jeżeli konkretne radio lub pismo jest postponowane, a więc traktowane lekceważąco, wtedy wpływa to negatywnie na odbiór treści, które ono prezentuje. Zasada ta sprawdza się w całej rozciągłości w przypadku atakowanych mediów katolickich. Ten sam artykuł inaczej jest odbierany przez czytelnika, gdy publikuje go pismo prestiżowe, a inaczej zupełnie, gdy zamieszcza je na swoich łamach tytuł, który jest przedmiotem kpin i lekceważenia ze strony innych mediów.

Dlaczego tak łatwo nasze społeczeństwo „kupuje” podsuwane mu hasła w rodzaju „polskiego antysemityzmu”, czy „mieszania się Kościoła do polityki”?

 — Dlatego, że nie są to zwyczajne hasła. To są już mity. One zaś mają swoją wyrazistą strukturę i specyficzne funkcjonowanie. Zresztą, przypatrzmy się istocie mitu. Jest to pogląd, który nieistniejącym wydarzeniom i zjawiskom nadaje pozory niewzruszonej prawdy. Z tego wynika, że najważniejszą funkcją mitu jest pozorowanie prawdy. Ono jest niezwykle skuteczne, ponieważ cała „wiarygodność” mitu budowana jest w oparciu o jego pozorowaną naturalność. Dlatego mit tak musi funkcjonować, aby nie wzbudzać żadnych wątpliwości. Najmniejsza wątpliwość prowadzi bowiem do jego obalenia. Ponadto, nie wolno zapominać, że jesteśmy społeczeństwem postkomunistycznym, a więc karmionym długie lata mitami i wychowywanych na mitach. Każdy totalitaryzm posługuje się chętnie mitami, ponieważ dzięki nim łatwiej mu rządzić społeczeństwem. W publikacjach autorów zachodnich podkreśla się nawet, że mitów używa się po to, aby panować nad ludźmi.

Mit mieszania się Kościoła do polityki powstał w czasach stalinowskich i miał prowadzić do całkowitego zneutralizowania Kościoła w sprawach społecznych, nie tylko w polityce. Z kolei mit polskiego antysemityzmu w obecnej postaci został sfabrykowany po 1989. Mit ten „pasuje” do negatywnego wizerunku Polaka, jaki maluje się w Polsce i na Zachodzie od ponad dziesięciu lat. Najważniejsze jego cechy to fanatyzm religijny, brak postawy tolerancji i różnego rodzaju ksenofobie.

Zwykły odbiorca mediów nie jest w stanie o własnych siłach oprzeć się presji mitów. Tym bardziej, że niemal wszystkie najbardziej opiniotwórcze media w Polsce są bardzo zasłużone w fabrykowaniu nowych mitów. Małą próbkę wielkiego warsztatu medialnego, produkującego nowe mity lub klajstrującego stare, mieliśmy ostatnio w postaci dziwnych reakcji mediów na ogłoszoną w Watykanie deklarację „Dominus Iesus”. W mediach laickich można było wtedy odnaleźć najważniejsze elementy, niezbędne do produkcji nowego mitu: niechęć, uprzedzenie, niechlujstwo warsztatu dziennikarskiego, ignorancję w rozpatrywanym zagadnieniu, nieznajomość Kościoła, niefrasobliwość w wypowiadaniu opinii, postawa poprawności politycznej — żeby wymienić te najważniejsze.

Jesienią 1999 uczestniczył Ekscelencja w Synodzie Biskupów dla Europy. Z pewnością mówiono tam również o mediach...

 — Synod ten zastanawiał się nad nadzieją niezbędną dla dzisiejszej Europy. Główne przesłanie tego wysokiego gremium Kościoła zawarte było w haśle Synodu: „Jezus Chrystus żyjący w swoim Kościele źródłem nadziei dla Europy”. Podjęty temat prowadził w sposób naturalny do wypowiedzi o ewangelizacji. I właśnie w kontekście ewangelizacji mówiono najczęściej o mediach. Wszak trudno sobie dziś wyobrazić ewangelizowanie świata bez udziału książki, prasy, filmu, radia i telewizji. Z wielu wypowiedzi na temat mediów chcę przywołać dwa stwierdzenia, które wielokrotnie powtarzano zarówno w dokumentach Synodu, jak i w publicznych wypowiedziach jego uczestników. Podkreślono więc, że w mediach funkcjonuje często fałszywy wizerunek Kościoła, który wprowadza w błąd opinię publiczną. Kształtują go media nieżyczliwe Kościołowi i religii. Dlatego chrześcijanie powinni zdawać sobie sprawę, że mają moralny obowiązek kształtowania opinii publicznej w odniesieniu do Kościoła, jego misji i najważniejszych zadań. To kształtowanie opinii jest już konkretną postacią ewangelizacji. Druga myśl, którą wyrażono na Synodzie odnosiła się do warunków skutecznej ewangelizacji. Tylko wtedy będzie ona w pełni owocna, gdy media staną się przede wszystkim jej miejscem, a nie tylko środkiem. Oznacza to, że w mediach, będących w dyspozycji Kościoła, powinny być zawsze obecne najważniejsze składniki tej ewangelizacji, a więc modlitwa, świadectwo wiary, katecheza, działalność samarytańska, szlachetny dialog. Teza ta jest oparta na nauczaniu Jana Pawła II. Gdyby była konsekwentnie realizowana, ewangelizacja stałaby się jeszcze bardziej skuteczna i powszechna.

Mamy dziś wielu intelektualistów, w tym wybitnych twórców kultury, którzy oficjalnie przyznają się do Kościoła, identyfikują się z nim, wypowiadają bardzo ciepłe słowa o Ojcu Świętym, a nawet zdradzają wyraźną irytację, gdy ktoś ich zapyta o osobisty stosunek do religii, bo rzekomo wszystko jest u nich bardzo jasne i czytelne. Jednakże, nie sądzi ksiądz biskup, wielu z nich obecnie w czasach ogólnego chaosu, wcale nie wypowiada się w mediach w sprawach ważnych dla Kościoła i narodu?

 Tak, ten fakt zastanawia i niepokoi. Widzę tu dwie postawy u wspomnianych ludzi. Jedni z nich z zasady nigdy nie zabierają głosu na tematy ważne dla społeczeństwa, państwa, Kościoła. Po prostu milczą. Odnosi się wrażenie, jakby ich nie obchodziło to, czy w mediach się mówi prawdę, czy okłamuje; oraz to, np. jakim zagrożeniem dla młodego pokolenia jest pornografia lub przemoc pokazywana w mediach; lub, w jaki sposób ukazuje się Jana Pawła II. Głos tych ludzi byłby może decydujący, również w kształtowaniu opinii na temat nowych aktów prawnych, uchwalanych czy wetowanych.

 Druga postawa, która niepokoi w zachowaniu niektórych intelektualistów związanych z Kościołem — to działanie w rękawiczkach z użyciem finezyjnej dyplomacji. Wtedy w takiej wypowiedzi nie ma nic z ducha świadectwa chrześcijańskiego. Jest natomiast nadmiar gładkich słów i zwodniczego lukru, który ma nie ujawniać wszystkiego do końca i pozorować jakieś pozytywne postawy. Do tego dochodzi jeszcze duża doza kokieterii pod adresem pytającego czy instytucji, którą reprezentuje. Nawet życzenia świąteczne nie wykraczają wtedy poza ramy laickich kanonów — oczywiście, gdy mówi się do mikrofonu czy kamery telewizyjnej. Trudno powiedzieć, skąd bierze się taka postawa — z lęku o karierę (żeby ktoś nie posądził o nadmiar pobożności), z prostej, ale chytrej strategii, aby się komuś nie narazić, albo też z obowiązującej w środowisku poprawności politycznej i medialnej. A może po prostu — ze słabej wiary. I wtedy w efekcie takiej postawy mamy do czynienia z antyświadectwem — tym groźniejszym, że dawanym w obliczu bardzo licznej publiczności.

 Odnotowuje się z niepokojem takie zjawiska, jak forsowanie w mediach publicznych „jedynie słusznych” opcji i eliminowanie przeciwnych; wprowadzanie za wszelką cenę „sprawdzonej” poprawności politycznej; narzucanie obcych zupełnie wzorców i zwyczajów. A w mediach komercyjnych widać jak na dłoni przeszczepianie nowej hierarchii wartości, a usuwanie tej, która jest „przestarzała” i „niepostępowa”. Jednocześnie nie dopuszcza się do publikacji głosów i stanowisk przeciwnych. Czy to wszystko nie jest złowrogim zwiastunem totalitaryzmu?

 — Nie wolno igrać z wartościami, nawet, jeżeli się to czyni z przymrużeniem oka i w mediach rozrywkowych. Wartości są fundamentem wychowania i najważniejszych postaw — również moralnych i patriotycznych. Tu wcale nie trzeba wprost i wyraźnie walczyć z wartościami chrześcijańskimi czy patriotycznymi. Operatywnym dysponentom wystarczy zupełnie, że pismo czy radio karmią swoich odbiorców sieczką moralną lub intelektualną. Jeżeli czynią to dłuższy czas i w sposób profesjonalny, prowadzą do chaosu wewnętrznego i moralnej degradacji. Widać to choćby na przykładzie tzw. kolorowych pisemek, które ukazują się w Polsce w wielomilionowym nakładzie i są sterowane z ośrodków znajdujących się poza granicami naszego kraju. Dla młodego czytelnika są źródłem duchowego spustoszenia.
 Jan Paweł II napisał w encyklice „Centesimus annnus”: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. A zatem, również media bez wartości staną się wcześniej czy później groźnymi nośnikami nowego totalitaryzmu. Niebezpieczeństwo tego zjawiska jest tym większe, że właściciele mediów dysponują dziś coraz doskonalszymi technikami oddziaływania na świadomość jednostki i społeczeństwa. Wtedy media stają się realnym zagrożeniem dla demokracji.

Podczas łódzkiego Jubileuszu Ludzi Mediów w czerwcu ubiegłego roku, jeden z panelistów stwierdził prowokująco, że nasze społeczeństwo chce być okłamywane. Opinie licznego audytorium były na ten temat podzielone. Czy ksiądz biskup widzi związek między funkcjonowaniem naszych mediów a niewrażliwością ich odbiorców na zakłamanie?

 — Można powiedzieć, że ten związek jest wielowarstwowy. Media są z natury przeznaczone do przekazywania prawdy — choćby dlatego, że mają rzetelnie informować i prowadzić do wspólnoty międzyludzkiej. W ten sposób zaspakajają naturalną potrzebę człowieka do otrzymywania informacji. Ponadto, prawdziwa informacja przyczynia się do rozwoju jednostki i społeczeństwa. Instrukcja watykańska „Communio et progressio”, jeden z ważniejszych dokumentów wydanych po Soborze Watykańskim II, wyraża w związku z tym taką opinię: „Jeżeli społeczeństwo ma się prawidłowo rozwijać, powinno mieć dobre rozeznanie dobrze poinformowanych obywateli”. Gdy więc warunek ten nie zostanie spełniony, należy z czasem oczekiwać ze strony społeczeństwa oznak pewnej patologii. Jednym z jej przejawów jest niewątpliwie jego niewrażliwość na zakłamanie — szczególnie to, które za pośrednictwem mediów przyjmuje postać faktu publicznego. W refleksji nad tym zjawiskiem nie wolno zapominać, że Polacy mają poza sobą ponad 40 lat życia w systemie zakłamania, w którym prawda była deptana w każdy możliwy sposób. Jej totalne lekceważenie doprowadziło w świadomości społeczeństwa do zobojętnienia na zakłamanie. Dlatego dziś dla bardzo wielu ludzi w tym społeczeństwie jest wszystko jedno, gdzie się kłamie i jak się to robi.
Przeraża przede wszystkim fakt wielkiej pobłażliwości społeczeństwa dla osób, które publicznie je okłamują. Nawet zaskakujące przejawy kłamstwa politycznego nie robią już większego wrażenia na obywatelach. Są odbierane jedynie w kategorii sensacji. Dlatego śladowa wręcz była reakcja nauczycieli, rodziców, ludzi mediów i publicystów wobec faktu zakłamania w podręcznikach do historii dla młodzieży szkół zawodowych. W jednym z nich napisano np. (po 1989 r.!), że Polacy udawali się na Syberię w poszukiwaniu lepszej pracy. Takich przykładów można przytoczyć wiele. I wtedy przychodzi refleksja, że to społeczeństwo nie chce wszystkiego wiedzieć o sobie. Całkowita prawda o nim wydaje się mu nie do przyjęcia. Z tego faktu wynika pilny postulat, aby już od wczesnego dzieciństwa wychowywać młodych ludzi do prawdy, a zarazem uwrażliwiać ich na wszelkie znamiona zakłamania. Niech umieją także jak najskuteczniej reagować na lekceważenie prawdy – w mediach, w polityce i w stosunkach międzyludzkich.
Pierwsza publikacja: Tygodnik Solidarność nr 9 z 2 03 2001r.
=====================================================
Dziennikarz to brzmi dumnie?

W przekazie JE ks. bp. Adama Lepy - między innymi w wydanej ostatnio książce „Media a postawy”, również w wykładzie inauguracyjnym skierowanym niedawno do uczestników radiowego kursu dziennikarskiego Studium im. św. Maksymiliana Marii Kolbego w Toruniu, kładziony jest konsekwentnie nacisk na wskazanie, przypomnienie, iż dziennikarz, powinien być również nauczycielem. Nauczycielem rozumnego, racjonalnego, pojmowania rzeczywistości i kształtowania głęboko ludzkich postaw.

Pojawiające się tu i ówdzie dylematy czy być nauczycielem czy raczej świadkiem, nie stoją w realnej opozycji, ponieważ słowo nie poparte świadectwem nie jest trwałym nośnikiem, a jeżeli codzienna postawa autora przeczy wypowiadanym kwestiom, budzi zdziwienie, wątpliwość, zgorszenie, czy nawet może demolować słabszą psychikę. Szczególnie bolesne bywa rejestrowanie takich zjawisk w miejscach i u osób, które z racji tytułu, w którym pracują, czy deklaracji światopoglądowych, które składają, szczególnie powinny być uwrażliwione na swoją powinność rzetelnego redaktora-świadka. Nonszalancja, powierzchowność, brak odpowiedzialności za słowo, usprawiedliwiane jakże powszechnie tzw. zagonieniem, stać się może bolesnym weryfikatorem deklarowanych intencji i dobrych chęci.

Ze względu na powszechność i siłę oddziaływania wielu środków przekazu nie może być wątpliwości, iż dziennikarz, redaktor, ma obowiązek świadczenia swoją rzetelna i pełną kultury codzienną postawą o wartościach służących dobru wspólnemu; w innym przypadku staje się – przepraszam za drastyczne sformułowanie – cynicznym lub bezmyślnym najmitą do lansowania aktualnych mód światopoglądowych, manipulacji, wreszcie destrukcji i odczłowieczania, za co również - w ostatecznym rozrachunku - musi zapłacić sam.

Oczywiście naiwne byłoby oczekiwanie nieskazitelnej doskonałości; chodzi jednak o wyraźnie odróżniający klimat, który pozwala na szybką orientację – tak, tu w tej redakcji oddycha się atmosferą poszukiwania prawdy. Tu nie tylko widzi się wielkie sprawy świata w ich często abstrakcyjnym wymiarze, ale również z życzliwością i solidarnością ludzką dostrzega konkretnego bliźniego. Tak codziennie testowana jest prawość.
W czasie wielkopostnego skupienia, refleksji, może należy pochylić się i nad tym problemem, aby słowa biskupa Adama Lepy o „środkach” i „narzędziach” wypełniania „postaw ewangelizacji” nie przeminęły z wiatrem, jak wiele innych przypomnień i napomnień naszych Pasterzy.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 72 z 26 03 2001r.
=======================================================
Wierzący                     

Prymitywny ateizm stał się jakby mniej modny. Lansowane są natomiast inne propozycje: od młodzieżowo luźnego wdzianka – „wierzta, w co chceta”, na co dzień, po wyszukane, indywidualnie dopasowywane kreacje – „bądźcie jako bogowie” na rauty Nowej Ery. Na szybkie wyjścia akceptuje się luźny płaszcz agnostycyzmu. Zdecydowanie nie jest dobrze widziany krój tradycyjny w czarnym kolorze, aczkolwiek wyróżnia się i akceptuje wariacje, w których dominują postępowe elementy w określonych barwach i bezpruderyjne, nowatorskie otwarcia. Kolekcja, co prawda nie jest zbyt duża, tajemnica sukcesu tkwić ma jednak w brawurowych dodatkach. Całość zewnętrzna musi zdecydowanie być niekrępująca i możliwie łatwa do twórczego interpretowania. Dla uatrakcyjnienia figury można używać dyskretnie zamontowanego gorsetu materialistycznych mitów i szybkich w demontażu koturnów.

Niedawno zainteresowanie wzbudził model zaprezentowany przez jednego z przedstawicieli głośnej pracowni z (tzw.) lewej strony, który na publicznym sejmowym pokazie z okazji debaty dotyczącej radia o.o. Redemptorystów, zademonstrował oryginalne okrycie i określił je z odwaga „katolickim”. Strój parlamentarzysty był zapewne kunsztowny, postępowy, uniwersalny i miał cechy królewskiego płaszcza z baśni Andersena – był absolutnie przezroczysty. Łatwo, więc było dostrzec pod nim braki garderoby i elementy zdecydowanie nie zharmonizowane z zadeklarowaną nazwą. Szpeciły tedy wyniki głosowań dla ułatwienia zabójstw dzieci poczętych, deprawowania pornografią, trucia narkotykami, wyłaziło relatywne podejście do praw człowieka, do gromko głoszonego pluralizmu, pobłażliwość dla wielu patologii, odpruwała wrażliwość społeczna, ukazując współudział w wywłaszczaniu ludzi z mieszkań, majątku, pracy, godności; zniknęła natomiast prawda...

                                                                                             ***
Można zauważyć, że przyjmując katolicyzm, jako pewnego rodzaju strój ozdobny mający zapewnić eleganckie wkroczenie do Raju, nie zawsze chcemy przyjąć do świadomości, jaki obowiązek nakładamy, dobrowolnie przecież, na siebie. Katolicyzm to wysiłek   s t a ł e g o  wyboru pomiędzy różnymi drogami, z których tylko te strome nie wiodą ku manowcom. Stąd też biorą się próby - nieraz dynamiczne i gorączkowe - poszukiwania łatwiejszych skrótów, tajemnych przejść, przedefiniowania fundamentalnych pojęć, a bywa, że i przestawiania odwiecznych, sprawdzonych, drogowskazów. Jakże infantylne są te chętki zmajstrowania „katolicyzmu” lekkiego, przyjemnego, (co wcale nie znaczy, że Wiara musi być ponura, przeciwnie!), niewymagającego, elastycznego. Z jakimś tam Absolutem, sprowadzonym w istocie do roli Supersubiekta, którego może dowolnie strofować, ba!, któremu można nawet dać wymówienie, skoro nie dorasta do naszych wymagań; gdy nie jest „profesjonalny” w spełnianiu postępowych – a jakże - oczekiwań. Czyż nie z uśmiechem należnym dziecku, należy spojrzeć np. na owe dorosłe, fizycznie, niewiasty, obwieszczające żarliwie i publicznie o krzywdzie doznanej od Kościoła katolickiego zabraniającego im dostępu do kapłaństwa? One muszą! Muszą otrzymać zabawkę dla rozkapryszonego ego koniecznie tam, gdzie Tradycja natchniona Duchem Świętym tak a nie inaczej odczytuje naukę swego Nauczyciela.

Od podobnych przykładów aż roi się w „katolicyzmie postępowym”.
Można i tak. Ale to nie jest katolicyzm, to nie jest chrześcijaństwo. Nawet, jeśli zostanie obwieszone błyskotkami „postępowości”. I żadne alibi, wyszantażowane, czy uzyskane fortelem - nawet z klauzulą uwiarygodnienia przez któregoś z otwartych teologów - nie zmieni ani o jotę rzeczywistości, ani naszego w niej miejsca, ani naszych ludzkich obowiązków i uprawnień. Dietrich von Hildebrand formułuje to prosto: „...wielu katolików postępowych w rzeczywistości utraciło wiarę i teraz w desperacji usiłuje – przy pomocy mętnych i pretensjonalnych konstrukcji – oszukać zarówno siebie samych, jak i innych, co do tego przerażającego faktu.” (D. von Hildebrand – Koń trojański w mieście Boga, Warszawa 2000., s. 128-9)  I ostrzega: „Dostatecznym powodem do smutku jest już to, że ludzie tracą wiarę i opuszczają Kościół, jednak dzieje się znacznie gorzej, kiedy ci, którzy w rzeczywistości wiarę utracili pozostają w Kościele i usiłują – niczym termity – drążyć wiarę chrześcijańską, oznajmiając, że interpretują chrześcijańskie objawienie tak, aby odpowiadało nowoczesnemu człowiekowi. (ib. s.176)

A pewien mój lewicowy dyskutant nietypowo łagodny, wyznał szczerze: „Stary, gdybym to wszystko przyjął do wiadomości musiałbym zmienić swoje postępowanie, a do tego jeszcze nie jestem zdolny ”.

Ta świadomość - „jeszcze nie jestem zdolny” - jest początkiem nadziei. Co z nią począć? Jak długo będzie trwało to „jeszcze”? Z tej odpowiedzi - „myślą, mową i uczynkiem” przyjdzie zdać kiedyś indywidualny rachunek. Rachunek życia. Może za owe sto lat, a może już za godzinę...
Nie potwierdzajmy słuszności jednej z wypowiedzi Sorena Kierkegaarda: „Odrzuciwszy możliwość korzystania z wolności myśli, ludzie przyjmują za jej równoznacznik wolność mówienia.” (S. Kierkegaard-Dziennik, cyt. za: A Kierkegaard Anthology, red. Robert Bretall, Princetont Uniwersity Press, 1946, w: D. v. Hildebrand, Koń trojański...op.cit. s.101)
Szczególnie wtedy, gdy pokazują nas w telewizji.


Uwaga: „o” w imieniu Kierkegarda powinno być przekreślone- nie mam takiej czcionki.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 85 z 10 04 2001r. i Myśl Polska nr 15  z 15 04 2001r. ( w wersji minimalnie rozszerzonej – m. in. z podaniem źródeł)
=======================================================
Brukowanie

 Przyczyny i sposoby zwalczania przybierającego na sile zjawiska przemocy w szkole omawiało prawie 400 specjalistów z 28 państw na zakończonej w Paryżu konferencji UNESCO.
Konferencja rozpoczęła się w dniu, w którym w amerykańskiej szkole w San Diego w Kaliforni uczeń zastrzelił 2 osoby i zranił 13.

Zdaniem premiera Francji Lionela Jospina takie kroki, jak uruchomianie specjalnych klas dla nastolatków stwarzających problemy czy dodatkowe fundusze dla szkół, pozwoliłyby zapobiec wielu tragediom. Tyle notatka PAP z 8 marca 2001r.
Przemknął w telewizorze obraz dziecka-zabójcy. Kamienna maska twarzy. Ten chłopiec przez lata był maltretowany psychicznie przez hordę rówieśników, którym nikt nie miał czasu wyjaśnić, kim jest bliźni, na czym polega solidarność ludzka. A chłopak, chłopak zapewne nie wiedział, że nie jest osamotniony, że jest Ktoś, na Kogo zawsze może liczyć. Nie zdążono, nie potrafiono mu tego przekazać? Zapomniano, że takie informacje są jak chleb i woda?...

To mogło się zdarzyć... to zdarza się wszędzie. W różnej formie. Nie od dzisiaj. I nie od wczoraj. Zło ma długi, bardzo długi życiorys. Zrodzony z pychy, pisany chciwością, pośpiesznością, arogancją, lenistwem intelektualnym, brakiem wiedzy.

Zobaczymy zapewne jakieś marsze PRZECIW. Przemkną migawki z sondaży ulicznych. Ujawnione zostaną wzburzone głosy obywateli. Usłyszymy o sympozjach radzących o naprawie. Głos zabiorą, powinni zabrać, Intelektualiści; Eksperci; Politycy; Konsyliarze od zdrowia społecznego. Oblicza ułożone do kamer wyrażą oburzenie, zatroskanie, współczucie. Padną wszechstronne propozycje:  Zaostrzyć! Zliberalizować! Przestrzegać! Pozwalać doświadczać! Zakazać! Nie stresować! Traktować partnersko! Dowartościować! Przewartościować! Ukazać Perspektywy! Przekazać Fundusze! Dobrych chęci nie zabraknie. Potrzebne są jednak dodatkowe konferencje. Dodatkowe analizy. A przede wszystkim dodatkowe fundusze. Specjalne tryby postępowania. Specjalne strefy zagrożenia. Specjalne metody ochrony.

Postawy nacechowane kompetencją i dobrą wolą. Szczerze zafrasowane miny. W biurkach wyświechtane maski pełnego pobłażania uśmiechu dla przypomnień, dla ostrzeżeń:  Nie budujcie cywilizacji śmierci! Kto sieje wiatr, zbierze burzę! Demokracja bez wartości przeradza się w totalitaryzm! Nie stawiaj domu na piasku zmiennych wartości. Przegrasz, jeżeli zamiast mozolnie i pokornie odkrywać rzeczywistość, poznawać swoją autentyczną powinność, dasz się ponieść złudzie i aroganckiemu podszeptowi: Możesz być potężny. Nic ci nie będzie, jeżeli skosztujesz z tego drzewa...  
Nic to, że historia pokazuje nędzę konstrukcji kleconej z fałszu wieży Babel, fiasko wypraw ku mirażom raju władzy i mamony – bo jakiż inny może być wynik? W oślepieniu, omotaniu, próbuje się wciąż na nowo. Dobrych chęci nie brakuje. Będzie z czego brukować.
Piekło.

Publikacja: Niedziela nr 16 z 22 04
======================================================
Otwieranie Bibliografii            

Trzeba było ponad trzyletnich starań kilku parlamentarzystów i publicystów, oraz wielu innych ludzi dobrej woli rozumiejących istotę problemu, aby uchylić starą, ciężką furtę do ogrodu tajemnic Biblioteki Narodowej, w którym pielęgnuje się między innymi Bibliografię Zawartości Czasopism i Przegląd Bibliograficzny.

W najnowszej edycji opracowania można już dostrzec tytuły gazet bliższe myśli konserwatywnej, narodowej, chrześcijańskiej. Jest Niedziela, poważny, wyważony, ale pryncypialny w głoszeniu prawdy katolicki tygodnik, największy w tej części świata. Znalazła się Myśl Polska, o ponad półwiekowej tradycji, często kontrowersyjna, ale nie obawiająca się publikacji poglądów odbiegających od jej aktualnych ocen sceny politycznej i soczystych polemik. Jest demaskujący antypolonizmy Głos, konsekwentnie antysocjalny Najwyższy Czas, wreszcie próbujące ogarnąć wiele Nowe Państwo. Przyczyn, dla których nie zyskała uznania Nasza Polska – można się jedynie domyślać... Zabrakło miejsca dla Naszego Dziennika, reprezentującego prawdziwie alternatywną opcję dla liberalnej i hermetycznej Wyborczej i starającej się o centrowość, stosunkowo solidnej Rzeczpospolitej. Można w tym miejscu zapytać, – dlaczego zatem nie upomnieć się o lewicową Trybunę?
 - Po pierwsze, żadna to lewica, a po drugie, tytułów reprezentujących podobny punkt postrzegania świata i ludzi aż nadto w Bibliografii.

I tak dochodzimy do kluczowej kwestii: wyboru tytułów, autorów, zagadnień do selektywnego z konieczności odnotowania. Bibliografia tworzona w specjalnie powołanym Instytucie Bibliografii Biblioteki Narodowej rejestruje w formie tradycyjnej i elektronicznej dane, które ułatwiają zebranie materiałów do prac naukowych, publikacji, dydaktyki, do poszerzania i pogłębiania wiedzy. Korzystając z Bibliografii można stosunkowo łatwo dotrzeć do poszukiwanego tytułu i autora (o ile jest odnotowywany przez pracowników Instytutu), trudniejsze jest zbieranie informacji o zagadnieniu, ponieważ bywają one rozproszone pod różnymi hasłami. Bibliografia nie zastępuje źródeł, ale wskazując, ma ułatwić dotarcie do nich. Zrozumiałe więc staje się, iż od rzetelnego, kompetentnego, wyboru odnotowanych publikacji zależy, w którym kierunku pójdzie mniej sprawny, czy po prostu dysponujący mniejszą ilością czasu poszukiwacz.

Dogłębna analiza tego, co dzieje się w obydwu Bibliografiach (Zawartości Czasopism i Książek) to temat na pracę magisterską a nie na skrótowy tekst publicystyczny, ale można wysnuć przypuszczenie, iż sympatie światopoglądowe, środowiskowe, nie są zupełnie bez wpływu na jakość ważenia haseł problemowych i dobór autorów. Ludzkie to, ale zbytnie folgowanie emocjom zaciemnia rzeczywistość i utrudnia tworzenie dobrej jakości kontaktu z prawdą. A cóż z domu budowanego na piasku zmiennych, towarzysko ustalanych mód?...

Dla przykładu – stosownych haseł Przeglądu Bibliograficznego od lat nie uzupełniono książką Umarły cmentarz Krzysztofa Kąkolewskiego traktującą o mordzie kieleckim, niezbędną dla zrozumienia wielu innych zdarzeń powojennej historii Polski, w tym stosunków polsko- żydowskich. Pominięto prof. Izraela Szahaka z Jerozolimy, autora Żydowskich dziejów i religii, opracowania demaskującego szowinizm i rasizm niektórych fanatycznych ugrupowań jego ziomków, utrudniających budowanie nowoczesnego, otwartego, sprawiedliwego, państwa i społeczeństwa. Nie wykazano wielu książek prof. Jerzego Roberta Nowaka, człowieka - instytucji, niezwykłego erudyty, od lat niezmordowanie wykazującego i udokumentowującego niekompetencje i przemilczenia w ważnych obszarach naszej historii, w tym szczególnie jakże bolesnego i wymagającego szczególnej staranności czasów najnowszych od 1939r.jak chociażby: Przemilczane zbrodnie, Walka z Kościołem wczoraj i dziś, Spory o historię i współczesność, Czarne karty historii Polski. Można odczuć brak równowagi w obydwu Bibliografiach w traktowaniu zarówno aktualnych problemów jak i fundamentalnych sporów ewolucja - kreacja. ( Np. w haśle „ewolucja” pominięto, odnotowaną wcześniej książkę prof. P. E. Johnsona – Sąd nad Darwinem). Być może w części wynika to z niezwykle delikatnego, ostrożnego, wręcz lękliwego podejścia do niektórych kwestii (np. spraw historii i stosunków polsko-żydowskich, czy polsko-ukraińskich), a w części z niezbyt czytelnie skonstruowanych zagadnień, gdzie np. antysemityzm zawiera dziesiątki folderów i w nich można doszukać się pojedynczych plików ukazujących realnie przecież funkcjonujący antypolonizm– np. „Antysemityzm i polonofobia” (Więź).

Należy oczekiwać, iż wprowadzenie nowych tytułów prasowych przywróci w jakimś stopniu równowagę w opisywaniu i ocenianiu rzeczywistości, ale dopiero stworzenie wyraźnych, odrębnych haseł i powierzenie ich odpowiednio przygotowanym specjalistom, może realnie usprawnić poszukiwania źródeł. Trzeba zatem postulować, aby wydzielono i kompetentnie napełniano foldery z pojęciami, które weszły do powszechnego obiegu: ludobójstwo z plikami wykazującymi chociażby XX wieczne hekatomby- rzeź Ormian, wygłodzenie Ukrainy i eksterminacje innych ludów Związku Szczęśliwości Radzieckiej, efekty fanatyzmu antykatolickiego w Meksyku, Hiszpanii, zagładę milionów Polaków, holokaust Żydów (zatrzymanie się jedynie na Bośni i Jugosławii, bo takie tylko odnośniki funkcjonują, to - przyznajmy - o wiele za mało). Czy nie dorośliśmy już do świadomości, iż ludobójstwem jest również tak powszechna aborcja „z przyczyn społecznych” zabierająca setki milionów istnień i coraz groźniejsza eutanazja? Czytelniejsze byłoby odłączenie sekt od ruchów religijnych i oddzielne eksponowanie folderu –sekty, czy naturalne, w polskiej Bibliotece Narodowej, zwrócenie uwagi na antypolonizm (polonofobię) i wyeksponowanie takiego hasła. Zalewający świat rozpasanej konsumpcji sexizm, mógłby objąć podgrupy z przeróżnymi patologiami pleniącymi się i budzącymi grozę, jak chociażby pedofilia. Antykatolicyzm, jeżeli nie mógłby mieć swego folderu, można zawrzeć chociażby w niezwykle pojemnym i zmodernizowanym haśle nietolerancja.

Materiału do przemyślenia i dyskusji nie brak. Porozmawiajmy o tym. Jakie są problemy, wątpliwości, zastrzeżenia? Jakie są uwarunkowania personalne, etatowe, finansowe? Co wreszcie zrobić, aby można rozbudowywać obydwie Bibliografie „w głąb”, przenosząc na nośnik ektroniczny starsze odnotowania, wydane drukiem?
Jeżeli pozbawimy się rzetelnej, czytelnej, powszechnie dostępnej informacji o źródłach, zostanie nam trud mitrężenia czasu, lub powierzchowność. Co przeważy? Nietrudna to prognoza, gdy obserwuje się potężniejące grono dzisiejszych niedouczonych, napuszonych, odkrywców półprawd, ćwierćprawd, nibyprawd, zamienianych w końcu na propagandowe agitki i kalumnie..

Publikacja: Myśl Polska nr 19 z 13 05 2001r. ( Be fragmentu >>Dla przykładu.../Więź/")
=======================================================
Widzialne i niewidzialne      

Na politycznym rynku – jak to na rynku- rządzi niewidzialna ręka. Słynna Niewidzialna Ręka Rynku, która w opinii teoretyków jest w stanie czynić cudeńka. I czyni. Jej działanie intensyfikują się szczególnie w okresach przygotowań do wielkich targów wyborczych. Przy dużej ilości kupujących zwabionych do firmowego straganu, dochód z aukcji masek, haseł i obietnic może być znaczny a profity długofalowe.

Dlatego przygotowania do sprzedaży mają różne aspekty i muszą elastycznie uwzględniać aktualne potrzeby. Kształtowane również przez Niewidzialną Rękę.
Podobno jasno widzący potrafią jednak opisać nie tylko Rękę, ale i ramię wprowadzające ją w ruch, a nawet zarysy – jakby tu rzec? – całości. Nie jest to - tak twierdzą– dłoń wymiaru tytanicznych samotników, charyzmatycznych przywódców, niekwestionowanych wybitnych mężów stanu. Mówią, że to kończynka Postępu - ruchliwa, zręczna, manipulującą. Czegóż to nie potrafi, gdy zabiera się do transakcji: Niewidzialne materializuje się. Widzialne wzrasta, zmienia formy, obumiera, znika. Barwy wysnuwają, falują, przenikają. Niezwykłości!

Od jakiegoś czasu z tych miraży poczyna wyłaniać się pewien kształt. Wśród przeróżnych Lig, Platform, Porozumień, Przymierzy, Ruchów, Sojuszów, Stronnictw, Unii, Zjednoczeń; do Prawa i Sprawiedliwości próbuje przekonywać Lech Kaczyński. I bardzo dobrze. Jakimś trafem Niewidzialna Ręka spoczęła na polityku radzącym sobie – jak się wydawało - poza głównym parkietem i uczyniła ministrem sprawiedliwości. Powołał go na to stanowisko widzialny premier, to naturalne. Ale eksperci zachodzą w głowę – czyżby był to następny trick znanego – nieznanego Mariana K.?...

Na razie wszystko idzie nieźle. Długi finisz rozpoczęto pozbyciem się coraz bardziej niewolącego i niesłownego koalicjanta; następnie wyplatformowano miernie skonserwatywniałych liberałów; teraz mocniej bierze się w objęcia chrześcijańskich demokratów oraz narodowych chrześcijan. Na koniec zostanie odebrana - słusznie - związkowa chorągiewka, a radykalny zwrot ku myślącemu jeszcze w kategoriach narodowych katolickiemu i patriotycznemu wyborcy może zapewni przyzwoity utarg.

A elektoratowi pozostanie cierpliwie wypatrywać - czy    t  a   Niewidzialna Ręka niesie pióro Włodkowiców, pierścień Zamojskich, Batorych, Sobieskich? Czy nie jest to tylko atrapa na łapce libertyńskiego postępu? Jak długo pozostanie? Jak długo...cierpliwie?

Publikacja: Nasz Dziennik nr 124 z 29 05 2001r.
===================================================
Zdrada czy osłabienie sezonowe?

„Myśl Polska” ma formułę pisma otwartego na wymianę myśli, nawet krańcowo różniących się od siebie. I bardzo dobrze. Kiedy coraz częściej obserwuje się uszczelnianie łamów na poglądy mogące uczyń wyłom w murze „jedynie słusznej” wizji, każda dyskusja i publiczna wymiana argumentów może li tylko korzystnie wyróżniać tytuł. Tyle tylko, ze poziom używanych sformułowań powinien być adekwatny do zamierzeń. Mam wątpliwości, czy temu wymogowi są w stanie sprostać niektórzy twórcy artykułów czy listów uzewnętrzniających swoje rozczarowanie obecną rzeczywistością. I przyczyn rozgoryczenia, często słusznego, szukających en bloc a to w Episkopacie Polski („Dlaczego Episkopat milczy?”, MP 17-18/01), a to w Kościele w Polsce („Zdrada klerków”, MP 21/01) lub u „Umiłowanych Księży Biskupów” MP 20/01).
Budzi zdziwienie, gdyż język, którego nie powstydziłyby się pisma skrajnie antyklerykalne, używa członek zespołu redakcyjnego „Myśli Polskiej”, myśli świadomej przecież jak bardzo związana jest z Kościołem katolickim. Nie tylko sezonowo....
=====================================================
Analizy i odczucia

Analizy przedwyborcze, analizy wyborcze, analizy powyborcze. Rozgorączkowani polityczni mężowie i niewiasty, „bezstronni” eksperci, warianty, fora, kwora, deklaracje, federacje, inklinacje, a życie idzie swoim torem... Więc może równie dobre będzie sięgnięcie do odczuć? Po prostu do odczuć zwykłego wyborcy. W końcu wszyscy nimi jesteśmy. Nawet nie głosując. To też wybór...
„Zwykły” patrzy i czuje: Miało mu być lepiej – jest gorzej. Stracił albo może za chwilę stracić - nie ze swojej winy - pracę. Pensji, zasiłku, emerytury czy renty nie wystarcza na lekarstwa i godne, skromne nawet, życie. Boi się w tramwaju, że go okradną; na ulicy i parku, że mu przyłożą. Czuje, że jakieś dziwne ekipy przemeblowują mu chałupę nie pytając o zgodę, a część krząta się już przy rozbiórce dachu i kruszeniu fundamentów.

„Zwykły”, który nie zatracił jeszcze do końca orientacji w kierunkach i próbuje nadal szukać ratunku po prawej stronie słyszy wokół zawstydzające: Prawica? - To, oszołomstwo! To nacjonalizm - prawie faszyzm! To nieżyciowy radykalizm! To fanatyzm wyznaniowy! To nietolerancja i najgorszy grzech – antysemityzm wyssany... etc. W końcu otrzymuje cios słynną analizą – TKM, oraz zarzutem braku umiejętności podejmowania stanowczych i mądrych decyzji przez wciąż warcholącą „skrajną prawicę” oraz balsam kojący w papce pleplemedialnej – szczególnie obrazkowej. Cóż, więc może odczuwać zwykły, prawy jeszcze, wyborca?

Ano, kiedy ochłonie nieco, przynajmniej na chwilę, ze zdumienia i tzw. nerwów, myśli tak: - No dobra, było jak było, widać w takim układzie i składzie ugrać się więcej nie dało. Ale teraz żadnych powtórek z rozrywki z lewym centrum. Prawy przeciętniak czuje, że powrót na scenę całej trupy, w czułym przebaczającym uścisku z aktorami, będącymi „w stanie wskazującym na...”, nie jest możliwy. Na taki spektakl biletu już nie wykupi. Niech tamci idą tworzyć swoje ideologiczne instalacje w procesie. A tutaj trzeba ćwiczyć nową, prawdziwą wersję dla tej publiczności, która wierzy, że jeszcze nie zginęła prawdziwa sztuka – sztuka ofiarności dla Wiary, Narodu i Ojczyzny. Do niej trzeba mężów i niewiast pięknych. Urodą ducha. Dam i mężów stanu!
„Zwykły”, prawy, widz czuje, że tacy są. Być może wtedy sam da się ogarnąć dramatowi i weźmie czynny udział w jego pomyślnym zakończeniu. Bywało już tak w historii. W historii dramatów. Wielkich dramatów narodowych.
Oby nie ostał się jeno sznur...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 153 z 3 07 2001r.
===============================================
Brzydkie słowo  radykalizm         

Rasizm, ze szczególnym eksploatowaniem antysemityzmu; totalitaryzm, kojarzony bezwzględnie z nazizmem, i stosunkowo łagodnym odniesieniem do zbrodni komunizmu oraz jego quasi socjalistycznych mutacji; nietolerancja mająca krępować zdrowe odruchy społecznego sprzeciwu przeciw patologiom; klerykalizm, ksenofobia; szowinizm; nacjonalizm; to tylko niektóre z najczęściej stosowanych pojęć-epitetów, mających porażać niechętnych wznoszeniu nowej wieży Babel – budowli wyrastającej z pychy a zarazem niedostatków w pojmowaniu rzeczywistości.

Do słów - paralizatorów włączony został radykalizm, kojarzony coraz częściej ze skrajnością, nietolerancją czy wręcz terroryzmem - synonimem krańcowego, morderczego zacietrzewienia.
Po opłakanych doświadczeniach ostatnich stuleci, w tym dwudziestego, szczególnie krwawo dotkniętego materialistycznymi eksperymentami wieku, ponawiane energiczne zabiegi konstruowania centralnie zarządzanego gmachu powszechnej wolności i braterstwa ( o micie równości jakby już mniej...) nie rodzą doprawdy powszechnego zaufania i entuzjastycznego wsparcie.

Czy dlatego narasta dystans do projektów Nowego Wieku, iż z efektownie kolorowanych libertyńskich plansz, coraz wyraźniej przebijają rutynowe schematy niewolenia? Człowiek czuje, że korzystanie z wszechobecnego suflerstwa, szczególnie obrazkowego, nie uchodzi osobnikowi dorosłemu, aspirującemu do pewnych wyróżnień intelektualnych. To, co może wzruszać w kontakcie z dzieckiem, rozśmieszy, a w końcu zapewne zirytuje, odkryte u leciwego eksperta od dynamicznego postępu, podstarzałej, wojującej o „wolność wyboru” (czyli przeważnie o swobodę zabijania bezbronnej istoty ludzkiej) feministki, czy u „rewidentów” sprawdzonych po wielokroć dzieł, danych człowiekowi jako drogowskazy. Coraz więcej ludzi, dojrzewając intelektualnie i psychicznie do swego wieku metrykalnego, otrząsa się z pomroczności hipnozy medialnej, z grupowych, gminnych czy towarzyskich obciążeń i zastanawia nad rozziewem teorii z praktyką.

Cóż bowiem zostaje w kieracie codziennych lęków i umęczeń z upojnych politycznych konfabulacji, z reklam na lepsze jutro? - Objawienie nowego szamponu? Wizja nowego samochodu? Trans którejś tam młodości z nową żonę czy przyjaciółką, koniecznie w egzotycznej podróży? Nowe zabiegi o stanowisko, apanaże, władzę? O przetrwanie?...

Ludzie czują, iż trącą swoją niepowtarzalną osobowość. Stają się jakimś pojęciem statystycznym i administracyjnym. Peselem. Nipem. Dostrzegają, że coraz trudniej o porozumienie, ponieważ kurczy się obszar słowa – logosfera. Naturalne dla homo sapiens różnice postrzegania, wnioskowania i odmienności, dające szansę na ubogacanie, na przybliżanie do prawdy, uznawane są za zaczyn konfliktów. I w imię „poprawności” niwelowane. Spotkania, redukowane do wymyślania efektywnych sposobów robienia „kasy”, lub do paplaniny o wszystkim i niczym, przygnębiają. Ambitniejsze zaś wymagają pomocy koncesjonowanych tłumaczy ze spisu zatwierdzonego przez anonimowych licencjodawców, ponieważ przedefiniowane klasyczne pojęcia dezorientują. To musi odkorowywać...albo zrodzić bunt.
I zaczyn odporu jest widoczny.
Mimo powszechnych kuglarskich technik dekoncentracji i uników przed zasadniczymi pytaniami, przed sięgającymi do podstaw odpowiedziami i przed skutecznym podejmowaniem trudu dźwigania człowieczeństwa, wzrasta myśl. Myśl naprawdę wolnych ludzi, nie dająca się zamknąć w celi materialistycznych dogmatów czy libertyńskiego relatywizmu; myśl szukająca, weryfikująca. Radykalnie. (Radykalny: Zasadniczy, sięgający do podstaw, skuteczny /od radicalis, łac.- zakorzeniony/)
Człowiek nie chce wyzbyć się atrybutów wyróżniających go od świata przyrody – umiejętności analizowania, tworzenia syntez, dokonywania wyborów przy pomocy sumienia, intelektu i realizowania ich poprzez decyzje wolnej woli. Nie chce stracić sensu pracy ku pożytkowi wspólnemu. Nie chce uwolnić się od altruizmu, od miłości dającej. Nie chce skarleć do wymiaru przebiegłego i pomysłowego realizatora jedynie podstawowych nakazów instynktu: Pragnienia. Łaknienia. Snu. Ochrony przed żarem i ziąbem. Rozrodczego - sprowadzonego do zabawowej, gigantycznej kopulomanii – specyficznego narkotyku dla wszystkich; bez intymności, bez szacunku i bez odpowiedzialności. Człowiek chce przeżywać życie pięknie, świadomie, dobrze.

Zmagania o wolność ( ileż razy trzeba powtarzać tą oczywistość?!) biorą siłę z poznania odpowiedzi na fundamentalne pytania: Kim jestem? Skąd się wziąłem? Dokąd i po co dążę? Skrócenie perspektywy do - „tu i teraz”, do - „dzisiaj”, najwyżej do - „jutro”, staje się pierwotną przyczyną wszelkich zniewoleń. Zatem uczciwość - chociażby wobec samego siebie – nakazuje sprawdzenie czy rzeczywiście jestem przypadkowym elementem chaosu kosmicznej materii, wyewoluowanym w nieprawdopodobnym i nieudokumentowanym procesie „doboru naturalnego”? (por. np. P.E.Johnson -  Sąd nad Darwinem, Warszawa 1997)

Czy zadziwiająco uniwersalny, realistyczny opis zdarzeń sprzed 2000 lat w Palestynie jest jeno baśnią o dobrym, lecz przegranym rewolucjoniście? (por. np. V. Messori - Opinie o Jezusie, Kraków 1994, tegoż autora - Pod Ponckim Piłatem, Kraków 1996). Od tej weryfikacji zaczyna się droga do dalszych fascynujących odkryć i... trudu wyzwalania. Od powierzchowności - do sedna. Od pomroczności - ku prawdzie. Stąd – do wieczności. Ale to dopiero początek. Ta weryfikacja musi być ciągła i radykalna. W myśli, mowie i uczynku. Mimo naturalnych znużeń i zniechęceń. Mimo podszeptów „tolerancji” rozgrzeszających coraz głębsze kompromisy, i pokus przyjęcia nie uwierających interpretacji.

Każdy naprawdę wolny wybór wynika z solidnej intelektualnie analizy rzeczywistości. Jeżeli przyjmuję postawę ateisty, czy raczej antyteisty, powinna ona wynikać z radykalnego uprzytomnienia, dlaczego zweryfikowałem negatywnie wiedzę o faktach i logice Przesłania? Inaczej potwierdzam demistyfikację Chestertona: „...materialista, podobnie jak szaleniec, tkwi w więzieniu; w więzieniu swojej myśli.” Co w konsekwencji prowadzi do tego, że: „ materialiści nie zaszkodzili sprawom Boskim; ale zaszkodzili sprawom doczesnym, jeśli jest to dla nich jakąś pociechą. Tytani nie wdarli się do nieba; spustoszyli świat.” (Gilbert Keith Chesterton – Ortodoksja,  Warszawa 1998)

Jeżeli składam deklaracje wiary, muszę starać się poznać dogłębnie, pod czym się podpisuję, a nie szamotać się od przypadku do przypadku, od skojarzenia do skojarzenia, od „tryndu” do „tryndu”. Muszę być uczciwym wobec swego – dobrowolnego przecież - wyboru. Właśnie w wyborach. I tych codziennych, tylko pozornie nieistotnych, i tych przy urnach wyborczych. Nic nie jest tak błahe i nic nie jest na tyle ważne, aby usprawiedliwiało zbywanie atrybutów wolności – prawa do wątpienia, świadomego decydowania, ambitnego, ale i skromnego realizowania się w prawdzie.
„Skromność usunęła się z narządu rządzącego ambicją. Przeniosła się do narządu rządzącego przekonaniem; a to nigdy nie miało być jej miejsce. Człowiek miał wątpić w siebie, ale nie wątpić w prawdę; i to uległo całkowitemu odwróceniu.”- zauważył Chesterton (Ib.) Czy tak?...

Jeżeli odpowiadając na głos Tego, Który Jest przyjmuję zaszczyt i trud życia duchownego, kapłaństwa, jakże mogę usunąć świadomość misji, dać uwikłać się w pokusy życia „światowego”? Czyż nie byłem uprzedzony, że codzienność będzie chciała - jak zawsze- tysiącami macek oplątywać, wciągać w pożadanie... Jakże rozwiązywać przyjęte śluby, zrywać przysięgi złożone przed najwyższą Instancją? Jakże siać zgorszenie rozziewem pomiędzy głoszonym pięknymi, wielkimi, dającymi nadzieję i umacniającymi słowami a lichutkimi czynami recydywisty. Jakże burzyć pochopnie Tradycję umocnioną wielowiekowym, jakże często heroicznym, doświadczaniem i dowolnie interpretować nauki swego Kościoła niebezpiecznie balansując na linie herezji? „Doktrynom trzeba wytyczać bardzo pieczołowicie granice – także po to, by można było korzystać z powszechnych praw człowieka. Kościół musi być ostrożny po to choćby, żeby świat mógł być nieostrożny.” (Ib.)

W ostatnich stuleciach szczególnie wdarł się w nasze życie potwór zamętu. Nie jest to nowe doświadczenie ludzkości. Ale rozmiar uświadamia – powinien uświadamiać – o konsekwentnym działaniu demonicznej niewolącej, depersonifikującej potęgi. „To, co się dzieje na świecie – powiedział Bierdiajew – nie jest kryzysem humanizmu, czyli wiary w człowieka, lecz kryzysem człowieka. /.../ Jesteśmy świadkami procesu dehumanizacji we wszystkich sferach życia. Człowiek nie zechciał być obrazem i podobieństwem Boga, i stał się obrazem i podobieństwem maszyny.” (Sud`ba czełowieka w sowremiennom mirie, Paris 1934; za: Marian Zdziechowski – W obliczu końca, Warszawa-Ząbki 1999)

Może teraz – po doświadczeniach XX wieku – trzeba odważyć się na dopowiedzenie: człowiek godzi się przyjmować obraz i podobieństwo bestii?...

Zasięg, głębokość i sposoby penetracji sił ciemności powoduje, że rzesze ludzi ratunku szukają w Kościele. I czasami zdarza się, że nadzieja ta, w zderzeniu z niezbyt budującymi postawami niektórych jego członków – duchownych i świeckich – skutkuje rozczarowaniem tak wielkim, tak wielkim przerażeniem, że i tu nie ma schronienia, iż zmienia się w agresję. Napastliwość jako efekt lęku, to dosyć typowa reakcja wymizerowanego człowieka. Szczególnie wtedy, gdy wiara nie jest ugruntowana, raczkująca, powierzchowna, roszczeniowa, pozbawiona jeszcze mocy miłości dającej.
Anemia sumień, to groźna, przewlekła, trudno uleczalna, czasami śmiertelna choroba.
Pozostaje wtedy pochylić się w cierpliwym modlitewnym zawierzeniu i wytrwałym pomocnym czynie.
Zło dobrem zwyciężać.
Radykalnie.
To jest najskuteczniejsze. I to jest najtrudniejsze.

Publikacja: Myśl Polska nr 28-29 z 15 – 22 lipca 2001r.
======================================================
Radio Maryja ad portas  

Gdyby na błonia jasnogórskie w corocznej pielgrzymce Rodziny Radia Maryja stawiły się, powiedzmy, trzy starsze panie, zapewne ilość kamer telewizji wielokrotnie przewyższyłaby ilość pątników, aby wykazać obumieranie tego wielce gorszącego zjawiska, jakim jest „pobożność ludowa”. Skoro jednak pielgrzymuje kilkaset tysięcy kobiet i mężczyzn, dziewcząt i chłopców, ludzi o różnym poziomie wykształcenia i doświadczenia, poświęcających środki, czas i trud często długiej podróży, aby wspólnie z biskupami, duszpasterzami, wykazać jedność, wierność Bogu i „Tej co Jasnej broni Częstochowy”, ojczyźnie i swemu radiu, następuje konsternacja - co robić? Co robić z tak „irracjonalnym” zjawiskiem, które nie powinno się zdarzyć?...

Zaczyna się od rachowania tłumu. Niestety, postępowe liczniki wysiadają gdzieś przy 100-150 tysiącach i ani rusz nie chcą wykazać wyższej frekwencji. Potem należy jakoś skorelować obraz z liczbą. Kamera jednak, szczególnie w rękach niezdyscyplinowanego operatora, może nieopatrznie spanoramować rzeszę wielesettysięczną, szczelnie zapełniającą błonie i wały jasnogórskie Tak, to jest dylemat. Zatem najlepiej jest pominąć obraz, lub całe zdarzenie, w nadziei, iż problem sam się załatwi. Na taki widocznie pomysł wpadły środki obrazkowego przekazu, z telewizją Puls – subiektywnie powszechną –włącznie.

Dla uniknięcia krępujących sytuacji w przyszłości warto odświeżyć instruktaż zawarty w piosence śpiewanej w minionych jakoby czasach przez Wojciecha Młynarskiego*, oraz zlecić wyspecjalizowanej w przyjmowaniu tego typu zamówień jednostce badawczej opracowanie: Wyznacznik korygujący stan masowych zgromadzeń publicznych w kontekście tolerowania ich politycznej poprawności z uwzględnieniem dominanty Nowych Wizji materialno-estetycznych w określonej czasoprzestrzeni. Czyż to nie dobry pomysł na efektowne opracowanie zakończone kilkoma wzorami? I uniknęłoby się podejrzeń, że media nowej epoki, zrzuciwszy jarzmo nieznośnej cenzury systemowej, teraz cenzurują systematycznie same. Same?...

*Wojciech Młynarski swoją „piosenkę o szkoleniach w telewizji” napisał niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego (nie pamiętam już jej tytułu, ani całego tekstu, tylko refreny). Była nagrana bodaj tylko raz: na kasecie wydanej przez „nową” (gdzieś w 1983), wraz z innymi genialnymi piosenkami, takimi jak: „Po Krakowskim w noc majową”, „W miejskim teatrzyku lalek”, „Diatryba”, „Mam zaśpiewać coś o cyrku’... itd..
Wiele z piosenek z tej kasety zostało później powtórzonych na kolejnych kasetach i płytach CD Młynarskiego, również w latach 90. Ta nie.

W „piosence o szkoleniach” chodziło o to, że przed pierwszym przyjazdem Papieża do Polski, w telewizji rozeszła się wieść, że oto na skutek „ekstra stu decyzji” ma się odbyć nadzwyczajne szkolenie kamerzystów w telewizji.
Przybył więc prelegent i rzecze:
„Trzeba – wicie – zrobić tak,
Bo inaczej tęgi hak
Wyląduje w waszych personalnych teczkach:
Przyjdzie tłum stłoczony ślicznie,
Rozmodlony fanatycznie,
A w kamerze...
Ma mię z tego wyjść garsteczka!”

Aliści minęły dwa, trzy lata i w telewizji – przed oficjalnym pochodem pierwszomajowym – odbyło się następujące szkolenie, z udziałem tego samego prelegenta:
„Trzeba – wicie – zrobić tak,
Bo inaczej tęgi hak
Wyląduje w waszych teczkach personalnych:
Przyjdzie garstka, ale wierzę,
Że zrobicie z niej w kamerze
Spory pochód
Uśmiechnięty triumfalnie!”

Młynarski marzy w finale piosenki (napisanej około 1982 roku), żeby kiedyś w Telewizji zorganizowano szkolenie, na którym powiedziano by kamerzystom, że trzeba pokazywać prawdę - to, co jest naprawdę...
„Lecz na razie... takich szkoleń u nas się nie przewiduje” – konkluduje z goryczą.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 163 z 14-15 07 2001r.
====================================================

Papieski antypolonizm?

Wśród wielu opowieści tworzących czarną legendę historii katolicyzmu „ku zniechęceniu serc”, (zob. Vittorio Messori - Czarne karty Kościoła) funkcjonuje i ten – bywa, niestety, również wśród zagonionych wiernych - o niechętnej ongiś Polsce polityce następców Piotra na Stolicy Apostolskiej. Spróbujmy skonfrontować z faktami przynajmniej te trzy opowiastki, które są podstawowymi elementami kolportowanych opinii: o popieraniu Krzyżaków, o rzekomym mieszaniu się w wewnętrzne sprawy suwerennego kraju podczas zawirowań reformacyjnych w Europie, a w późniejszych wiekach potępianie porozbiorowych zrywów niepodległościowych.
Generalnie można stwierdzić, że Polska od czasu swego chrztu w 966r. należała do grona najwierniejszych sojuszników Stolicy Apostolskiej. W związku z tym i Papiestwo było dla Polski aliantem w rozwiązywaniu wielu problemów.

1. Spory Polski z Zakonem Krzyżackim, mimo niesłychanej akcji „braciszków” dezinformującej chrześcijaństwo zachodnie i szkalującej Polskę (skąd my to znamy?..), były rozwiązywane na naszą  korzyść. Powoływane przez Stolicę Apostolską Trybunały: w Inowrocławiu /1320-21/w sprawie zwrotu Polsce zgrabionego w latach 1308-1310 Pomorza Gdańskiego, jak i w Warszawie /1339/ po najeździe w 1331roku na Ziemię Łęczycko-Sieradzką i Kujawy, każdorazowo nakazywały Krzyżakom zwrot Polsce zagrabionych ziem. / Zob. Helena Chłopecka - Procesy Polski z Zakonem Krzyżackim / W 1403r. papież Bonifacy wprost zakazał Krzyżakom prowadzenia wojny z Polską i Litwą; niestety rycerze Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego nie zastosowali się do orzeczenia najwyższej władzy duchownej. Także wystąpienie Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji w lipcu 1415r. było wspierane działaniami papieża Marcina V, które przełożyły się na decyzje soborowe w sprawie sporu polsko- krzyżackiego. Rozstrzygnięcia były korzystne dla naszego kraju./ Zob. np. Antoni Prochaska - Sobór w Konstancy; Feliks Koneczny – Święci w dziejach narodu polskiego/
     
2. Nie można za antypolonizm uznać działań Stolicy Apostolskiej przeciw próbom tworzenia kościoła narodowego w Polsce w XVI wieku. Próby te, bowiem były jedną z akcji „reformacyjnych” przeciw jedności Kościoła powszechnego. Stąd ówczesne działania Stolicy Apostolskiej i wsparcie polskiego kardynała Hozjusza przeciw ugrupowaniu prymasa Uchańskiego trzeba traktować jako obronę jedności owczarni Chrystusowej.

 3. Encyklika papieża Grzegorza XVI „Cum primum” /1832/, wskazywana jako dokument antypolski, była jeszcze jednym głosem w sprawie masonerii i treściowo niczym się nie różniła od podobnych głosów wygłaszanych przez Nauczycielski Urząd Kościoła wcześniej. Dlatego dla przeciętnego katolika nie było w niej nic dziwnego. Wprawdzie polscy emigranci polityczni odbierali ją inaczej, ale taktowano ich jako przewrażliwionych, i głosy te nie miały wówczas większego znaczenia w sprawie.
Jednak, gdy carat na tak zwanych „ziemiach zabranych” po zduszeniu powstania przystąpił do zawłaszczania katolicyzmu obu obrządków: rzymsko i greko –katolickiego na rzecz prawosławia, posługując się przy tym cytatami z „Cum primum”, Grzegorz XVI w 1842 roku wydał komentarz do encykliki mówiący, iż jest ona skierowana przeciw autentycznej masonerii, jaka działała wówczas na zachodzie, a nie w powstania narodowo-wyzwoleńcze. Wyjaśniło się wówczas, że encyklikę inspirowała propaganda dyplomacji rosyjskiej, która w Watykanie przedstawiła Powstanie Listopadowe i polski obóz niepodległościowy jako środowisko związane i inspirowane przez kręgi wolnomularskie, zaś okrutną akcję zbrojną Paskiewicza, jako obronę świata chrześcijańskiego przed masońską rewoltą.

 4. O przychylnej postawie Stolicy Świętej wobec Powstania Styczniowego można przeczytać w książce ks. Krzysztofa Lisa „Pius IX a powstanie styczniowe”. Rozwinięciem tematu były audycje Sekcji Polskiej Radia Watykańskiego( w br.) z cyklu „Bł. Pius IX a sprawa polska”, także w opracowaniu ks. Lisa.
Mity mają służyć budowaniu quasi rzeczywistości. A w niej quasi ludzi?...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 165 z 17 07 2001r.
==============================================
Kłamstwo pod wysokim nadzorem  

„Najdrastyczniejszym przejawem wrogości do Żydów z lat wojny był mord w Jedwabnem (1941)...”

To już nie Auschwitz – Birkenau, Treblinka, Sobibór, Chełmno, Majdanek i wiele innych miejsc mniej zapamiętanych mordów?
To już nie ważne tamte tysiące, dziesiątki i setki tysięcy, miliony? Kto ubliża prawdzie i pamięci ofiar niemieckiego, hitlerowskiego „Endlosung -rozwiązania ostatecznego” ?
Czy to nie jest „Kłamstwo oświęcimskie” kolportowane świadomie, lub nie, w efekcie gigantycznej manipulacji? Kto i gdzie pozwala sobie na tak potworne zniekształcenie rzeczywistości? W jakich pisemka antysemickich rozprowadza się taką wskazówkę?

Księga ma wygląd solidny. A i edytor - Wydawnictwa Naukowe PWN S.A. - przez lata pracował na dobre imię. Dzieło publikowane jest pod patronatem Ministerstwa Edukacji Narodowej i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i nazywa się Wielka Encyklopedia PWN. W T. II (Warszawa 2001r.) na str. 155, czytając hasło „antysemityzm” opracowane przez Daniela Grinberga możemy przeżyć szok.

Tam właśnie, pośród wielu uproszczeń, znajdujemy owe niesamowite zdanie. To już tak daleko posunęła się antypolska i antyżydowska hucpa, że nie waha się przed fałszowanie martyrologii części narodu żydowskiego w Wielkiej Encyklopedii? ( W encyklopedii, w której nie uświadczy się np. hasła „antypolonizm”)  

Kogo pytać? Do kogo wnosić protest? Do Ministrów wymienionych wyżej resortów, zmieniających się jak aura? Może do wykazującego ostatnio zdecydowanie Premiera? Do redaktora naczelnego PWN – p. Jana Wojnowskiego? Może do Rady Konsultantów z p.p. Jerzym Osiatyńskim, Jerzym Tomaszewskim, Andrzejem Kajetanem Wróblewskim? Czy do zespołu redakcyjnego działu historia, polityka, stosunki międzynarodowe z koordynatorem p. Marcinem Kamlerem ?...
A może sprawa zakrawająca na Kłamstwo oświęcimskie, zainteresuje, po prostu, ministra Iwanickiego?...

Publikacja: Nasz Dziennik nr 167 z 19 07 2001r.
================================================
Świadkowie zagubienia                      

Spotykamy ich na ulicach, placach, na progach naszych domów i mieszkań; pojedynczo i w niewielkich grupkach, najczęściej jednak w parach. Kobiety i mężczyzn. Starszych i młodych. Poważni, wytrwali, pełni zaangażowania dla sprawy, której służą. Kosztem wolnego czasu, przeważnie niedzielnego, zahartowani i zda się nieczuli na odmowy, żart, czasami, niestety, nawet na kpiny i urągania. Poszukują Prawdy i chcą nieść ją innym. Świadkowie Jehowy. Badacze Pisma Świętego (pierwotna nazwa Świadków). Twórcy własnych tłumaczeń i interpretacji Biblii. Od 120 lat.

Może wzruszyć ta determinacja w próbie niesienia pomocy braciom oszukiwanym – ich zdaniem – w rozumieniu Pisma Świętego. Mamy prawo jednak być zasmuceni i - przyznajmy- nieco poirytowani, kiedy z emisariuszy prawdy, – za których się uważają – szybko opada cierpliwość; kiedy okazują się zamknięci na argumenty; gdy chrześcijaństwo, do którego uparcie się przyznają, okazuje się być jedynie atrapą.

Czyż można uznać za chrześcijanina tego, kto nie uznaje Trójcy Przenajświętszej i Bożego wymiaru Jezusa Chrystusa? Oczywiście nie. Może być dobrym wyznawcą judaizmu czy muzułmaninem, ale negując podstawy Wiary sam stawia się poza tym obszarem. I to pierwszy fałsz czy niezrozumienie charakteru Świadków.

Czy może nazywać siebie dobrym chrześcijaninem ktoś, kto z uporem określa i wmawia innym daty powtórnego przyjścia na Ziemię Jezusa Chrystusa, czy „końca świata”, nie zrażając się ani zapisem w Ewangelii o tym, iż czas ten znany jest jedynie Bogu Ojcu, ani powtarzającym się fiaskiem rachuby? - Oczywiście nie.

Czy jest chrześcijaninem ktoś, kto zwalcza podstawowy symbol chrześcijaństwa – krzyż –znak ofiarnej miłości, znak odkupienia, zamieniając go na pal, na którym jakoby miał zostać zawieszony Jezus Chrystus? Oczywiście nie. (Nb. krzyż stał na biurku Karola Russella, założyciela organizacji, jego następca  Rutherford wydawał książki z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, a  członkowie do 1931r. nosili znaczek przedstawiający krzyż w koronie.)

Wiemy, zatem, iż mamy do czynienia z ugrupowaniem nie chrześcijańskim, a uporczywe posługiwanie się tą wizytówką już na wstępie musi budzić wątpliwości.

Zdziwienie rośnie, gdy młodziutki odkrywca – zaledwie 120 latek - przekonuje starszego, liczącego 20 wieków, że właśnie on posiadł najpełniej umiejętność tłumaczenia starożytnych zapisów i odkrył to, czego nie dostrzegły tysiące biblistów od stuleci parających się badaniem sformułowań Pisma Świętego oraz realiów dnia codziennego ówczesnych czasów - rytuałów religijnych i zasad prawnych stosowanych przez ludy tamtych lat i miejsc; zbierających z mozołem każdy okruch informacji, aby przez dogłębne analizy doprowadzać do jak najlepszego przybliżenia do prawdy ( zob. np. problemy związane z odkryciami w Qumran w: Vittorio Messori – Umęczon pod Ponckim Piłatem, ss.417-434). [zbliżyć się do Prawdy].

Załóżmy jednak, że założyciel organizacji Świadków i jego następcy działali w natchnieniu. Czy może nie zastanawiać źródło owego natchnienia, skoro tropy szlaku odkryć bywają tak błędne - szczególnie po niespeł-nionych zapowiedziach „końca świata” - iż następcy ukrywają skrzętnie zapisy poprzedników, w tym samego Russella, i stosują nieprawdopodobne usprawiedliwienia pomyłek? Czy nie powinno budzić niepokoju, iż „natchnienia” coraz bardziej oddalają od istoty chrześcijaństwa, kierując raczej ku obszarom pewnych pojęć starotestamentowych, odczytywanych zresztą mało kompetentnie [Staremu Testamentowi] ?

Czy nie powinno zastanawiać, dlaczego próby konsekwentnego dialogu i rzetelnej analizy rozbieżności w odczytywaniu i rozumienia Pisma Świętego ( zob. H. A. Szczepańscy i T. Kunda – Pismo Święte przeczy nauce Świadków Jehowy, Ząbki 1999), wywołują przeważnie gonitwę myśli, zdenerwowanie i rejteradę, bądź kurczowe trzymanie się wyrwanych z kontekstu zdań, które tłumaczą i interpretują w sposób dalece dowolny? ( Zob., np.: Vittorio Messori – Umęczon... op.cit., rozdział: Pal czy krzyż?) Dlaczego tak wiele cech wskazuje na pewien automatyzm w niesieniu wiedzy o przesłaniu Jahwe, którego prawidłowe odczytywanie zawarowane zostało jedynie  ich  przywódcom? I dlaczego owi przełożeni - nie znający zresztą języków starożytnych – tak często zmieniali zasadnicze elementy swej nauki, skazując na niepamięć poprzednie? Dlaczego wreszcie gaszą pamięć o swojej króciutkiej historii i życiorysach liderów; ich trudnych do uznania za godne polecenia czynach? ( Zob. Elizeusz Bagiński OCD – Świadkowie Jehowy. Pochodzenie – Historia -Wierzenia, Kraków 1997)

Szczegółowa polemika z zarzutami Świadków przeciwko chrześcijaństwu, a szczególnie katolicyzmowi, który bez żenady obrażają („Babilon”, „Antychryst”) przekracza zamiar tego tekstu. Opracowań nie brakuje.* Wystarczy wyciągnąć rękę.
Kilka godzin lektury i przemyśleń - czy to zbyt duża cena przy podróży w Wieczność?
I jeszcze jedno: To są jednak nasi bracia i siostry w człowieczeństwie, nawet, jeżeli nie dla wszystkich z nich jesteśmy bliźnimi. Nie zamykajmy przed nimi serc. Otaczajmy ich przyjaźnią, spokojem. Wskazujmy literaturę.
I nie zapominajmy o modlitwie. Za braci poszukujących. Za braci błądzących.
To zwykły obowiązek katolika.

* Zob. np.:
Elizeusz Bagiński OCD – Świadkowie Jehowy. Pochodzenie – Historia -Wierzenia, Kraków 1997
Vittorio Messori – Umęczon pod Ponckim Piłatem, Kraków – Niepokalanów 1996)
H. A. Szczepańscy i T. Kunda – Pismo Święte przeczy nauce Świadków Jehowy, Ząbki 1999
Aldona Różanek – Świadkowie Jehowy- strażnicy prawdy czy fałszu?, Michalineum, Marki-Struga 1995

Publikacja, po pewnych wycięciach i [uzupełnieniach], w Naszym Dzienniku nr 171 z 24 07 2001r.
===================================================================
Zanik pamięci czy dobrej woli?

Po ostrzeżeniach prof. Normana Finkelsteina wyraźnie potwierdzających wiele wcześniejszych sygnałów trudno jeszcze być zaskoczonym rozwijającym się antypolonizmem, niosącym w istocie zarodniki antysemityzmu. Ma on swój cel, przywódców i wypróbowane metody testowane od lat. Jeżeli coś może rozczarowywać, to fakt, iż od kampanii sterowanej przez część amerykańskiej - jak się wydawało - diaspory nie odcinają się głośno, zdecydowanie i powszechnie ci z prominentnych Żydów, którzy przecież nie mogli zapomnieć prawdziwej historii, w tym realiów okupacyjnej rzeczywistości wojennej 1939-45 oraz powojennej, z bolszewicką władzą pilnującą każdego kroku obywateli na zniszczonej do cna, wykrwawionej przez najeźdźców polskiej ziemi... To smuci, ale jest - w jakichś tam kategoriach - zrozumiałe.

Natomiast zupełnie irracjonalne wydaje się być przyjmowanie złego dyktatu przez tych, których obowiązkiem jest dbanie o dobro wspólne Polaków, gospodarzy tej ziemi. Dbanie o ich honor, o ich dom, w którym tak często i od dawna użyczano serdecznej gościny wielu, których świat nie tolerował. Dbanie o naszą przyszłość. Również materialną. [ Polska wypłacała już na podstawie stosownych umów międzynarodowych ogromne - jak na tamte czasy - kwoty w latach 1948-71, które miały ostatecznie zaspokoić roszczenia np. amerykańskich osób fizycznych i prawnych. (Zob. Pogoda dla wyłudzaczy, Nasz Dziennik nr 167/01)] .

Jak można np. zaakceptować w Wielkiej Encyklopedii PWN w niezwykle delikatnym i zobowiązującym haśle "antysemityzm" daleko idące uproszczenia i wreszcie taką oto zbitkę:
"Agresywna propaganda antysemicka uprawiana przez Niemców w połączeniu z demoralizacją lat wojny nie pozostała bez wpływu na postawy niektórych odłamów polskiego społeczeństwa". I od nowego wiersza: "Najdramatyczniejszym przejawem wrogości do Żydów z lat wojny był mord w Jedwabnem (1941), po wojnie kulminacją antysemickich nastrojów stał się pogrom kielecki (1946)". (Warszawa 2001 r., T II, str. 155, hasło opracowane przez p. Daniela Grinberga)?
Sens pierwszego, prawdziwego zdania, które można zastosować do wielu nacji, w tym do samych Żydów współpracujących w dużej skali z niemiecką machiną śmierci (zob. np. Hannah Arendt - Eichmann w Jerozolimie, Kraków 1987; E. Ringelblum - Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 - styczeń 1943, Warszawa 1988; za: J. R. Nowak - 100 kłamstw J.T. Grossa o żydowskich sąsiadach i Jedwabnem, Warszawa 2001, str. 146-157), łączy się w jakimś upiornym ciągu z Jedwabnem i tzw. pogromem kieleckim. Nie istnieją zeznania wiarygodnych świadków - w tym ks. Orłowskiego, oparte na wspomnieniach ks. Kęblińskiego. Nie dostrzeżono wykazu kłamstw zestawionych i udokumentowanych m.in. przez prof. J. R. Nowaka (100 kłamstw..., op.cit.). Nie wzbudza refleksji wymuszona jakby i śpiesznie przerwana ekshumacja na miejscu tragedii. Nie hamuje lansowanych "wyroków" będące w toku śledztwo IPN. Książek: K. Kąkolewskiego - Umarły cmentarz (Warszawa 1996) i Jana Śledzianowskiego - Pytania nad pogromem kieleckim (Kielce 1998) i odkryć tam opisanych po prostu nie ma. Tak jak i wyjaśnień Jewgienija Zirnowa (Zob.: Prowokacja NKWD, Rzeczpospolita 78/00).

Tak kreuje się mity, a nie bada i opisuje rzeczywistość w dziele mającym służyć pokoleniom.
Rozdzielenie pojęciowe zacytowanych informacji brzmi równie źle ["Najdrastyczniejszym przejawem wrogości do Żydów z lat wojny był mord w Jedwabnem (1941)"...], i natychmiast rodzi pytania:

To już nieważne tysiące, dziesiątki i setki tysięcy, miliony ofiar z Auschwitz-Birkenau, Treblinki, Sobiboru, Chełmna, Majdanku i wiele innych miejsc mordów? To już tak daleko posunęło się zamazywanie i rozwadnianie martyrologii Żydów i Polaków, że nazwy tych miejsc kaźni nie pojawiają się pod hasłem "antysemityzm"?

(W Encyklopedii, w której zabrakło miejsca dla hasła "antypolonizm") .
Tu nie może być wygranych. Czyż historia nie zweryfikowała dostatecznie ostrzeżenia znanego niemieckiego fizyka i filozofa Carla Friedricha von Waizsaeckera: "Nie zdoła przetrwać żadne społeczeństwo zorientowane na szczęście, lecz tylko społeczeństwo zorientowane na prawdę"? Bowiem nie można trwałego szczęścia znaleźć poza prawdą. Niezależnie od tego, jak się owo szczęście definiuje czy wylicza...

NIEDZIELA  32   /  2001
WYDANIE INTERNETOWE    CZĘSTOCHOWA 31 III 2002
==================================================
Azymuty pojednania          

„Wierzę, że pomimo nieobecności w Jedwabnem oficjalnych przedstawicieli Kościoła, nie zmarnujemy szansy na pojednanie” wyznaje w numerze 8/01 Azymutu, dodatku do Gościa Niedzielnego wybitny Rzecznik Praw. Wiarę zaś ubogaca praktyczną wskazówką, co do oręża, którego należy użyć, aby wysiec wrogów porozumienia. „Myślę, że dobrą bronią przeciw antysemityzmowi i antypolonizmowi (o nim też nie można zapominać) powinien być absolutny ostracyzm wobec ludzi, którzy tego rodzaju poglądy głoszą. Powinniśmy bojkotować te wydawnictwa, które publikują teksty antysemickie i antypolskie.”  

Można zastawiać się nad kolejnością owego „anty”. Czy tu i teraz, w obliczu narastającej się i coraz bardziej nachalnej kampanii antypolonizmu, nie powinno się przede wszystkim dawać baczenie na działania wymierzone w godność, interesy „tego” narodu; gorzej – wymierzone w prawdę? Ale nie bądźmy drobiazgowi. Cieszmy się, iż osobistość o takim autorytecie wskazuje na konieczność bojkotu np. wydawnictwa, które ośmieliło się wydać antypolską agitkę „Sąsiedzi”; na potrzebę potępienia tych dystrybutorów, którzy sekują demaskatorskie publikacje, np. „100 kłamstw J.T. Grossa ..” prof. J.R. Nowaka.

Bowiem czyż nie jest antypolonizmem działanie przeciw prawdzie, lub manipulowanie nią w takim kontekście? Czy „wyizolowanie” nie powinno również dotknąć tych redaktorów Wielkiej Encyklopedii PWN, którzy dopuścili do sprokurowania w haśle „antysemityzm” (T.II s. 154-155) zdania, z którego wynika, iż jedyną wartą encyklopedycznego upamiętnienia nazwą miejscowości żydowskiej martyrologii w czasie drugiej wojny światowej i okupacji niemieckiej znacznej części Europy, w tym Polski, jest.... Nie, nie - nie, Auschwitz-Birkenau, nie Treblinka, nie Sobibór, Chełmno, Majdanek, Terezin, nie.

- „Najdrastyczniejszym przejawem wrogości do Żydów z lat wojny był mord w Jedwabnem...”
Nie do wiary, ale tak daleko posunęło się testowanie cierpliwości uczciwych Polaków i Żydów, tak dalece rozrosła bezczelność w zamazywaniu tragedii narodów poddanych totalitarnym eksperymentom budowania nowego porządku. A propos - ciekawe, pod jakim hasłem można będzie znaleźć neoplatońskie idee o paneuropejskim „państwie prawa”, prezentowane przez Hansa Franka w 1942r. na Uniwersytecie w Haidelbergu. [Idea sprawiedliwości a Nowy Porządek Europejski (E.Carlton, Faces of Despotism, 1995, s. 229-240; za: Piotr Jaroszyński – 22 lipca..., Nasza Polska z 25 07 br.)] ?

Dziękując, zatem Rzecznikowi Praw za głos słuszny w słusznej sprawie, oraz idąc tropem następnej myśli profesora: ”...głoszenie w Polsce haseł antysemickich jest działaniem przede wszystkim szkodzącym Polsce, jest działaniem antypolskim”, pytamy Go - czy uprawnione będzie również takie oto sformułowanie: „ Głoszenie haseł antypolskich jest działaniem antysemickim” ?
To by wiele spraw uporządkowało i ukróciło – miejmy nadzieję – „głoszenie”.

Publikacja: Nasz Dziennik nr 210 z 8-9 09 2001r.
===========================================================
Jeźdźcy zagłady       

Mniejsze i wielkie kataklizmy, ludzkie nieszczęścia, hekatomby tysięcy i milionów zdarzały się nie od dzisiaj. Najistotniejsze jest jednak to, jaką mądrość z nieszczęść wynosi człowiek, wynosi ludzkość. Czy potrafi uświadomić sobie, powszechnie i wyraziście, że droga podpowiadana przez Zło, droga obłędnych idei, gwałtu, przemocy, nihilizmu, arogancji i poniżania innych, to ślepa uliczka, kończąca się zagładą?

Przejmuje grozą furia sprawców zbrodni, która dotknęła Stany Zjednoczone, a która może dotknąć każdego. Modlimy się za dusze ofiar i współczujemy ich bliskim. Przejmuje jednak lękiem zaślepienie tych, którzy z pasją, bezzwłocznie, bez chwili refleksji, zaczęli wypisywać recepty na naprawę świata przez nakręcanie spirali nienawiści. Przyzwyczajeni, że oko za oko, ząb za ząb. Natychmiast. Na oślep. Za kamień - kule. Za kulę - rakietę. Za  bombę – tysiąc bomb? Za skażenie bakteriologiczne jeszcze większą epidemię? A za ładunek nuklearny w walizce? Kilkaset megaton?...  
 
Nie może nie zastanowić staranna, krojona głęboko i szeroko akcja wypaczania – nie od dzisiaj – ustalonych pojęć. I tak np. fundamentalizm, który w istocie powinien być czymś pozytywnym, gwarantującym stateczność konstrukcji, staje się synonimem zagrożenia, terroryzmu - choroby wiary. Fundamentalizm – wmawia się nam – wynika z fanatyzmu. Z jakiego? Naturalnie, religijnego. A że religia to „opium dla mas” – jak uczył pewien brodaty klasyk materializmu, - należy z nią walczyć. A gdzie walka, nie ma miejsca na tolerancję.
 Tym razem pada na islam, w całości utożsamiany propagandowo z religią gwałtu. Później przyjdzie czas na ostateczną rozprawę z „fundamentalnym” katolicyzmem, który tymczasem usilnie próbuje się rozwadniać? A zrelatywizowane chrześcijaństwo zostanie przekształcone w lekką, łatwą i przyjemną religię miłości wg sezonowych mód – z naciskiem na „róbta co chceta” i koniecznie „wzruszajta się” nieszczęściami, ale bez sięgania do najgłębszych przyczyn rejestrowanych powierzchownie skutków?

Kiedyż wreszcie świat mądrych ludzi dojrzeje do prawdziwego wsłuchania w głos przygarbionego, niosącego krzyż cierpienia – za nas wszystkich – białego Pasterza, do wysłuchania powtarzanych cierpliwie i z bólem od lat, od stuleci, wskazań, błagań o pokój, o dialog, o zwyciężanie zła dobrem, o pokorę dzieci Bożych? Kiedy? Czy świat odzyska słuch i wzrok zanim wpadnie w przepaść w bezrozumnym amoku?
Publikacja: Nasz Dziennik nr 228 z 29-30 09 2001r. ( z minimalnymi skrótami
Przedrukowane w: Źródło nr 41 z 14 10 2001r.
============================================================
Koczownicy            

Jakiś czas temu słuchacze Radia Maryja mogli wysłuchać - w cyklu katechez „ Z Kościołem w trzecie tysiąclecie” - JE x. bp. Adama Lepę. Krótka, skondensowana, wielopłaszczyznowa nauka, uzupełniana głosami słuchaczy, wskazała na zagrożenia, jakie niesie kształtowi cywilizacji bezkrytyczny odbiór przekazu medialnego – szczególnie obrazkowego. Odrywając człowieka od kontemplacji oblicza Boga, wciąga w jazgotliwe i groźne imprezy „kontemplacji” i uwielbiania siebie.

Spokojne, rozważne słowa Księdza Biskupa nie mogły nie wzbudzić pewnych refleksji.
Szaleństwo „teraźniejszości” próbujące ogarniać świat to nic nowego; jak i nie nowa jest taka konstatacja. Jednak zasięg i powszechny dostęp do środków przekazu masowej informacji, czy- jak bywa najczęściej – agresywnie subiektywnej interpretacji, daje możliwość dostrzeżenia i dokumentowania postępów procesu łatwowierności, czy nawet zaślepienia i – wbrew pozorom – szpetoty wizji nowej epoki, Nowego Wieku. Poprzez obserwację tego, co serwuje większość „pragmatycznych” nośników słowa i obrazu i skojarzenie z rzeczywistością, można dostrzec fałsz, zło, wręcz jakiś – trudno zrozumiały w kategoriach racjonalnego, trzeźwego myślenia – amok. Widać jak pasja w pomysłach na życie ( czy raczej użycie ), oderwana od transcendencji, od Boga, od zawartego w przesłaniu Stwórcy sensu ludzkiego istnienia, kieruje na manowce. Hedonizm, rozpasanie wolnością, będącą w istocie usidleniem woli przez porywy nieuświadamianego instynktu, nie może dać szczęścia – to ukazuje nieczuła na zaklęcia wynajmowanych interpretatorów historia. Być może, dlatego ucieka się od pamięci i doświadczeń pokoleń. Odzywa się jakaś gen koczowników, oderwanych od miejsca, kultury, rodziny; z „katechizmem” łupieżcy w podświadomości.

Przekaz publiczny jest dokumentem stanu „środowiska”. Daje możliwość szerokiego wglądu w rozmiar pożaru roznieconego przez „nowe” idee, będące w rzeczywistości starym, śmiertelnym totalitaryzmem, przebranym w maskujące szaty według pomysłu Gramsciego na karnawałowym balu podpalaczy. Gaszenie rozszalałego ognia jest niezmiernie trudne, jeśli nie stłumi się go w zarodku. A pożar obyczajów, sumień, trwa. Trwa samobójczy trans: „po nas choćby zgliszcza”.
Znany niemiecki fizyk i filozof Carl Friedrich von Waizsaecker stwierdził: „Nie zdoła przetrwać żadne społeczeństwo zorientowane na szczęście, lecz tylko społeczeństwo zorientowane na prawdę” Dodajmy - bowiem nie można trwałego szczęścia znaleźć poza prawdą. Niezależnie od tego, jak się owe szczęście definiuje, szacuje, księguje i reklamuje w otumaniającym obrazkolandzie.

I ta myśl zaczyna docierać - chwała Bogu! - nawet do umysłów zdawałoby się zupełnie odpornych na poszukiwanie prawdy; nastawionych ongiś na „walkę klas” czy ras; również do „praktyków” boju o kasę i władzę. To budzi nadzieję. To przypomina o Nadziei. I o gwarancji, że „bramy piekielne...nie przemogą.”!

Jaki wpływ na to mają jasne i głębokie katechezy wielu pasterzy naszego Kościoła? Co wyrośnie z ziarna pokoju, cierpliwie i uparcie sianego przez Jana Pawła II? Co wyniknie z dialogu i radykalnego poszukiwania Sensu, z naszych codziennych świadectw „w myśli, mowie i uczynku”? To pytanie nie zostanie bez odpowiedzi. Ani tu, ani Tam.
Publikacja: Nasz Dziennik nr 235 z 8 10 2001r.

 cdn